http://i.imgur.com/9hFHfTT.jpg[/av]
463
MIANOOlga Sidorchuk
DATA UR.12.01.2154
MIEJSCE UR.Zaborów, Unia Europejska, Ziemia
RASACzłowiek
PŁEĆKobieta
OBYWATELSTWAZiemskie
SPECJALIZACJAŻołnierz
PRZYNALEŻNOŚĆSłużby Ochrony Cytadeli
ZAWÓDsłużbistka SOC, Pion Nadzw. Reag.
Olga na świat przyszła w jednym z podwarszawskich miast, jako pierwsze dziecko z nazwiskiem Sidorchuk poczęte i urodzone poza granicami Mateczki Rosji, pierwsza z krwi i kości obywatelka Unii Europejskiej w rodzinie. Nie czuła się z tego powodu dumna ani też nie cierpiała. Prawdę mówiąc to, gdzie przyszła na świat - w rozumieniu miejsca swych narodzin jako konkretnego kraju - nigdy nie odgrywało dla niej szczególnej roli. Od maleńkiego dziecka nikt tego nie wymagał, ale i potem, gdy zaczęło już tak wypadać, Olga nie spełniła oczekiwań społecznych. Nie przywiązała się do granatowej flagi z gwiazdkami ani zarysu Unii na mapach świata. Nie śledziła polityki wewnętrznej zintegrowanego tworu, w jakim przyszło jej żyć, nie jednoczyła się też ani w buntach przeciw aktualnej polityce zagranicznej, ani w głosach poparcia dla niej. Nie śledziła z wypiekami na twarzy transmisji z kolejnych obrad, zjazdów, dyskusji czy zażartych kłótni, jakie toczyły się na szczytach Unii. Ojczyzna była jej obojętna tak bardzo, jak tylko mogła być. Nie była jej domem - nie w tak szerokim znaczeniu, jakiego dotyczył kraj. Rosji jednak także nie traktowała inaczej. To, że nazywała się właśnie Rosjanką, wynikało z przyzwyczajenia. Jej rodzice zawsze nazywali się Rosjanami, więc młoda naturalnie to przejęła. Ale miała dom. Wygodny apartament w jednej z bardziej urokliwych dzielnic osiemdziesięcotysięcznego miasta pachnący słodkim ciastem. I podwórko, a na nim gro znajomych. Miała też rodziców, absolutnie niezbędnych w jej rozumieniu domu. A więc tata, który zawsze wcześnie wychodził i późno wracał. I mama, której mogła powierzyć największe sekrety. Lata w przedszkolu, szkole podstawowej i średniej. Gdzieś w międzyczasie śmierć łóżeczkowa młodszego braciszka. Nie było jej źle, właściwie - było całkiem dobrze. Ciepły dom, rodzicielska miłość, spędzane w gronie rodzinnym (dalsza rodzina była organizmem dużym i wymagającym, organizacja wspólnych kolacji była nie lada wyzwaniem) święta, mnóstwo książek. Tygrysy. Gdy dziadek nie wiedzieć skąd (na wszystkich bogów, to seria wydawana w XX wieku!) odnalazł je w zakamarkach extranetu, sądziła, że nic lepszego jej już nie spotka. Ufna czternastolatka o umyśle zaprzątniętym militariami. Barbie i Keny mogły się schować, modele samolotów były czymś znacznie, znacznie ciekawszym! Na studia trafiła właściwie przez przypadek i przypadek sprawił też, że nie pozostała w Polsce, w Unii. Moskiewska Akademia Policyjna nie była może szczytem jej marzeń, ale brzmiała znacznie lepiej niż Państwowa Szkoła Baletowa czy nawet prestiżowy Uniwersytet Warszawski (temu, że wciąż istnieje pod taką właśnie nazwą, nigdy nie mogła się nadziwić). Wolała mundur zamiast fikuśnej kiecki, ciężkie buty zamiast baletek, język rosyjski zamiast polskiego i angielskiego. Zapewnione dzięki Przymierzu, względnie otwarte granice pozwoliły jej dokonać tego wyboru. Gdy zaczynała studia, miała 18 lat. Rosyjskie obywatelstwo - choć mieszkali na terenie Unii, rodzice Olgi nigdy się go nie wyrzekli, zaś organizacja, jaką stało się Przymierze, podobne kwestie spychała na dalszy plan - pozwalało jej włóczyć się po akademickich korytarzach bez obaw o jakikolwiek poważniejszy afront. Tego, że nieustannie patrzono jej na ręce, nigdy nie była świadoma - a przynajmniej nie widziała w tym nic dziwnego. Sądziła, że dotyczy to wszystkich studentów. Po trzech kolejnych musiała się określić. Problematyczne pytanie o specjalizację wśród rosyjskich mundurowych pojawiało się szybko i nie było od niego ucieczki. Olga jednak wcale nie zamierzała uciekać. Gdy nadszedł czas wyboru, wybrała lotnictwo. Pierwsze dwa lata były teorią. Do śmigłowców pozwalano zbliżać jej się tylko po to, by mogła obejrzeć, na co się porywa. Nie pozwalano dotykać, choć często przymykano oko na to, że po godzinach zamiast pić piwo ze znajomymi, woli zerkać przez ramię mechanikowi. Nigdy nie przeszkadzała. Zawsze wychodziła, gdy jej obecność i uparte milczenie kryjące z trudem powstrzymywane pytania zaczynały drażnić. Potulna jak kanapowy piesek. Sama słodycz, zupełnie nie pasująca do ponurej rzeczywistości. Gdy pozwolono po raz pierwszy zasiąść w fotelu pilota, miała 24 lata i o latadłach wiedziała wszystko - a przynajmniej tak jej się zdawało. Skoro miała za sobą tyle teorii, tyle symulacji, to tak musiało być... prawda? W rzeczywistości jej wiedza daleka była od faktycznej "wszystkości", do której mozolnie zbliżać się miała przez kolejne lata. Na dany moment jednak była przygotowana. Przygotowana na to, by wysłuchiwać kilkukrotnie powtarzanych instrukcji, ostrzeżeń i upomnień. By bez ustanku powtarzać podstawowe manewry nad terenami ćwiczeniowymi Akademii, czując na sobie surowe spojrzenia kolejnych instruktorów. Czekano, aż się potknie. To nie była jednak kwestia dyskryminacji. W Moskiewskiej Akademii Policyjnej każdy rekrut był potencjalną ofiarą. Mięsem dla wygłodzonych policjantów, w duchu tęskniących za dawnym milicyjnym tytułem. Rok później była już tkwiącym najniżej w hierarchii wilkiem policyjnego stada. Szkolenie na śmigłowcach wciąż trwało - w rzeczywistości nigdy nie miało się skończyć, bo pilotowanie to jedna z tych umiejętności, których szlifowania nigdy nie jest dość - mogła jednak zacząć zarabiać. Nie potrzebowała tego robić - strumyczek pieniędzy wartko płynął z konta ojca na jej własne - ale był na to najwyższy czas. Pora, by przeciąć pępowinę. Nigdy jej się to nie udało. Rodzice byli zawsze i będą, bo Olga wcale nie chciała się od nich odcinać. Nie przechodziła okresu typowego buntu, wymagającego od młodego człowieka zgrywania twardziela, któremu nie zależy na poczuciu bezpieczeństwa, jakie gwarantowała obecność bliskich (wychowana w przykładnej, kochającej rodzinie, Olga nigdy nie zastanawiała się poważniej nad istniejącymi w świecie patologiami). Pępowina chudła więc co najwyżej, ale nigdy nie została przerwana. Gdy po ukończeniu nauki wróciła do Unii, zasiedziała się w domu dłużej, niż planowała. Gdy ponownie go opuściła, wyjeżdżając tym razem w kierunku przeciwnym niż poprzednio, telefony do matki nie miały końca. W Niemczech znalazła się bez dalekosiężnego planu i poważniejszych pobudek. Dlaczego nie została w Rosji? Wtedy nigdy by tego nie przyznała, ale to ojciec sprawił, że wróciła. Ojcu, z którym nie umiała rozmawiać, udało się do niej trafić i wskazać, kim była w oczach rosyjskich mundurowych. Potencjalnym szpiegiem. Unijną wszą, której nie mogli wyrzucić za swe granice, choć bardzo by chcieli. Byli jednak członkami Przymierza, a to krępowało ręce bardziej, niż Rosjanie kiedykolwiek sobie wyobrażali. Trafiła więc do kraju germanów uzbrojona w kilka faktów i lichą nadzieję, że więcej nie będzie jej potrzeba. Wiedziała więc, że w Niemcy to jeden z liderów Unii, że leżą blisko kraju jej narodzin, że są tam pieniądze a do szkolenia wewnętrznych służb przykłada się wystarczającą uwagę, by odkrywać nowe talenty. Och, nie, Olga nie liczyła na karierę. Właściwie, chyba niczego nie oczekiwała. Wciąż szukała sobie miejsca. Nie zastanawiała się nad tym, dlaczego przyjęto ją niemal od ręki. Naiwnie sądziła, że Niemcom zwyczajnie brakuje mundurowych, dlatego biorą każdego, kto w papierach ma porządek, a w historii jakiekolwiek przeszkolenie. Łudziła się, że być może doszli do wniosku, że im się przyda... Choć to ostatnie nie mijało się z prawdą. Po jednej rozmowie, jednym teście sprawnościowym i kilku wymienionych między sobą, porozumiewawczych, pełnych rozbawienia spojrzeniach rzeczywiście do takiego wniosku doszli. Olga Sidorchuk, młody narybek służb bezpieczeństwa, miał stać się przynętą. Prawda jest taka, że gdyby nie jej niewinna buźka, szeroki uśmiech i bezgraniczna ufność w sarnich oczach, nigdy nie zwróciłaby na siebie uwagi. Nie dostałaby niemieckiej legitymacji i prawdopodobnie dożyła setki gdzieś w zacisznej chatce na uboczu jednej z europejskich wsi. Ale była urocza. Chodzący aniołek, jak określił ją wtedy jeden z policjantów uczestniczących w jej teście sprawnościowym. On także zwrócił uwagę na fakt, iż nie jest tu znana. W przeciwieństwie do innych osób wytypowanych do roli wabika - przeważnie równie naiwnych, młodych policjantów, którzy tak naprawdę nigdy nie powinni przywdziewać munduru - zdemaskowanie jej powinno być nieosiągalne, jeśli tylko odpowiednio się postarają. Trafiła im się jak los na loterii, tak powiedział. Okazję, którą postanowili bezwzględnie wykorzystać. Powiedziano jej mało, prawdy było w tym jeszcze mniej. O tym, że Berlińska Komenda Główna od pięciu lat rozpracowuje Legion - samozwańczą straż miasta, aspirującą do pierwszej siły w Berlinie - nie wiedziała. Tym bardziej też nie miała pojęcia, jaką ujmą na honorze niemieckich detektywów jest fakt, że aż do tej pory nie odnaleźli tajemniczego źródła tryskającego fontanną pieniędzy dla Legionu. Niemożliwym już zaś zupełnie było, by domyślała się, że właśnie teraz postanowiono udowodnić, że BKG nie istnieje bez powodu. Udowodnić nie zważając na koszty. Zaangażowała się jak przystało na kogoś, kogo doceniono. Nie wnikała w szczegóły, prezentując postawę przykładnego podwładnego. Nie jej broszka, jakie motywy kierowały przełożonymi. Musieli wiedzieć, jakie decyzje podejmują i po co. Gdy więc powiedziano, że będzie pracować pod przykrywką, zgodziła się na to. Gdy zapewniano, że to rutynowa, bardzo prosta akcja, coś w rodzaju zawodowej inicjacji, wierzyła bezgranicznie. Gdy przedstawiano jej spreparowane akta czołowych działaczy Legionu, nawet, jeśli zauważyła jakąś nieścisłość, nie dopytywała się. Karmili ją ogólnikami, kilkoma podstawowymi informacjami, które musiała posiadać, a ona chłonęła je jak gąbka. Gdy przyszło co do czego, czuła się dumna. Wiernie wpadła w rolę drobnego, niewinnego stworzonka, kochanej kobietki, która aż krzyczy o swej potrzebie posiadania obrońcy - jej samej i jej... pieniędzy. Legion jako organizacja miał tajemniczego sponsora. Legion jako pojedynczy członkowie łasi byli na pieniądze jak wszyscy inni ludzie. Jeśli kiedykolwiek udało jej się zboczyć nieco ze ścieżki wytoczonej przez BKG, to właśnie wtedy, świeżo po wypuszczeniu w teren. Nie widziała zdziwienia na twarzach przełożonych chyba tylko dla tego, że dla powodzenia sprawy odcięto ją niemal zupełnie od góry. Miała tylko jeden szyfrowany kanał - na czarną godzinę, jak powiedziano - i świadomość, że jest obserwowana. Wszystko, co musiała wiedzieć, przekazano jej wcześniej. Teraz musiała sobie radzić i liczyć na to, że przydzieleni do akcji policjanci rzeczywiście śledzą każdy jej ruch, czekając na odpowiednią chwilę. Paradowała w kieckach i uwodziła, przy czym to drugie właściwie nie wymagało z jej strony żadnych starań. Była okazem ginącego gatunku. Kobietą delikatną i wrażliwą, sprawiającą, że nawet najbardziej zatwardziałe serce jest w stanie drgnąć przez moment, tknięte czułością. Drgnęło także serce Gerharda, choć chyba nie do końca tak, jak się spodziewano. Gdy strzeliła mu prosto w wykrzywioną uśmiechem twarz, a potem rzygała w kącie jak kot, szlochając jak małe dziecko, nie mogła nawet domyślać się, jak szeroko rozdziawione są buzie samej góry Komendy. Zabiła Legionistę, ale nie to było ważne. Znacznie bardziej interesujące było, ile zdążyła przedtem od niego wyciągnąć. Nikt nie pytał, dlaczego właściwie go zastrzelono. Gdy akcja ruszyła lawinowo do przodu, skutkując kolejnymi aresztowanymi lub zastrzelonymi (stawiał opór podczas zatrzymania), przede wszystkim zaś - blokadami kolejnych ścieżek finansowych będących głównym źródłem utrzymania organizacji, Olgę odstawiono do służbowego mieszkania i dla przyzwoitości przydzielono ochronę. Formalnie była przecież ich. Miała odznakę i legitymację. I, choć potem wszystkie zasługi zgarnęło szefostwo, w duchu każdy przyznawał, że nie docenili młodej. Tym niemniej początkowo jej romans z Berlińską Komendą Główną tak właśnie miał się skończyć. Komu zawdzięczała to, że tak się nie skończyła? Nie wie. Nigdy nie pytała. Faktem jest jednak, że po pewnym czasie podarowanym jej na otrząśnięcie się, wezwano ją z powrotem. Po odbytej za zamkniętymi drzwiami, ciągnącej się w nieskończoność rozmowie, gabinet komendata opuściła wciąż jako policjantka. Awansowana. Z nowym mundurem w ręku i skierowaniem na szkolenie w Jednostce Szkoleniowej „Turmfalke”. Wbrew temu, co można by oczekiwać, nie opuściła jednostki jako inna osoba. Była tą samą Olgą, która trzy lata wcześniej przekraczała jej progi. Zmienił się jedynie stan jej wiedzy i świadomość tego, co umie. A umiała całkiem sporo, bo choć z jakiegokolwiek szkolenia wychodziło się zaledwie wstępnie przygotowanym do późniejszych zadań, owo wstępne przygotowanie oferowane przez „Turmfalke” było wystarczające, by z przeciętniaka uczynić kogoś wartościowego. Z Sidorchuk „Pustułka” uczyniła specjalistkę od akcji z udziałem zakładników. To, że skierowano ją na taki profil, nie wymagało właściwie wyjaśnienia. Była empatyczna, i choć w chwili, gdy na horyzoncie pojawiał się zagrożony cywil, najważniejszym stawało się odbicie go, to, co działo się później, również było istotne. Olgę nauczono tego, jak zadbać, by zakładnicy nie utrudniali i tak trudnych akcji. By poczuli się bezpiecznie tam, gdzie wcale bezpiecznie nie było, i by byli w stanie przezwyciężyć strach i współpracować. By uspokajać ich po to, by przez niepowstrzymany krzyk czy nieopatrzne słowo nie narażali życia operacyjnych. W takiej roli odsłużyła nieco ponad dwa kolejne lata, pod koniec ich trwania będąc już solidnie zżytą z zespołem, z którym pracowała. Zespołem nie należącym do Niemiec, lecz Unii Europejskiej. I właśnie wtedy, gdy zaczęła się czuć w Berlinie niemal jak w domu, przyszła wieść o tym, że Uprzejmie informujemy, że została Pani przyjęta w szeregi Służby Ochrony Cytadeli. O tym, że coś takiego planowano - i plany te realizowano - nikt jej nie poinformował. Nie wiedziała, że dowódca jej oddziału wysunął jej kandydaturę komendantowi niemieckiej delegatury Unii, ten przepchnął ją do swych przełożonych, Ci do unijnego rządu, ten zaś z kolei - do ziemskiej placówki dyplomatycznej, i dalej, do Rady i samego SOC. Nikt jej nie pytał, czy tego właśnie chce. Gdy jednak przyszła decyzja, spakowała się w dwa dni, gotowa do swej pierwszej podróży na pokładzie okrętu kosmicznego. Na Cytadeli nie mogła nie okazywać zachwytu. Znaczącymi chrząknięciami zmuszono ją do ruszenia się z miejsca, gdy zamarła w pół kroku tuż przy okręcie, z rozdziawioną buzią chłonąc stację. Od chwil, gdy jej całym światem było osiedlowe podwórko, minęło trochę czasu, nadal jednak nic nie było jej w stanie przygotować na taki widok. Łatwo jednak przyszło jej się do niego przyzwyczaić, a potem - traktować jak swoje miejsce. Było jej dobrze. Jako rekrut SOC znów się uczyła, tym razem nie spotykając się już z niczym ponad akceptacją. Tym razem ją doceniono - doceniono naprawdę. Nie była już kulą u nogi, niechcianą przybłędą. Była Olgą Sidorchuk, świeżym nabytkiem Pionu Nadzwyczajnego Reagowania. A jeśli chodzi o dom, ten prawdziwy... Tęskniła za nim i tęskni, to jasne. Za mamą, najbardziej kochanym stworzeniem na świecie. Mamą, która od pewnego czasu - teraz Olga wiedziała już, że dokładnie od dnia śmierci braciszka - żyła w świecie urojeń. Za tatą, który był tuż obok od święta. Tatą, z którym nigdy nie umiała rozmawiać, bo też nie miała czasu się tego nauczyć. Za bratem, o którym wiedziała, że kilka dni był, oddychał i płakał, że teraz już go nie ma, i że zabrał ze sobą mamę. Za Michałem, z którym pobiła się kiedyś o starą patelnię. Za Lidią z blond kucykami, której nigdy nie lubiła, i która tak śmiesznie się złościła. Za zapachem słodkich jabłek, które ostały się w ruinach starego marketu, za letnim deszczem i straszeniem przedszkolaków z pobliskiej placówki opiekuńczej. Tęskni za tym wszystkim i obiecuje sobie, że mimo wszystko - wróci. Pytanie tylko - czy będzie do czego? |
PRZEBIEG SŁUŻBYdostęp przyznany, trwa ładowanie akt
ODZNACZENIA
Rekrut 1/5 Jeden z wielu 2/10 Eksplorator 0/10 Zagubiono-znaleziono 0/10 Skupiony 0/3 Poczta 0/5 Maniak zakupów 16 430/500.000 Zawsze gotowy 0/2 Bez litości 0/10 Podstawowe szkolenie 13/30 Reakcja łańcuchowa 0/50 Bezsprzeczny idealista 0/35 Bezsprzeczny renegat 0/35 Ostatnia edycja karty: 30.05.2015 r. |