Baza danych to dział, do którego wklejamy nasze karty postaci z tym, że w tym przypadku jesteśmy w stanie je dowolnie zmieniać, aktualizować i dopisywać w historii z biegiem czasu nowe wydarzenia.

Catherine Roussel
Awatar użytkownika
Posty: 16
Rejestracja: 28 mar 2014, o 16:14
Miano: Cathe
Wiek: 19
Klasa: Strażnik
Rasa: Człowiek
Zawód: Saper, Inżynier-pirotechnik
Postać główna: Ananthe’Viroccum vas Eboracum
Kredyty: 20.000

Cathe

7 maja 2014, o 15:59


Miano: Catherine Roussel, Cathe
Wiek: 15 lipca 2167, 19 lat
Rasa: Człowiek
Płeć: Kobieta
Specjalizacja: Strażnik
Przynależność: Błękitne Słońca.
Zawód: Saper, Inżynier oblężniczy

Aparycja:
Pierwsze co może dostrzec obserwator, to burza włosów, o miedzianym odcieniu. Stanowią one znak rozpoznawczy i zarazem największą udrękę dziewczyny. Choć ładne i zadbane, plączę się wszędzie i wymagają zdecydowanie za wiele uwagi, jak na jej standardy. W związku z tym prawie zawsze upięte są w warkocz, czy kitkę, a w skrajnych wypadkach upchane gdzieś pod kombinezonem. Wyraźnie odcinają się one tle bladej, prawie białej skóry. Jednak przeważnie nie jest to aż tak dostrzegalne, gdyż Cathe łatwo się rumieni pod wpływem emocji, przez co cała jej twarz nabiera kolorów. Jeśli już o twarzy mowa, ta zdecydowanie jest jej zaletą. Delikatne, regularne, ale absolutnie kobiece rysy, brak jakichkolwiek widocznych znamion, niespecjalnie wydatne łuki brwiowe... wszystko to sprawia, że nie wybija się z tłumu, choć nie można odmówić jej urody. Z bliska jednak najwięcej uwagi przyciągają lazurowe oczy, spoglądające na świat spod długich rzęs. Niezależnie czy jest to naturalny kolor, czy tylko soczewki, tworzą zdecydowanie przyjazne, choć niekiedy irytujące wrażenie, jakby była cały czas czymś rozbawiona. Oddziela je zgrabny, prosty nosek z niewielkimi odciskami przy nasadzie, jakie pozostawiają po sobie okulary. Pod nim, proporcjonalnie ułożone znajdują się pełne usta, prawie zawsze uniesione w lekkim, przyjaznym uśmiechu. Poniżej szyi jest dosyć proporcjonalnie zbudowana; kształtne piersi, nie za bardzo wystające obojczyki, nie za szerokie ramiona, raczej wąska talia i adekwatne do jej delikatnej budowy biodra. Jej ciało nie jest jakoś wybitnie umięśnione, raczej miękkie niż wysportowane. Wszystko to wskazuje na to, że jej siła kryje się w intelekcie i umiejętnościach, nie zaś sprawności fizycznej. Mimo to dziewczyna porusza się bardzo szybko jeśli taka jest potrzeba. Przeważnie jednak jej ruchy są oszczędne i minimalistyczne w swej precyzji, jakby nie lubiła bez potrzeby tracić energii. Pewnym zaprzeczeniem tego jest dosyć żywa gestykulacja, oraz odruchy, których nie potrafi się oduczyć. Nie jest specjalnie wysoka, mierząc sobie zaledwie sto sześćdziesiąt centymetrów.

Osobowość:

Już pierwszy rzut oka na Cathe, może wiele powiedzieć o jej charakterze. Prawie zawsze czymś zamyślona, przyjaźnie odnosząca się do otoczenia i w większości przypadków wesoła, sprawia wrażenie osoby otwartej i przyjaznej... o ile ktoś jest w stanie przyzwyczaić do jej ciętego języka. Do tego kapkę roztrzepanej i nadpobudliwej. Niektórzy mogliby wręcz stwierdzić, ze momentami ma czyste ADHD. Wprawny obserwator dostrzeże jednak, że dziewczyna zachowuje pod tym wszystkim dystans do otoczenia, sprawnie analizując fakty i łącząc je ze sobą. Oczywiście pierwsze wrażenie nie jest wcale maską, choć najemniczka zdecydowanie nie jest tak prostolinijna jakby się pozornie wydawało. Ci którzy poświęcą więcej czasu, by poznać ją lepiej odkryją wierność i pokłady współczucia, zdawałoby się nietypowe dla członka Błękitnych Słońc. Wszystko to jednak nie stanowiłoby pełnego obrazu jej osoby. Nawet krótka dyskusja z Catherine odsłania jej oportunistyczny i absolutnie nonkonformistyczny charakter, który czasem wpędza ją w śmieszne, czy wręcz głupie sytuacje. Również jej opinie potrafią być równie wybuchowe, jak jej "zabawki". Mimo to nie brak jej umiejętności słuchania i wyczucia, w momentach gdy trzeba milczeć. Nie lubi się podporządkowywać, przez co często wręcz kłóci się z przełożonymi. Pomimo pozornej otwartości prawie zawsze zachowuje pewną dozę ostrożności względem towarzyszy, która znika dopiero gdy nawiąże z kimś bliski kontakt. Często bywa przesadnie ufna, czy wręcz naiwna w typowy dla swojego młodego wieku sposób. Mimo to nigdy nie waha się by pomóc innym w potrzebie. Przejawia przy tym duży idealizm, choć gdyby sądzić ją po słowach uznano by ją za rasowego cynika.

Historia:
Wpis nr 139
Dawno nie miałam tyle czasu... niedługo mam urodziny, choć nic to zmieni. *westchnięcie* Na czym to ja ostatnio skończyłam? Ehh... nie ważne. Przeglądałam dzisiaj stare zdjęcia. Moja matka w Paryżu... jej pierwsze spotkanie z ojcem, ja i moja siostra, Isabel. Do cholery, minęło tyle czasu, a ja nadal pamiętam każdą chwilę spędzoną z tobą. Nasze kłótnie, zabawy w piaskownicy, pierwszy wyjazd i kłótnie o chłopaka. *śmiech* Boże, pamiętam jak się wtedy wściekłaś. Miałyśmy ile? sześć lat? A krzyczałaś na mnie jakby to była miłość twego życia. Szkoda, że później musiałyśmy go zbić, gdy zabrał Ci książkę... *ciche piknięcie* Albo ogród w Edynburgu. Mama zabierała nas tam co weekend, żebyśmy mogły odetchnąć świeżym powietrzem. Teraz jednak nie ma to znaczenia. Powinnam przygotowywać się do ostatnich egzaminów, a siedzę pod kocem jak małolata i gadam do omniklucza. Czasem mam ochotę wszystko to wysadzić, by pokazać im że się nie mylę. Nienawidzę, gdy patrzą na mnie jak na wariatkę, gdy zaczynam pracować nad ładunkami wybuchowymi. *Westchnięcie* Ale mają trochę racji... jeszcze muszę się sporo nauczyć.

Wpis nr 142
No i po egzaminach, a w każdym razie tak będzie za parę godzin. Nie mogę już tego wytrzymać.. to takie głupie, gdy zjadają mnie nerwy; jakbym nie wiedziała że umiem. Muszę zająć się czymś innym, przynajmniej do jutra, bo raczej nie zasnę. Dzwonił dziś do mnie ojciec... choć chyba powinnam nazywać go ojczymem... *niewyraźne mruknięcie*... prawda. Przynajmniej, w przeciwieństwie do innych, on przynajmniej nie dzwoni z obowiązku... Nigdy tak nie robił. Zawsze był dla mnie prawdziwym ojcem, a jakieś pierdolenie lekarzy tego nie zmieni. W dupie mam tego fagasa, co zostawił matkę...*westchnięcie* To dziwne, jakim cudem, po całym dniu pracy znajdował dla nas czas. Kiedyś wydawało mi się to normalne i zupełnie naturalne, ale teraz, sama nie wiem jakie to było. I chyba nie ma to już znaczenia. Jak to szło? *nuci* "Kraju niedźwiedzia i kraju orła
Kraju który nas urodził i błogosławił, tak to chyba tak..."


Wpis nr 144
*Słychać płacz* Dzisiaj znowu przyszedł list... jedno słowo "Dług" i biały kwiatek... napisane jej pismem! Boże niech to już się skończy! *nieartykułowany jęk* Myślałam że oszaleję, gdy wręczył mi go kurier, dobrze że nie pamiętam ostatnich paru godzin, ani tego gdzie ukryto mój alkohol, choć rany na przedramionach Rose wystarczą, bym czuła się odpowiednio podle i paskudnie. *Smarknięcie* Ile to już lat? Jedenaście? Cholera, pamiętam każdy element tamtego dnia, a nadal nie potrafię powiedzieć jak to w ogóle mogło się stać. *westchnięcie* Szłyśmy ze szkoły... ja na chwilę odeszłam na bok, porozmawiać z kimś, chyba to był Spancer. A gdy wróciłam jej już nie było. Potem był już tylko koszmar, tygodnie poszukiwań, policja, dziennikarze, wszystkie jebane emocjonalne pijawki z całej Szkocji musiały urządzić sobie ucztę na nas. A potem jak w jakimś chorym spektaklu. Ktoś uniósł kurtynę, gdy wszyscy sądzili że nie ma mnie w pobliżu "Musimy z przykrością poinformować, nic nie mogliśmy zrobić, państwa córka nie żyje, serce wypchane ususzonym ciemiernikiem" kurtyna opada kończąc sztukę. Tylko że koszmar się nie kończy, nigdy. *Szelest, głos robi się nerwowy, zaniepokojony* Kto tam? Kto idzie? Rose? *drugi głos, również kobiecy z lekkim, egzotycznym akcentem* Nie powinnaś tutaj tak siedzieć... I nie patrz już tak na moje ręce, nic się nie stało. No, uspokój się. *cichy szelest, a po nim brak wyraźnych dźwięków*.

Wpis nr 145
*Gdzieś z boku słychać czyjś spokojny, lekko świszczący oddech. Głos Cathe jest mocno ściszony, przybliżony do szeptu* Rose; nie zasługuję na nią; chyba nigdy nie będę. Pierwszy dzień w Akademii Grissoma... *słychać ciche piknięcie, po którym otworzył się plik audio. Głos jest młodszy, bardziej dziecięcy* Niecałe osiem godzin temu przyleciałam na stację... od teraz to będzie mój nowy dom. Nie chce wierzyć, że rodzice tak łatwo mnie oddali, jakby się mnie pozbyli. Najpierw moja siostra, a teraz ja...*westchnienie* Nie powinnam nawet tak mówić. Cathe, dobrze wiesz że zrobili to dla Ciebie, zresztą sama chciałam tu przylecieć, w końcu nie mogłam ścierpieć widoku tych wszystkich rzeczy, codziennej tortury... rytuału powtarzanego za każdym razem, cholera jasna, powinnam się cieszyć. *dłuższa chwila przerwy* Poznałam dziś kogoś nowego... w sumie bardziej zaprzyjaźniłam się, niż poznałam. Rosette Nylund, może i jest starsza ale co z tego? Jako jedyna chciała ze mną rozmawiać w trakcie lotu. Biotyka, implant, brzmi jak wyrok. A jednak, gdy ona o tym mówiła wydawało się to czymś niesamowitym... Boże jaka jestem zmęczona... *Ziewnięcie, przerwane cichym piknięciem, po którym odezwał się beznamiętny, mechaniczny głos syntezatora* Nagranie powiązane, szpital. *po chwili ponownie odezwał się ten sam, młody głos co wcześniej* Wszczepiono mi dzisiaj to coś... *jęknięcie* Nie mogę się nawet za bardzo ruszyć, wszystko mnie boli. Pół roku czekałam na to, by trochę sobie poleżeć *cichy śmiech, zakończony kaszlem* Podobno były jakieś komplikacje... odkształcenie rdzenia, temporalna deprogramacja łączy neuronowych... okresowa niekompatybilność z układem nerwowym. Bóg jeden raczy wiedzieć co oni mają na myśli. Podobno wszystko ma się unormować za miesiąc, a do tego czasu mam tu leżeć. *chwila przerwy, kaszel* Gdyby nie Rose, nie wytrzymałabym tego, dużo rozmawiamy... przychodzi codziennie, nawet jeśli ma to być tylko parę minut przed zajęciami. Nauczyciele, biotyka, dom, marzenia.. nigdy przed nikim się tak nie uzewnętrzniałam... *krótkie parsknięcie* Jakby było o czym... a jednak czuję że ona mnie rozumie, na tyle na ile może, ale rozumie. Zresztą też mi wiele mówi: Vancouver, Illium, Cytadela; tyle miejsc, o których mogłam tylko czytać, a ona tam była. Dziwne że nie ma zbyt wielu znajomych. *ziewnięcie* Dobrze że nie pyta mnie o rodzinę, jak cała reszta... sama chyba nie ma z nią najlepiej. *kolejne ziewnięcie, po którym nastąpiło ciche piknięcie i przełączenie na kolejne nagranie* Nie wiem czy powinnam to nagrywać, ale muszę. Nie rozumiem co się dziś stało i nie chcę zrozumieć. Wczoraj wyszłam z bloku szpitalnego, po kolejnym "wypadku"... ponad miesiąc szkolenia w plecy... przynajmniej tym razem tak paskudnie to nie wyglądało, a może już się przyzwyczaiłam do podobnych widoków? Wszyscy traktują mnie jakbym zaraz miała umrzeć. Jezu... czy aż tak źle wyglądam? Karmili mnie tam jak jakąś anorektyczkę i nie jestem już teraz nawet pewna czy wejdę w którekolwiek ze swoich ubrań. Przynajmniej Rose się nie zmieniła... tylko do cholery, mogła powiedzieć że przeniosła moje rzeczy do swojego pokoju, po tym jak jakaś nowa zajęła moje miejsce... *chwila ciszy* Potem były tylko dziwniej, najpierw zabrała mnie do jakiejś salki treningowej... wszędzie wisiały manekiny i tarcze strzeleckie... Uśmiechnęła się do mnie i odsunąwszy się parę kroków pchnęła ręką i jakimś cudem uderzyła niebieską kulą w cel na drugim końcu sali, tuż pod sufitem. Przyjemnie było na nią patrzeć dopóki nie kazała mi stanąć w swoim miejscu i zrobić tego samego. Pierwszych parę pocisków nawet trafiło w okolicę tarczy, ale potem po prostu się zdekoncentrowałam... albo osłabienie dało o sobie znać. W każdym razie wkurzyłam się jak cholera, nie wiedząc nawet dlaczego... i wtedy ona podeszła. Zanim zdążyłam na nią warknąć, albo chociaż zapytać o co chodzi pocałowała mnie. Nie potrafię nawet tego opisać, po prostu było bardzo przyjemnie, jakby każda z nas robiła dokładnie to co powinna. Musiałam stać jak jakiś kołek, bo nie przypominam sobie bym cokolwiek zrobiła, po prostu stałam z zamkniętymi oczyma a ona mnie całowała. Dopiero gdy przestała, dotarło do mnie co się stało. Musiałam wyglądać jak burak, z tym rumieńcem na policzkach, czole... uszach... w sumie wszędzie. *Mruknięcie spoza nagrania* Zresztą zostało mi to do teraz... *znowu głos z nagrania* Nie wiem już co do niej czuje... nie wiem co robić, ani czy tak powinnam... *chwila ciszy, zakończona cichutkim szeptem, jakby wymsknęła się jej prywatna myśl* Ale chciałabym żeby to się nie skończyło. *kolejne piknięcie, oznajmujące koniec nagrania. Po nim rozległ się cichy zmęczony, ale i błogi szept gdzieś z tyłu* Cath... co tam oglądasz? Wracaj do łóżka, jeszcze późno. *Ciepłym tonem* Już idę.

Wpis nr 157
Dzisiaj jest mój ostatni dzień na stacji... wyjątkowo nawet profesor Mac Colins powiedział do mnie i Rose coś miłego... dupek, ale przynajmniej nikogo nie wyróżniał i gnoił po równo. Zresztą nie mam po tym blizn, jak niektórzy studenci. Cóż przynajmniej większość była sympatyczna. Mam jednak nadzieję, że niektórych z nich więcej nie spotkam. *westchnienie* Suze, Johns, Smis. Będzie mi ich brakować, ale nie mam zamiaru wstępować do Przymierza, dzięki wielkie. Parę razy spotkałam już te chodzące giwery. Jakby rozmiar rekompensował jakość. *sardoniczne parsknięcie* Dostałyśmy z Rose lepszą propozycję. Tylko skąd do cholery wiedzą o mojej specjalizacji? Inżynier oblężniczy; to miał być tylko kiepski dowcip, żeby podenerwować herr Szmidta. Problem w tym że faktycznie przestał być dowcipem... ładunki akumulacyjne, anihilatory, oczyszczone piezo, próba Trauzla i pierdyliard innych i widok ich min, gdy jako jedyna otworzyłam sejf w trakcie szkolenia. Hakowanie, przeciążenia, biotyka... a wystarczyły dwa ładunki akumulacyjne na łączeniach i zmodyfikowany omni-żel. *Westchnięcie* Mimo to czuję się dziwnie, jakbym miała odejść z domu i nigdy nie wrócić. Przynajmniej na ostatni tydzień postarali się by udawać, że nie wiedzą o tym co jest między mną i Rose. Nie wierzę że to mówię, ale będzie mi ich wszystkich brakować...Cóż, czas się pakować.

Wpis nr 161
Jestem na Korlusie. Ostatni miesiąc przypomina mi sen, na mocnym haju. Przylot na Ziemię, pomimo zupełnej dezaprobaty i brużdżenia w papierach przez administrację Akademii. Jakbym koniecznie miała być częścią Przymierza. Potem ta wizyta w firmie rodziców, krótka rozmowa, jakbym była nieznaną petentką. "Catherine jak tam... co planujesz... kim jest ta blondynka... aha, rozumiem...* Tak rozumiesz widziałam to w twoich oczach i dziękuję. Tylko czy te jedenaście lat wystarczyło byśmy stali się dla siebie obcymi ludźmi? *Dobrze... pomogę Ci. Ale nie licz na wiele, dobrze wiesz jak matka to przeżyje. Ale uwierz mi rozumiem; też dostajemy te listy. Nie winię Ciebie za to, po prostu...nie ważne. Nie nic nie mów.Stać mnie na to, by moja córka mogła w spokoju stąd odlecieć. Przyjdźcie za tydzień, powinienem wszystko załatwić; nowe papiery i moduł omniklucza. No i oby los wam sprzyjał*. Potem przelot do Vancouver, dni spędzone w barach i klubach, wyrwy w pamięci i bolesne poranki w nieznanych pomieszczeniach. Na końcu rozmowa w tej spelunie na obrzeżach miasta. Zaprowadził nas tam mężczyzna podający się za kuzyna Rose. Co najzabawniejsze żadne nie traktowało drugiego w taki sposób. W środku oprócz meneli czekał na nas facet, który chyba urwał się z innej epoki. Kurna, nadal mam kaca, ale tego nie zapomnę. Szary, prawie biały garnitur w dwudziestowiecznym kroju, wystający łańcuszek od zegarka kopertowego i ten nonsensowny cylinder. Równie dobrze mógłby nosić tabliczkę "Obróbcie mnie". A mimo to żaden z okolicznych meneli nie kwapił się nawet by wejść do baru, gdy on tam był. Niczym boss włoskiej mafii, z widów historycznych. Jak on się nazywał? Mr.White? Ehh...*ciche szum, po którym rozpoczęło się odtwarzanie nagrania*:
(męski głos) Panie Catherine Roussel i Rosette Nylund?
(chwila ciszy) Dobrze. Miałbym dla pań propozycję, o której wspominałem w e-mailu. Moi pracodawcy... poszukują młodych i zdolnych osób, gotowych rozwijać się... poza regularnymi strukturami armii. Wykazały panie zainteresowanie moją poprzednią wiadomością, skoro się tutaj pojawiły.(chwila mechanicznej przerwy, świadcząca o usunięciu paru odpowiedzi i skróceniu nagrania) Teraz jednak musimy dokończyć ostatnią rzecz. Referencje z Akademii, cóż widać że za bardzo nie cieszyli się na wieść, że odchodzicie, w szczególności biorąc pod uwagę wasze specyficzne zdolności... Wątpię jednak by był to problem na dłuższą metę, o ile żadna z was nie ma zamiaru za szybko wracać w okolice Ziemi. Muszą jednak panie zrozumieć, że jak wyjątkowe by się nie czuły, wraz z podpisaniem umowy staną się częścią organizacji, która znacząco przerasta je obie. Nie mówię tego by was nastraszyć, czy zniechęcić, jednak jako rekruter wolę stawiać sprawy jasno. W związku z waszymi... relacjami nie zostaniecie rozdzielone, jednak otrzymacie w przydziale opiekuna, na okres roku. Dopilnuje on by inwestycja w was okazała się przynajmniej minimalnie zwrotna. W tym czasie przejdziecie pełne szkolenie w warunkach bojowych, tak jak każdy. Jako jednostki możecie liczyć na pełną ochronę prawną, jednak akty niesubordynacji będą bezwzględnie ukrócane. Po ukończeniu szkolenia otrzymacie podstawowy ekwipunek i zostaniecie wcielone do naszych regularnych struktur. (kolejna przerwa) Umowę wraz z ewentualnymi warunkami obydwu stron omówimy jutro... w bardziej sprzyjającym temu miejscu.
Omówimy... jak to ładnie brzmi. Omówimy... jeden cholerny papierkowy koszmar. Umowy, aneksy do umów, przypisy i najmniej pomocny prawnik na planecie. Potem odlot. Nie żeby ktoś nas śledził, ale samo odebranie tych durnych papierków i kontrole...*Zmęczone westchnięcie* A jednak się udało, siedzę tutaj teraz, na tym szkoleniu. Boli mnie każdy mięsień, każda komórka ciała i chyba tylko jakimś chorym zrządzeniem losu jeszcze mnie nie postrzelili. Rose nie wygląda lepiej... za dużo biotyki w za krótkim czasie, jak tak dalej pójdzie zabiją ją krwotoki z wszystkich szczelin ciała, a nie przeciwnicy. *cichy szum, po którym nastąpił koniec nagrania*


Wpis nr 201
To już ostatni wpis w tym dzienniku. Jutro otrzymam nowy omniklucz, wraz z kombinezonem i generatorem tarcz. I wszystko zacznie się od nowa, a może i nie. Teraz będę członkinią Błękitnych Słońc *parsknięcie* Jak to dumnie brzmi; jakbyśmy byli jakimiś zakonem, czy sektą. Prawda jest dużo bardziej prozaiczna. Banda najemników i szumowin, zajmująca szary sektor gospodarki, a jednak nie żałuję tego co zrobiłam. Ja i Rose... nikt tutaj nie ma nic przeciwko nam. Choć część starych wiarusów, nadal traktuje nas jak dzieci, to większość najemników już przyzwyczaiła się do nas... prawie jakbyśmy były ich maskotkami. Do czasu, gdy któremuś za bardzo nie urosną ręce, albo nie będzie potrzeby gdzieś się dostać. *ironiczny śmiech* Jak głupio im wtedy prosić, albo przepraszać. Dupki. Ale przynajmniej uczciwe i szczere... w większości. A przynajmniej przewidywalne. Ludzie, turianie, asari, nawet pierdoleni batarianie i kroganie. Nigdy nie widziałam tylu ras w jednym miejscu. I ich wieczne testy. Wojny gangów, przemyt, zastraszenia, pobicia... nie ma dnia bym nie dziękowała, że w większości nie musiałyśmy brać udziału... choć z drugiej strony nie wiem już co jest gorsze... zastraszyć jakąś bogu ducha winna istotę, czy musieć wysadzić cały budynek, pełen ludzi... Chyba nigdy nie zapomnę ich krzyków,przerażenia w oczach, gdy rozmieściłam miny zbliżeniowe, wraz z pakietami granatów i wystrzeliłam pocisk z dysruptora fazowego, jakbym to ja była winna ich ataku na nasz teren i konsekwencji jakie musieli ponieść. A jednak pamiętam każde przerażone spojrzenie... każdego jeńca, którego wywlekano spod gruzów. *słychać szczęk zapalniczki, a po chwili wydech* Zaraz muszę kończyć, bo Rose będzie się budzić... *do siebie* Wygląda tak spokojnie kiedy śpi, jej przynajmniej to nie męczy... pozornie. *Ciepłym tonem* Dobrze wie jak się o nią martwię; cóż... czas na ostatnie słowa... może tak; nigdy więcej niepotrzebnych śmierci.

Ekwipunek: Standardowy generator tarcz, omni-klucz "Primo", 20 tysięcy kredytów, zapalniczka, paczka mentolowych fajek.

Środek transportu:Brak

Dodatkowe informacje:
-Cathe jest mańkutem.
-Nawet jak na biotyka je kapkę za dużo, jednak prowadzony przez nią tryb życia skutecznie powstrzymuje ją przed tyciem.
-Pali pod wpływem emocji, lub dla towarzystwa. Na co dzień nie sięga jednak po papierosy.
-Na chwilę obecną znajduje się gdzieś w okolicy Omegi.
-Implant wszczepiono jej w wieku lat ośmiu.
-Wpisy pisane są po siedemnastych urodzinach. W szpitalu jest w wieku lat ośmiu, na sali treningowej ma około czternastu- szesnastu. Ostatni wpis pisany jest gdy ma około dziewiętnastu lat.

Wróć do „Baza danych”