Baza danych to dział, do którego wklejamy nasze karty postaci z tym, że w tym przypadku jesteśmy w stanie je dowolnie zmieniać, aktualizować i dopisywać w historii z biegiem czasu nowe wydarzenia.

Decimus
Awatar użytkownika
Posty: 21
Rejestracja: 16 lis 2012, o 13:45
Miano: James 'Decimus' Hellstorm
Wiek: 35
Klasa: Adept
Rasa: Człowiek
Lokalizacja: -
Kredyty: 25.000

James "Decimus" Hellstorm

25 lis 2015, o 20:21

510525021013
MIANOJames "Decimus" Hellstorm
DATA UR.2151 05 25
MIEJSCE UR.Londyn, Wielka Brytania, Ziemia
RASACzłowiek
PŁEĆMężczyzna
OBYWATELSTWAZiemskie
SPECJALIZACJAAdept
PRZYNALEŻNOŚĆSpołeczność galaktyczna
ZAWÓDNajemnik / Pirat / Łowca nagród / Pilot

Formalne wykształcenie: średnie, zaawansowany trening biotyczny, licencjonowany pilot okrętów wojskowych, szkolenie Przymierza rangi N5,

Sylwetka Jamesa to 191 centymetrów wyćwiczonego, dobrze zahartowanego w bojach ciała. Brązowe oczy, które czujnie obserwują cel, do tego bródka nadająca twarzy charakteru. Włosy teraz średniej długości, nieco potargane przeciągami panującymi na korytarzach stacji nie są już długimi piórami jakie nosił za młodu. Silne dłonie niezawodnie kierujące sterami kierują okręt przez bezkres kosmosu. Dobrze zarysowane mięśnie będące dowodem siły fizycznej i wieku świadczą o aktywności mężczyzny. Porusza się pewnie, każdy jego ruch ma swój wyraźny początek, środek i koniec. Rozkazy wydaje zaś niskim, miłym dla ucha głosem. Choć z zewnątrz trudno to zauważyć, jego kończyny i kręgosłup to cybernetyczne protezy będące pamiątką po zasadzce batarian z czasów, kiedy to walczył dla Przymierza. Posiada także implanty L3 mające zwiększyć jego zdolności biotyczne.
Wzrost i waga: 191 cm wzrostu, 89 kg wagi.
Skóra: Jasna
Oczy: Brązowe
Włosy: Ciemny brąz
Znaki szczególne: Dość starannie przystrzyżona broda, kilka blizn będących głównie pamiątkami po czasach w wojsku Przymierza, część znamion o charakterze pooperacyjnym, protezy kończyn w miejscu utraconych rąk i nóg.
No i trafiamy do punktu, w którym wypadałoby się przyjrzeć nie tylko białkowej powłoce bohatera, ale także tym co ta bariera skrywa i nie mam na myśli zawartości jego żołądka po ostatniej imprezie. James to człowiek po przejściach, poruszający się pomiędzy mgłami szarości, zarówno oddalony od jasnego światła, jak i nie skoncentrowany na obezwładniającej ciemności. Nie znaczy to, że jest nijaki i pozbawiony wyjątkowości. Decimus jest niezwiązany jakąkolwiek konwencją i stereotypem zachowania i postępowania. Widzi mięśniaka, który chce od niego trochę kredytów w zamian za zostawienie w spokoju. Jedna sytuacja a tyle wyborów… Może przejść obok i pewnie tym samym zgarnąć w twarz. Może spróbować negocjować i nakłonić draba do wypicia kilku kufli piwa. Może od tak, bez uprzedzenia wyjąć „personalny przyśpieszacz masy argumentów przemawiających za jego racją” i po prostu wyżłobić odpowiednim kalibrem otwór między oczami. Ile to wariantów ile rozwiązań każdego nawet najbardziej błahego problemu. Nie musi być nieustannie mroczny i zabijać wszystkich po drodze tylko dlatego, że tak wypada. Nie musi pomagać nikomu na swojej drodze jeśli nie ma na to najmniejszej ochoty. Jego twarzy nie zasłania całun gęstego jak ciemność zła, nie promienieje też oślepiającym blaskiem dobroci. Ale może. Jeśli tylko zechce może być bezwzględnym sadystą, który może okazać się dużo gorszy od najpodlejszej kreatury jaką znasz i zadać dużo więcej bólu niż profesjonalny kat. Może być twoim opiekunem i zbawcą kiedy wszyscy którym ufano odwrócili się do ciebie plecami, może podać ci dłoń kiedy nie spodziewasz się już od życia niczego więcej jak śmierci. Może powiesz, że nie ma kręgosłupa, że jest niestabilny… ale to tylko twój problem, to ty nie potrafisz przyznać przed samym sobą, że tak naprawdę nic o nim nie wiesz. Dane było ci poznać tylko kilka z masek, które pewnie w niczym do siebie nie pasują i czujesz gdzieś w sobie to palące ziarenko niepewności co do tego nieobliczalnego faceta. To dobre słowo. Nie obliczysz go, nie skalkulujesz, a wiesz dlaczego? Zdradzę ci pewien sekret. Ten facet bywa bardzo ostrożny. Pokaże ci to co chce ci pokazać, ukryje to czego nie będzie chciał ci powiedzieć i zaprzeczy wszystkiemu jeśli nie uda mu się od razu cię oszukać. Możesz sobie myśleć, że ma tysiące masek, twoja wola, ale tak naprawdę i tak nie da ci zbliżyć się do ciebie na tyle by dało się rozpoznać choćby schemat osoby, którą jest naprawdę. Wiesz co ci jeszcze powiem? Codziennie rano patrzy swojemu lustrzanemu odbiciu w oczy i robi to nadal. Nie wiem jak ze sobą wytrzymuje, nie wiem co wmawia sam sobie, ale nie wygląda na kogoś szukającego pomocy. Uważaj, ten facet to prawdziwy kameleon. Porzuć ciekawość i wszystko będzie dobrze. On przybierze kolor, który mu się podoba, ty uznasz, że jest całkiem spoko i nie będzie problemów. Uwierz w bajkę.
Zainteresowania: Literatura, muzyka, starodawna motoryzacja – motocykle.
Lęki: Lęk przed starością, lęk przed utratą bliskiej osoby, lęk przed zdradą, lęk przed porażką, lęk przed utratą autorytetu, lęk przed utratą zdrowia, lęk przed brakiem pieniędzy, lęk przed utratą wolności, lęk przed śmiercią… - słowem nic specjalnego i wykraczającego poza normalne obawy zwykłego człowieka. Wspomnieć można jedynie, że James jest bardzo ostrożny i podejrzliwy, co niektórzy mogliby uznać za delikatną formę paranoi. On woli nazywać to przezornością.
Przyzwyczajenia/zwyczaje: Nic godnego wspomnienia, może tylko, że czytając datapad lubi czasem zapalić tytoń lub uraczyć się szklanką alkoholu - ot mały rytuał dający pełnię przyjemności z relaksu.
Uzależnienia: Nic bez czego jego uwaga czy samopoczucie w dłuższej mierze byłyby zaburzone.
Znaki szczególne: Brak
Wiecie jak to jest, kiedy ni z gruchy ni z pietruchy znajdujecie jakiś skarb? Z jednej strony pragnęłoby się zachować go jedynie dla siebie, z drugiej - tak bardzo chciałoby się nim pochwalić choćby tylko jednej, jedynej osobie. Wiecie, że macie coś wyjątkowego, ale nie możecie tego nikomu pokazać. To niebezpieczne, w dodatku skarb jest spory i naprawdę trudno go ukryć. W końcu tak bardzo skupiacie się by nikomu nie udało się poznać prawdy o waszym sekrecie, że błyskotka jak na przekór, zdaje się non stop wypadać z rąk kusząc brzdękiem złaknionych jej istot. Wiecie… nie będzie niespodzianką, że nie zabierzecie tej tajemnicy do grobu, po prostu się nie da. Przychodzi czas, gdy zasłona opada i trzeba w końcu o swoje znalezisko dzielnie walczyć, bo wiecie jak kończą ci, którzy z przypadku zyskali majątek i nie potrafili go dobrze zataić.

Czytaliście kiedyś taką starą księgę, klasyka ziemskiej literatury – „Władca Pierścieni”? Była tam taka niska, wychudzona i brzydka kreatura, której całe życie zmieniło się kiedy dostała w swoje łapy mały, złoty pierścień. Od tamtej chwili krążek metalu stał się jej całym światem, jedynym prawdziwym skarbem, dla którego zrobiłaby wszystko. Wędrowała pół świata by tylko odzyskać swój zgubiony pierścień, poświęciła życie by móc zachować go przy sobie. Czasem zdarza się, że skarb, który znaleźliście staje się waszym największym przekleństwem. Oto historia chłopca z XXII wieku i jego pierścienia…
DZIECIŃSTWO 25 maja 2151 roku w prywatnym londyńskim szpitalu przybył na świat James. Szczęśliwa rodzinka, wszyscy zadowoleni, pełna radość. Taki holowizyjny model – para z dzieckiem, schludnie ubrani, nienaganne fryzury, estetyczna ramka - nic tylko postawić na odbiorniku. Rodzice oczywiście wierzący, choć słabo praktykujący, pensja pozwalająca na komfortowe życie, choć raczej bez nie wiadomo jakich luksusów. Średnia klasa. Średnie życie, średnie aspiracje i nagle ich cała mocno średnia aż do bólu egzystencja zostaje przeniesiona w zupełnie nowy świat doznań, istna rozrywka nowej generacji.

Jest niedzielne popołudnie, 9 grudnia 2156, po spacerze w parku rodzina siada do obiadu, a mały James zaczyna grymasić, bo to groszek mu nie smakuje, bo to ziemniaków jeść nie będzie. Ojciec, rozpoczyna rutynę opowiadaniem, że w pracy spokojnie, że widział ładny mebel do salonu, matka skupia się na sprawie ciekawej sukienki wypatrzonej na wystawie modnego ostatnimi czasy butiku… a tu nagle jeb… i po świątecznym show codzienności. Nad samym środkiem stołu unosi się całkiem ładna rodowa pamiątka przekazywana z matki na córkę od pokoleń, świetnie wypolerowany sztuciec - sztuk jeden. Opętanie? Nie, to nic innego jak chyży urwis James właśnie rozpoczynający swój popisowy numer - doprowadzanie rodziców do skrajnego przerażenia. Tak właśnie znalazł swój skarb… przy średnio wysokim stole, między średnimi rodzicami, z mocno średnio wyglądającą od tej chwili przyszłością… Choć on raczej o tym jeszcze nie wiedział.

Mutant – pewnie gdyby nie prywatne lekcje w domu, pełna izolacja i inne rodzicielskie zabiegi, słyszałby to codziennie w szkole, ale tak można było ukryć ten sekret przed sąsiadami, nauczycielami, kolegami i cholera wie kim jeszcze. Troskliwi rodzice wmówili mu, że to tak lepiej, że tak będzie bezpieczny, a on im uwierzył. Matczyna kontrola, ojcowskie zakazy, świat wypełniony najprawdziwszą miłością tłoczącą się tak mocno w czterech ścianach, że czasem miało się wrażenie, że od tego nadmiaru uczuć pękną okna. Macie ten obrazek? Chyba już chwytacie, pozwólcie więc, że oszczędzę dalszych opowieści o walkach z samym sobą, z rodzicami, z innymi, z agresją i całym tym popularnym syfem, którego pewnie się domyślacie.

W międzyczasie na świecie wojna z turianami, cały ten boom na cudowne dzieci, talk showy, rewie i inne debilizmy. Poszukiwania talentów, szkolenia, protesty, marsze, lincze z jednej strony i uwielbienie z drugiej. Jak się w tym odnaleźć? Okres dojrzewania zwykle bywa trudny, przychodzi czas na bunty, głupoty i inne manifestacje swojej niezależności. W końcu Jamesowi udało mu się wyrwać z domowego kociołka i trafił do szkoły między inne dzieciaki. „Trudności z zaadaptowaniem się do grupy” – no… jeśli przerzucasz komuś plecak z datapadem nad głową samą siłą woli, a potem ciskasz jegomościem na ścianę bo krzywo na ciebie spojrzał, to nie znajdziesz łatwo nowych kumpli. Taka właśnie „trudna” metka towarzyszyła mu przez długi czas w szkolnych murach zaraz obok etykietki „zachowań aspołecznych”, „przejawów agresji” czy „wyalienowania”. Poważne problemy Jamesa zaczęły się, kiedy nazwany przez jakiegoś gówniarza należącego do typu ludzi, którzy lubią znęcać się nad każdym innym podbudowując własne ego, mianem „dziwadła” nieomal go nie zabił. Zgniótł go jak kartkę papieru łamiąc chyba wszystkie długie kości nie zapominając o kręgosłupie i zdruzgotaniu czaszki. Niemiły chłopak wylądował na intensywnej terapii i jeśli jeszcze żyje - zapewne przypomina nie więcej jak ludzkie warzywo. Jamesa wydalono ze szkoły, stanął też przed sądem dla nieletnich trafiając do zakładu poprawczego o zaostrzonym rygorze z koniecznością poddania się stałej kontroli psychologów, psychiatrów, jak i naukowców zajmujących się biotyką na całe 5 lat.
ZAKŁAD POPRAWCZY Nie trzeba mocno tłumaczyć, że umieszczenie chłopaka w takim ośrodku było jednym z najgorszych możliwych rozwiązań, choć z drugiej strony – to doświadczenie stanowiło nieocenioną pomoc w nauczeniu go kontroli nad żywiołem, który w nim drzemał. Pobyt w placówce nauczył go też wielu przydatnych umiejętności, hakowania kont, metod przemycania rzeczy, łamania zabezpieczeń, przeprogramowania zamków i wielu innych sztuczek – słowem wszystkiego czego inni młodzieńcy wyjęci spod prawa mogli go nauczyć, a o czym wiedzy tego typu próżno szukałby w szkolnej ławce. Hazard, ukrywany alkohol, narkotyki i bójki stały się chlebem powszednim, oprócz tego musiał uczęszczać równolegle zarówno na zwykłe zajęcia jak i trening biotyczny pod okiem wyspecjalizowanej kadry pedagogów. Żadna to sensacja, by wiedzieć, że młodzieniec - choć porywczy i nieokrzesany - miałby szansę w wojsku na prawdziwą karierę. Jeden z szkoleniowców nie raz wyjaśniał mu, że posiada dar, o którym inni mogliby jedynie marzyć. Wpajał by przestał zachowywać się jak smarkacz i nie zaprzepaścił swojej szansy. Raz na jakiś czas pojawiali się przedstawiciele organów Przymierza przyglądając się pracy ośrodka i postępom jakie robili jego wychowankowie - po Jamesa zwrócili się niedługo przed tym kiedy miał opuścić mury zakładu, jednak ten ku wyraźnemu niezadowoleniu gościa od rekrutacji odmówił zaciągnięcia się do armii.
PILOT Osiemnastolatek wrócił do domu gdzie czekała go jedynie matka. Ojciec zmarł kilkanaście miesięcy wcześniej, znaleziono go na ulicy z kilkoma ranami kłutymi na całym torsie, sprawcy nigdy nie znaleziono i wątpliwe by starano się go szukać. Rodzicielka James’a nabawiła się depresji i ledwo co funkcjonowała pomiędzy kuchnią, łazienką i salonem, wiecznie odurzona farmakologicznymi ampułami będącymi odpowiedzią na wszystkie zmartwienia. Pieniądze z oszczędności szybko prześlizgiwały się między palcami, Jamesowi trzeba było znaleźć sobie pracę, choć mało kto chciał przyjąć do siebie biotyka z przeszłością w zakładzie poprawczym w papierach. Pozostawało niewiele więcej jak szukać zarobku poza sektorem opodatkowanych zajęć - nielegalnych wyścigach.

Obstawianie zakładów było dobre jedynie na krótką metę, potem świat zakazanego sportu zaczął mocniej wciągać chciałoby się spróbować sił jako pilot maszyny, mieć dookoła wianuszek chętnych na wszystko dziewczyn, szacunek współzawodników, sławę i pieniądze. Początki nigdy nie bywają łatwe, ale w końcu udało mu się najpierw wypożyczyć, a potem kupić własny pojazd. To było jak spełnienie marzeń, pęd, niebezpieczeństwo, strzał adrenaliny, kasa i prestiż. Raz pod wozem, raz na wozie, ale zawsze do przodu i jakoś nigdy służby porządkowe nie siedziały mu na ogonie. Miał za co żyć, gdzie się podziać, co zjeść… i wtedy pojawiła się ona. Dziewczyna z typu tych trudnych, niedostępnych i na nieszczęście seksownych, która pojawia się jak błyskawica, razi po każdym nerwie i robi w głowie istne tornado ilekroć znajdzie się obok. Żeby nie wdawać się w zbędne historyjki - tak, w końcu coś zaskoczyło i stali się parą. James miał wtedy 23 lata i kiedy wydawało się, że wszystko zmierzało w dobrym kierunku kolejny raz los zadrwił sobie z niego podstawiając na drodze jego dziewczyny drugiego faceta. Młodzian zastał ich razem w domu, wydawało się, że świat znów zwalił się mu się na głowę, trwający 3 lata związek prysł jak bańka mydlana.
ARMIA PRZYMIERZA Rozwścieczony i zraniony chłopak postanowił, że na przekór sobie, światu i ludziom, zaciągnie się do wojska. Był 2174 rok, po krótkim i niestety niezbyt głębokim namyśle, zgłosił się w ośrodku rekrutacyjnym, a jako osoba posługująca się mocami biotycznymi nie musiał długo czekać na spotkanie z komisją poborową. Został przyjęty tak jak stał i przydzielony do specjalnej jednostki zajmującej się trenowaniem osób o takich talentach jak jego. Okazało się, że pomimo dużego indywidualizmu, oraz niechęci do wszelkich form kontroli, James potrafił skupić się na zadaniu i współpracować w grupie jeśli wymagała tego misja. Po obowiązkowym szkoleniu jak najszybciej pragnął zaciągnąć się na jeden ze statków przymierza co wkrótce zaowocowało dwuletnim przydziałem na okręt SSV Canberra. To tam czekało go pierwsze zadanie bojowe – odparcie ataku batarian na jednej z ludzkich kolonii. Dziesiąty pluton piechoty dokonał desantu na planetę by odbić zajęte przyczółki. Wśród żołnierzy znajdował się James, lecz pomimo wykazania się hartem ducha, sprytem i odwagą nie umknął przed rzuconym batariańskim granatem. Chciał zasłonić tarczą biotyczną kolegę z oddziału jednak w tej samej chwili pod jego nogi poturlał się jeszcze jeden śmiercionośny kształt. Ładunek eksplodował posyłając Jamesa daleko na ścianę. Odłamki wbiły się w ciało żołnierza rozrywając skórę, mięśnie i kości - to był koniec.
REKONWALESCENCJA Obudził się już w szpitalu. Leżał pod narkozą chyba cały tydzień. Specjaliści pracowali w pocie czoła by zainstalować mu cybernetyczne ramiona i nogi, które wymagały amputacji po odniesionych ranach, a także poskładać strzaskane fragmenty kręgosłupa. Operacyjnie wyposażono go również w biotyczne implanty L3. Część kosztów pokryło ubezpieczenie, część została opłacona przez anonimowego dawcę, który nigdy więcej nie dał o sobie znaku życia. Dalsze kilka miesięcy spędził na rehabilitacji w szpitalu na pokładzie jednostki SSV Canberra. W momencie gdy termin stacjonowania na okręcie minął, przeniesiono go tymczasowo do placówki leczniczej na Cytadeli. Spędził tam jeszcze kolejne 2 miesiące zanim skończył się cykl terapii mających pomóc mu wrócić do normalnego funkcjonowania i służby. Próbował dociekać różnymi drogami, komu zależało by wrócił do zdrowia, ale jedyną informacją jaką zdobył była enigmatyczna poszlaka mówiąca o tym, że podobno część biotyków Przymierza, w momencie konieczności przejścia rekonwalescencji jest sponsorowana przez anonimowych darczyńców.

Dla 26 letniego Jamesa utrata kończyn była niewyobrażalnym ciosem, który z pewnością odbił się na jego psychice. Prawdopodobnie nie udałoby mu się pozbierać do kupy gdyby nie pomoc medyczki rasy asari, która pomogła mu wtedy ukoić skołatane nerwy i okaleczone ciało. To ona nadała mu przezwisko Decimus - od dziesiątego plutonu piechoty, w którym służył - ponieważ przeżył jako jedyny z swoich towarzyszy broni. James uznał to za dobry omen i od tamtej chwili z szacunku do poległych kolegów, zarówno aby zachować o nich pamięć jak i przywoływać szczęście posługuje się głównie swoim przezwiskiem do teraz.
JEDNOSTKA SPECJALNA Wrócił do czynnej służby wojskowej w 2177 roku zgłaszając się na ochotnika do oddziałów sił specjalnych. Ukończył szkolenie do rangi N4, ponieważ przerwała je misja na księżycu Torfan w 2178 roku, gdzie w końcu mógł zemścić się za krzywdy poniesione z winy batarian. Jako pilot statku SSV Dhaka dokonał nalotu dywanowego nad pozycjami wrogich band grzebiąc ich w sarkofagach jakimi stały się ich bunkry. Po desancie, on i załoga odbili w dzielnej walce ludzi porwanych przez piracki okręt, choć nie bez strat własnych. James wrócił na pokład z załogą uszczuploną o 3 żołnierzy. Istotnym elementem walk była prawdziwa rzeź batarian jakiej dokonywał Decimus. Poddawał ich działaniom swoich mocy biotycznych sprawiając, że ginęli w okropnych męczarniach. Choć żadna z podobnych sytuacji nie została spisana w żadnym oficjalnym raporcie prawdą jest, że Decimus za pomocą działania pól efektu masy pozbawiał przeciwników kończyn w zemście za własne rany.
PIRAT Po powrocie kontynuował szkolenie sił specjalnych osiągając rangę N5, co okazało się najwyższym punktem w jego wojskowej karierze. W roku 2179 zmarła matka Jamesa. Chcąc uczestniczyć w jej pogrzebie otrzymał przepustkę od dowództwa lecz nigdy nie dotarł na miejsce ceremonii. Statek pasażerski został napadnięty przez piratów. Ponieważ nie zgodzono się na zapłacenie okupu, porywacze zabili połowę pasażerów. Jego samego zmuszono do przyłączenia się do pirackiej bandy i walki po ich stronie. Nie miał wielkiego wyboru, nawet z swoimi mocami biotycznymi nie pokonałby bez broni pokonać 3 tuzinów zaprawionych w bojach kosmicznych rzezimieszków. Przez Przymierze został uznany za zaginionego, nikt nie fatygował się by dorwać szajkę, choć były mizerne próby tworzenia blokad i pościgów. Zabijał, plądrował i niszczył napotykane statki – choć nie w pełni z własnej woli - do momentu, kiedy nadarzyła się idealna okazja by uwolnić się spod władzy piratów. Udało mu się sabotować okręt i wysadzić go w powietrze. Uciekł jedną z kapsuł ratunkowych uszkadzając pozostałe by mieć pewność, że nikt nie będzie deptał mu po piętach, ustawiając kurs na stację Omega.

Rok 2180 nie był dla Jamesa łaskawy, musiał zacząć nowe życie, zarabiać pieniądze, mieć co położyć na talerzu. Nie pozostawało nic innego jak z braku zajęcia zostać najemnikiem. Wykonywał rozmaite zadania coraz bardziej upodabniając się do tych, których tak nienawidził. Biznes jest biznes, podejmował się więc okropnych misji mordując, porywając, torturując i kto wie co jeszcze, stając się coraz to bardziej znanym łowcą nagród. Nie było już drogi powrotnej do wojsk Przymierza, zapewne uznaliby go za renegata i podczas śledztwa dowiedli współudziału w grupach przestępczych, skazali i na tym skończyłoby się jego mniej lub bardziej ułożone życie. Nie powinno więc dziwić, że od tamtego czasu unikał kontaktów z ludźmi pracującymi dla Przymierza. Zmienił się, wydoroślał i zmężniał. Nie miał innego wyboru, nie był już dzieckiem czy kierowanym przez ludzkie wojsko pionkiem lecz stał się dla siebie prawdziwym sterem, żeglarzem i okrętem trzymając wodze losu we własnych rękach. Nauczył się ostrożności, wyrachowania, sprawiania pozorów i prowadzenia gier jakie napędzały życie dookoła typów spod ciemnej gwiazdy. Wszystko było skomplikowaną siecią intryg i trzeba było poruszać się bardzo ostrożnie po pajęczynie koneksji i interesów, żeby nie stać się obiadem większego pająka.
NAJEMNIK Trudno byłoby powiedzieć, że załoga najemników stała się jego drugą rodziną. Nie sposób było obdarzyć ich zaufaniem, wszyscy zabijali za te same pieniądze, potem tą samą krwawą forsę przeznaczali na picie, hazard i kobiety oraz nowe pukawki. Tak to właśnie wyglądało. Najpierw ryzykujesz własną głową, potem starasz się zapomnieć, że w ogóle nosisz ją na karku. „Jakoś to będzie” wmawiasz sam sobie i pijesz dalej, by z bólem głowy obudzić się nie wiadomo gdzie, z nie do końca wiadomo kim. W końcu przychodzi chwila, kiedy łapiesz się na tym, że patrzysz przez ramię szukając czy nikt za tobą nie idzie, czy gdzieś w ciemności nie czai się jakiś zamachowiec. Nie wiesz, czy kroganin, z którym wczoraj rozłupywałeś czerepy ochrony statku nie zostanie wynajęty, by pozbyć się ciebie, czy asari, z którą spędziłeś noc nie jest szpiegiem i tak dalej i tak dalej. Może dla kogoś, kto nigdy nie wyściubił nosa poza drzwi ciepłych komnat Przymierza i śliczniutkiej Cytadeli to trudne do uwierzenia i zrozumienia, ale prędzej czy później podpadasz za wielkiej ilości osób. Opłacało cię za dużo potężnych graczy i widzisz i wiesz więcej niż powinieneś. Dlatego lepiej nie zadawać zbyt wielu pytań, powszechnie wiadomo, że im więcej wiesz, tym dłużej cię torturują. Ta paranoja trwała dla Jamesa o wiele za długo. Po 3 latach nieustannego ocierania się o śmierć postanowił, że sam zostanie kapitanem swojego okrętu, zrekrutuje załogę, która będzie mu odpowiadać i przestanie dzielić się zyskami z ustawionymi na szczycie hierarchii pijawkami. Musiał jednak na niego zarobić, a najlepszym sposobem było korzystanie z całego zamieszania wokół odłamu gethów skupionych jak okazało się później dookoła Suwerena. Nie jest tajemnicą, że na wojnie da się najlepiej zarobić. Kiedy jesteś najemnikiem i jesteś wolny od wyboru strony, którą wspierasz - masz podwójną szansę na zarobek.

Plądrowali statki kolonistów uciekających ze swoich planet, napadali także na statki Przymierza. Raz doszło do nieporozumienia pomiędzy jego grupą a grupą Błękitnych Słońc przy podziale łupów. Wywiązała się prawdziwa strzelanina podczas której zginęło wielu członków załogi. To wtedy po raz pierwszy w misji uczestniczyła ona…

Młoda turianka, która była wziętym najemnikiem. Uchodziła za bezkompromisową, ostrą w podejmowaniu decyzji jak i o ciętym języku. Miała dziwną słabość do ludzkiego sposobu ubierania się, starodawnych motocykli i gry w bilard. Ekscentryczna przedstawicielka obcej rasy nie przypominała innych psów wojny. Owszem była wulgarna, agresywna i często gadała to co ślina przynosiła jej na język, ale poza swą nieprzyjazną powierzchownością była na swój sposób miła. Wykonywała brudną robotę, ale z każdym potrafiła zamienić słowo, rzucić jakimś koszarowym dowcipem i rozładować tym nawet mocno napięte sytuacje. Nie spoufalała się z byle kim, ale w pewien sposób była nietypowo towarzyska jak na osobę strzelającą dla pieniędzy. Nie było jej obojętne jeśli zaciął ci się pochłaniacz, pożyczała swój smar, bo wiedziała, że od stanu twojej broni zależy także jej życie, nie siedziała cicho jeśli proponowana taktyka wydawała się jej albo bezsensowna, albo zwyczajnie zbyt brawurowa ( a spróbujcie przekonać kroganina, że szarża przez korytarz pełen przeciwników to nie powód do dumy, a zwyczajna głupota). Na swój sposób nie pasowała do tej pracy. Była raczej buntownikiem bez powodu z zacięciem do przygód niż bezwzględną morderczynią, choć z drugiej strony mimo młodego wieku zachowywała się na tyle profesjonalnie na ile potrafiła. Co najciekawsze miała posłuch nawet wśród największych twardogłowych mięśniaków, którzy gdyby chcieli, zapewne złamaliby ją w pół jak zapałkę. Pewnie było to zasługą jej niewyparzonej buzi i lubości w przeklinaniu i podnoszeniu głosu. Wydawała się twarda i niedostępna… a jednak coś zbliżyło ją do Jamesa. Pewnie to wynik przebywania długiego czasu w wąskim gronie, ale pomiędzy mężczyzną a turianką zaiskrzyło. Okazało się, że była sierotą po parze wojskowych, którzy zginęli podczas Wojny Pierwszego kontaktu w 2157 roku wychowywaną na Ziemi. Rosła wśród ludzkiej kultury, ukończyła ludzką szkołę i nie znała wielu przedstawicieli własnej rasy. Ponieważ ludzkie kobiety posiadają piersi, zaoszczędziła pieniądze i zrobiła sobie operację implantów by czuć się bardziej komfortowo. Potem jak ptaszek wypuszczony z klatki podróżowała nie wiadomo dlaczego kończąc jako pies wojny, a może raczej suka wojny.

Wiadomo, że połączenie uczucia i interesu nie idą zgodnymi ścieżkami. Jak może wyglądać związek dwóch najemników? Wspólne wypady na zakupy po amunicję i obiady w okrętowej kantynie? W dodatku to stresująca praca. Stresująca bo nie wiesz czy dostaniesz kulkę ty, czy twoja połówka, a kto wie może oboje razem. Do tego dochodzą problemy i napięcia w załodze, a wiadomo, że jeśli dzieli się przestrzeń z podminowanymi typami wyjętymi spod prawa to awantury i konflikty są tylko kwestią czasu. Zdarzały się przypadki gdy jeden obraził drugiego i w ruch szły nie tylko pięści ale całe serie z karabinów i pokład statku przypominał plan zdjęciowy z westernowego saloonu.
MARZYCIEL Wiecie jak to jest kiedy mały chłopiec chce zostać astronautą albo pilotem. Naturalnie z tego się wyrasta… albo trafia do szkoły wojskowej i przy odpowiednich wiatrach losu i zdolności w końcu siada się za sterami latającej maszyny. Właśnie w ten sposób… nie zaczyna się historia nabycia statku Jamesa. Dzieci w końcu dojrzewają, ale w życiu każdego faceta nadchodzi etap kiedy dawno skrywane fantazje pragną by je urzeczywistnić. Przed wiekiem panowie kupowali sobie sportowe samochody czy antyczne zestawy kolejek torowych (ktoś wie jeszcze co to kolej torowa?). James był nikim innych jak nieodrodnym spadkobiercą tradycji swych pradziadów. Trzeba było wymyślić jak zdobyć okręt, najprostszym rozwiązaniem była po prostu kradzież. I tutaj właśnie dochodzi się do meritum… jak ukraść fregatę? Zadanie karkołomne, ale nie niemożliwe. Najpierw trzeba było znaleźć upragniony model. Chyba nikt nie sądził, że po prostu padnie na pierwszy lepszy statek. Potem miesiące przygotowań. W zasadzie to cały rok żmudnych starań, kontroli lotów, dat dokowań i odlotów, sprawdzania tras, harmonogramu prac technicznych, weryfikowania członków załogi… a trzeba przecież jeszcze pracować, spać i czasem odpocząć. Upatrzył sobie fregatę należącą do jednego z bardziej majętnych zbirów pochodzącego z Tuchanki. Piękna, smukła… Fregata klasy Katana istne cudo. Nazywała się „Savage” i robiła piorunujące wrażenie na każdym kto ją zobaczył. James robił co mógł, w końcu dopiął swego i po dwóch miesiącach zaciągnął się do załogi statku. Skutecznie eliminowano co jakiś czas starego członka załogi fregaty by zwolnić po nim miejsce. Po kolejnych dwóch, udało się przejść przez werbunek turiance oraz zaufanemu kroganinowi z poprzedniego składu najemników, wśród których wcześniej pracował James. W czasie kolejnych trzech miesięcy na pokładzie „Savage” znajdowało się już 13 zabijaków, którzy mieli w głowie tylko jeden cel – wyczyścić co do nogi 43 osobową załogę wraz z kapitanem. „Parszywa Trzynastka” – jak nazywali siebie nawzajem w czasie kilku miesięcy wiedziała wszystko co było związane z życiem na okręcie. Mieli rozpiski nie tylko wart, ale nawet kiedy chłopcy chodzili na dziwki i godziny, o których dwóch inżynierów zwyczajowo opróżniało po butelce wódki na głowę. Gdyby się postarali wiedzieli by nawet jakim kolorem moczu sikają oficerowie i jaki jest materiał pościeli kapitana.
KAPITAN W końcu nadszedł upragniony moment – pusta przestrzeń kosmiczna, całe lata świetlne od najbliższej cywilizacji, tylko „Savage” i mały frachtowiec handlowy „Alice”. Standardowa procedura abordażu – najpierw osłabienie osłon, potem unieruchomienie silników by przywrzeć kołnierzem dokującym do poszycia statku i wypalić w nim przejście prosto do jego wnętrza. Cała jednostka zmobilizowana – 20 osobowy oddział uderzeniowy piratów gotowy do przejścia na pokład frachtowca. Wdzierają się i mordują co bardziej opornych pasażerów. Obsługa statku jest na swoich miejscach i właśnie wtedy nadchodzi chwila położenia kart na stół. James zamyka przejście biotyczą barierą - w międzyczasie dwójka krogan wrzuca na pokład „Alice” potężne bomby. Turianka przypierając plecami do ściany strzela w pozostałych na statku najemników, podczas gdy zamykający desant drell i kolejny kroganin czyszczą magazynki karabinów ostrzeliwując tyły niedawnych sojuszników przed nimi. Salarianin oddaje strzały biegnąc w kierunku kokpitu kładąc z miejsca nawigatora, lecz po kilku susach ginie prędko od strzelby pilota. Wywiązuje się walka z czasem, ktoś musi odcumować od „Alice” zanim bomby nie rozerwą kadłuba frachtowca od wewnątrz. W ciągu kilkunastu sekund z starej, 30 osobowej załogi „Savage” zostaje 18. Z czego 6 znajduje się na frachtowcu odciętych od fregaty biotyczną barierą. –BUNT!!! – rozlega się przeciągły krzyk gdzieś w mesie skąd padają serie rozszarpujące na strzępy towarzysza Jamesa. Kroganin nie jest w stanie wydobyć z siebie tchnienia. Widok pyska rozoranego przez amunicję strzelby zostanie w pamięci mężczyzny już na zawsze. Z „Parszywej Trzynastki" zostaje już tylko dziesiątka walczących. Wysoki turianin z zamiłowaniem do wielkich kalibrów leży trzymając się brzucha. Jego ciemna krew sączy się z rany. Jeszcze oddycha, ale nie wie, że za kilkanaście sekund jeden z piratów strzeli mu prosto w oko kończąc powolną agonię. Sabotażyści przedzierają się w kierunku kokpitu napotykając zaciekły opór pozostałych przy życiu 10 obrońców latającego grobowca. Kule fruwają nad głowami, James zmuszony jest usunąć barierę, nie ma więcej sił. Dwójka kompanów pomaga mu ogniem zaporowym, podczas gdy ten chowa się we wnętrzu frachtowca. Nie ma ani sekundy na błędy. Padają kolejne strzały, korytarz zaściela się ciałami barwiąc posadzkę wszystkimi kolorami krwi w galaktyce. Eksplozje granatów co jakiś czas przerywają serie. „Trzynastka” zeszła do stanu ośmiu zanim zamachowcom udało się dotrzeć do mostka i zamknąć kołnierz dokujący odseparowując się od tykającej coraz głośniej „Alice”. Trójka pozostałych przy życiu z oryginalnej załogi frachtowca oddaje się w ręce nowych właścicieli statku. Błagają o litość, opuszczają broń, jednak to na nic. Nie mogą przeżyć. Kule ciężkich karabinów rozłupują im głowy. Nie wiadomo gdzie jest dawny kapitan statku, nie znaleziono jego ciała. Pewnie zginął na pokładzie „Alice”. Następuje eksplozja, frachtowiec wybucha od środka trawiony płomieniami gasnącymi prędko w kosmicznej próżni. „Ósemka” spogląda po sobie, dwójka najemników jest rannych, wszyscy zmęczeni, ale nie na tyle by nie cieszyć się z zdobytego okrętu. Tak to zapamiętał James. Był 18 listopada 2185 roku. Dzień później przechrzcili statek na 666 Black Sabbath ku pamięci starego zespołu muzycznego z Ziemi.
WĘDROWIEC Od tamtego czasu załoga Black Sabbath włóczy się łupiąc to mniejsze to większe statki, podejmując zadania, eskortując, plądrując, zabijając i robiąc wszystko to czego inni robić nie chcą.
Okręt został wykonany w specjalnie przygotowanych i ukrytych hangarach stoczni należącej do zorganizowanej grupy przestępczej „Kraken” będącej syndykatem przedstawicieli różnych ras w tym asari, turian i salarian. Budowane tam statki są w pewnym stopniu unikatowe, bowiem buduje się je według życzeń zleceniodawcy i w praktyce trudno by nielegalną stocznię opuściły dwa jednakowe obiekty. „Kraken” zajmuje się kradzieżą rozmaitych technologii z całej galaktyki, zaś zespół specjalistów stara się połączyć je w jeden schemat i zamknąć w bryle statku.

Piracki statek ma 146 metrów długości i może pomieścić 50 osobową załogę, choć do pełnego funkcjonowania fregaty potrzeba jedynie 15 obsługujących okręt. Jest to typowa jednostka przechwytująca, cechująca się dużą manewrowością, zwrotnością oraz sporym przyśpieszeniem.

Więcej o drodze nabycia można przeczytać w historii, zaś szczegóły specyfikacji technicznej znajdują się w bezpośrednim opisie okrętu STN-666 Black Sabbath

Standardowy generator tarcz, omni-klucz "Primo" z krótkim ostrzem z wariantem zapalającym, standardowy pancerz, datapad, zwykły nóż wojskowy, scyzoryk, zapalniczka, tytoń oraz 25 tysięcy kredytów

- Nie jest nastawiony wrogo do obcych ras, co nie znaczy, że każdego będzie witał z otwartymi ramionami. Praktykuje zdrowy poziom tolerancji nie pozwalając jednak by inne rasy inteligentne wchodziły na głowę czy to mu, czy samemu Przymierzu, mimo, że nie ma z nim wiele wspólnego. Wyjątkiem jest rasa batarian, nie potrafi wybaczyć i zapomnieć przez kogo utracił swoje kończyny. Nie darzy również wielką sympatią krogan, których postrzega jako zwyczajne zagrożenie, ale przyznaje, że są doskonałymi towarzyszami broni i najemnikami. Gorsze zdanie ma tylko o vorchach i jahgach, po prostu nie trawi ich bezmyślnie agresywnego sposobu bycia, ma je za zwierzęta i tak też ich traktuje – jak pociągowe muły do ciężkich prac, z tą różnicą, że trzeba być w stosunku nich ostrożnym jak wśród wygłodniałych psów. Gethy traktuje bardziej jako ciekawostkę i wybryk w dziejach wszechświata niż odrębną rasę inteligentnych istot. To bardziej rozumne maszyny i nic więcej, z tym, że trzeba być z nimi jeszcze bardziej ostrożnym niż z wszystkimi powyżej razem wziętymi. Uważa, że najlepiej unikać ich jak ognia.

- Uwielbia antyki w postaci motocykli. Jeśli ma na to czas spędza wolne chwile na przejażdżkach bądź majsterkując przy swoim chopperze. To zajęcie wycisza go, choć zajmuje niekiedy sporo czasu.

- Choć jest to sztuka dość zapomniana, świetnie radzi sobie z nożem, niestety z powodu tarcz kinetycznych jest to umiejętność raczej nieprzydatna w obecnych czasach. Co innego, kiedy przeciwnik nie ma na sobie żadnej ochrony, ale prawdopodobieństwo wystąpienia podobnej sytuacji jest raczej marginalne.

- Odbył trening N5 dlatego też wszelkie zadania godne żołnierza sił specjalnych nie powinny być mu obce. Skoki ze spadochronem? Czemu nie? Nurkowanie? Da sobie radę. Survival w dziczy? Bez problemu. To i podobne rzeczy były dla niego chlebem powszednim.

- James lubi czytać, w jego kajucie znaleźć można mnóstwo klasyków, zaś jego datapad jest ciągle przepełniony książkami. Wielka szkoda, że nigdy nie miał okazji trzymać w rękach papierowej księgi, choć widział ich kilka w londyńskim muzeum.

- Ma zamiłowanie do starej muzyki, stąd na przykład nazwa fregaty. Mógłby słuchać jej godzinami, ale obowiązki kapitana nieco w tym przeszkadzają. Jeśli ma taką możliwość, zawsze przysłuchuje się także zespołom z innych części galaktyki. Ostatecznie muzyka jest ponad wszystkimi podziałami.
ObrazekObrazekObrazekObrazek

Wróć do „Baza danych”