Ojczysta planeta ludzi wkracza w złoty wiek - rozwojowi ulega przemysł, handel i sztuka. Postawiono na ekologię i lepiej zagospodarowano teren, dzięki czemu wszystkim, teoretycznie, żyje się lepiej, choć prawdę mówiąc stale rośnie przepaść między biednymi i bogatymi mieszkańcami.
LOKALIZACJA: [Gromada Lokalna > Układ Słoneczny]

Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12106
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

[KANADA] Montreal

26 lip 2017, o 00:46

Wyświetl wiadomość pozafabularną
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12106
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

26 lip 2017, o 01:04

Wade wpatrywała się w Charlesa intensywnie, długo nie spuszczając z niego spojrzenia, tak jakby potrafiła wyczytać wszystko z jego sylwetki, jego wyrazu twarzy. Obserwowała go przez kilka niekończących się sekund, by w końcu powoli skinąć głową. Nie zamierzała go na siłę wciągać do stołówki, jeśli chciał pójść najpierw do łazienki to przecież mógł to zrobić. Odprowadziła go wzrokiem, już bez tego uśmiechu, bez rozbawienia, w jakie wprowadził ją któryś z mężczyzn. Chwilę później na Charlesa zerknął też Aaron, ale nie wyglądał, jakby się przejął jego obecnością - szybko wrócił do swojego jedzenia, odwracając się do wejścia plecami.
W windzie stała filigranowa kobieta z jasnymi włosami spiętymi w ciasny kucyk, a obok niej wysoki mężczyzna, postury Simarda, choć o zupełnie innej twarzy. Zapatrzony był w omni-klucz, więc nawet nie zerknął na Strikera. Za to kobieta kilkakrotnie zmierzyła go spojrzeniem od stóp do głów, wyraźnie onieśmielona. Znając życie, gdyby zobaczyła go na ulicy, to szybko przeszłaby na drugą stronę, teraz jednak nie obawiała się go aż tak bardzo - w końcu była w pracy. Miała w rękach jakieś datapady, takie same jak te, które jeszcze na Ishtar uzupełniała Wade.
Terminal szatni zeskanował numer Charlesa i po chwili posłusznie wydał mu zawartość szafki, która przez te kilkadziesiąt minut należała do niego. Niczego nie ubyło, wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Mężczyzna mógł więc bez problemu przejść do łazienki i tam się przebrać. Łatwiej było funkcjonować, gdy nikt wokół nie widział jego twarzy. Ze wszystkiego widoczne jedynie oczy, choć też ciężko było je dojrzeć spod kaptura.
Kobieta, która przyjmowała z powrotem jego identyfikator, spojrzała na niego nieufnie, ale nie zatrzymała go. Nie było żadnego alarmu, nikt nie zgłosił ataku, a plakietkę przecież sama mu wydawała, choć teraz niełatwo było go rozpoznać. Jeden z ochroniarzy podszedł jeszcze do Strikera, zapewne chcąc zadać jakieś pytanie, ale też zorientował się, że mężczyzna przecież wychodzi, nie wchodzi, więc dla nich nie będzie już stanowił zagrożenia, a cała reszta go nie interesowała. W końcu Charles znalazł się na zewnątrz, mogąc odetchnąć chłodnym, zimowym powietrzem i patrzeć, jak na powierzchni jego ubrań osadzają się pojedyncze, choć coraz gęstsze płatki śniegu. Wokół fontanny biegało dziecko, trzymając w wyciągniętej ręce model jednej z korwet Przymierza i wydając ustami dźwięki naśladujące huk silników. Po drugiej stronie ktoś się kłócił. Dzień jak co dzień. Tylko Strikerowi akurat dzisiaj życie przewracało się do góry nogami.
Omni-klucz piknął cicho, informując o przychodzącej wiadomości. Szybkie sprawdzenie nadawcy pozwoliło dowiedzieć się, że była nim Wade, czego można się było spodziewać. Pytanie tylko, czy Charles zamierzał tę wiadomość w ogóle odebrać. Znajdował się w środku miasta, więc jeśli zamierzał dotrzeć do odległego hotelu, w którym pokój wynajął mu Simard, to musiał znaleźć postój taksówek. I pewnie zapłacić za przelot chore pieniądze, czego by uniknął lecąc z Sonią, ale z tego zrezygnował, z sobie tylko znanego powodu. Publicznego terminalu też tu nie było, do nawiązania z kimś kontaktu musiał chyba jednak skorzystać z hotelowego, bądź polecieć do samego centrum Montrealu i szukać ich tam.
Charles Striker
Awatar użytkownika
Posty: 1366
Rejestracja: 6 wrz 2015, o 15:07
Miano: Charles Striker
Wiek: 29
Klasa: Żołnierz
Rasa: Człowiek
Zawód: Kontraktor Przymierza
Lokalizacja: Cytadela
Status: Kontraktor Przymierza
Kredyty: 54.800
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

26 lip 2017, o 19:55

Rozejrzał się wokół siebie i docierało powoli do niego, że właśnie zgodził się na kolejną samobójcza misję, na której nawet nic tak naprawdę nie zyska. Mógłby się najzwyczajniej w świecie gdzieś zaszyć na jakiś czas i tyle. Oczywiście, znowu misja stanęła wyżej niż to, co on chciał od życia. To zresztą, nie było żadną nowością. Sam dobrze wiedział, że inaczej niż tak nie potrafił. Wiedział też, że nie może stać jak debil, bo jego genialny plan wzięcia wszystkiego na własne barki pójdzie się jebać szybciej od SOC podczas ataku gethów. Ruszył wiec przed siebie.
Sprawdził wiadomość. Wade. Powinien to odebrać, ale pewnie by go zaczęli namierzać. Nie mógł sobie na to pozwolić. Nie teraz, kiedy już podjął decyzję. Dobrze wiedział, że Simmard pewnie urwie jej za to łeb, ale miał absolutną pewność, że nie wyśle nikogo za nim. Miał nadzieje, że będzie to wystarczający sygnał, by zrozumiał, że nie ma sensu, by jego ludzie brali w tym udział.
Ominął dziecko bawiące się repliką korwety. Co on by zrobiłby cofnąć czas i cieszyć się z małych rzeczy. Kłócący się ludzie. Gówno problemy, o których marzył. Westchnął idąc swoim krokiem poprzez zaśnieżone przedmieścia. Nie pamiętał już, kiedy ostatni raz mógł od tak po prostu się przejść. Oczywiście czuł stres, ale im bardziej oddalał się od siedziby Kassy, tym czuł się spokojniejszy. Udało mu się postawić kolejną ścianę w swoim życiu. W tym był naprawdę niezły.
Problemem było to, ze nigdzie nie mógł znaleźć publicznego terminalu. Więc, ani nie mógł się powiadomić Bratwy, ani wezwać taxówki. Swojego komunikatora, nie miał zamiaru używać. Zostało mu, więc jedne z wielu niezbyt dobrych rozwiązań. Pójście na pieszo. Spojrzał na światła centrum miasta, gdzieś daleko przed nim. Zapowiadała się długa i żmudna podróż. Nie, żeby pierwszy raz mu się zdarzyło iść gdzieś z buta, ale już dawno nie robił takich dystansów. Do tego musiał się trzymać pobocznych dróg. Jeśli jednak Simard wysłał kogoś za nim, wolał, żeby nie znalazł go od tak sobie idącego wzdłuż głównej drogi.
Szedł wiec i szedł. Nie miał pewności nawet czy był w połowie drogi. Jednak im dalej w jego niezależną podróż, tym dalej rosło jego wkurwienie na samego siebie. Nie chciał tego, przyznać, ale po raz kolejny utrudnił sobie pracę przez swoją dumę i myślenie dalej niż powinien. Dali mu hotel, eskortę, kurwa wszystko. Ale on to odrzucił, bo tak. Jego idiotyczne myślenie. Jedyne, co mu teraz zostało to jego własna głupota.
Gdzieś w połowie drogi. To znaczy. Tak mu się wydawało, wszedł na teraz jakiegoś mniejszego parku. Musiał chwilę odsapnąć i zastanowić się nad tym, co robić. Ściągnął z hełmu kaptur, a z głowy hełm. Znalazł jakaś ławkę. Zrzucił z niej śnieg by usiąść. Oparł się o nią wygodnie, odpalił papierosa i spojrzał w niebo. Czuł jak śnieg delikatnie ląduje na jego twarzy. Wolał nawet nie sprawdzać na wyciszonym omni ile ma wiadomości. Cieszyło go przynajmniej to, że był tutaj sam. Nawet nie wiedział, która jest godzina. Musiał znaleźć terminal, gdzieś jakiś na pewno musiał być. Złapał nagle za hełm i rzucił nim o ziemie. Oczywiście wylądował w zaspie nie wydając nawet najmniejszego dźwięku. To by było na tyle, jeśli chodziło o wyrzucenie frustracji, oczekując, że usłyszy uderzenie hełmu.
- Co ty odpierdalasz, Charles?
Zadał sobie pytanie łamiącym się głosem. Było mu zimno, źle i ogólnie najgorzej. Odrzucał wszystkich, którzy wyciągali do niego pomocną dłoń. Nawet teraz. Jednak teraz nie było żadnego odwrotu, musiał iść dalej naprzód. Przymknął oczy odsuwając głowę do tyłu. Wypuścił dym z płuc. Czasami zastanawiał się, kiedy w końcu ten jego cały życiowy fart zniknie i ktoś go wykończy. On już nie miał na to siły. Nie chciał się już z tym wszystkim użerać. Był sam. O ironio. Dokładnie tak jak sam tego chciał. Śnieg delikatnie opadał na jego twarz. Znowu miał ochotę się rozpaść, położyć na tej ławce i popłakać jak małe dziecko.
Siedział dalej. Chciał dokończyć papierosa i potem ruszyć dalej.
Obrazek Obrazek Obrazek ObrazekObrazek Obrazek Obrazek Obrazek GG 56291905
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12106
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

27 lip 2017, o 14:53

Wade nie dawała za wygraną. Wysłała jeszcze dwie wiadomości, a potem zaczęła dzwonić. Striker mógł się jedynie domyślać, jak bardzo odchodzi od zmysłów, zapewne w strachu przed wściekłością Simarda. A może po prostu była zła o to, że postanowił jej uciec. Odkąd weszła do jego restauracji i zamówiła obiad, była z nim praktycznie cały czas. Teraz też miała go odwieźć do hotelu i znając życie odebrać z niego kolejnego dnia. Może miała z nim polecieć tam, gdzie lecieć zamierzał. Dobra rada, którą Charles rzucił wychodząc z gabinetu Simarda, mogły nie mieć nic wspólnego z planami, jakie miał mężczyzna. Może według niego nie marnowała się tylko wtedy, gdy była wysyłana na misje terenowe, zamiast siedzieć w tłumaczeniach. Może faktycznie chciał z niej zrobić agenta, tylko bez tego całego gówna, na które byli narażeni oni.
Park był prawie pusty. Była zima, drzewa ogołocone z liści i mocno minusowa temperatura nie przyciągały ludzi, a do tego trwała mniej-więcej pora obiadowa. Prawdopodobnie za godzinę, dwie pojawią się tu dzieci, może rodziny z sankami. W okolicy nie było terminalu, ale przechodząc jedną z alejek Charles trafił na holograficzną tablicę z planem parku, która pozwalała takie znaleźć. A okazywało się, że przy drugim wejściu, od strony centrum, można było skorzystać z publicznego terminalu. Zamówić taksówkę albo dodzwonić się do kogoś.
Jedynym, co przerywało chwilę kryzysu Strikera, był omni-klucz, uporczywie przypominający o wiadomościach i nieodebranych połączeniach od Wade. Faktycznie, nie musiał z tego rezygnować, z pomocy i wsparcia które mu oferowali. Przecież mogli tak po prostu odezwać się do niego z informacją, że jest w niebezpieczeństwie i niech radzi sobie sam, a jednak Claude wysłał do niego swoich ludzi. Charles odrzucił tę pomoc, tak samo jak wszystko inne. Dobrowolnie postanowił pozostać wyrzutkiem społeczeństwa, choć to próbowało przyjąć go z powrotem.
Z kimkolwiek chciał się skontaktować, mógł to zrobić z publicznego terminala, do którego w końcu dotarł. Montreal był w końcu ogromnym miastem, trochę to trwało, zwłaszcza, że szedł na piechotę. Nikt nie przerywał mu chwili odpoczynku na ławce, z papierosem, bo nikogo tam nie było. Płatki śniegu spadały na jego pancerz i roztapiały się na nim chwilę później, zostawiając po sobie wspomnienie w postaci mokrych plamek.
Charles Striker
Awatar użytkownika
Posty: 1366
Rejestracja: 6 wrz 2015, o 15:07
Miano: Charles Striker
Wiek: 29
Klasa: Żołnierz
Rasa: Człowiek
Zawód: Kontraktor Przymierza
Lokalizacja: Cytadela
Status: Kontraktor Przymierza
Kredyty: 54.800
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

27 lip 2017, o 16:00

Dopalił w końcu papierosa i strzelił nim w stronę śniegu. Coraz bardziej irytowało go światełko z omni-klucza. Co chwila pikało. Co chwila dawało znać, że gdzieś tam, ktoś się o niego martwi. Chociaż, pewnie bardziej się martwi o własną dupę. Spodziewał się też, że prędzej czy później, zacznie do niego dzwonić Simard. W zależności, jak długo Wade będzie próbowała go znaleźć na własną ręke.
Wstał z miejsca. Podszedł do swojego hełmu wbitego w śnieg, nawet zdążyło do niego trochę napadać. Wyklepał z niego wszystko, co się dało i założył go sobie znów na głowę. Po czym znowu kaptur, maska i komin. Musiał ruszać dalej, a nie rozczulać się nad swoim losem. Szczególnie, że siedzenie w parku za dnia nie było najlepszym rozwiązaniem. Może, nie wyglądał jakoś turbo podejrzanie, ale nie miał ochoty użerać się z lokalną policją.
Szedł powolnie w stronę terminalu. Przynajmniej jedną rzecz będzie miał z głowy. Potem już tylko znaleźć, jakich chujowy nocleg na parę dni i jakoś to będzie. Transport na inny kontynent też sobie załatwi, to znaczy taką miał nadzieje. Dobrze wiedział, że jeśli poprosi o transport Kassę, ta znowu mu kogoś przydzieli. To znaczy tak podejrzewał. Sam już za bardzo nie wiedział, co mogłoby być prawdą, a co silnie zakorzenionymi przyzwyczajeniami.
Terminal wyrósł wręcz przed jego twarzą. Wszedł do środka budki i w końcu mógł wykonać połączenie. Numer miał w głowie. W więzieniu wpoili mu, że czasem lepiej jest pamiętać jeden numer, niż gdziekolwiek go zapisywać. Powoli starał się trafiać w przyciski. Pomimo rękawic, ręce mu już trochę zmarzły.
Nie wiedział za bardzo, kto odebrał ten telefon. Po prostu miał się przedstawić, podać imię i nazwisko, na którą się powołuje, przekazać swoją prośbę oraz numer, na który ktoś się z nim w tej sprawie skontaktuje oraz o znalezienie jakiegoś safehouse’u, w którym mógłby się ukryć.. Jak prosili, tak też zrobił. Szczerze, miał ochotę zobaczyć kogokolwiek, z kim siedział. A największą ochotę miał najzwyczajniej pogadać z Semionem, czyli Vorem z którym siedział. Wyszedł z więzienia parę tygodni przed Strikerem, zresztą to też dzięki niemu dostał się na Cytadele bez żadnych problemów. Teraz musiał liczyć na to, że Bratwa go poratuje o wiele bardziej niż wtedy.
Odłożył słuchawkę. Teraz nadszedł czas na najzwyklejsze w świecie czekanie. Zaczął się kręcić po okolicy. Czuł, że zaczyna go zasysać w brzuchu. Nie zjadł niczego ani w korporacji, ani na statku. Za bardzo już nie pamiętał, kiedy ostatni raz jadł. Ta całą podróż z Cytadeli na Ziemię, strasznie rozregulowała jego zegar biologiczny. Jakby już wcześniej nie był zjebany.
Po jakimś czasie natknął się na niewielką restauracyjkę. Spojrzał na logo. Chyba coś azjatyckiego. Trudno było stwierdzić. Chociaż po kształcie tych azjatyckich literek, wiedział, że to będzie coś Koreańskiego. Wszedł wiec do środka. Znośnie. Usiadł przy wolnym stoliku i zamówił typowe azjatyckie pierożki i zieloną herbatę. Ściągnął z głowy hełm, jeśli dobrze pójdzie uznają go za zwykłego policjanta. Teraz miał chwilę by po rozkoszować się jedzeniem i czekaniem na sygnał od swoich.
Obrazek Obrazek Obrazek ObrazekObrazek Obrazek Obrazek Obrazek GG 56291905
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12106
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

28 lip 2017, o 22:34

Wyświetl wiadomość pozafabularną
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12106
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

28 lip 2017, o 23:35

Kontakt ze starymi znajomymi zaowocował całkiem przydatnymi informacjami. Striker został poinstruowany, by za pół godziny znalazł się z powrotem przy terminalu, z którego dzwonił, to ktoś się z nim skontaktuje. I tak też było - po trzydziestu minutach marznięcia na dworze i palenia papierosa za papierosem, dowiedział się, że faktycznie nie był jedynym, który nadal żył. Trudno było się temu dziwić, tacy jak on mieli dwa talenty: do pakowania się w kłopoty i do wychodzenia z nich obronną ręką. Nie powiedzieli mu jednak, kto został i do kogo go przekierują. Dostał koordynaty i nic więcej. Koordynaty, które prowadziły do bliżej nieokreślonego punktu na oddalonym od jakiegokolwiek miasta terenie Islandii. Cóż, przynajmniej nie musiał lecieć do Europy, choć zima nie miała go opuścić. Miał szczęście, że zdążył kupić ciepłe rzeczy.
Restauracja nie była duża, a obsługa składała się tylko i wyłącznie z Koreańczyków. Wszyscy jednak mówili po angielsku, więc łatwo było złożyć zamówienie, nawet jeśli opis dań nie był zbyt dokładny. Charles znał większość składników i niektóre przepisy, jednak to, co dostał po jakimś czasie, ani trochę nie przypominało tego, co przypominać powinno z założenia. Nie miał jednak zbyt wielkiego wyboru. Przynajmniej było ciepłe i mocno przyprawione, a dodatkowe sosy zabijały niewłaściwy smak.
Odkąd opuścił budynek Kassy, minęły dobre dwie i pół godziny. Długo szedł, potem czekał na połączenie, potem na posiłek. Teraz siedział przy swoim stoliku, oddalony od wszystkich pozostałych gości restauracji, głównie dlatego, że każdy kolejny, kto wchodził, z jakiegoś powodu nie chciał zająć miejsca obok niego. Tylko jedna asari, siedząca po drugiej stronie lokalu, obserwowała go z zainteresowaniem. Może właśnie przez to, że wyróżniał się z tłumu. Asari miały czasem dziwne preferencje.
Dopiero gdy kończył swój posiłek, drzwi rozsunęły się i z dworu wpadła do środka owinięta płaszczem kobieta. Znajomym płaszczem. I całkiem dobrze już znajoma kobieta. Końcówki jej ciemnych włosów przyprószone były śniegiem, a ciemne oczy lodowato zimne. W sam raz dopasowane do pogody na zewnątrz.
- Jesteś idiotą - powiedziała Wade, opadając na krzesło obok niego. Tym razem nie miała datapadów, a na sobie codziennych ubrań. Była w pancerzu, tak samo jak i on. Wyglądało na to, że nie mógł jej jednak zgubić, a nieodbieranie połączeń od niej w niczym mu nie pomogło. - Sprawdzaj kieszenie.
Faktycznie, w lewej kieszeni parki znajdowało się małe urządzenie, wielkości opuszka palca. Musiało przekazywać Sonii albo Simardowi jego lokalizację. Pytanie, kiedy i jak zdążyli to tam wrzucić. Sfrustrowana Wade nie wyglądała, jakby zamierzała się teraz tłumaczyć. Jej chłodne spojrzenie ciskało pioruny. Kontrast jak żaden inny.
- Myślałam, że coś jest nie tak. Że nie poleciałbyś z dupy do centrum, do jakiejś pierdolonej chińskiej restauracji - machnęła ręką. Kelner spojrzał na nią z oburzeniem. - Przylatujemy tu, a zamiast problemu widzimy przez okno Strikera, który jakby nigdy nic wpierdala zupę.
Złapała za brzeg talerza i pociągnęła go do siebie, częściowo rozchlapując zawartość po stole. Kelner pokręcił głową i poszedł na zaplecze - albo po ścierkę, albo po zwierzchnika. Obie wersje równie prawdopodobne.
- Czego nie zrozumiałeś w tym, co ci powiedział Claude, hm? Czego nie zrozumiałeś w tym czerwonym promie, który gonił nas przez pół Cytadeli? Gdybyś był sam, twój trup leżałby już w jakiejś kostnicy. Chcesz tego teraz? - warknęła, uderzając otwartą dłonią w stół. Talerz zadrżał. - Nieważne jak bardzo zjebane są twoje umiejętności funkcjonowania w społeczeństwie, masz się zamknąć i pogodzić z tym, że będziemy pilnować twojej dupy, czy tego chcesz, czy nie. Nie chcesz hotelu? Spoko. Wolisz nocować pod portem, na jakiejś obskurwiałej ławce obok żula? Twój wybór. Pójdziesz sobie w cholerę jak ten w siwym pancerzu zdechnie.
Mógł tylko domyślać się, skąd brała się jej złość. Biorąc pod uwagę, że nie byli zbyt blisko, musiało to wynikać tylko ze złości Simarda, gdy dowiedział się, że Charles tak po prostu sobie wyszedł. Gdyby Wade tego nie przewidziała, pewnie już by się nie spotkali.
Charles Striker
Awatar użytkownika
Posty: 1366
Rejestracja: 6 wrz 2015, o 15:07
Miano: Charles Striker
Wiek: 29
Klasa: Żołnierz
Rasa: Człowiek
Zawód: Kontraktor Przymierza
Lokalizacja: Cytadela
Status: Kontraktor Przymierza
Kredyty: 54.800
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

29 lip 2017, o 14:18

Rozkoszował się spokojem w restauracji. Miał chwilę dla siebie, do tego jego kontakt ze swoimi okazał się bardzo owocny. Chociaż, nie mógł mieć pewności czy go przypadkiem nie wystawili. Nie wiedział nawet czy przypadkiem na jego głowę nie jest wystawiona jakaś suma pieniędzy. Bratwa mało, kiedy zdradzała swoich ludzi, więc było to mało prawdopodobne, ale musiał to brać pod uwagę. Teraz musiał sobie załatwić jakiś transport na Islandię. Śmieszna sprawa. Ostatnio o niej wspominał różowowłosej na pokładzie jej statku.
Jadł spokojnie swój posiłek. Nie było to złe czy straszne, po prostu średnie. Nie jadł nic naprawdę długo wiec cieszył się tym, co ma. Jadł spokojnie doprawiając jedzenie sosami czy przyprawami, które miał obok siebie. Przez chwilę nawet poczuł wewnętrzny spokój. Niestety wszystko się popsuło, kiedy drzwi do knajpy otworzyły się po raz kolejny.
- Kurwa.
Westchnął widząc znajoma postać. Piękną jak zawsze, wkurwiona jak nigdy. Nawet nie chciał wiedzieć, jaką tyradę zaraz mu przywali na temat jego ucieczki. Czuł się jak nastolatek przyłapany przez starych. Straszny wstyd.
Kiedy usiadła obok niej zaczynając od tej uroczej inwektywy i zobaczeniu, że w kieszeni ma pieprzony nadajnik, aż się w nim zagotowało. Pierdolony Simard. Nie dziwił mu się, zawsze warto wiedzieć gdzie znajduje się twoja kamizelka kuloodporna, która przyjmie strzał za ciebie, ale kurwa coś takiego? Dobrze, ze mu nie ufał, bo pewnie zrobiłoby mu się teraz strasznie smutno, ale zamiast tego musiał słuchać nakręconej Wade.
- Nie chińskiej, a koreańskiej filistynie.
Odpowiedział krótko, dalej rozkoszując się ciepłym daniem. Dopiero, kiedy wyciągnęła mu żarcie sprzed twarz, o mało nie wbił jej pałeczek w oczy. W swoim życiu nienawidził najbardziej dwóch rzeczy. Kiedy ktoś zabierał mu żarcie, albo, kiedy ktoś wpierdalał się w nie swoje sprawy. Teraz chyba udało jej się zrobić obydwie rzeczy naraz. Ścisnął dłonie w pięści, łamiąc jedna z pałeczek w swoim uchwycie. To tyle, jeśli chodziło o spokojny obiad. Rozluźnił się po jakiejś chwili. Wysłuchał jej do końca by potem zadać, jedno strasznie ważne pytania.
- A srasz?
Spojrzał na nią tym samym wzrokiem, jakim patrzył na Simarda wcześniej. Zabrał swój talerz z jedzeniem. Był głodny, musiał zjeść, a przy okazji czekała go podróż na Islandie. Nie było to łatwe, szczególnie ze złamaną pałeczką. Nie wiedział za bardzo, co jej odpowiedzieć. Ale na pewno był pewny, że w kostnicy by nie wylądował. Jadł i mówił.
- Zrozumiałem wszystko dobrze i wyraźnie, co mi powiedział Claude. Uwierz mi rozumiem wszystko idealnie. Miałem tylko nadzieje, że Simard, też zrozumie, kiedy mu powiedziałem, że zajmę się tym sam. Ale kurwa nie, musi wszędzie wysłać swoją słodka brygadę, pod dowództwem przybranej córeczki i utrudniać mi pracę.
Szczerze mówiąc jej tyrada wcale go, aż tak nie zdenerwowała, bo w sumie nie powiedziała nic, czego on już nie wiedział. Bardziej utrzymała jego spojrzenie na samego siebie, jako jednostkę niezdatną do życia w społeczeństwie. Irytowało go to. Nie mógł nawet teraz cieszyć się posiłkiem. Do tego nie mógł im po prostu kazać spierdalać, a jedyne rozwiązanie na pozbycie się ich było zabicie ich. Ta opcja nawet nie wchodziła w grę.
- Znalazłem kolejnego żywego – westchnął płacąc za rachunek dają spory napiwek za incydent spowodowany przez Wade. Wiedział jak to jest pracować w gastronomi. – Znajduje się teraz na Islandii. Polecę sam przygotujcie mi transport. Nie chce, żeby koleś strzelił sobie w łeb na wasz widok albo żeby po 15 minutach znaleźli nas wrogowie.
Uśmiechnął się podle wstając od stolika. Wcale nie chciał jej dopiekać, ale to był jedyny sposób by dalej się odseparowywać od nich. Wiedział, że niczego nie ugra tym. Wiedział, też, że nie poleci sam. Na to nie było opcji. Cieszyło go, chociaż to, że już nie musiał udawać przyjaznego dla wszystkich typa. Wyszedł z restauracji odpalając papierosa. Widział już transport. Zresztą trudno go było nie zauważyć skoro obok niego stałą święta trójca. Nawet się do nich nie odezwał. Po prostu palił szluga. Cokolwiek by powiedział i tak by to nic nie zmieniło. Do tego pewnie będzie się musiał teraz pierdolić z Borysem, który zapewne będzie miał wielki problem, że sprawił jego wybrance serca tak wielkie kłopoty.
Dokończył go dość szybko. Załadował się na prom przechodząc obok mężczyzn. Zajął jedno z wolnych miejsc. Mógł być w końcu sobą. Oparł ramiona na swoich kolanach przyglądając się podłodze. Nie musiał przecież z nimi gadać. Nic nie musiał. Po prostu popadł w ten sam stupor, co na ławce. Chciał żeby to wszystko się skończyło. Chciał być sam. Cieszył się, że na twarzy ma komin. Wyglądał jakby zaraz miał się rozpaść. Złączył swoje dłonie w delikatnym uścisku, jeżdżąc delikatnie jednym kciukiem o drugi.
Obrazek Obrazek Obrazek ObrazekObrazek Obrazek Obrazek Obrazek GG 56291905
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12106
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

30 lip 2017, o 23:52

Najwyraźniej w przypadku Wade azjatyckie korzenie były wyłącznie korzeniami, bo żachnęła się tylko z irytacją, kiedy ją poprawił i zacisnęła oparte o stół dłonie w pięści. To nie był temat tej rozmowy, tematem było zachowanie Strikera, które było na tyle absurdalne, by w kobiecie obudzić wściekłość. Nawet wtedy, gdy celował w nią z karabinu, bo go niefortunnie obudziła, nie była zła aż tak. Trudno było jasno stwierdzić z jakiego powodu tak się działo, tego akurat nie wyjaśniała. Wyglądała, jakby miała zaraz wybuchnąć.
- Co? - spytała tylko, nie rozumiejąc o co mu chodzi. Simard mówił, że kobieta nie ma pojęcia o tym, co stało się z jej matką. Nie wiedziała, jaka przeszłość wiązała ją z tym człowiekiem. - Nie jestem jego córką, ani normalną, ani przybraną i nie jestem po to, żeby ci pracę utrudniać, ale żeby ją, do cholery, ułatwić.
Wyciągnęła odzianą w rękawiczkę dłoń i zaczęła po kolei prostować palce, tym samym wspomagając Strikera w liczeniu rzeczy, które Claude za jej pośrednictwem mu oferował.
- Masz ochronę. Masz transport. Masz to, czego sobie zażyczysz. Dziwkę vorcha by ci załatwił, gdybyś powiedział, że tego potrzebujesz. Gdybyś powiedział, że chcesz lecieć sam, to byś, kurwa, dostał prom i adiós. Dogadałbyś się z kimś, że będziesz wysyłał pustą wiadomość co dwie godziny, żebyśmy wiedzieli, że żyjesz i nikt by ci nie przeszkadzał, mógłbyś spędzić następne pół dnia na jedzeniu zupy. Już nie wiem kto jest gorszy, ty czy on.
Machnęła rękami i podniosła się z krzesła, wychodząc na zewnątrz, bo była zbyt sfrustrowana, by usiedzieć w miejscu. Gdy po zapłacie Charles też znalazł się na dworze, ruszyła razem z nim w stronę szarego promu, zaparkowanego na lądowisku między restauracją a parkiem.
- I na Islandię planowałeś iść na piechotę, a za wszystko płacić w naturze, bo gotówki nie masz? Żeby śladów nie zostawiać? Nie tylko twoje życie od tego zależy, Striker, więc bądź tak miły i uzgadniaj z nami swoje plany. A jeśli nie chcesz ze mną, to z nimi. Mi to już wisi.
Nie mówiła już do niego po imieniu, była zbyt wściekła. W promie usiadła obok kierowcy, rozpinając płaszcz i zamilkła. Nie miała ochoty z nim dłużej z Charlesem dyskutować, prowadziła jedynie ledwie słyszalną rozmowę na jakiś niejasny temat z siedzącym za sterami Aaronem. Mimo, że mógł spodziewać się jakiejś niezbyt przychylnej reakcji po Borysie, ten przyjął powrót mężczyzny jakby nigdy nic. Seth przesunął rozbawionym spojrzeniem po jego sylwetce, ale też tego nie skomentował. Może uznali, że tyrada z ust Sonii wystarczy za wszystkich. Pojazd podniósł się z ziemi i skierował się z powrotem w stronę budynku Kassy.
- Dostaniesz prom - powiedział w końcu Seth, unosząc wzrok znad włączonego omni-klucza po pierwszych kilku minutach lotu. - Nieoznakowany, więc będziesz anonimowy. Czegoś jeszcze chcesz?
Charles Striker
Awatar użytkownika
Posty: 1366
Rejestracja: 6 wrz 2015, o 15:07
Miano: Charles Striker
Wiek: 29
Klasa: Żołnierz
Rasa: Człowiek
Zawód: Kontraktor Przymierza
Lokalizacja: Cytadela
Status: Kontraktor Przymierza
Kredyty: 54.800
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

31 lip 2017, o 03:59

Zastanawiało go, co oni mieli z tymi dziwkami vorcha. Jakieś dziwne fetysze. Westchnął. Gratulował sobie w duchu, tego jak dobrze to rozegrał. Następnym razem powinien być bardziej ostrożny. Zjebał to koncertowo i dobrze o tym wiedział. Jeszcze musiał wysłuchiwać tej całej tyrady. Nie chciał z nimi współpracować, oni z nim chcieli. Życie naprawdę potrafiło być przewrotne. Tylko on nie potrafił się jakoś przekonać do tej współpracy.
Patrzył na swoje buty. Lecieli już przez jakiś czas, a on dalej nie mógł się otrząsnąć. Nie potrafił tego pojąć. Jego osoba nie była gotowa na taki obrót sytuacji. Dlaczego wszyscy ciągle próbują udawać, że jego osoba w jakikolwiek sposób jest ważna. Przecież, jeśli by zginął to i tak Simard by sobie poradził. Czy oni nie potrafili tego zrozumieć? On był tylko zwykłym typem, który zgodził się na kolejną bezsensowną misję. Wszyscy mieli wobec niego jakieś wielkie oczekiwania.
Przez długi okres czasu ktoś zawsze bawił się jego życiem i zdrowiem. Ktoś mówił mu, co ma robić i co ma myśleć. Teraz, to wszystko, co go otaczało sprawiało, że nie potrafił sobie z niczym poradzić. Nawet z najprostszymi rzeczami. Wiedział, że musi w końcu otworzy się na jakąkolwiek próbę współpracy z kimkolwiek. Jedyne, czego on sam nie wiedział to, że próba dokonania, chociaż tak małego kroku pomogłaby w wyjściu z bagna swojego dotychczasowego życia.
Ściągnął z twarzy komin oraz maskę. Zaczął się drapać po szyi. Nie było mu łatwo. Nie chciał rozmawiać. Najchętniej rozwaliłby sobie teraz łeb. Teraz do niego docierało, że ten nowy mały świat, który zdołał sobie zbudować, zaczyna się rozpadać. Czuł jak pancerz coraz mocniej naciska na bok jego szyi. Nie mógł się przestać drapać. Jego myśli znowu krążyły wokół ciężkich tematów. Wszystkie jego mechanizmy obronne przed zewnętrznym światem, były tak silne, że po prostu nie potrafił. Chciał coś z siebie wyrzucić. Coś powiedzieć. Jak wtedy Wade na statku. Nie potrafił, kolejny raz czuł się jak małe dziecko. Jego ruchy dłoni przyśpieszyły. Naciskał już tak mocno, że powoli zaczął zrywać sobie niewielkie kawałki naskórka. Zaczął się zastanawiać, jakby to było, jakby jednak zabił się już w więzieniu. Mógłby tego wszystkiego uniknąć.
W końcu jednak przestał. Spojrzał na swoją dłoń, na której miał małe drobinki krwi. Znowu to sobie robił, znowu robił sobie idiotycznie krzywdę. Jakby podświadomie chciał się zabić, ale coś wciąż mu na to nie pozwalało. Spojrzał spod kaptura na Setha. Oczy miał szkliste i zmęczone. Zresztą, sam już nie wiedział, czego chciał. Współczucia czy może po prostu znowu tego, co zawsze, samotności.
- Noclegu.
Jego głos był zachrypnięty. Było mu już bez różnicy jak go będą widzieć. Wolał tak, niż dalej udawać radosnego i nieczującego żadnego stresu typa. W ostatnim czasie tak bardzo był spięty przez stres, że gdyby ktoś mu wsadził węgiel między poślady, to zrobiłby z niego diament.
- Mapy satelitarnej terenu, jakiś transport na miejscu, kogoś żeby mógł mnie obserwować podczas rozmowy z daleka i…
Nie był wciąż pewny, czy chce ich poprosić, żeby załatwili mu antydepresanty. Wciąż, wierzył w to, że poradzi sobie ze wszystkim sam. Że nie potrzebuje pomocy farmakologicznej ze swoimi problemami. Na ten krok chyba nigdy nie był gotowy. Tym bardziej teraz, kiedy trzeźwość umysłu była ważniejsza niż jego problemy z wewnętrznym weltshmerzem czy jak to zwali psychologowie.
- To chyba byłoby wszystko.
Obrazek Obrazek Obrazek ObrazekObrazek Obrazek Obrazek Obrazek GG 56291905
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12106
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

1 sie 2017, o 21:22

Siedząca teraz z przodu Wade opuściła głowę, chowając twarz we włosach. Przesunęła dłonią po ramieniu, jakby było obolałe, ale nie odzywała się już więcej. Pewnie doszła do wniosku, że Charles nie ma ochoty z nią rozmawiać, zresztą nie należała do oddziału naziemnego, była jedynie od pisania raportów. Znając życie wysłali ją do restauracji tylko dlatego, że już z jednej go wyprowadziła, na Cytadeli. Może uznali, że ma wobec niego szczególny dar przekonywania. Cóż, ta rozmowa wyglądała zupełnie inaczej, niż poprzednia. Niż jakakolwiek wcześniej. W rzeczywistości Sonya była tylko człowiekiem od tłumaczeń, wrzucanym na misje tylko dlatego, że tego chciał Simard. Chyba że było jeszcze inaczej. Trudno było jasno określić rodzaj ich relacji i to, czego od kobiety oczekiwał.
- Podobno miałeś zarezerwowany hotel, ale jeśli ci nie pasuje, możesz wybrać inny - odparł Aaron obojętnie. Nie wyglądał, jakby przejął się tym, jak zachował się Striker. - Może być tu, może być już na Islandii, jeśli najpierw wolisz lecieć.
Zerknął na niego, unosząc wzrok znad omni-klucza. Czekał na odpowiedź, choć jeśli Charles nie umiał się zdecydować, to w miarę szybko zmienił temat. Extranet był pełen hoteli w samym Montrealu i okolicy, począwszy od porządnych, na które normalnie Striker by się z pewnością nie zdecydował, bo zwyczajnie nie byłoby go stać, po takie naprawdę mocno beznadziejne. Biorąc pod uwagę, że Claude płacił, można było zaszaleć. Zrobiona przez niego rezerwacja nadal była jednak aktywna.
- Mapę znajdzie ci Wade, transport dostaniesz swój, tak jak było mówione. Możesz sobie nim dolecieć na Islandię i tam też się nim poruszać. Nie na stałe, będzie do zwrotu - uściślił. - Możemy polecieć z tobą we trzech, może lecieć sam Borys.
On najwyraźniej nie wliczał już teraz Sonii do tego składu. Ona też nie poczuła się do przypomnienia o swojej obecności. Pewnie nie miała nic przeciwko pozostaniu tutaj, w Kanadzie. W końcu miała się tu czym zająć, a Striker wcale nie zachęcał do dotrzymania mu towarzystwa. Prom leciał w stronę wieżowca Kassy. Było go już widać przez przednią szybę pojazdu. Przez ostatnie minuty lotu milczeli, tak samo gdy lądowali, tym razem na drugim parkingu, na tyłach. Ten był mniejszy i nie tak gęsto zastawiony.
Sonya pierwsza wyskoczyła z promu, nawet nie odwracając się za siebie. Pewnie trzasnęłaby drzwiami, gdyby się dało. Szybkim krokiem skierowała się do wejścia dla pracowników, zostawiając tylko ślady na śniegu. Borys odprowadził ją spojrzeniem.
- To by było na tyle - mruknął.
- To jest prom, który możesz wziąć - Aaron wskazał granatowy pojazd, jeden z nowszych, ale niedużych modeli. - Umiesz czymś takim latać w ogóle?
Charles Striker
Awatar użytkownika
Posty: 1366
Rejestracja: 6 wrz 2015, o 15:07
Miano: Charles Striker
Wiek: 29
Klasa: Żołnierz
Rasa: Człowiek
Zawód: Kontraktor Przymierza
Lokalizacja: Cytadela
Status: Kontraktor Przymierza
Kredyty: 54.800
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

2 sie 2017, o 04:33

Striker przyglądał się odchodzącej szybko Wade. Cóż, jak dżentelmen to on się nie zachował. W sumie nigdy nie zachowywał się jak dżentelmen. Etykieta za bardzo nigdy nie była mu potrzebna w życiu. To znaczy wiedział jak zachowywać się wyższych sferach, ale jako ochroniarz, a to do najtrudniejszych nie należało. Wystarczyło milczeć i nie wdawać się w dyskusje z gośćmi. Jakby nie patrzeć to jednak nie była etykieta, a zwykłe rozkazy. Cóż, jednak nie będzie mu dane zostać cudownym dżentelmenem i łamaczem kobiecych serc. Przejechał dłonią po karku. W jednej dłoni trzymał swój hełm, w jego środku była maska.
- Dajcie mi chwilę.
Sam nie wiedział, po co to właściwie robi. Może pierwszy raz od dawna poczuł, że czuje jakieś wyrzuty sumienia za swoje zachowanie. Może po prostu uznał, że nie powinien tak traktować osoby, która od bardzo dawna życzyła mu czegoś dobrego w życiu. Ewentualnie, po prostu uznał, że skoro ona chce w tym uczestniczyć, a Simard chce żeby w tym uczestniczyła to nic mu do tego. Cokolwiek to było, truchtem ruszył za nią. W sumie jego trucht był jak bieg dla większości normalnego wzrostu ludzi. Nawet nie zajęło mu to jakoś długo, za nim ja dogonił i zamknął jej drzwi za nim zdążyła przejść.
- A ty gdzie niby idziesz?
Spytał, jednak nie było w tym żadnych pozytywnych emocji czy jakiś szarmanckich nut. Po prostu ją spytał. Inaczej nie potrafił. Przez chwilę się jej przyglądał. Zbierał się sam w sobie, żeby użyć słowa, które w ostatnim czasie nadużywał dość mocno. Mocniej niż powinien. Niestety z jego osobowością i zachowaniami, nie było, co się dziwić.
- Przepraszam.
Westchnął, cieszył się, że znajduje się kawałek dalej od mężczyzn, którzy właśnie na nowo zostali jego współpracownikami. Uciekał wzrokiem od patrzenia na nią. Zresztą, co się dziwić. Po tym, co zrobił, raczej trudno byłoby nie czuć, chociaż odrobiny wstydu.
- Posłuchaj, ja. Ehh. – Nie wiedział za bardzo, co ma powiedzieć. – Wiesz, że mam problemy i wiem, że nie powinienem wszystkiego nimi tłumaczyć. Po prostu, mam dzisiaj troszeczkę gorszy dzień i mnie trochę poniosło. To prawda, bez waszej pomocy, bez twojej pomocy, może bym właśnie teraz odwiedzał kostnicę Cytadeli, ale po prostu trudno mi komukolwiek zaufać.
Nie za bardzo chciał o tym gadać, jednak starał się jakoś przemóc. Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że z każdym wypowiedzianym słowem, czuł się jakby kawałki muru, który zdążył zbudować wokół siebie powoli pękały. Część Strikera mówiła mu, że to czysty debilizm, inna ta dawno uśpiona chciała, żeby w końcu zrzucił z siebie to jarzmo pustki i zamknięcia na świat.
- Uciekłem, bo nie chciałem patrzeć lub być częścią w tym, co robi z tobą Simard. Nie chciałem byś stała się taka jak my. A, dobrze wiem, że od przebywania z kimś takim jak ja raczej nie stanie się nic dobrego. Nie jestem Claude’m, więc posłuchaj. Jeśli chcesz z nami lecieć droga wolna, jeśli nie to trudno.
Postarał się lekko uśmiechnąć. Jemu, chociaż to wychodziło o niebo lepiej niż swojego koledze po fachu. No i może, dlatego że był młodszy i mniej żylasty. I na pewno też, dlatego, że nie miał wielkiej blizny na policzku.
- To twój wybór. Nie mój, nie Simarda, tylko twój. Rób jak uważasz.
Poklepał ją lekko w ramię i truchtem wrócił do pozostałych. Nie czuł się z tym najlepiej, ale nie miał się, co wpierdalać w czyjeś prywatne życie. Sam już nie wiedział, czego on sam chce, a co dopiero miał wiedzieć o tym, co chcą inni? Więc zamiast zajmować się tym powinien zabrać się za swoją misję. Bez grymaszenia i dodatkowego popadania w depresję, bo jest mu ciężko. Dobiegł do mężczyzn. Wyciągnął z kieszeni papierosa i go odpalił. Spojrzał w końcu na granatowy pojazd.
- Jako tako tak, ale to nie ma znaczenia. Polecimy wszyscy. Szczerzę mówiąc, trochę przeceniłem swoje umiejętności, ale lepiej mieć wsparcie niż wystąpić w jakimś dziwnym filmie, w którym jakiś typ ma fetysz robienia ludziom dziur w głowie.
Zaciągnął się. Zapomniał już jak przyjemne jest palenie papierosów w zimę. Kiedy zimne powietrze miesza się z dymem i powolnie wypełnia płuca. Mała rzecz a cieszy, do tego nie tylko jego, ale pewnie już raczkującego raka płuc.
- Musimy załatwić tam sobie jakiś budynek, najlepiej agroturystykę czy inne gówno domki. To Islandia, na nic lepszego nie ma, co liczyć. Chyba, że hotele w Reykjaviku, ale tam raczej nie ma się, co zatrzymywać. Do tego broń snajperska, zimowy kamuflaż oraz osprzęt taktyczny. Weźcie jakieś ciuchy na zmianę, jeśli potrzebujecie, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem jutro będziemy już z powrotem.
Podszedł do granatowego promu. Nie wyglądało to źle, ale skurwsyństwo dość mocno rzucało się w oczy. Oparł się wygodniej o przód pojazdu. Hełm położył obok siebie, miał teraz chwilę by po rozkoszować się papierosem oraz delikatnymi płatkami śniegu opadającymi na jego głowę. Do tego zastanawiał się czy ona w końcu z nimi wyruszy czy woli zostać tutaj. Nie miał się, co do tego wtrącać, tak samo nie miał prawa robić sobie nadziei, że jego słowa w ogóle coś zdziałały lub cokolwiek naprawiły.
Obrazek Obrazek Obrazek ObrazekObrazek Obrazek Obrazek Obrazek GG 56291905
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12106
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

2 sie 2017, o 13:40

Aaron wzruszył tylko ramionami, nie powstrzymując go przed pobiegnięciem za Wade. Kobieta szybko szła w stronę wejścia do budynku, ale nie na tyle szybko, by w kilku susach nie dało się jej dogonić. Odskoczyła, gdy nagle pojawił się przed nią Striker, nie dlatego, że się przestraszyła, tylko dlatego, że nie spodziewała się, że to akurat on postanowił za nią pobiec. Pewnie słysząc kroki myślała, że to Borys, bo jego łatwiej było o to podejrzewać.
Zmarszczyła brwi, nie odpowiadając na pierwsze pytanie. Stanęła tylko w miejscu, wsuwając ręce do kieszeni płaszcza. Jej pancerz mieścił się pod nim, na tyle lekki i dobrze dopasowany do kobiety, by nie wypychał okrycia inaczej, niż zwykłe, codzienne ubrania. Nie miała na głowie hełmu, może dlatego zarzucała na nią kaptur. Teraz z jego cienia wpatrywały się w Charlesa niezadowolone, ciemne oczy.
Dopiero gdy usłyszała przeprosiny, westchnęła, a jej postawa przestała być tak agresywna. Zsunęła kaptur z głowy i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. Słuchała, gdy powiedział, że ma posłuchać. Patrzyła na niego, tak samo rozmowna jak zawsze, choć już chyba trochę mniej negatywnie nastawiona.
- Nie przepraszaj mnie - westchnęła. - Nie masz za co. Nie ty powinieneś.
Ostatnie słowa powiedziała cicho, bardziej do siebie, niż do stojącego naprzeciwko mężczyzny. Potrząsnęła głową, krzywiąc się, gdy Striker mówił dalej.
- Nie wyrażaj opinii na temat, na który nie masz pojęcia - poprosiła i choć złagodniała już nieco, to jej głos wciąż brzmiał lodowato. - Myślisz, że po jednej rozmowie z Claudem wszystko wiesz. Domyślam się, że masz gorszy dzień. Od momentu, w którym przekroczyłam próg twojej restauracji. Ale mam większy interes w tym, żeby to wszystko poszło tak, jak powinno, niż ci się wydaje. Ale dzień miałbyś jeszcze bardziej zjebany, jak nie ten to któryś z następnych, gdybym tam w ogóle nie przyleciała, albo gdyby nie przyleciał ktokolwiek.
Ominęła go, tak jak wcześniej kierując się do wejścia. Nie spojrzała już na niego, przez ramię tylko rzuciła krótkie:
- Idę po te mapy. Tu ich nie mam. Wracam za pięć minut.
Nie dała po sobie w żaden sposób do zrozumienia, że przyjmuje jego przeprosiny, ale też nie wyglądała, jakby ich potrzebowała. Była wściekła od momentu, w którym weszła do koreańskiej restauracji, równie dobrze mogła być też wściekła wcześniej, a zachowanie Strikera wcale jej nastroju nie poprawiło.
Trójka mężczyzn pogrążona była w rozmowie, gdy Charles do nich wrócił. Borys spojrzał na niego podejrzliwie, może widząc w nim zagrożenie i przeszkodę na drodze do życia długo i szczęśliwie z Sonyą u boku. Aaron znów skinął głową i uruchomił omni-klucz.
- Masz te koordynaty? Poszukam czegoś niedaleko po drodze - zaproponował. - Lot zajmie nam trzy godziny. Dolecimy na noc. Wiesz, kogo w ogóle tam szukasz?
- Skąd mamy teraz, kurwa, wziąć sprzęt zimowy? Na miejscu się kupi jak coś. Ciuchy na zmianę tu mamy, broń też, ale bez przesady - narzekał Borys. - Gdzie to w ogóle jest? W lesie?
- Koło Fljóts... Fljótsdalshreppur - przeczytał ciemnoskóry mężczyzna z trudem. - Raczej lasu tam nie ma. Skały porośnięte jakimś zielonym gównem, ale ta mapa jest niedokładna, więcej nie zobaczę.
- Pójdę po ten sprzęt - westchnął Rosjanin i idąc śladem Wade ruszył do biurowca.
Charles Striker
Awatar użytkownika
Posty: 1366
Rejestracja: 6 wrz 2015, o 15:07
Miano: Charles Striker
Wiek: 29
Klasa: Żołnierz
Rasa: Człowiek
Zawód: Kontraktor Przymierza
Lokalizacja: Cytadela
Status: Kontraktor Przymierza
Kredyty: 54.800
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

2 sie 2017, o 16:04

Zaciągnął się. Szczerze mówiąc, miał już ochotę, żeby było po wszystkim. Jedyne, co robił to sprawiał wszystkim problemy, do tego zachował się jak najgorszy kutas wobec samego Simarda. Jeszcze kolejny raz oberwało mu się od Wade. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo zniechęci do siebie nawet oddział naziemny, a wtedy już będzie w srogiej dupie. Spojrzał na odchodzącego Borysa, może on będzie miał więcej szczęścia, czy coś. Wrócił wzrokiem do Aarona.
- Tu jest problem, nie wiem. Chłopaki nie byli zbyt rozmowni w tym temacie, ale jeśli kogoś namierzyli to na pewno zrobili to dobrze, ewentualnie wystawili mnie na odstrzał. Dlatego właśnie tutaj wkraczacie wy.
Usadowił sobie papierosa w ustach. Czuł się znowu przytłoczony całą sytuacją. Nie chciałby doszło do tego, a mimo wszystko zgodził się już na taką współpracę. Po prostu nie chciał już dłużej zachowywać się jak dziecko we mgle. Musiał być skoncentrowany i gotowy do pracy. Sam znowu spojrzał na koordynaty. Nie dziwiło go także to, że kimkolwiek miał być ten pracownik Rosenkova, to na pewno wybrał dobre miejsce na kryjówkę. Zero przecinek jeden mieszkańca na kilometr kwadratowy. Przecież zgubić się tam to gorzej niż na pustyni. Lodowe piekło na Ziemi.
- Nie wiem nawet czy nowa mapa coś pomoże. Do tego wszystko pewnie będzie pokryte śniegiem. Dochodzi do tego problemem z jakimikolwiek punktami obserwacyjnymi tego miejsca. Zero naturalnym osłon. Do tego o ile znajduje się tam jakiś budynek, to będę wystawiony jak kaczka na odstrzał.
Westchnął. Już zapomniał jak to jest wrócić do normalnych zadań, gdzie każdy najmniejszy błąd może zakończyć się śmiercią całego zespołu lub po prostu jego.
- Niech się pośpieszą.
Zaciągnął się znów. Nie miał już siły, nawet ten gówno posiłek z wcześniej przestawał powoli działać. Chciał już po prostu znaleźć się w miejscu, gdzie będzie ich nowy nocleg i spróbować zasnąć. Na opracowanie planu miał cały następny dzień. Odzwyczaił się już od takiej ilości stresu. Praca w restauracji pozwalała mu odpocząć i się relaksować. Po prostu nie myśleć o tym wszystkim. Jeszcze w bonusie czuł dziwne poczucie winy wobec wszystkich, którzy go teraz otaczali, uznał wiec, że najlepiej będzie, jeśli po prostu zamknie mordę i poświęci się tej robocie. Nie chciał już nikogo denerwować. Chciał już lecieć.
Obrazek Obrazek Obrazek ObrazekObrazek Obrazek Obrazek Obrazek GG 56291905
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12106
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

6 sie 2017, o 15:29

Aaron skinął głową, a Seth wyciągnął papierosa z wewnętrznej kieszeni swojej kurtki i odpalił go, opierając się o bok granatowego promu. Może rzucał się w oczy kolorem na tle śniegu i nie był najmniejszy, ale przynajmniej mogli się w nim wszyscy zmieścić i nie miał na sobie oznaczeń organizacji. Takich promów na każdym kontynencie można było znaleźć mnóstwo, w większości w posiadaniu dostawców i różnego rodzaju przewoźników. Jeden z bardziej popularniejszych modeli, więc Striker nie powinien narzekać.
- Taa, pewnie tak - mruknął Anglik. - Nie wiem, czy lepiej będzie wylądować bezpośrednio przy koordynatach, czy zatrzymać się w jakimś oddaleniu i pozwolić ci przejść dalej samemu. Jak Sonya przyniesie mapy, sprawdzimy jak wygląda okolica. Może to jest zamknięty teren, odcięty od całego świata, ogrodzony i zabezpieczony, a może domek w samym środku niczego, w którym mieszka jeden człowiek, nie wiem... dojąc kozy.
Wzruszył ramionami. W tej chwili mogli jedynie spekulować. Poza miejscem, do którego zamierzali polecieć, nie dostali niczego więcej. Gdyby Striker postanowił polecieć sam, mógłby mieć zadanie zarówno ułatwione, jak znacząco utrudnione. Dobrze jednak było mieć zabezpieczenie w postaci grupy uderzeniowej, która w każdym momencie mogła ruszyć mu na pomoc. A nawet jeśli nie, to najwyżej zafunduje im miłe wakacje na odległej, niezmiennie magicznej Islandii.
- Myślę, że robią co mogą - powiedział Aaron, spoglądając w stronę budynku.
I racja, zarówno Wade, jak i Borys nie potrzebowali zbyt wiele czasu do załatwienia swoich spraw. Pierwszy co prawda pojawił się Rosjanin, po kilku minutach wychodząc na zewnątrz z dwiema sporymi torbami w rękach. Zatrzymał się zaraz przy drzwiach, odstawiając jedną z nich, żeby złapać w zęby papierosa i odpalić go szybko, a dopiero gdy trzymał go zapalonego w ustach, ruszył dalej w ich stronę. Wrzucił torby do promu, siadając na brzegu bagażnika i wyciągając przed siebie długie nogi. Poprawił czapkę, chowając pod nią resztki poplątanych jasnych włosów.
Sonii zajęło to trochę więcej, niż pięć minut. Wróciła po jakichś piętnastu, nie pięciu minutach, również z torbą przerzuconą przez ramię i tak samo jak Borys wrzuciła je do bagażnika. Podeszła potem do Aarona i uruchomiła omni-klucz, przesyłając mu dane, po które poszła do budynku.
- Tutaj masz najświeższe rzuty satelitarne, tutaj modele 3D - wyjaśniła mu z cienia swojego kaptura. - W razie czego mam jeszcze trochę innych danych, ale nie sądzę, żeby były potrzebne. Te są całkiem szczegółowe.
- Dzięki - mruknął ciemnoskóry mężczyzna, wlepiając nos w to, co mu przesłała.
Wade wyłączyła swoje urządzenia i wyminęła go, tak samo jak pozostałych, rzucając jedno krótkie spojrzenie Strikerowi. Niewiele dało się z niego wyczytać. Może próbowała coś mu w ten sposób przekazać, a może po prostu zastanawiała się, czy znowu im nie ucieknie, bo samemu lepiej. Szybko zniknęła we wnętrzu promu, wchodząc już do części z fotelami.
- To lecimy, czy chcecie tu siedzieć jeszcze? - zawołała ze środka.
Aaron jeszcze przesłał dane dalej, osobie najbardziej zainteresowanej, czyli Charlesowi. I wyglądało na to, że w miejscu koordynatów, które otrzymał, znajdował się sporej wielkości dom, ale nic więcej. Przynajmniej nie na powierzchni.
Charles Striker
Awatar użytkownika
Posty: 1366
Rejestracja: 6 wrz 2015, o 15:07
Miano: Charles Striker
Wiek: 29
Klasa: Żołnierz
Rasa: Człowiek
Zawód: Kontraktor Przymierza
Lokalizacja: Cytadela
Status: Kontraktor Przymierza
Kredyty: 54.800
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

9 sie 2017, o 19:50

Spojrzał na Setha, słysząc jego komentarz o kozach. Parsknął śmiechem.
- Owce Seth, owce. To nie pierdolony bliski wschód.
Czasami przerażała go jego wiedza na temat pierdów na świecie. Nie było, co się zresztą dziwić. Łapał się wszystkiego by nie zanudzić się na śmierć w swoim życiu, w tym krzyżówek czy innych quizów. Więc teraz mógł zachwalać się tym jak wielka była jego wiedza o niepotrzebnych faktach. Jak na przykład, kto grał w kosmicznej wersji „Romeo i Juli” albo, kto zdobył medal na olimpiadzie w 2160 roku. Świetna sprawa, gdyby tylko mógł używać jej do czegoś więcej niż złośliwych przytyków.
Poprawił papierosa w ustach. Już go kończył. Gdyby nie rękawice to przypaliłby sobie palce. Droga przed nimi nie była jakaś super długa, ale na jakiekolwiek postoje nie miał, co liczyć. Dopiero na miejscu będzie mógł zapalić kolejnego. Wciąż go też zastanawiało gdzie będą w końcu nocować. Na swój sposób zazdrościł swojemu byłemu koledze po fachu, że osiadł właśnie tam. Spokój i cisza. Nikt ci nie przeszkadza, ale to, że udało się go tak łatwo znaleźć nie zapowiadało niczego dobrego. Jeśli jemu to się udało w tak, krótkim czasie to pewnie drugiej grupie też. Wątpił w to, żeby ruska mafia była bardziej zorganizowana niż banda najemników, gotowa do podejmowania ryzykownych akcji na Cytadeli.
Widząc wychodzącego z budynku Borysa, rzucił papierosem o ziemie i zapalił następnego. Coraz bardziej godził się z myślą, że ma już pewnie raka, ale nie chciał tego sprawdzać. Zastanawiało go czy serio Rosjanin zakochał się w Wade, czy po prostu ma za ciasno w spodniach. Nie za bardzo po tylu latach rozumiał koncept związku czy jako tako pojętej miłości. Rozumiał potrzeby, którymi kierowali się często ludzie w takich sytuacjach, ale długotrwały związek był dla niego w tym wieku abstrakcją. Sam pamiętał, że kilka razy był w związkach, ale to przed pracą. Jakby nie patrzeć jego najdłuższy związek był chyba na studiach i trwał dobre 2 lata, za nim ona zerwała z nim, bo za bardzo poświęcał się studiom. Czasami tego żałował. Gdyby wtedy wiedział, że tak rozpierdolą mu życie to pewnie by się do tego tak nie przykładał.
Zaciągnął się i dojrzał Sonye opuszczającą budynek. Nie miał ochoty już więcej jej oceniać, ani zakładać swoich przypuszczeń. Było na to za wcześnie i wolał po prostu milczeć. Wolał nie tworzyć kolejnych konfliktów swoim spierdoleniem. Wrócił myślami do prysznica, który weźmie po dotarciu na miejsce. Uwielbiał brać prysznic. Pozwalał mu na niezauważanie tego czy płacze czy nie. Dochodziły też do tego myśli, że wszyscy jakoś sobie poradzili z nowym życiem, tylko nie on. Zamiast się odciąć działał dalej. Simard. Sam już nie wiedział czy ten koleś jest na tyle idiota, że nie potrafił zrozumieć jak bardzo jest zniszczony. Striker, tak naprawdę zazdrościł mu tego.
Poczekał chwilę po tym jak Sonya przekazała dane Aaronowi. Odprowadził ją wzrokiem do pojazdu, co niestety zakończyło się tym, że ich oczy znowu się spotkały. I było to chyba pierwszy raz, kiedy nie odwróciła od niego wzroku. Miał dziwne uczucie, że chyba troszkę popchnął ją do strefy, w której będzie udowadniać, jaka jest przydatna. Pokręcił głową, kiedy wsiadła nie zamierzał oceniać.
- Gdybym mógł.
Odpowiedział ładując swoje wielkie cielsko do pojazdu. Rozsiadł się na pierwszym lepszym wolnym miejscu oddając stery komukolwiek. On teraz był skupiony na obserwacji obrazów. Mógł być teraz absolutnie pewny, że jeśli wyruszy tam sam to będzie w ogromnej dupie.
Obrazek Obrazek Obrazek ObrazekObrazek Obrazek Obrazek Obrazek GG 56291905
Charles Striker
Awatar użytkownika
Posty: 1366
Rejestracja: 6 wrz 2015, o 15:07
Miano: Charles Striker
Wiek: 29
Klasa: Żołnierz
Rasa: Człowiek
Zawód: Kontraktor Przymierza
Lokalizacja: Cytadela
Status: Kontraktor Przymierza
Kredyty: 54.800
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

8 paź 2017, o 18:24

Podróż do Kanady minęła mu naprawdę dobrze, chociaż starał się ukrywać niepewność wobec swoje własnego postanowienia. Im bliżej jednak byli jej domu, tym większą czuł rezygnację wobec wszystkiego. Oczywiście umiał bardzo dobrze ukrywać wszelkie emocje, które się w nim gotowały. Był też świadomy tego, że przez takie zachowanie staje się powolną bombą zegarową. Nie wybuchał już tak często gniewem, jak przytrafiało się to Burelowi, on po prostu zatracał się w apatii. Było mu całkowicie wszystko jedno, co się z nim stanie.
Śnieżycę na zewnątrz powitał z pewną radością. Płatki śniegu uderzały w jego twarz, sprawiając, że przez chwilę nie musiał się zastanawiać nad własnymi problemami. Czuł jak odmarza mu twarz na tym całym mrozie, wiec zakrył ją kominem, a czapkę mocniej naciągnął na twarz. Widać było tylko jego oczy, z których było trudno wyczytać cokolwiek. Zabrał jej i swoje torby. Budynek na pewno nie przypominał baraków, w których wcześniej mieszkał. To były prawdziwe apartamenty, a nie jakiś bieda zamiennik dla operatorów.
Po wejściu do środka nie ściągnął nawet kawałka swojej garderoby. Przyglądał się za to młodemu chłopakowi, przeszywając go wzrokiem. Może, nawet lepiej, że miał zakrytą twarz, bo mógłby czuć nawet pewną dozę przerażenia widząc kogoś takiego obok Wade. Ją mogli nie podejrzewać o nic, ale Strikerowi można już było przypisać wszystko. Wolał nie mieć żadnych problemów już na starcie. Nawet, kiedy weszli do windy dalej siedział w pełnym rynsztunku. Dziwne było tylko to, że wzrokiem starał się jej unikać. Patrzył wszędzie, ale nie na nią. Na podłogę, ściany lub sufit.
Jej apartament był naprawdę przestronny i urządzony z typową dla niej gracja. Nic dziwnego, że Burel prosił ją o pomoc przy wybieraniu mieszkania. Kurwa, gdyby dostał takie lokum od Rosenkova na start to pewnie lepiej by wspominał tamten okres. Niestety, dzielenie pokoju z innymi operatorami oraz wspólne wszystko sprawiało, że w tamtym czasie przestał czuć jakąkolwiek indywidualność. Był częścią jednego żyjącego organizmu, dla którego poświęcenie się było ważniejsze niż cokolwiek innego.
Ściągnął z siebie kurtkę, która przewiesił na wieszaku, potem ściągnął ciężkie wojskowe zimowe buty. Robił to powoli i metodycznie. Nauczył się, że przy czymś takim nie warto się śpieszyć, bo po prostu nie dało się tego przyśpieszyć w żaden sposób. Co ciekawe nie ściągnął całej reszty, która zakrywała jego twarzy? Po prostu zabrał swoje torby i ruszył do wskazanego mu pokoju.
Wydawał się być całkowicie nieobecny. Zachowywał się tak jak wtedy, kiedy się poznali. Jakby znowu to wszystko, co udało mu się osiągnąć przez ostatnie kilkanaście godzin, najzwyczajniej w świecie poszło się jebać. Nie było się też, co temu dziwić. Striker przez lata był zamknięty w skorupie samotności, więc przez lata trudno było się wyzbyć uczucia, które było mu tak bardzo bliskie. Tylko na chwilę spojrzał na koty, szczególnie na tego rudego i grubego. Wiedział już, że to właśnie ten skurwiel nie pozwoli mu spać w nocy.
Wchodząc do pokoju delikatnie przymknął drzwi. Miał się czuć jak u siebie, więc tak, też się zachowywał. Rzucił torbę na ziemię i ciężko westchnął. Czuł się naprawdę podle, nawet jak na siebie. Może to właśnie przez to, że próbował zwalczyć swoją naturę, a ta postanowiła mu udowodnić jak bardzo się myli i uderzyć w niego ze zdwojoną siłą.
Zabrał się za niewielkie sprzątanie, wiedząc, że Sonya jest teraz zajęta swoimi zwierzakami. Przestawił papiery z kanapy na biurko. Na chwilę na niej usiadł. Była na pewno wygodniejsza niż ta na Islandii. Z głowy ściągnął czapkę i patrzył w ziemię.
Nie rozumiał, dlaczego ją w ogóle wciągnął w ten głupi plan. Czemu wykorzystał to, że była w dołku i czuła wobec niego wyrzuty sumienia, więc on postanowił to wykorzystać prosząc o coś takiego nierealnego jak odnalezienie jego rodziny. Do tego, jeszcze zachciało mu się, żeby wyruszyła z nim. Czuł jak jego stare ja patrzy na niego z zażenowane jego zachowaniem.
„Pomogłeś jej jakoś wyjść na prostą i jej nie zabiłeś Charles, wypierdalaj z jej życia.”
Powinien tak zrobić, dobrze o tym wiedział, a jego wewnętrzny głos nie chciał żeby o tym zapomniał. Był śmieciem, który dał się ponieść marzeniom o normalnym życiu. Nie było żadnego powrotu, rodzina nigdy go nie powita z radością. Co to za dobra niespodzianka, że twoje dziecko żyje skoro stało się kimś takim.
Odbił się od kanapy. Powolnie przeszedł w stronę okna. Obserwował panoramę miasta. Nie pasował tutaj, nie pasował do tego świata. Powinien siedzieć teraz w jakimś rynsztoku. Zarzynać kogoś lub być zarzynanym jak świnia. Być gdziekolwiek, ale na pewno nie tutaj. Ona miała prawo wrócić do życia, to Burel jej zjebał życie, one wszystko naprawiła. Koniec, fin. On sam sobie spierdolił życie, więc nie miał prawa prosić o cokolwiek.
Oparł rękę i głowę o szybę. Świat dalej pędził do przodu zapominającym o nim, więc i on chciał o nim zapomnieć. Po prostu wrócić i być dalej nikim w jakiejś knajpie. Nikogo nie interesowało, kim był lub jakie miał motywy. Był kolejną osobą, o której zniknięciu nikt by nawet nie wspomniał. Nie miał żadnych powiązań, bliskich, kogokolwiek, kto by o nim pamiętał. Nikt by nawet nie zauważył jego zniknięcia.
Powolnie ściągnął z twarzy komin, a z kieszeni wyciągnął papierosy. Zastanawiał się, czy w końcu nie dopadnie go rak. Pewnie nie. Pierdolona medycyna tak wyskoczyła do przodu, że raczej by go wyleczyli za nim by zauważył. Do ust wsadził sobie papierosa, gdy nagle do niego dotarło, że nie powinien tego robić. To nie był jakiś domek na zadupiu świata, a czyjeś mieszkanie. Może i palił cygaretki, ale pewnie na balkonie. Ręką za zapalniczką bezwładnie poleciała mu w dół. Nawet to sobie odebrał przez własną głupotę.
Zmiel, więc filtr w ustach i przymknął oczy. Nie tak to wszystko miało wyglądać. Powinien teraz stać w porcie, czekając na statek, który zabierze go na Cytadele. To, że wylądował w jej mieszkaniu było jednym wielkim nieporozumieniem.
Wypełniał go gorzki żal i smutek. Każda chwila, którą spędzał w tym mieszkaniu sprawiała, że zastanawiał się nad tym czy nie wyskoczyć przez ten wielki balkon. Miałby nawet chwilę przy spadaniu by pogodzić się z ostatnimi rzeczami, na które nigdy nie miał odwagi. Westchnął, żałując, że nie strzeliła mu jednak w głowę wczoraj. Z jego fartem pewnie by przeżył z blizną po drugiej stronie głowy. Powoli rozumiał, że jedyną osobą, która będzie potrafiła to wszystko zakończy to on. Nie ważne czy ten zły sposób, czy bardzo opcjonalnie ten dobry.
Obrazek Obrazek Obrazek ObrazekObrazek Obrazek Obrazek Obrazek GG 56291905
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12106
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

8 paź 2017, o 18:59

Bardzo długo zza drzwi dobiegał tylko głos Wade rozmawiającej ze swoimi zwierzętami. Mówiła do nich inaczej, niż do wszystkich innych. Jej głos był ciepły i spokojny, trochę jak wtedy, gdy dopiero się obudziła. Nie dało się usłyszeć jej kroków, ale pomiaukiwanie kotów i jej głos zmieniały odległość od drzwi do tymczasowego pokoju Strikera, więc musiała się przemieszczać.
- No i co? Była Mia u was? Była, widzę. Nie patrz tak na mnie, gruby, wiedziałeś że muszę wyjechać. No chodź tu. No widzisz? - odpowiedziało jej miauknięcie. - Głodny jesteś? Ty całe życie jesteś głodny. Zaraz wam coś dam. Jakieś lepsze żarcie niż to suche. Niedługo znowu będę musiała wyjechać, więc korzystajcie, póki możecie.
Do Charlesa dotarł dźwięk otwieranych drzwi, a potem dźwięk odkręcanej wody. Gdzieś tam była też łazienka, do której akurat teraz weszła Sonya. Przez uchylone drzwi do gabinetu wszedł rudy kot, znów siadając przy samym progu i wbijając w mężczyznę oceniające spojrzenie. Nie podchodził bliżej niż na bezpieczną odległość dwóch metrów, ale nowa osoba w mieszkaniu była zbyt intrygującym wydarzeniem, by kot mógł tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego. Z salonu znów dobiegł głos Sonii, która tym razem mówiła coś bardzo cicho, czego nie dało się zrozumieć. Potem zaczęła grać muzyka, cicho włączona przez kobietę na sprzęcie w salonie. Nic konkretnego, jakieś radio.
Krzątała się po swoim mieszkaniu, nie mając pojęcia, co dzieje się w głowie Strikera. Ona była zadowolona, bo wszystko - no, prawie wszystko - poszło po jej myśli. W końcu Simard nie żył. A teraz miała nowy cel i nie zastanawiała się nawet nad tym, do czego doprowadziła przy okazji, bo nie miała czasu skupić się na swoich wyrzutach sumienia. W pewnej chwili zajrzała do gabinetu, a na widok stert swoich papierów jęknęła cicho i weszła do środka.
- Przepraszam za to - powiedziała, zbierając papiery i po kolei wkładając je do odpowiednich szuflad w biurku. Przesunęła pusty kubek, który został na blacie po jej ostatniej wizycie tutaj, a potem zgarnęła stertę datapadów i wstawiła je do regału. - Zapomniałam o tym wcześniej. Zaraz zrobię tu względny porządek, żebyś miał gdzie usiąść chociaż. Możesz skorzystać z komputera jeśli potrzebujesz. Czy ta kanapa będzie okej? Wieczorem przyniosę Ci pościel, na razie nie chce mi się jej szukać. Watson, nie, wiesz że na biurko nie wolno.
Przegoniła czarnego kota, który wbiegł do gabinetu i w trzy sekundy znalazł się na blacie. Popchnięty przez Wade, przy ucieczce zepchnął kubek, który oczywiście rozbił się na podłodze. Kobieta warknęła, ale nie miała już kogo opieprzyć, bo oba zwierzaki, przestraszone hukiem, uciekły z gabinetu. Sonya przetarła twarz dłonią, z głośnym westchnięciem.
- Możesz zapalić - powiedziała cicho, z rezygnacją, zauważając papierosa w dłoni Charlesa. - Nie krępuj się.
Sama kucnęła przy resztkach kubka i zabrała się za zbieranie ich z ciemnej podłogi. Przynajmniej łatwo było je znaleźć, bo były czerwone.
- Będą się mścić na mnie teraz. Czekam tylko aż któryś mi naszcza na łóżko - mruknęła. - Potrzebujesz czegoś, Charlie? Możesz korzystać z czego chcesz. W lodówce mam pustkę, ale pójdę na jakieś zakupy. Albo się coś zamówi. Łazienka jest stąd na wprost.
Charles Striker
Awatar użytkownika
Posty: 1366
Rejestracja: 6 wrz 2015, o 15:07
Miano: Charles Striker
Wiek: 29
Klasa: Żołnierz
Rasa: Człowiek
Zawód: Kontraktor Przymierza
Lokalizacja: Cytadela
Status: Kontraktor Przymierza
Kredyty: 54.800
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

8 paź 2017, o 19:23

Usłyszał tylko, że jeden z kotów przypałętał się do jego chwilowej jaskini depresji. Nawet nie musiał patrzeć, żeby wiedzieć, który. Rudy. Nie żeby się nie polubili od samego wejścia, ale chyba obydwaj reprezentowali pomimo swoich rozmiarów byli dość ostrożni we wszystkim, co robili. Starał się jakoś zachować w tej sytuacji, dalej przebywać tej małej pułapce umysły, jaką na siebie zastawił, ale nie potrafił. Ten kot po prostu się na niego gapił, więc Charles w swojej nienawiści do okazywania swoich słabości starał się jakoś przejść znowu do trybu dziennego.
Odwrócił się dopiero, kiedy do pomieszczenia weszła Sonya. Na twarzy miał bardzo wymuszoną maskę spokoju i ogólnego osiągnięcia wewnętrznej kurwa harmonii. Trudno to było opisać słowami, ale szło mu o wiele gorzej niż wtedy, kiedy przed chłopakami odgrywał swoją rolę. Irytowało go, że nie potrafił, aż tak dobrze udawać przed nią jak przed całą resztą świata.
Sprzątała pokój dość szybko i niedbale. Nie przeszkadzał mu syf w jej biurze, bo sam w lepszym miejscu nie żył. W jego głowie pojawiła się wizja jego kanciapy na tyłach restauracji, bez żadnych okien i o wielkości małej klitki. Prawie jak w więzieniu. Może właśnie, dlatego czuł się tak dobrze. Tutaj wszystko było otwarte, jasne, a nawet w niektórych miejscach bardzo czyste. To nie było coś, do czego był przyzwyczajony. W końcu odpowiedział jej dość dziwnym głosem, jakby nie potrafił się jeszcze idealnie przyzwyczaić do nowej maski.
- Jasne – Zacharczał, jakby głos odmawiał mu posłuszeństwa. – Jasne, dzięki za wszystko. Ta kanapa powinna być w sam raz.
Dopiero drugie zdanie wypowiedział już normalnie. Co do kanapy. Nie była w sam raz. Była za mała, co było widać od razu patrząc na rozmiary Charlesa i mebla. No nie było takiej opcji. Czuł się zażenowany tym jak bardzo wyszedł z wprawy. Kiedyś, przeskakiwanie między różnymi zachowaniami przychodziło mu dość normalnie, nagle teraz, był niczym drewno. Zaczął się nienawidzić za to, że postanowił się przed nią otworzyć. Zbierał teraz niezbyt przyjemny plony swojej głupoty.
Starał się obserwować koty, a nie ją. W sumie obydwa zwierzaki reprezentowały dwa różne zachowania, Wade chyba była połączeniem obu. Wzrok przeniósł na rozbity kubek. Nic dziwnego, że nikogo nie potrzebowała. Wystarczyły takie dwa skurwysyny, żeby nie myśleć o czymkolwiek innym. Powinien sobie kupić jakieś zwierzątko. Chomika czy coś. Może to by pomogło mu w życiu.
Odpalił papierosa, zaciągając się tak mocno, że było naprawdę blisko by się rozkaszlał. To nie byłą sytuacja, do której był przyzwyczajony. Ostatni raz był zaproszony do czyjegoś domu, chyba jeszcze na studiach. Potem już odwiedzał czyjeś domy bez wcześniejszego poinformowania mieszkańców, że wpadnie w gości. Z kolegami. Z bronią. Raczej nie towarzysko.
- Nie, wszystko jest okay. – Uśmiechnął się sztucznie. – Można coś zamówić.
To nie brzmiało jak on. Nigdy nie zaproponowałby zamówienie jedzenia, jeśli sam miał szansę cos ugotować. Cokolwiek próbował teraz zrobić, naprawdę mu to nie wychodziło. Nie potrafił się zebrać w sobie by brzmieć jakkolwiek wiarygodnie.
Obrazek Obrazek Obrazek ObrazekObrazek Obrazek Obrazek Obrazek GG 56291905
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12106
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

8 paź 2017, o 19:52

Zbierając zbity kubek, Wade nie patrzyła na Strikera, ale usłyszała jego wymuszoną zgodę. Parsknęła śmiechem, uznając dziwny ton głosu za grzeczność i próby zachowania się jak należy - nie za nagły napad depresji. Podniosła się z tym, co nazbierała, podchodząc szybko do kanapy. Uderzyła pięścią w przycisk na boku oparcia, a mebel rozłożył się, zmieniając sie w zwyczajne, dwuosobowe łóżko. Może nie ogromne, ale na pewno większe od tego, na którym Striker spał na Islandii. Być może też będzie musiał położyć się na ukos, ale to już było normalne, wygodne posłanie, na którym miał szansę się wyspać.
- Teraz lepiej? - spytała, uśmiechając się do Charlesa. I dopiero wtedy spojrzała na niego, jednocześnie orientując się, że jednak coś jest nie tak. Bardzo nie tak.
Jej twarz się zmieniła. Może doszła do wniosku, że zachowywała się głupio, albo widziała już to spojrzenie wcześniej u kogoś innego. Zrobiła krok do tyłu, zerkając na podłogę. W jej oczach nie było strachu, ale ostrożność i niepewność. Przecież mogła spodziewać się wszystkiego. Musiała zastanawiać się, czy jednak wyjątkowo naiwnie właśnie zaprosiła drugiego Simarda do własnego mieszkania.
- Pójdę... nakarmić te koty - powiedziała cicho i wycofała się, ostatecznie wychodząc z pokoju. Na podłodze zostało jeszcze jakaś połowa odłamków kubka, Wade ich nie zabrała. I Charles też został sam.
Zza drzwi dobiegały dźwięki otwieranych szafek kuchennych, a potem synchroniczne miauczenie, które zaraz potem ucichło. Zwierzaki dostały swoje jedzenie, to, które Sonya im obiecywała. Nie odzywała się już jednak, wszystko robiąc w milczeniu. Potem Striker mógł usłyszeć jak kobieta zabiera swoją torbę i razem z nią przechodzi na drugą stronę mieszkania, do pomieszczenia, które najprawdopodobniej było jej sypialnią. I długo stamtąd nie wychodziła.
Kilka minut później rudy kot znów pojawił się w gabinecie, najpierw podchodząc do stłuczonego kubka i obwąchując to intensywnie, a potem to samo robiąc z bagażem Charlesa. Wsadził głowę do środka przez niedopięty suwak, swoje wielkie cielsko zostawiając póki co na wierzchu. W końcu musiał zbadać zawartość, zanim spróbuje tam wleźć. Ale poza rudym kotem, nikt już nie wchodził do gabinetu, dając mężczyźnie tyle czasu, ile potrzebował na doprowadzenie się do porządku. Albo, kto wie, może wszyscy domownicy poza tym rudym kotem bali się Charlesa za bardzo, żeby w tej chwili znosić jego towarzystwo.
Po dłuższym czasie z salonu dobiegł głos Sonii, która rozmawiała przez terminal z jakąś kobietą. Muzyka zagłuszała sens rozmowy, ale i sama kobieta mówiła cicho. W trakcie rozmowy zaśmiała się, potem długo słuchała jak jej znajoma mówi, a potem sama coś opowiadała. Mijały minuty, kwadranse, ale Wade tak czy inaczej nie zamierzała wyraźnie wracać do gabinetu, jeśli nie była tam mile widziana.

Wróć do „Ziemia”