8 paź 2017, o 18:24
Podróż do Kanady minęła mu naprawdę dobrze, chociaż starał się ukrywać niepewność wobec swoje własnego postanowienia. Im bliżej jednak byli jej domu, tym większą czuł rezygnację wobec wszystkiego. Oczywiście umiał bardzo dobrze ukrywać wszelkie emocje, które się w nim gotowały. Był też świadomy tego, że przez takie zachowanie staje się powolną bombą zegarową. Nie wybuchał już tak często gniewem, jak przytrafiało się to Burelowi, on po prostu zatracał się w apatii. Było mu całkowicie wszystko jedno, co się z nim stanie.
Śnieżycę na zewnątrz powitał z pewną radością. Płatki śniegu uderzały w jego twarz, sprawiając, że przez chwilę nie musiał się zastanawiać nad własnymi problemami. Czuł jak odmarza mu twarz na tym całym mrozie, wiec zakrył ją kominem, a czapkę mocniej naciągnął na twarz. Widać było tylko jego oczy, z których było trudno wyczytać cokolwiek. Zabrał jej i swoje torby. Budynek na pewno nie przypominał baraków, w których wcześniej mieszkał. To były prawdziwe apartamenty, a nie jakiś bieda zamiennik dla operatorów.
Po wejściu do środka nie ściągnął nawet kawałka swojej garderoby. Przyglądał się za to młodemu chłopakowi, przeszywając go wzrokiem. Może, nawet lepiej, że miał zakrytą twarz, bo mógłby czuć nawet pewną dozę przerażenia widząc kogoś takiego obok Wade. Ją mogli nie podejrzewać o nic, ale Strikerowi można już było przypisać wszystko. Wolał nie mieć żadnych problemów już na starcie. Nawet, kiedy weszli do windy dalej siedział w pełnym rynsztunku. Dziwne było tylko to, że wzrokiem starał się jej unikać. Patrzył wszędzie, ale nie na nią. Na podłogę, ściany lub sufit.
Jej apartament był naprawdę przestronny i urządzony z typową dla niej gracja. Nic dziwnego, że Burel prosił ją o pomoc przy wybieraniu mieszkania. Kurwa, gdyby dostał takie lokum od Rosenkova na start to pewnie lepiej by wspominał tamten okres. Niestety, dzielenie pokoju z innymi operatorami oraz wspólne wszystko sprawiało, że w tamtym czasie przestał czuć jakąkolwiek indywidualność. Był częścią jednego żyjącego organizmu, dla którego poświęcenie się było ważniejsze niż cokolwiek innego.
Ściągnął z siebie kurtkę, która przewiesił na wieszaku, potem ściągnął ciężkie wojskowe zimowe buty. Robił to powoli i metodycznie. Nauczył się, że przy czymś takim nie warto się śpieszyć, bo po prostu nie dało się tego przyśpieszyć w żaden sposób. Co ciekawe nie ściągnął całej reszty, która zakrywała jego twarzy? Po prostu zabrał swoje torby i ruszył do wskazanego mu pokoju.
Wydawał się być całkowicie nieobecny. Zachowywał się tak jak wtedy, kiedy się poznali. Jakby znowu to wszystko, co udało mu się osiągnąć przez ostatnie kilkanaście godzin, najzwyczajniej w świecie poszło się jebać. Nie było się też, co temu dziwić. Striker przez lata był zamknięty w skorupie samotności, więc przez lata trudno było się wyzbyć uczucia, które było mu tak bardzo bliskie. Tylko na chwilę spojrzał na koty, szczególnie na tego rudego i grubego. Wiedział już, że to właśnie ten skurwiel nie pozwoli mu spać w nocy.
Wchodząc do pokoju delikatnie przymknął drzwi. Miał się czuć jak u siebie, więc tak, też się zachowywał. Rzucił torbę na ziemię i ciężko westchnął. Czuł się naprawdę podle, nawet jak na siebie. Może to właśnie przez to, że próbował zwalczyć swoją naturę, a ta postanowiła mu udowodnić jak bardzo się myli i uderzyć w niego ze zdwojoną siłą.
Zabrał się za niewielkie sprzątanie, wiedząc, że Sonya jest teraz zajęta swoimi zwierzakami. Przestawił papiery z kanapy na biurko. Na chwilę na niej usiadł. Była na pewno wygodniejsza niż ta na Islandii. Z głowy ściągnął czapkę i patrzył w ziemię.
Nie rozumiał, dlaczego ją w ogóle wciągnął w ten głupi plan. Czemu wykorzystał to, że była w dołku i czuła wobec niego wyrzuty sumienia, więc on postanowił to wykorzystać prosząc o coś takiego nierealnego jak odnalezienie jego rodziny. Do tego, jeszcze zachciało mu się, żeby wyruszyła z nim. Czuł jak jego stare ja patrzy na niego z zażenowane jego zachowaniem.
„Pomogłeś jej jakoś wyjść na prostą i jej nie zabiłeś Charles, wypierdalaj z jej życia.”
Powinien tak zrobić, dobrze o tym wiedział, a jego wewnętrzny głos nie chciał żeby o tym zapomniał. Był śmieciem, który dał się ponieść marzeniom o normalnym życiu. Nie było żadnego powrotu, rodzina nigdy go nie powita z radością. Co to za dobra niespodzianka, że twoje dziecko żyje skoro stało się kimś takim.
Odbił się od kanapy. Powolnie przeszedł w stronę okna. Obserwował panoramę miasta. Nie pasował tutaj, nie pasował do tego świata. Powinien siedzieć teraz w jakimś rynsztoku. Zarzynać kogoś lub być zarzynanym jak świnia. Być gdziekolwiek, ale na pewno nie tutaj. Ona miała prawo wrócić do życia, to Burel jej zjebał życie, one wszystko naprawiła. Koniec, fin. On sam sobie spierdolił życie, więc nie miał prawa prosić o cokolwiek.
Oparł rękę i głowę o szybę. Świat dalej pędził do przodu zapominającym o nim, więc i on chciał o nim zapomnieć. Po prostu wrócić i być dalej nikim w jakiejś knajpie. Nikogo nie interesowało, kim był lub jakie miał motywy. Był kolejną osobą, o której zniknięciu nikt by nawet nie wspomniał. Nie miał żadnych powiązań, bliskich, kogokolwiek, kto by o nim pamiętał. Nikt by nawet nie zauważył jego zniknięcia.
Powolnie ściągnął z twarzy komin, a z kieszeni wyciągnął papierosy. Zastanawiał się, czy w końcu nie dopadnie go rak. Pewnie nie. Pierdolona medycyna tak wyskoczyła do przodu, że raczej by go wyleczyli za nim by zauważył. Do ust wsadził sobie papierosa, gdy nagle do niego dotarło, że nie powinien tego robić. To nie był jakiś domek na zadupiu świata, a czyjeś mieszkanie. Może i palił cygaretki, ale pewnie na balkonie. Ręką za zapalniczką bezwładnie poleciała mu w dół. Nawet to sobie odebrał przez własną głupotę.
Zmiel, więc filtr w ustach i przymknął oczy. Nie tak to wszystko miało wyglądać. Powinien teraz stać w porcie, czekając na statek, który zabierze go na Cytadele. To, że wylądował w jej mieszkaniu było jednym wielkim nieporozumieniem.
Wypełniał go gorzki żal i smutek. Każda chwila, którą spędzał w tym mieszkaniu sprawiała, że zastanawiał się nad tym czy nie wyskoczyć przez ten wielki balkon. Miałby nawet chwilę przy spadaniu by pogodzić się z ostatnimi rzeczami, na które nigdy nie miał odwagi. Westchnął, żałując, że nie strzeliła mu jednak w głowę wczoraj. Z jego fartem pewnie by przeżył z blizną po drugiej stronie głowy. Powoli rozumiał, że jedyną osobą, która będzie potrafiła to wszystko zakończy to on. Nie ważne czy ten zły sposób, czy bardzo opcjonalnie ten dobry.