Ojczysta planeta ludzi wkracza w złoty wiek - rozwojowi ulega przemysł, handel i sztuka. Postawiono na ekologię i lepiej zagospodarowano teren, dzięki czemu wszystkim, teoretycznie, żyje się lepiej, choć prawdę mówiąc stale rośnie przepaść między biednymi i bogatymi mieszkańcami.
LOKALIZACJA: [Gromada Lokalna > Układ Słoneczny]

Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12108
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

[KANADA] Montreal

14 lip 2017, o 21:31

Ishtar sprawnie wylądowała w kanadyjskim porcie. Różni byli piloci, ale na Shannona nie dało się pod tym względem narzekać. Striker nie miał okazji poznania go i prawdopodobnie nie będzie jej miał, skoro schodził z pokładu. Razem z nim zeszła też Sonya. Miała na sobie długą, szarą kurtkę i wysokie kozaki na całkiem sporym obcasie, niewiele to jednak zmieniało gdy mężczyzna obok którego szła miał ponad dwa metry wzrostu. Na jej ramieniu wisiała torba, ta sama, z którą przyszła kilka godzin wcześniej do restauracji. W chwili obecnej trudno było pamiętać, że to był ten sam dzień, tylko jeszcze na Cytadeli.
W portowych sklepach Charles mógł zaopatrzyć się w co tylko chciał, począwszy od ubrań, przez alkohol, kosmetyki, jedzenie i leki. Ogromne centrum handlowe, jak przy większości portów lotniczych dużych miast. Co prawda nie miał wyjścia, jak trochę przepłacić, ale w chwili obecnej nie posiadał luksusu wyboru. Wade nie towarzyszyła mu w zakupach, zniknęła tylko mówiąc, że będzie czekać gdzieś tam. I faktycznie, stała w grupie razem z trójką mężczyzn, w strefie dla palących przy wyjściu. Palił tylko Borys.
- Gotowy? - upewniła się, przesuwając spojrzeniem po sylwetce Strikera, gdy podszedł bliżej. Nie skomentowała zakupów. - Prom na nas czeka.
Na zewnątrz było zimno. Bardzo. Przynajmniej w porównaniu do temperatury na Ishtar i w porcie. Na ziemi zalegała kilkunastocentymetrowa warstwa śniegu, usuniętego z miejsc w których przeszkadzał. Ale biały puch pokrywał wszystko, począwszy od klombów, przez tarasy widokowe, kurtki przechodzących ludzi i nieludzi, a także dach sporego promu z oznaczeniami korporacji. Wciąż też sypał się z nieba.
Sonya zmrużyła oczy i nałożyła okulary przeciwsłoneczne, co sprawiło, że już całkiem wyglądała, jakby pałała nienawiścią do świata - nie było widać emocji, które jednak miała w oczach. Wskoczyła do promu stojącego na parkingu, pozwalając Aaronowi zająć miejsce za jego sterami. Sama stanęła przy oknie, łapiąc się barierki.
- To teraz do siedziby. Jest pod miastem, niecałe pół godziny lotu.
- Ciekawe co potem - mruknął Seth pod nosem. Nie miał czapki, śnieg osadził mu się w ciemnych włosach, tak samo zresztą jak Sonii.
- Sama chciałabym wiedzieć - odparła, milknąc na długą chwilę. Mijali wysokie wieżowce, włączając się w końcu w ciąg pojazdów nad nimi. - Charlie, myślałeś kiedyś nad odwiedzeniem rodziny jednak? Mógłbyś być pozytywnie zaskoczony reakcją. Nigdy nie wiadomo.
Charles Striker
Awatar użytkownika
Posty: 1366
Rejestracja: 6 wrz 2015, o 15:07
Miano: Charles Striker
Wiek: 29
Klasa: Żołnierz
Rasa: Człowiek
Zawód: Kontraktor Przymierza
Lokalizacja: Cytadela
Status: Kontraktor Przymierza
Kredyty: 54.800
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

15 lip 2017, o 12:12

Wciągnął w swoje płuca mroźne powietrze. Przez chwilę, ale tylko tą małą chwilę, najmniejszą, poczuł się jak w domu. Nie, nie chodziło o Rosję. Ale o dom tutaj, na tym kontynencie. W sumie w miejscu, w którym miał o wiele więcej tych lepszych wspomnień. Tych bardziej niewinnych i dziecięcych. Szczerze mówiąc w Kanadzie nigdy nie był, znaczy oglądał wodospad Niagara z rodzicami, więc można to było zaliczyć, jako bardzo bliską wizytę. Spojrzał w niebo, na twarzy poczuł opadające płatki śniegu. Na swój sposób za tym też tęsknił. Kochał swoją planetę, zresztą to na niej spędził większość swojego życia. Tutaj było jego miejsce. Całe to pierdolenie, że tam twój dom, gdzie ty to gówno prawda. Smutne powiedzonko dla ludzi uważających się za super samodzielne jednostki.
Machnął tylko ręką do Soni i ruszył na zakupy. Kręcenie się centrum handlowym było dla Charles’a czymś nowy. To znaczy, bardziej powracającym wspomnieniem czynności, której już dawno nie robił. Szczególnie, że zbliżał się czas świąteczny. Pieprzona gwiazdka. Kręcił się, więc od jednej sklepowej wystawy do drugiej. Czuł się trochę jak małe dziecko, które uciekło rodzicom i mogło robić, co chce. Wiedział, że grupie śpieszyło się. Jednak on starał się przedłużyć ten czas. Wszyscy dla niego bylic cholernie mili. Może, dlatego, że to Kanadyjczycy albo, że zbliżały się święta. Możliwe, że po prostu byli mili dla każdego klienta. Cholera wie. Wiedział tylko tyle, że kupił chyba trochę więcej ciuchów niż zakładał. Mógł być absolutnie pewien, że jeśli spróbują go zabić to przynajmniej umrze w ładnych i nowych ubraniach. Zresztą wychodząc ze sklepu wyglądał już jak nowy człowiek. Czarna czapka zimowa idealnie zakrywała wszystkie jego większe blizny, a zimowy komin tatuaże na szyi. Para czarnych rękawiczek sprawdzała się idealnie do ukrycia tego, co miał na dłoniach. Na sobie za to miał grubą czarną parkę sięgającą mu prawie do kolan. Cóż, gdyby dał to założyć komuś innemu to mógłby z tego zbudować pieprzony namiot. Do tego zmienił buty na zimowe. Chyba tylko spodnie zostawił ze swojego starego ubrania, cała reszta była nowa. Musiał dokupić jeszcze jedną torbę na same ubrania, bo w starej już ledwo, co się mieściło.
Wracając przyglądał się spacerującym ludziom. Było w tym coś sielankowego. Żadne, z nich nie bało się o własne życie. Ba! Dla większości z nich największym problemem było to czy prezent, który komuś kupili będzie idealny. Sam chciałby mieć takie problemy i szczerze mówiąc przebywanie z takimi ludźmi na jakiś dziwny sposób podnosiło go na duchu. Przez chwilę mógł poczuć się normalny. Po drodze zatrzymał się jeszcze w kawiarni biorąc 5 ciepłych napojów na wynos. Nie, za bardzo wiedział, co komu to wziął trzy kawy i dwie herbaty. Niósł cały ten mandżur ze sobą w stronę grupki ludzi, która miała go zabrać na spotkanie.
Załadował się na statek i poczęstował wszystkich. Samemu zabierając jedną herbatę. Posłodził ją, wymieszał i założył z powrotem na nią plastikową pokrywkę.
- Cokolwiek będzie potem, raczej nie będzie was, aż tak dotyczyć. Chyba, że Simard stwierdzi inaczej.
Ściągnął z twarzy komin. Trudno by było w tym pić. Napił się łyka aromatycznego naparu. Cholera. To było to, czego mu brakowało. Dobra ziemska herbata. Aż, prawie zakręciła mu się łezka w oku. Spojrzał przez okno statku. Gdzieś tam były Stany, jego dom. W sercu chciałby tam wrócić i zobaczyć je znowu. Mózg mówił jednak, że byłaby to najbardziej idiotyczna decyzja w jego życiu. Wyrwał się na chwilę ze swoich myśli słysząc pytanie Wade.
- Co proszę? – Parsknął śmiechem. – Moi rodzice dostali by zawału na mój widok. Co miałbym im powiedzieć? Hej! To ja wasz syn! Tak, ten, którego chowaliście na cmentarzu w Moskwie. Bo, widzicie ja wcale nie umarłem, tylko zabijałem na zlecenie wielkiej korporacji. Potem odsiedziałem dwa lata w najgorszym rosyjskim pierdlu, gdzie bratwa awansowała mnie na ważnego współpracownika, bo byłem bardzo dobry w mordowaniu współwięźniów. Może nie mam dobrej pracy, pięknej żony i dziecka w drodze, ale za to wiem jak pociąć człowieka na kawałki i spuścić w kiblu tak by lokalne służby nigdy nie odnalazły ciała. Mam kontynuować?
Spojrzał na Wade. Cokolwiek się wydarzyło w messie już chyba z niego zeszło. Trudno cokolwiek było wyczytać z jego mowy ciała, za to oczy mówiły chyba najwięcej. A, teraz mówiły, że wszystko jest spoko, a nawet, że czuje się bardzo dobrzy. Chyba, znowu zamknął swoje uczucia w magicznym pudełku, tak by nikt ich nie widział. Dokładnie jak, na początku. Co, jak co, ale w tej dziedzinie był bardzo dobry?
- Do tego moje rodzeństwo. Ja nie wiem, co się z tymi ludźmi dzieje. Wiesz, ja naprawdę chciałbym ich zobaczyć, ale dobrze wiem, że takie rzeczy zazwyczaj nie kończą się najlepiej. Wprowadzają chaos. Chaos, który już kiedyś w mojej rodzinie wprowadziłem i nie mam zamiaru robić tego znowu. Pewnie, już się pozbierali, a teraz nagle miałbym wparować z buta w ich poukładane życie, bo muh smutne serce potrzebuje miłości.
Zaśmiał się znowu. Usadowił się wygodniej. Może, na zewnątrz wyglądał jakby go ta sytuacja i rozmowa o tym nie wzruszyła, to w środku nie marzył o niczym innym jak o dotyku innej osoby. Kurwa, jeśli spotkałby się z nimi to na pewno by pękł. Wtedy już na pewno by się rozpłakał jak małe dziecko albo by mu odjebało, a do tego nie mógł dopuścić.
Obrazek Obrazek Obrazek ObrazekObrazek Obrazek Obrazek Obrazek GG 56291905
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12108
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

17 lip 2017, o 21:59

Grupa była dość zaskoczona jego miłym gestem zakupu dla nich ciepłych napojów, nikt jednak nie narzekał. No, nikt poza Borysem, który jęknął, coś na zasadzie "suka, herbata dla mnie została", bo jak widać pozostali zdecydowali się na aromatyczną kawę, a on też miał na nią ochotę. Sonya uśmiechnęła się nawet, choć nie wiadomo czy w reakcji na słowa Rosjanina, czy na ciepły kubek w swoich rękach. Mimo wszystko jej uśmiech sprawił, że Borys zamilkł, najwyraźniej zbyt nim speszony, by funkcjonować normalnie. Wade miała na niego dziwny wpływ. Prawie jakby miał trzynaście lat, nie te trzydzieści pięć, na które wyglądał.
Gdy już miała kawę, kobieta jednak usiadła. Nie musiała przecież przez okno kontrolować dokąd lecą, skoro prowadził Aaron i robił to w miarę dobrze i stabilnie. Uniosła wzrok na Charlesa, gdy odpowiadał na jej pytanie, znów wpatrując się w jego profil tym badawczym spojrzeniem, które momentami potrafiło być niepokojące. Strikera chyba to jednak nie ruszało. Nie był biednym Borysem.
- Wiesz jak to było z synem marnotrawnym - wzruszyła ramionami, nieprzejęta jego oburzeniem. - Nie musisz mówić im, co robiłeś. Może wcale nie będą chcieli wiedzieć. Ja czasem wolę nie pytać. Nie każdy lubi opowiadać o swojej przeszłości, a jeśli chce zacząć od nowa, to po co na siłę grzebać w tym, co niewygodne?
- Wszyscy mamy swój bagaż, lepszy albo gorszy - mruknął Seth znad kubka, na co Sonya tylko pokiwała głową.
- Twoja siostra miała mi załatwić sławę - zauważyła za to, a jeden kącik jej ust uniósł się w półuśmiechu. Ciężki nastrój, który mimo udawanego uśmiechu wciąż bił z każdego słowa Strikera, jakoś jej nie ruszał. Dla niego to wszystko nie było takie proste jak dla niej, a może po prostu nie chciała mu dokładać do jego złego nastroju. - Nie masz wyjścia, musisz się do niej odezwać.
Prom leciał, przednia szyba zbierała płatki śniegu, a kawa i herbata stygły. Rozmowa toczyła się swoim torem, a potem się skończyła i już w milczeniu dolecieli na miejsce. A miejscem docelowym była siedziba Kassa Fabrication - duży oszklony budynek z ogromnym, prawie całkowicie zapełnionym parkingiem. Przed wejściem znajdował się ogromny park z wbudowaną w chodnik długą fontanną, tworzącą przeróżne kształty z kropelek wody, które można było obserwować idąc wzdłuż nich. Działała mimo minusowej temperatury. Grupa wyskoczyła z pojazdu i zapięła kurtki, choć do wejścia nie mieli wcale daleko. Sonya narzuciła na głowę kaptur, zasłaniając swoją poważną twarz przed oczami pozostałych.
- Dobra, to my idziemy na siedemnaste piętro, a wy odezwijcie się, jeśli będziemy potrzebni. Chociaż pewnie dostaniemy odgórne polecenie jak coś - powiedział Aaron, zamykając prom. Uniósł wzrok. Na ścianie budynku widniało ogromne, holograficzne logo korporacji.
Wade uruchomiła omni-klucz i zerknęła na niego, sprawdzając wiadomości.
- Ja zaprowadzę Charliego do Simarda i pójdę zanieść papiery. Potem może przyjdę do was.
- No, wpadnij - zachęcił ją Borys, wywołując u Aarona kolejne przewrócenie oczami.
Charles Striker
Awatar użytkownika
Posty: 1366
Rejestracja: 6 wrz 2015, o 15:07
Miano: Charles Striker
Wiek: 29
Klasa: Żołnierz
Rasa: Człowiek
Zawód: Kontraktor Przymierza
Lokalizacja: Cytadela
Status: Kontraktor Przymierza
Kredyty: 54.800
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

18 lip 2017, o 03:57

Poprawił rękawiczki na swoich dłoniach. Wielu uważało rękawiczki za część garderoby, dla niego była to część akcesoriów bojowych. Nad nimi najdłużej się zastanawiał. Może nie był to sprzęt, jakości wojskowej, a masowej produkcji kawałek skóry, to mimo wszystko nadawały się dość dobrze do lepszego uścisku na spuście karabinu. Więc, na pewno będzie mógł ją trzymać o wiele wygodniej, a przy okazji nie odmarzną mu palce na tej piździawicy. Przyjrzał się Wade, za nim na twarzy znowu zagościł mu ten sam złośliwy uśmiech.
- No tak, lepiej, kiedy to „niewygodne” pojawia się znikąd. Na przykład, kiedy zacząłeś sobie nowe życie, a stare, tak jakoś nie chce po prostu odejść. Pojawia się i stara się ci pokazać, że wcale tak daleko nie uciekłeś. Nie chciałbym po roku normalnego życia, obudzić się wśród trupów bliskich mi ludzi, bo ktoś na zadupiu galaktyki przypomniał sobie o mnie i chce wyrównać rachunki. W mojej historii nie będzie happy endingu. Nie zasłużyłem sobie na takie zakończenie.
Zaśmiał się, może i był dołującym typem. Pogodził się z tym. Kiedyś jego znajomy powiedział mu, że „fruźki wolą optymistów”. Może i miał rację. To on miał zawsze wianuszek kobiet w czasie urlopów, kiedy Striker ledwo, co wiązał koniec z końcem, lub próbą jakiegokolwiek podrywu. Jakby nie patrzeć trudno zaczarować kogoś, będąc zbyt wielkim realistą. Plusem było to, że gdyby nie jego podejście do życia to pewnie gryz by piach w raz ze swoim optymistycznym koleżką.
Co ciekawe, wbrew wyobrażeniom grupy on wcale nie miał złego nastroju. Po prostu taki już był. Ciągle wkurwiony i ironiczny. Ale, nie w ten słodki sposób jak to jest pokazywane w filmach. Czyli typowy bad boy z problemami, którego ktoś musi przytulić, żeby odkrył, że jest w nim dobro. Oj nie, Charles był już spaczony światem, który go otaczał. Świat twardych zasad i jeszcze twardszych kar, za ich złamanie.
- Spokojnie, moje słowo jest święte. W moim pośmiertnym liście napiszę. Droga Siostro, proszę zajmij się moją bliska przyjaciółką Sonyą Wade. Ma cudowny talent do aktorstwa i pokazywania emocji.
Uśmiechnął się do nie, by chwilę później zakryć twarz kominem. Od razu z twarzy zniknął mu uśmiech, a wróciła stara dobra apatia. Za oknem widział już pojawiający się w oddali budynek korporacji. Co, jak co, ale mieli rozmach. Czegoś takiego jeszcze nie widział. Przypominając sobie ten zasrany gułag zwany Rosenkov Materials, gdzie większość budynków fabrycznych wyglądała jak gówno, a siedziba firmy znajdowała się tuż obok, nie wyglądało to tak estetycznie jak tutaj. Cholera, czuł sie jakby trafił do całkowicie innej rzeczywistości, gdzie jego życie jest piękne i normalne, a praca w Kassa to sama przyjemność. Poprawił kaptur na swojej głowie. Zakrywał prawie całą twarz. Jedyne, co można było zobaczyć to jego ciemne zmęczone oczy, obserwujące powoli mijający wokół niego świat.
Kiedy wylądowali, wstał ze swojego miejsca. Złapał za swoje torby, które pewnie zaraz przejdą przez wykrywacze metali czy tam pod inną rewizje. Miał tylko nadzieje, że nie wezmą go na osobistą. Jakby, nie patrzeć w razie, czego Wade za niego poręczy. Widziała go już przecież w samych gaciach. Myśląc, o tym nawet poczuł się chwilę zawstydzony. Sam nie wiedział czy chodziło tylko o jego ciało, czy o to, że próbował jej rozwalić łeb.
- Szczęści mu się jak topielcowi.
Powiedział po rosyjsku pod nosem. Nawet on, pomimo swoich niezbyt udanych wojaży, nauczył się, że nie ma czegoś gorszego niż nadgorliwość. Ale, co on tam wiedział, już sam nie pamiętał jak jest się zakochać, czy czuć do kogoś pociąg. Ot, smutny żywot najemnika. Spojrzał na Wade i skinął głową. Był gotowy do drogi. Był gotowy w końcu poznać Simarda.
Obrazek Obrazek Obrazek ObrazekObrazek Obrazek Obrazek Obrazek GG 56291905
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12108
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

18 lip 2017, o 13:04

Sonya parsknęła śmiechem, zdając sobie sprawę z tego, że pokazywanie emocji było ostatnim z jej talentów. Skinęła jednak głową, w geście mówiącym trzymam za słowo. Jej kariera jako pin-up girl dwudziestego drugiego wieku była żartem, który bawił tylko ich dwoje, bo nikt więcej go nie rozumiał. Nikt też jednak nie dopytywał.
Jedynie Borys zrozumiał wypowiedziane po rosyjsku zdanie, bo zareagował, rzucając Charlesowi niezadowolone spojrzenie. Być może także Wade wiedziała, jak Striker skomentował sytuacje, nie dała tego jednak po sobie poznać. Mówiła w końcu, że znała cztery ziemskie języki, ale nie wiedział, jakie to języki były. Rosyjski mógł wcale do nich nie należeć, choć był jednym z bardziej popularnych.
- Chodź - powiedziała i skinęła głową w stronę budynku Kassy, zachęcając mężczyznę, by poszedł za nią.
Pozostała trójka nie ruszyła za nimi, postanowili zapalić sobie jeszcze przed wejściem do wieżowca, została więc tylko ich dwójka. Chłodny wiatr zawiewał im pod kołnierze, mimo, że wcale nie mieli daleko do wejścia. Płatki śniegu osiadały na ich kurtkach i na tej części długich włosów Wade, która wystawała z kaptura. Ten był spory, tak, że z profilu Striker nie mógł zobaczyć jej twarzy, o ile w ogóle próbował.
- Chcesz zostawić rzeczy w szatni? Nie wiem, czy będzie ci się chciało je nosić ze sobą - zaproponowała, gdy weszli do środka. Sama zrzuciła z siebie kurtkę i wsunęła ją do szuflady, która została wciągnięta przez zautomatyzowane ramię i zastąpiona pustą. W zamian za kurtkę dostała kod, który zeskanowała omni-kluczem. Poprawiła torbę na ramieniu i poprowadziła Charlesa dalej, do jednej z kilku wind, razem z jego rzeczami albo bez nich, jeśli postanowił je zostawić. Przechodzili przez duży, oszklony hol, nie tak luksusowy jak w niektórych hotelach, ale nadal całkiem ładny. Na pewno cokolwiek oferował Rosenkov, nie mogło się to z tym równać. Kassa chyba dużo bardziej ceniła sobie kontakt z klientem. A może po prostu Striker nie był w takie miejsca zapraszany, mając do czynienia wyłącznie z tą ciemną stroną organizacji. Nie musiał odwiedzać eleganckich siedzib, tam pracowali inni ludzie. Być może właśnie tacy, jak Wade.
W windzie grała cicha muzyka poważna. Sonya skrzyżowała nogi w kostkach i wpatrywała się w czubki swoich butów, oparta plecami o lustro. Śnieg w jej włosach roztopił się już. Nic nie mówiła, ale w jej obecności milczenie wydawało się naturalne, więc nie było niezręczności. Ktoś w garniturze po drodze wsiadł do środka, rzucił krótkie "przepraszam", po czym wysiadł kilka pięter wyżej. Winda wiozła ich prawie na samą górę, na piętro o numerze siedemdziesiąt cztery. Gdzieś tam musiał znajdować się gabinet Simarda, albo jakiekolwiek inne miejsce, w którym postanowił on przyjąć Charlesa.
I owszem, wyszli później na korytarz, znacznie mniej efektowny niż hol na dole. To już bardziej przypominało część korporacji, z którą mężczyzna miał styczność. Wąski, szary korytarz, rząd drzwi, jedyną ozdobą była gaśnica na ścianie i składane krzesło, które zdecydowanie było nie na swoim miejscu. Dotarli w końcu do wejścia, na którym widniało nazwisko Claude Simard.
- Mam wejść z tobą? - spytała, unosząc na niego ciemne spojrzenie.
Charles Striker
Awatar użytkownika
Posty: 1366
Rejestracja: 6 wrz 2015, o 15:07
Miano: Charles Striker
Wiek: 29
Klasa: Żołnierz
Rasa: Człowiek
Zawód: Kontraktor Przymierza
Lokalizacja: Cytadela
Status: Kontraktor Przymierza
Kredyty: 54.800
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

18 lip 2017, o 15:59

Widząc niezadowolone spojrzenie Borysa, uśmiechnął się. Nie wiedział, czy mogli to zauważyć gdyż jego twarz zakrywał komin. Mógł, być za to absolutnie pewni, że usłyszeli głośny cmok posłany do Rosjanina. Co, jak co, lubił typa. Ba! Pewnie nawet gdyby wylądowali w jednej celi, to by byli jak bracia. Zresztą, trochę mu przypominał swojego młodszego brata. Tyle, że ten nie był blondynem i był tylko o 10 cm niższy od Strikera. Czasami zastanawiał się, jak to możliwe, że jego siostra była normalnego wzrostu, w porównaniu z nimi.
Skinął do niej głową i ruszył w stronę budynku. Szczerze mówiąc miał cholernie ochotę zapalić przed tym całym spotkaniem. Jakby nie patrzeć zależało od niego, czy będzie dalej żył czy nie. Chociaż mógł się mylić, może Simard nie okażę się podłym skurwysynem jak Hogarth. Mógł się jednak mylić. Nie wytrzymał, ściągnął z twarzy komin i odpalił papierosa. Według jego wyliczeń zdąży go wypalić, chociaż do połowy, kiedy zbliżą się do drzwi. Chociaż tyle. Wątpił, że ich szef pozwoli mu palić w budynku.
Spróbował się jej przyjrzeć. Niestety, jej kaptur był większy niż się spodziewał. Starał się w jakikolwiek sposób zauważyć jej emocję. Na szkoleniach, uczyli go, że z ludzkich odruchów można dowiedzieć się o wiele więcej niż, z samej rozmowy. A, przy okazji serio się na nią miło patrzyło. W sumie nawet rozumiał Borysa. Zresztą, rzadko, kiedy się zdarza by kobieta takiej klasy, kręciła się wśród zwykłych zakapiorów jak oni. No i Rosjanin wyglądał jak typowy Rosjanin. Co oznaczało, że wyglądał jak troglodyta. Striker, też zresztą nie miał się, z czego cieszyć. Może, kiedyś. Na pewno nie teraz.
- Ta, chyba zostawię.
Nie był zadowolony z tego, że będzie musiał kręcić się po budynku bez swojej ukochanej motyki, ale innego wyjścia nie widział. Zresztą, był teraz w bazie wroga. Nie za bardzo znał rozkład budynku, a do tego ochrony było tutaj tak dużo, że samemu gówno by zrobił. Zabrał swój numerek. 111. Spojrzał na niego i westchnął. Nawet tutaj dostał to samo oznaczenie, co w Rosenkovie. Przykra sprawa.
Przechodząc przez budynek starał się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Rozmieszczenia kamer, gdzie stoi ochrona, najlepsze sposoby ucieczki. Nie mógł się wyzbyć tych nałogów. Po prostu nie mógł. Starał się nie zwracać uwagi na estetykę budynku, ale ta bardzo często po prostu sama rzucała się w oczy. Westchnął wspominając starą korporację. Gdyby to tak wyglądało, to pewnie przez jakiś czas z większą radością by tam przebywał.
Kiedy weszli do windy, Striker oparł się o jedna z jej ścian. Cholera niewiele brakowało a dotykałby głową sufitu. Przeklinał swój wzrost. Powinien się urodzić w jakimś średniowieczu gdzie wymachiwałby wielkim toporem czy młotem, na polu bitwy. Życie, jednak chciałoby urodził w czasach gdzie jego wzrost jest przydatny tylko i wyłącznie w czasie walki. Wadą było to, że do jakiegoś tam skradania się nie nadawał. A, kiedy słyszał od dowodzących „macie opcje zrobić to po cichu”, to zazwyczaj on się do tego nie nadawał. No chyba, że chodziło oczyszczenie budynku z wytłumioną bronią.
Przesunął się widząc wsiadającego do windy mężczyzny. Rosenkov by nigdy na to nie pozwolił. Nigdy. Oddziały ochrony, nie miały prawa przebywać wśród szeregowych pracowników. To znaczy, jego typ „oddziałów ochrony” nie miał pozwolenia. A, tutaj to było normalne. Do tego mieli swoje piętro normalnie w budynku. Inne korpo, inne zasady. Skinął głową do wychodzącego mężczyzny. W końcu, kiedy wyszedł z windy poczuł się jak u siebie. Prostota. To, co lubił. Już miał otwierać drzwi, kiedy odezwała się Sonya.
- Nie wiem.
Podrapał się po brodzie. Jedyną część garderoby zimowej, jaką zostawił to czapka. Wolał, nie paradować z blizna na głowie. Takie rzeczy przyciągają wzrok. Zastanawiał się chwilę. Znając jednak ludzi, z którymi pracował, woleli oni załatwiać takie sprawy w cztery oczy. Pokręcił głową. Musiał zrozumieć w końcu, że to nie jest jego stara praca, jego starzy pracodawcy. Tu wszystko wyglądało inaczej.
- Jeśli chcesz?
Spytał. Nie chciał się też narzucać. Kimkolwiek był Claude Simard, nie zamierzał mu wchodzić na odcisk. Do tego, któryś z typów, z którymi grał mówili, że lepiej ja mieć przy sobie. Musiała, mieć naprawdę dobry wpływ na ciągle wściekłych i wkurwionych samców. Zaczął ściskać dłonie. Stary nawyk, kiedy zaczynał się denerwować.
Obrazek Obrazek Obrazek ObrazekObrazek Obrazek Obrazek Obrazek GG 56291905
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12108
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

19 lip 2017, o 12:44

Budynek na pewno miał więcej niż jedno, główne, wejście. Był zbyt duży, by wszyscy wchodzili i wychodzili jednymi, nieważne jak dużymi drzwiami. Z pewnością gdzieś jeszcze znajdowały się wejścia dla pracowników, dla dostawców, przejście na lądowisko na dachu i mnóstwo innych. Ucieczka nie stanowiłaby tutaj problemu, ewentualnie Striker musiałby najpierw dostać się do szatni, by odzyskać swoje rzeczy, a nie było widać w okolicy wejścia do niej. Zautomatyzowana część do obsługi klienta znajdowała się na środku gładkiej, wyłożonej metalicznymi płytami ściany. Ale nawet ochrony nie było tu za bardzo widać. Ot, zwyczajna siedziba korporacji, dostępna i przyjaźnie nastawiona do klienta. Przynajmniej na tych niższych piętrach, do których dostęp mieli wszyscy.
Gdy stali pod drzwiami Simarda, Sonya wpatrywała się w Charlesa, jakby w jego twarzy próbowała wyczytać odpowiedź na swoje pytanie, której on sam nie potrafił jej udzielić. Trudno było stwierdzić, w jakiej roli chce się z nim tam pojawić. Nie była jego przewodnikiem, nie była dla niego nikim szczególnie ważnym, raczej nie zasłużył sobie u niej na szczególne traktowanie biorąc pod uwagę, że prawie ją niechcący zabił. Mimo wszystko jednak spytała, z jakiegoś sobie tylko znanego powodu. Miała przecież swoją dokumentację do dostarczenia.
- Nie chodzi o to, czy chcę - parsknęła krótko śmiechem. - Chodzi o to, co wydarzyło się na Cytadeli. Dobra, w sumie...
Machnęła dłonią i obróciła się w miejscu, gotowa pójść w swoją stronę, załatwiać swoje rzeczy, zostawiając Strikera za plecami. Musiała dojść do wniosku, że jej propozycja była głupia, w końcu mężczyzna był w stanie poradzić sobie sam. Ona miała go tylko tu dostarczyć, byle w miarę bezpiecznie. Ale nie odpowiadała za to sama, a przecież Aaron, Borys i Seth zostali na dole i nie proponowali Charlesowi dotrzymania mu towarzystwa.
Wtedy otworzyły się drzwi i stanął w nich wysoki mężczyzna, niedorównujący jednak wzrostem Strikerowi. Nie miał na sobie garnituru, ani eleganckich ubrań, jakich można było się spodziewać po pracowniku takiej korporacji. Ubrany był raczej zwyczajnie, w wojskowe buty, spodnie z dużą ilością kieszeni i t-shirt. Do paska spodni miał przymocowane zaczepy na broń, ale tej nie było widać. Jasne oczy utkwione w wychudzonej twarzy od razu znalazły Charlesa, nawet nie zwracając uwagi na stojącą obok niego kobietę. Z Sonyą łączyły go wykrzywione w naturalnym niezadowoleniu usta i blizna, zajmująca sporą część twarzy - u niego jednak szła ona w poprzek przez policzek. Przez długą chwilę milczał, lustrując mężczyznę wzrokiem. Po niego posłał i teraz miał go na miejscu.
- Wejdźcie do środka.
Wade westchnęła bezgłośnie i przekroczyła próg, zmieniając zdanie dotyczące swoich dalszych planów. Skoro zostali zaproszeni do gabinetu w liczbie mnogiej, nie protestowała. Szybko zajęła miejsce na jednym z dwóch krzeseł, stojących przed dużym, w większości pustym biurkiem. Drugie było wolne, dla Charlesa, jeśli chciał. Pomieszczenie nie było duże, za to bardzo jasne. Duże okno wychodziło na część miasta, w której nie działo się zbyt wiele. Ot, fabryki i magazyny jak okiem sięgnąć, niezbyt efektowny widok. Na ścianie naprzeciwko biurka wisiał ekran, na którym bezgłośnie leciały niekończące się wiadomości Galactic Network, poza tym stał tu jakiś regał i generalnie nic więcej.
Mężczyzna wyciągnął rękę w stronę Strikera.
- Claude Simard - przedstawił się. - Przepraszam, że w ten sposób. Inaczej się nie dało.
Charles Striker
Awatar użytkownika
Posty: 1366
Rejestracja: 6 wrz 2015, o 15:07
Miano: Charles Striker
Wiek: 29
Klasa: Żołnierz
Rasa: Człowiek
Zawód: Kontraktor Przymierza
Lokalizacja: Cytadela
Status: Kontraktor Przymierza
Kredyty: 54.800
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

19 lip 2017, o 13:57

Obserwowanie Sonyi w tej sytuacji było dla niego całkiem zabawne. Miał uczucie jakby wszyscy traktowali go jak świętą krowę. Martwiąc się o niego. To nie były uczucia, których często doznawał. Nikt się nigdy o nie martwił, no chyba, że rodzice, ale teraz raczej tak średnio. Zazwyczaj nawet, jeśli ledwo żywy wracał do siedziby to dostawał przyjacielskie poklepanie po plecach od szefostwa i tyle. Kto, by się o niego martwił. Nawet ludzie w jednostce mieli siebie w dupie. Wszystko to było dla niego nowe. To znaczy nie tyle, co nowe, co przywoływało wspomnienia ze starych dobrych lat.
- Do później.
Powiedział, kiedy już miała się od niego oddalić. Spojrzał na drzwi przed sobą. Czuł się znowu małym robakiem. Dokładnie tak samo, kiedy składał raporty swojemu przełożonemu. Może Hogarth go nawet lubił, ale zawsze trzymał ogromny dystans pomiędzy sobą, a pracownikami. Więc czasami zdarzało się, że był cholernie miły i cieszył się na jego widok, by innym razem traktować go jak najbardziej formalnie jak się tylko dało. Striker nauczył się, więc, że jedynym sposobem na przetrzymanie czegoś takiego, było zachowywanie się jak najbardziej profesjonalnie jak się da. Przynajmniej, dzięki temu udawało się zachować wewnętrzny spokój w takich sytuacjach. Tak samo planował zachować się na tym spotkaniu. Szczególnie, teraz gdzie miał sobie z tym poradzić samemu.
Już miał, otworzyć drzwi, kiedy nagle zobaczył przed sobą mężczyznę, który go tak bardzo chciał zobaczyć. I wtedy przeżył prawie deja vu. Koleś, gdyby nie blizny miał prawie taki sam uniform, jak Hogarth. Chociaż, bardziej tu pasował opis ubranie robocze. Badał go wzrokiem, oceniał. Po samej obserwacji chciał się dowiedzieć jak najwięcej o nim. Co ciekawe, Simard robił dokładnie to samo. Coś, w tym było. Byli tacy sami.
Oczywiście pierwszą rzeczą, która rzuciła mu się w oczy była blizna na twarzy. Cienka, mniejsza. Mniej szarpana. Nóż? Możliwe. Może, omni ostrze. Nie, omni ostrze odcięłoby mu głowę. Trudno ocenić. Jeśli będzie szansa, trzeba będzie o to podpytać. Jedyne, co ich różniło to wzrost i oczy. Szczególnie te, oczy. Jego były bardziej zastraszające. Jakby wbijały się w duszę Strikera. Za to Charles miał oczy puste i prawie czarne. Trudno było cokolwiek z nich wyczytać. I bardzo dobrze, gdyby Simmard wyczuł jego stres. Pewnie inaczej by to się mogło skończyć.
Zdziwił się, że zaprosił ich oboje. Chociaż, nie powinien. Chłopaki, wspominali, że Wade ma dobre kontakty z Simardem. Powoli znowu do niego docierało, że to nie jest jego stara praca. Tutaj zasady są inne. To właśnie przerażało go najbardziej. Przeszedł obok mężczyzny. Powoli żałował, że zostawił bluzę w szatni, niestety było to lepsze rozwiązanie niż w razie, czego przez spocenie się ze stresu wyglądać jak gówno i dać po sobie znać cokolwiek. Miało to też, swoje wady. Paradował z wytatuowanym łapami i karkiem jakby nigdy nic. Nie przepadał za tym. Nawet w pracy zakrywał je jak się tylko dało. W kosmosie dla większości nic one nie znaczyły, na Ziemi było z goła inaczej. Łatwo było odróżnić tatuaże wykonane profesjonalnie i dla upiększenia ciała, od tych wykonanych przez jakiś konowałów w niezbyt legalnych warunkach. Może i jego zostały wykonane przez najlepszego więziennego rysownika, ale wciąż były dość niefortunnym bagażem na ciele Strikera.
- Charles Striker.
Podał mężczyźnie rękę. Nagle, jakby w głowie Strikera coś się przełączyła. Czegoś takiego nie widziała nawet wcześniej Wade. Po prostu był całkowicie w trybie żołnierza, stojącym przed swoim przełożonym. Jakby właśnie, ktoś mu włożył kij w dupę. Z twarzy całkowicie zniknęły mu jakiekolwiek emocje. Nie było śmieszkowania, nie było żadnych podśmiechujek, stał po prostu przyglądając się Simardowi nie spuszczając z niego wzroku. Teraz nawet ona mogła zobaczyć jak wyglądały kontakty między ludźmi takimi jak on.
- Rozumiem, sir.
Stał między krzesłami, z rękoma za swoimi plecami. Jakby to on tak naprawdę składał raport swoimi przełożonemu, a nie ona. Siła nawyków Strikera musiała być naprawdę silna. Przez chwilę tylko jego wzrok uciekł w stronę biurka. Jakby czegoś szukał. Miał nadzieje, że Claude tego nie zobaczył, dla Wade mogło to nic nie znaczyć, ale dla takich jak oni znaczyło to wystarczająco wiele. Charles, szukał przedmiotu, którego w razie, czego mógłby użyć do ataku lub samoobrony. Rzeczy jak ołówek czy czegokolwiek ostrego.
Obrazek Obrazek Obrazek ObrazekObrazek Obrazek Obrazek Obrazek GG 56291905
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12108
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

19 lip 2017, o 18:54

Tylko oni dwaj wiedzieli, jak dużo kosztuje ich to spotkanie. Jak bardzo podobni są do siebie, będąc tak różnymi. Striker był wysoki, umięśniony, pokryty lepszymi lub gorszymi tatuażami. Nieco niższy od niego Simard był wręcz chudy, choć nie w ten niezdrowo wychudzony sposób, a raczej żylasty. Podkrążone, zmęczone życiem oczy i blizny w miejscach, z których normalni ludzie je usuwali, albo w ogóle żadnych tam nie mieli. Wpatrywali się w siebie nawzajem, czekając nie wiadomo na co. Obaj zniszczeni przez korporację, choć każdy z nich znalazł mierny substytut normalnego życia w czymś innym. Charles miał pracę w restauracji - cóż, teraz już chyba nie - a Claude zatrudnił się w Kassie, miejscu, które było szokujące normalne jak na ich doświadczenia z tego typu organizacjami. Kto wie, może nie umiał robić niczego innego. Może tylko w tym się odnajdywał. Nic jednak nie mówił, nie zaczął opowiadać swojego życia, bo nie po to przecież ściągnął tutaj Strikera. Jedyne, co gość o nim wiedział, to tyle, ile powiedzieli mu Aaron, Seth i Borys przy kartach. A to nie było wiele informacji.
- Nie jestem twoim przełożonym, Striker - westchnął Simard, zajmując swoje miejsce za biurkiem. - Mów do mnie po imieniu. Albo po nazwisku, jak tam sobie chcesz. Kiedyś miałem inne, jeszcze się przyzwyczajam.
Wskazał mu krzesło, nie zmuszając go jednak do siadania, jeśli ten nie chciał. Mógł stać, mógł chodzić, jak wolał. Claude wiedział, w jakiej sytuacji mężczyzna się znajduje i nie zamierzał nalegać. Wade z pewnością odczuwała napięcie wiszące w powietrzu, nie odzywała się więc, przeskakując spojrzeniem z jednego na drugiego, być może wychwytując podobieństwa. Milczała, choć w jej przypadku nie było to niczym niezwykłym. Dopiero gdy Simard przeniósł wzrok na nią, wybudziła się z zamyślenia.
- Nie było problemów? - spytał.
- Mam dla ciebie raport - najwyraźniej też byli na ty. - Mieliśmy problemy na Cytadeli. Ledwo zdążyliśmy. Podejrzewam lokalizatory na tych nagraniach. Ktoś powinien się nimi zająć, żeby to zdjąć.
- Nikt nie będzie tego więcej oglądał.
Sonya skinęła głową i położyła jeden ze swoich datapadów na biurku, po czym pochyliła się nad drugim, chwilowo wyłączając się z rozmowy. Zasłona ciemnych włosów ukryła ją przed wzrokiem obu mężczyzn. Na biurku ciężko było znaleźć coś, co nadałoby się do obrony. Długopis, w sprawnych rękach całkiem niezła broń, ale w tej chwili Simard w zamyśleniu obracał go na blacie między palcami prawej dłoni. Do tego monitor komputera personalnego i w połowie pusta - bądź w połowie pełna - szklanka.
- Nie ściągnąłem cię tutaj, żebyś musiał to teraz robić - powiedział cicho Claude, zauważając spojrzenie Charlesa i łatwo domyślając się, o co w nim chodzi. Pewnie na jego miejscu zachowywałby się teraz tak samo. Jak spłoszone zwierzę, zupełnie nie wiedzące co się wokół niego dzieje, gotowe przy pierwszej lepszej okazji zagryźć wszystkich dookoła i uciec. - Cieszę się, że dotarłeś w całości. Są rzeczy, z którymi nie mogę sobie poradzić sam, a nikt poza... nami... nie bardzo może mi pomóc. Bo to nas wyłapują. Widziałeś nagrania. Wiesz o co chodzi.
Charles Striker
Awatar użytkownika
Posty: 1366
Rejestracja: 6 wrz 2015, o 15:07
Miano: Charles Striker
Wiek: 29
Klasa: Żołnierz
Rasa: Człowiek
Zawód: Kontraktor Przymierza
Lokalizacja: Cytadela
Status: Kontraktor Przymierza
Kredyty: 54.800
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

19 lip 2017, o 20:31

Striker stał i słuchał go w milczeniu. Cały czas nie spuszczał go z oczu. Chociaż chciał usiąść, wiedział, że pozycja siedząca nie atutem w sytuacji, jeśli coś poszłoby nie tak. Cały czas podświadomie utrzymał się w stanie podwyższonej gotowości. W każdym momencie był gotów, rzucić się na nich i po prostu ich zabić. W tym momencie wszyscy ci, których poznał, podczas tego krótkiego pobytu z nimi, przestali cokolwiek dla niego znaczyć. Gdyby Wade, była Simmardem wiedziałaby, że nie powinna była siadać tak blisko niego. On dla bezpieczeństwa oddzielił się biurkiem. W razie, czego, ona była najbliżej, skręcenie jej karku nie zajęłoby dłużej niż 10 sekund, potem zabrać jej broń i zastrzelić Simarda i uciec.
Jego wzrok na chwilę powędrował na Wade. Biedna dziewczyna, która nie wie nawet, co tak naprawdę się działo. Może nie okazywała emocji, ale jej ciało mówiło, co innego. Widać było, że teraz musi żałować, że nie poszła w swoją stronę, kiedy miała swoją szansę. Może i wiedziała coś o Simardzie, albo nie wiedziała nic. To samo dotyczyło się Strikera. Jeśli by, chociaż przez chwilę, przez mały ułamek zobaczyła wspomnienia tego, czego się dopuszczali. Wtedy na pewno nie chciałaby tutaj być.
- Simard.
Odpowiedział tylko. Nie był gadatliwy. Po prostu przeistaczał się w samego siebie sprzed kilku lat. Myśl, że będzie musiał współpracować z kimś od siebie z branży sprawiała, że stare wspomnienia jak i przyzwyczajenia, których tak dawno chciał się pozbyć wróciły naprawdę szybko. Nie stał już, tak sztywno. Trochę wyluzował. Ale to wciąż była gra między nimi, gra, której wielu mogło nie zrozumieć. To, że jego postawa się zmieniło nic nie znaczyło. Posłuchał wymiany zdań między dwojgiem.
Chwilowo się nie wtrącał. Zastanawiał się. Wpadł w swój mały dziwny świat, pełen logiki oraz planowania. Tysiące scenariuszy, setki tysięcy rozwiązań, miliony niewiadomych. Starał się nie wychodzić zbyt daleko ze swoimi planami. Musiał się uspokoić. Tak jak go trenowali, nie wychodzić z planem na więcej niż się powinno. Kiedy, twoje życie jest zagrożone myśl, o tym, co dzieje się tu i teraz, bo nigdy nie przewidzisz wyniku. W końcu z letargu wyrwał go Simard. Spojrzał na niego, potem na Wade i znowu wrócił do niego. Ponoć lubił Wade, miał, więc nadzieje, że nie zauważył, kiedy planował wykorzystać ją w części swojego planu awaryjnego. Chociaż, mógł się już tego dawno domyślać. Sam, za bardzo nie wiedział, po co ją zapraszał. Tak, jakby miała ona działać, na Strikera, tak jak na Claude’a.
- Dobrze, wiesz, że to tak nie działa, Simard.
Odpowiedział. Jego słowa znaczyły dla niego tyle, co nic. W jego życiu też wiele rzeczy niby wyglądały na proste. Ktoś coś obiecuje i tak jest. Odsunął się od Wade, dając do zrozumienia, że stara się współpracować. Odwrócił się i powolnym krokiem podszedł do telewizora. Teraz, mogli zobaczyć, że trzymając ręce za sobą, ściskał je tak mocno, że paznokciami prawie rozdarł sobie skórę. Rozluźnił pięści. Widać, to był jedyny sposób, by mógł w jakiś sposób panować nad sobą. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i nie zwracając na nich uwagi odpalił go. Zaciągnął się.
- Pomogę ci. I tak prędzej czy później doszłoby do takiej sytuacji.
Odwrócił się w ich stronę. Na jego twarzy malowało się zmęczenie, nie miał już tak bardzo napiętych mięśni, wyglądał jakby coś w nim pękło. Nie wiedzieli tylko, że to, co pękło, to bańka. Bańka, która oddzielała jego nowe życie od poprzedniego. Bańka, która sprawiała, że nie był dalej pieprzonym socjopatą.
- Te taśmy. One się jeszcze mogą przydać. – Spojrzał po nich. Jeśli jego wzrok był przerażający wtedy, kiedy celował w Wade, to teraz przypominał samo piekło. Zimne, kalkulujące oraz pełne czystego gniewu. Gniewu, którego Charles nigdy z siebie nie wyrzucił. – Po pierwsze lokalizatory, można zdjąć i sprawdzić ich producenta i wysłać sygnał zwrotny, to powinno pozwolić nam odkryć czy poluje na nas jakaś korporacja, rząd czy ktoś, komu nadepnęliśmy na odcisk. Po drugie, na jakiś czas pewnie sobie mnie odpuszczą wiedząc, że ktoś mnie kryje, do tego dochodzi dla nich problem, że wie o nich ktoś jeszcze. Staną się ostrożniejsi, ale pewnie nie skończą tego, co zaczęli. Po trzecie, muszę zadzwonić do kogoś z bratwy. Jeden vor w zakonie wisi mi przysługę, jeśli dobrze pójdzie pozwoli nam namierzyć jeszcze paru ludzi z Rosenkova, o ile żyją. Dobrze wiesz, że we dwóch gówno ugramy. Domyślam się, że już przyzwyczaiłeś się do swoich ludzi, a nawet jestem skłonny stwierdzić, że się do nich przywiązałeś. Nie ma sensu ich w to wciągać, utrudni nam to tylko robotę.
Striker miał wiele twarzy, ale tej twarzy nie pokazywał nikomu od bardzo dawna. Nawet na Nerthusie, kiedy wpadł w szał, nie był blisko do tej osoby, którą jest teraz. Przygotowywał się już na kontrargumentu do jego planu, zastanawiało go też, czy mężczyzna po drugiej stronie biurka spodziewał się, że tak szybko weźmie się za to zadanie. Teraz jednak liczył się dla niego czas. Pierwszy raz działał na własną rękę, na trochę większą skalę niż zabicie kogoś lub odebranie więźnia. Ponownie się zaciągnął.

Wyświetl wiadomość pozafabularną
Obrazek Obrazek Obrazek ObrazekObrazek Obrazek Obrazek Obrazek GG 56291905
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12108
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

20 lip 2017, o 13:12

Siedząc za swoim biurkiem, Simard podrapał się w tył głowy. Zastanawiał się. Z jakiegoś powodu posłał po Strikera i prawdopodobnie była to chęć znalezienia kogoś, z kim łatwiej będzie skończyć ten proceder odstrzeliwania głów byłym najemnikom Rosenkova, który oglądali na przesłanych im vidach. Dostali ostrzeżenie, które nie mogło być bardziej jasne. Prawdopodobnie dotarło ono do Claude'a, a on postanowił podzielić się nim z kimś jeszcze. Nie chciał umierać. Obaj doskonale wiedzieli, że każdy z tych, których śmierć mogli obejrzeć na nagraniach, był tak samo dobrze wyszkolony w walce, jak oni. A jednak nie udało im się uniknąć ręki sprawiedliwości - o ile można było tak nazwać nieznajomego w szarym pancerzu.
Faktycznie nie spodziewał się od Charlesa konkretów pięć minut po wejściu do jego gabinetu, ale przecież na tym mu zależało. Nie musieli zresztą patrzeć sobie przez pół godziny głęboko w oczy i uskuteczniać pogawędek, które pozwoliłyby im się najpierw lepiej poznać. Nie musieli się znać, wiedzieli o sobie wystarczająco wiele, choć nigdy się właściwie nie spotkali twarzą w twarz.
Sonya skinęła głową, zaciskając wolną dłoń na swojej torbie. Musiała mieć tam wspomniane taśmy, o których teraz rozmawiali.
- Zaniesiesz je do Petera - poinformował ją krótko Claude. Kobieta skinęła głową ponownie.
Nie wtrącała się do rozmowy, może nauczona, że w interesy Simarda nie musi, albo nie powinna się angażować. A może sposób rozmowy dwóch mężczyzn wprawiał ją w zakłopotanie do tego stopnia, że wolała nie odzywać się wcale. To nie była normalna dyskusja i cała trójka doskonale o tym wiedziała.
- Nie sądzę, żeby udało się dowiedzieć skąd wysłano vidy. To nie są amatorzy, widziałeś sam. Nie popełniliby tak głupiego błędu. Ja bym takiego nie popełnił. Zastanów się sam - Claude mówił cicho. Nie było widać po nim tych nerwów, które odczuwał w sobie Striker, ale być może tak samo jak on ukrywał je wewnątrz. Nikt nie zaprotestował, gdy został odpalony papieros. Tak jakby była to tutaj zupełnie naturalna rzecz. - Może gówno ugramy, może nie. Jeśli będzie nas czterech, to coś się zmieni? Każdy będzie tak samo chętny, żeby się z nami spotkać, jak ty byłeś chętny, by spotkać się ze mną. Nie oszukujmy się, nikt nie chce do tego wracać. Próbujesz mieć normalne życie i wtedy pojawiam się ja. Ja próbuję mieć normalne życie, Levitin wysyła mi nagrania. Nie miałem z nim kontaktu od... dawna. Od dawna.
Zamyślił się, jakby ostatnie, powtórzone przez niego słowa, wpędziły go we wspomnienia, których lawiny nie mógł już powstrzymać. Utkwił puste spojrzenie w Sonii, która jednak nie podnosiła wzroku znad datapadu. Zupełnie, jakby jej tutaj nie było. Pytanie więc, po co w ogóle weszła. Claude obserwował ją, jej poruszające się wzdłuż linijek tekstu ciemne oczy, zaciśnięte usta. Wybudził się z zamyślenia, gdy kobieta wyłączyła datapad i zaczęła chować go z powrotem do torby.
- Levitin jeszcze żyje. Możesz spróbować skontaktować się z kimś więcej, ale może nie trzeba. Może wystarczy dostać się do niego i poczekać. Może jeśli będziemy gotowi, we dwóch z tym skończymy.
Charles Striker
Awatar użytkownika
Posty: 1366
Rejestracja: 6 wrz 2015, o 15:07
Miano: Charles Striker
Wiek: 29
Klasa: Żołnierz
Rasa: Człowiek
Zawód: Kontraktor Przymierza
Lokalizacja: Cytadela
Status: Kontraktor Przymierza
Kredyty: 54.800
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

20 lip 2017, o 14:43

Spokojnie palił papierosa oparty o ściany. Praca dla Rosenkova miała pewien plus, jeśli kiedykolwiek spotkałeś jakiegokolwiek ich człowieka, nie musiałeś go znać wcześniej by wiedzieć, co potrafi czy co myśli. Oni wszyscy byli dość podobni, a lata misji z rotacyjnym systemem nauczył ich, że trzeba zawsze wierzyć w swoich i ich umiejętności. Inaczej wszystko, co tam robili poszłoby się jebać szybciej niż obrona Cytadeli podczas ataku gethów.
- Może nie są amatorami, ale mogą popełniać błędy. Warto to sprawdzić mimo wszystko, ale to twoje przedsięwzięcie, więc jeśli uważasz inaczej, niech tak będzie.
Zjechał po ścianie w dół, przechodząc w typowy słowiański przykuc. Nawet w nim był całkiem wysoki. Zastanawiał się nad jego słowami. Wolał, żeby to byli amatorzy. Zresztą, tak się zachowali na Cytadeli. Mogli go wykończyć, na tyle różnych sposobów, a oni woleli go złapać. Nic dziwnego, że złapali tylko szóstkę byłych operatorów. Większość pewnie wolała sobie jebnąć kule w łeb.
- Levitin, żyje? No proszę.
Tutaj był zaskoczony. Z Levitinem był na kilku misjach, ale nigdy nie byli jakimiś super znajomymi, ot współpracownikami. Cieszyło go to trochę. Zwiększało to ich szansę na przeżycie, oczywiście, jeśli ich człowiek się do nich dostanie. Jeśli dostał taśmy, jako pierwszy, oznaczało to, że już jedną zasadzkę musiał przeżyć. Zaciągnął się i wrócił spojrzeniem na Simarda.
- Claude, dobrze wiesz, że ostatnia misja skończyła się źle, bo wysłałeś cały oddział naziemny. Ja, przyjechałem, bo nie mam nic do stracenia i wysłałeś jedną osobę. Masz rację, każdy próbuje rozpocząć normalne życie. Pozwól, że opowiem ci historię.
Striker oparł głowę za ścianę za sobą. Usadowił sobie papierosa w ustach. Ta historia zawsze kręciła się w jego głowie jak mantra. Była częścią jego życia i usłyszał ją kiedyś, od pewnego więźnia. Pasowała ona dla każdego, kto pracował w podobnym zawodzie jak oni.
- Facet od lata strzela z karabinu i jedzie na wojnę, potem wraca do domu, ale widzi, że czegokolwiek by nie zrobił ze swoim życiem. Czy to zbudował dom, czy kochał kobietę, czy też zmieniał synkowi pieluchy. On już na zawsze pozostanie operatorem. I wszyscy ci operatorzy, którzy zabijają i ci, którzy giną. Oni już zawsze.- Westchnął głośno zaciągając się papierosem. – Oni zawsze będą nami Simard. – Jego wzrok przeniósł się na mężczyznę za biurkiem. Striker był zmęczony, tylko nie wiedział jeszcze jak bardzo. – My wciąż jesteśmy w Rosji.
Na jego twarzy wykwitł uśmiech. Trudno było to określić czy był szalony, czy najzwyczajniej podobała mu się ta sytuacja. Po jednostce krążyło o nim wiele plotek, poczynając od tego, że jest psychopatą oddanym korporacji, gotowy na wykonanie każdego zadania, po osobę, która jeśli dostała rozkaz wykonywała go nie zbaczając na cokolwiek. To, był właśnie ten Striker, który nie chciał wracać do swojej rodziny czy prowadzić normalnego życia. On chciał wrócić do swojego małego stabilnego świata.
- Teraz masz mnie, Simmard. Jeśli się ktoś znajdzie, ja po niego pójdę. Zaufaj mi, to ich bardziej przekona niż randomowi ludzie.
Obrazek Obrazek Obrazek ObrazekObrazek Obrazek Obrazek Obrazek GG 56291905
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12108
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

20 lip 2017, o 22:19

Simard pokręcił głową.
- Sprawdzimy to - powtórzył. Jego poprzednie słowa były jedynie przypuszczeniami, niezależnie od których i tak polecił Sonii dostarczyć nagrania do kogoś, kto mógłby poszukać w nich namiarów na ich prześladowców. Nie zmienił zdania, nie kombinował. Niewielka szansa zawsze tą szansą była i szkoda było z niej rezygnować.
Pokiwał głową w zamyśleniu, potwierdzając stwierdzenie Charlesa. Levitin żył i miał się dobrze, przynajmniej ostatnio gdy Claude miał z nim do czynienia. Nieważne czy rozmawiali godzinę temu, czy dwa dni temu, od tamtej pory mogło zmienić się wiele. Pytanie, które miejsce na liście zajmują oni. Striker z pewnością wspiął się po niej znacząco do góry, biorąc pod uwagę, że już go ścigali. Może przynajmniej zniknął im z radarów, gdy Ishtar wskoczyła w przekaźnik w Mgławicy Węża.
- Myślisz, że nie wiem? Popełniłem ten błąd tylko raz - mruknął. Trzech mężczyzn, z którymi Charles miał przyjemność grać w pokera na statku, nie należało do szczególnie budzących zaufania. W szczególności Borys, no i trochę Aaron. Gdyby jednak zamiast Wade w restauracji pojawił się ubrany po cywilnemu Seth, być może przekonałby Strikera tak samo dobrze, jak ciemnowłosa kobieta.
Simard słuchał historii, którą jego gość miał mu do powiedzenia, i z chwili na chwilę widać było, jak narasta w nim frustracja. Oparte na stole dłonie zacisnął w pięści, obracany długopis zatrzymał się w miejscu. Zamknął oczy.
Wade uniosła na niego wzrok.
Charles nie powiedział niczego nowego. Wszystko, co mężczyzna już wiedział, wszystko z czym miał do czynienia na co dzień. Przecież obaj żyli w ten sam sposób, udając, że wszystko jest w porządku. Nie wiadomo, jak Simard poukładał sobie swoje życie prywatne i czy w ogóle to zrobił, ale wciąż tkwiła w nim ściana, odgradzająca go od przeszłości, która od lat groziła zawaleniem. Być może runęła już nie raz, a potem została odbudowana na nowo.
Chudy mężczyzna poderwał się z krzesła, wbijając zaciśnięte pięści w stół. Na jego twarzy widniała mieszanka emocji, które trudno było sklasyfikować. Trochę irytacji, wściekłości, może rezygnacji.
- Claude, kiedy... - odezwała się cicho Wade.
- Zamknij się - odwarknął jej, nawet na nią nie spoglądając. Dalej już mówił do Strikera. - Nie jestem twoim przełożonym, ale to nie znaczy, że masz mnie traktować jak idiotę. Myślisz że tego nie wiem? Takie pierdolenie zostaw dla niej, albo dla innych, którzy będą tego z przejęciem słuchać.
Sonya podniosła się z krzesła, stając po drugiej stronie biurka, naprzeciwko Simarda i oparła się rękami o blat. Teraz Charles widział tylko plecy Wade i inne tylne części jej ciała, a Claude miał przed sobą jedynie jej ciemne spojrzenie. Powiedziała coś cicho, na co mężczyzna za biurkiem zareagował sfrustrowanym fuknięciem.
- My wciąż jesteśmy w Rosji, nosz ja pierdolę - powtórzył, opadając z powrotem na krzesło. - Poeta jebany.
Wade zerknęła za siebie i odsunęła się, ostatecznie stając pod oknem, tak, by widzieć ich obu. Pokręciła głową z niedowierzaniem, wbijając w końcu wzrok w czubki swoich butów, tak samo jak w windzie.
- Sam chcesz lecieć? - spytał w końcu Claude, gdy przemógł się po swoim krótkim zrywie wściekłości.
Charles Striker
Awatar użytkownika
Posty: 1366
Rejestracja: 6 wrz 2015, o 15:07
Miano: Charles Striker
Wiek: 29
Klasa: Żołnierz
Rasa: Człowiek
Zawód: Kontraktor Przymierza
Lokalizacja: Cytadela
Status: Kontraktor Przymierza
Kredyty: 54.800
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

21 lip 2017, o 01:27

Kontakty między operatorami zawsze były specyficzne, szczególnie, że każdy z nich zmagał się z goła odmiennymi problemami. Rzadko, kiedy sprawdzali się w taki sposób jak teraz. Nigdy nie było takiej potrzeby. Teraz jednak Striker potrzebował jakiegokolwiek sygnału, że mężczyzna przed nim nie został wykastrowany, przez normalne cywilne życie. Odpowiedział, jaką dostał przerosła jego oczekiwania. Widział już jak się wściekał, kiedy opowiadał historię. Wtedy zareagował na nią bardzo podobnie, o mało kolesiowi nie rozwalił głowy. Kiedy, nazwał go poeta parsknął śmiechem. Nie raz zdarzało się, że ktoś go dziwnie opisał, ale to była całkowita nowość.
- Oh, see? That’s the spirit.
Uśmiechnął się do niego delikatnie przymrużając oczy. Zaciągnął się papierosem, który trzymał w ustach. Dym powoli wypuścił nosem. Przez, chwilę zrobiło mu się szkoda Wade. Tak naprawdę szkoda. Nie powinno jej tu być. Szczególnie, że on sam nie spodziewał się, że zaatakuje słownie nawet ją. No, no. Musiał pociągnąć za naprawdę cienką strunę. Zauważył też, że w tej pozycji mógł jej zobaczyć jej obcisłe spodnie. Cholera, powoli zacząć rozumieć Borysa. Musiał się, jednak skupić na zadaniu. Tym bardziej, że tym, co pokazał teraz raczej nie miał, co liczyć na jakiekolwiek jej względy. Dochodził, jeszcze do tego mały incydent z Ishtar.
- Nie, ma innego wyjścia. Ty, wciąż masz więcej do stracenia niż ja, a zresztą będziemy się komunikować. W razie wypadku strzelę sobie w łeb za nim zdołają mnie schwytać, wiec twojej nowej przykrywki nikt nie odkryje. Akurat, chyba o to nie musisz się martwić.
Na twarzy wciąż miał ten sam złośliwy uśmiech. Co ciekawe, nie traktował go pretensjonalnie. Charles taki był. Zawsze chciał mieć pewność, że druga strona go rozumie oraz, że on rozumie ją. Teraz, wiele rzeczy wyklarowało się w jego głowie. Mógł już sobie ustalić kilka rzeczy o Simardzie, szczególnie, że w ogóle go nie kojarzył z Rosenkova. Nawet, nie wiedział jak skurwiel ma naprawdę na imię.
- Jedyne, co będę od ciebie potrzebował to samochodu oraz w razie, czego transportu na inny kontynent. Skontaktuje się, z kim trzeba i będę cię informował na bieżąco. Póki, co muszę się gdzieś zadekować. Gdzieś pod miastem, na trasie. Jakiś motel. Daleko od skupisk ludzkich. Mogę, też udać się po Levitina.
Tak naprawdę mógł ukryć się gdzieś w mieście. Nic, by się nie stało. Ale mimo tego wierzył, że szansa spotkania kogoś ze swojej rodziny była zbyt wielka by ukryć się w takich miejscach. W końcu wstał z miejsca. Czuł się dziwnie, kiedy tym razem to oni obserwowali go baczniej, niż on ich. Sam sobie na to zasłużył jakby nie patrzeć. Westchnął głośno. Papieros dogaszał mu się w dłoniach, ale jakoś nie zwracał na to uwagi.
- Chyba, że masz lepszy pomysł?
Spytał. Miał z nimi współpracować, musiał, więc w końcu wysłuchać ich pomysłów. Nie odrzucił jego propozycji, ale zachowywał się tak. Jak, zawsze wszystko wolał załatwić samemu, najlepiej nie angażując w coś nikogo? Miał, tylko nadzieje, że nie będzie musiał dalej pracować z nią. Nie chciał za bardzo się do niej przywiązywać, jak Claude, a potem przy najbliższej okazji ktoś jej odstrzeli łeb.
Obrazek Obrazek Obrazek ObrazekObrazek Obrazek Obrazek Obrazek GG 56291905
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12108
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

21 lip 2017, o 20:36

Simard wciąż wpatrywał się w Charlesa, a jego żuchwa poruszała się nieznacznie, zaciśnięta. Nie znali się zbyt dobrze, nie znali się praktycznie wcale, ale oczywistym był fakt, że nie lubią i nie polubią. Nie po to się tutaj spotkali. Trzeba było przyznać, że uratowali Strikerowi życie, ale że Claude nie zrobił tego osobiście, niełatwo było myśleć o tym jako o jego zasłudze. Zwłaszcza, że podejrzewali, że to odtworzenie jego vidów przyciągnęło nieproszonych gości.
- Nie kazałem im po ciebie polecieć po to, żebyś teraz osłaniał moją dupę - powiedział cicho. - Zamierzałem polecieć z tobą. Wierzę w twoje umiejętności, ale o swoich wiem. Wiesz jak to jest.
Tak samo, jak Striker obawiał się, że cywilne życie zmiękczyło Simarda, tak ten nie miał pewności, czy może się spodziewać czegoś sensownego po swoim gościu. Mógł na przykład zaprzysiąc, że nie weźmie już więcej broni do ręki, a wtedy wszystko by szlag trafił. Stres pourazowy też mógł negatywnie wpłynąć na każdego z nich, powodując nie tylko ciężkie sny i gwałtowne pobudki.
W końcu mężczyzna z powrotem zaczął obracać długopisem na blacie, przenosząc myśli z tych nieprzyjemnych na plan działania. Planowanie zawsze było dobrym rozwiązaniem na zamieszanie w głowie, z którym nie dało się sobie poradzić. Skupienie się na czymś innym, czymś dla nich zwyczajnym i naturalnym.
- Levitin zapadł się pod ziemię. Zanim po niego polecisz, muszę go najpierw znaleźć. Raczej zrobię to sam, albo znów kogoś poślę - odłożył długopis i uruchomił komputer, przenosząc spojrzenie na ekran. - Są dwa hotele na obrzeżach. Ten jest chyba znośniejszy. Sonya cię odwiezie, mieszka w tamtą stronę.
- Tak, siedemdziesiąt kilometrów wcześniej. Długo jeszcze mam być przewodnikiem i opiekunką w jednym? - spytała. W jej głosie nie było niechęci ani złości, wbrew temu, na co wskazywały wyrzucone przez nią obojętnie słowa.
- Aż się oduczysz pyskować - odwarknął jej Simard. Wade nie zareagowała. - Odezwij się do tych swoich, Striker. Znajdź kogoś. Poleć po niego, jeśli potrzebujesz, ale nie mamy dużo czasu. Niczyje życie nie obchodzi mnie tak bardzo, jak moje własne, ale jeśli będą się przestrzeliwać przez kolejnych takich, jak my, to w końcu kolejka dojdzie do nas. Trzeba dorwać tego skurwysyna, zanim zabije następnych. Potem dowiedzieć się, dlaczego i jak to robi. A potem już to, co zwykle.
Sonya odepchnęła się od parapetu i zgarnęła swoją torbę z krzesła. Przewiesiła ją sobie przez ramię, przechodząc do drzwi.
- Idę zanieść resztę, jak mam z Charliem lecieć. Będę czekać na siedemnastce - powiedziała. Simard spławił ją ruchem ręki, więc wyszła zamaszystym krokiem, tym razem już ze złością odmalowaną na twarzy. Pewnie gdyby mogła, trzasnęłaby drzwiami, ale te były rozsuwane. Claude oparł głowę na dłoni, pocierając skronie palcami.
- Charlie, kurwa. Szybko się zaprzyjaźniliście - mruknął. - Jak dowiesz się, dokąd chcesz się dostać, to ktoś dostarczy ci pojazd - uniósł na Strikera znajome, puste spojrzenie. - Miałeś kontakt z kimś jeszcze odkąd wyszedłeś?
Charles Striker
Awatar użytkownika
Posty: 1366
Rejestracja: 6 wrz 2015, o 15:07
Miano: Charles Striker
Wiek: 29
Klasa: Żołnierz
Rasa: Człowiek
Zawód: Kontraktor Przymierza
Lokalizacja: Cytadela
Status: Kontraktor Przymierza
Kredyty: 54.800
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

21 lip 2017, o 21:35

Spojrzał na dogaszającego się papierosa. Zaciągnął się po raz ostatni i dogasił go na swojej dłoni. Nie żeby to jakoś strasznie bolało, łapy miał już tak wyrobione, że czasami ledwo, co już nimi czuł. Trochę jak stary piekarz, który po latach łapania za rozgrzane blachy nie czuje już żadnego bólu, ani nie ma poparzeń. Przemieścił się w końcu w stronę dwójki i osiadł na krześle. Nie było wygodne, to znaczy dla większości pewnie było, ale nie dla niego. Za małe.
- Wiem. Jednakże jest o wiele za wcześnie na pokazywanie się razem, mogą coś podejrzewać, ale nie możemy im pozwolić zobaczyć nas razem.
Spojrzał na wielkie okno za mężczyzną. Kurwa. Pomyślał przez chwilę. Jeśli wyśledziliby ich teraz, mieliby ich jak na złotym platerze. Do tego, nie było to najlepsze miejsce do tajnych spotkań. Westchnął nie miał, co nastawiać się negatywnie. Mogli się jeszcze nie pozbierać, bo wydarzeniach na cytadeli, cholera wie.
Widząc już spokojniejszego Simarda, mógł się domyśleć, że mężczyzna też wkroczył znowu do starego dobrego trybu operatora. I dobrze, nie mieli czasu na przytulanie się i wymienianie się opowieściami jak spierdolone jest ich życie. Przy okazji, nie miał też nie chciałby nawet tego słyszeć. Nie chciałby jego już i tak zniszczona ściana oddzielająca go od myśli, że mógłby żyć normalnie jak wszyscy by pękła.
- Zajmij się, więc Levitinem. Tobie ufa, wiesz dobrze, jaką miałem opinie w firmie. Jeszcze pomyśli, że korporacja sobie o nim przypomniała.
Striker był jednym z niewielu w firmie, którzy byli wysyłani samemu na misje. Nie zdarzało się to często, ale najczęściej on dostawał do takich robot przydziały. Nigdy nie wiedział, dlaczego akurat on. Był oddany korporacji i zawsze wszystko dopinał na ostatni guzik, ale nie był jedynym. Zawsze, miał jakieś większe względy na górze albo po prostu liczyli, że po prostu ktoś go zabije. Tego nigdy już raczej nie miał się jak dowiedzieć.
- Claude, a to ważne, który będzie znośniejszy? – Uśmiechnął się do niego. – Jeśli, byłoby trzeba mógłby nawet spać w jakiejś alejce przykryty gazetami albo w przytułku dla bezdomnych. Najważniejsze jest dobro operacji.
Te złote hasełka z czasów starej dobrej pracy. Oj, szkoda, ze jeszcze nie napierdalali plakatów z takimi hasełkami jak w byłym związku radzieckim. „Dziś pracujemy dobrze – jutro pracujemy lepiej” czy inne „Pamiętaj! Zakład pracy twoim pierwszym domem”. Było w tym nawet cos melancholijnego. Szczególnie, że siedziba, w której siedzieli przypominała bardziej bazę wojskową, ale bez tego całego pięknego gówna, które wmawia się żołnierzom przymierza. Spojrzał na Wade. Pierwszy raz chyba widział ją delikatnie mówiąc, wkurwioną. Zaczęło go zastanawiać, jakie to niby ona ma specjalne u niego względy, bo póki, co Simard traktował ją twardo i po ojcowsku, trochę jak jego Hogarth.
- Wiem, że mamy mało czasu. Jednak nie działajmy pochopnie. W akademii mówili mi, najpierw poznaj wroga, potem obmyśl plan. Chwilowo zbierzmy grupę, znajdźmy jednego z nich i wyciągnijmy z niego jak najwięcej informacji. Potem, obmyślimy globalny plan. Chociaż, użyłbym starego dobrego obalania grupy zaczynając od samego dołu, no chyba, że chce nas zabić rząd. Jeśli, tak to ja spierdalam.
Zaśmiał się, chociaż nie było w tym żartu. Taka była prawda, jedną rzeczą jest, jeśli chce cię dopaść ktoś prywatnie. Co innego jak chce cię dojechać pierdolony rząd. Wtedy już nie ma lekko i nie ma, co nawet walczyć. Wtedy trzeba spierdalać w siną dal i szukać sobie jakiejś bezpiecznej nory na zadupiu galaktyki. Spojrzał na wściekła Sonye. Ciekawy widok, szczególnie, że jej paleta emocji nie była największa. Jakieś ze trzy kolory maksymalnie, teraz mógł dodać czwarty. Wciąż była dzieciakiem, w porównaniu z nimi. Spojrzał na Simarda, wspominającego o ich szybkiej przyjaźni.
- Nie nazwałbym tego przyjaźnią, mówi tak do mnie, od kiedy wbiła mi do restauracji. Powiem ci, że to kurewsko dziwne uczucie jak ktoś ci mówi po imieniu. Szczególnie po tylu latach, kiedy ludzie używają tylko mojego nazwiska. – Westchnął, dla niego to naprawdę było dziwne uczucie. – I szczerze mówiąc nie spotkałem nikogo, czułem się trochę jakby firma o mnie zapomniała. Szczególnie, kiedy postawiłem pierwsze kroki po za więzieniem. Myślałem, że będzie na mnie czekać ktoś od nas. Nie było nikogo.
Nie miał zamiaru wspominać, ze ktoś go wykupił i nawet nie wiedział, kto. Nie miało to raczej w tej sytuacji większego znaczenia. Raczej, mało, kto zapłaciłby za to, by go później zabić. Chętnie by poznał swojego wybawcę, ale wolał czekać, aż ten sam się do niego odezwie. Nie było sensu robić czegoś na siłę. Jeśli chciał być anonimowy to jego sprawa.
- Słyszałem w ogóle, że ta dziewczyna ma u ciebie specjalne względy. Szukasz sobie protegowanego?
Miał zamiar dodać do tego, czy po prostu nie szuka sobie jakiejś dziewczyny. Poruszenie jednak tego tematu spowodowałoby, że natychmiastowo by pewnie oberwał w ryj. Jeśli, to, co mówili przy pokerze jest prawdą, że korporacja zabiła mu rodzinę, to pewnie na takie hasło nie zareagowałby zbyt miło. Mógł być tego absolutnie pewien.
Obrazek Obrazek Obrazek ObrazekObrazek Obrazek Obrazek Obrazek GG 56291905
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12108
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

21 lip 2017, o 22:42

- Jakość hotelu nie wpłynie na powodzenie misji, a lepiej mieć ciepłą wodę i milsze sąsiedztwo, niż jebiące się vorche - odparł spokojnie Simard, wpisując jakieś dane w komputer. Po krótkiej chwili omni-klucz Strikera piknął cicho, informując go o przychodzącej wiadomości. Zawierała ona lokalizację hotelu, numer pokoju, informację o tym, że jest on wynajęty na dwa dni z możliwością przedłużenia, a także jakieś krótkie polskie nazwisko, na jakie Charles został tam zakwaterowany.
Najwyraźniej Claude nie przejął się hasełkiem z przeszłości. Musiał przyzwyczaić się do tego, że Striker się w nich lubuje. A może całym wysiłkiem woli powstrzymywał się przed kolejnym wybuchem wściekłości, po którym nie byłaby w stanie uspokoić go już Sonya - bo jej nie było. Został tylko datapad, który na samym początku wręczyła Simardowi, zapewne z raportem.
- Myślę, że nie rząd - westchnął. - Chociaż... cholera ich wie. Inaczej, mam nadzieję, że nie rząd. Ale dla mnie to wygląda jak zwykła zemsta. Rząd załatwiłby to po cichu, a już na pewno bez przesyłania tych vidów.
On się nie śmiał, jego to nie bawiło. Widać było, że jest zwyczajnie zmęczony. Prawdopodobnie Striker nie był jedynym aspektem całej tej akcji, którym Claude się zajmował. Skoro w jakiś sposób do tego doszedł i jeszcze żył, musiał mieć rękę na pulsie i kontrolować więcej rzeczy, niż przylot jednego z byłych współpracowników, o ile w ogóle można było tak nazwać tę relację.
- Nie wiem. Do mnie mówi po imieniu, ale nie moim. To jak pseudonim. Nie czuję twojej radości - mruknął. - No i tak, jakoś mnie to nie dziwi.
Chwilę później okazało się, że Claude Simard potrafi się też uśmiechać. Na jego twarzy odmalowało się rozbawienie, tylko na krótką chwilę, ale zawsze. Część twarzy, którą szpeciła blizna, nie poruszała się, więc uśmiech ten był krzywy, kaleki, nienaturalny. Może dlatego zrezygnował z niego niemal natychmiast. Odchylił się na krześle do tyłu, opierając się wygodnie i splatając dłonie na wysokości brzucha.
- Protegowanego? Nie.
Przez chwilę milczał, jakby zastanawiał się co powiedzieć. Jak wyjaśnić tę dziwną relacje, którą miał z Wade. Na pewno nie byli parą, kobieta nie wyglądała zresztą jakby w ogóle była czymś takim zainteresowana. Nie wyglądało też na to, by Claude miał do niej jakikolwiek szacunek, biorąc pod uwagę jak się do niej odnosił. Utkwił wzrok w dapatadzie.
- Zdolna jest. Pilnuję, żeby się nie zmarnowała. Nie szukam protegowanego, raczej czegoś... kogoś, komu mogę pomóc. Zrekompensować wszystko. Pośrednio przeze mnie straciła matkę, ojciec nie żył od lat. Dowiedziałem się przypadkiem, kiedy ją spotkałem. Sam nie wiem jak doszło do tego, co jest teraz. Pracuje dla mnie, o niczym nie wie.
Wciąż patrzył na datapad, przed oczami wyobraźni mając pewnie trzymającą go kobietę, która jeszcze chwilę temu siedziała na krześle i ponownie czytała jego zawartość.
- Ma cierpliwość, którą nie wiem skąd bierze. Ja jej nie mam, do niej w szczególności. A jednak dobrze mieć ten skrawek normalności, który mimo twojego spierdolenia nadal tkwi u twojego boku - uniósł w półuśmiechu jeden kącik ust. - Podejrzewam że tylko przez to, ile jej płacę.
Charles Striker
Awatar użytkownika
Posty: 1366
Rejestracja: 6 wrz 2015, o 15:07
Miano: Charles Striker
Wiek: 29
Klasa: Żołnierz
Rasa: Człowiek
Zawód: Kontraktor Przymierza
Lokalizacja: Cytadela
Status: Kontraktor Przymierza
Kredyty: 54.800
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

22 lip 2017, o 11:04

- Like I give a fuck.
Z puentował jego gadkę o jebiących się kosmitach w alejkach oraz krótkim wzruszeniem ramion. Był przyzwyczajony do życia w syfie, więc naprawdę nie robiło mu to różnicy. Szczególnie po więzieniu, szczerze mówiąc słuchanie dźwięków seksu, pomiędzy kobietą, a mężczyzną byłaby by czymś nowym po dwóch latach w więzieniu. Do dzisiaj go skręcało, kiedy, niektórzy z jego współwięźniów chodzili na lokalne „kurwy”. Nie żeby mu to przeszkadzało, był tolerancyjny, co kto lubi. Ale nie jak ktoś, to robi w celi obok i do tego kurewsko głośno.
- A, z czego tu się cieszyć? Nie jestem Borysem, by nakurwiać kazaczoka z radości za każdym razem jak jakaś piękna dziewuszka nazwie mnie po imieniu.
Kurwa, przez to gadanie o kazaczoku, nagle w głowie zaczęła mu lecieć w głowie melodia „Katiuszy”. Powinien w końcu iść spać i się wyspać. Nażreć się tabletek nasennych i przespać jedną noc normalnie, za nim wszystko szlag trafi, a jakiekolwiek próby snu pójdą się najzwyczajniej w świecie jebać.
Przysłuchiwał się opowieści swoje towarzysza. Szczerze mówiąc to, co mówił naprawdę dużo tłumaczyło. Aż, za dużo. Szczególnie, że były to informacje, o których za bardzo nie chciał wiedzieć. Nawet, przez chwilę zaczął podejrzewać, że to on jest jej starym. Nie, może ma przeorany ryj i wygląda na starego, ale za młody. Znowu zaczął tworzyć teorie z dupy. Wrócił do słuchania go i aż, nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Sam, po wyjściu z więzienia miał etap wyrzutów sumienia, które zakończyły się niezbyt przyjemnym spotkaniem. Kurwa, może i dobrze, że to tak się skończyło.
- No gratuluje Claude, Może jeszcze kurwa załóż dom dziecka dla tych wszystkich biednych istotek, którym odebraliśmy normalne dzieciństwo zabijając ich starych.
Zaśmiał się głośno, nie tyle, że lubił dopierdalać ludziom, ale przecież Simard musiał wiedzieć, że to nie jest dobry pomysł. Jeśli dziewczyna kiedykolwiek się o tym dowie, to nie skończy się to najlepiej. Skończy się to jej całe pierdolenie, że czasem lepiej zapomnieć o przeszłości. Dobrze wiedział, że przez takie zabawy w „dobrego wujka” nigdy nie wyszło nic dobrego.
Przestał się w końcu śmiać, a jego twarz wręcz stężała. To mieli u siebie podobnego, jeśli się uśmiechali to na chwilę, jeśli się śmiali to jeszcze krócej. Rzadko, kiedy szczerze. Niestety taka specyfika zawodu. Coś, jak ginekolog, który musi szybko spłodzić dzieciaka, za nim widok cipki całkowicie mu zbrzydnie.
- Dobrze wiesz, czemu ma taką cierpliwość. W końcu znalazła sobie rodzinę.
Tym razem nie uśmiechał się. Po prostu stwierdzał fakt. Zaczął się zbierać ze swojego miejsca. Miał jeszcze wiele spraw do załatwienia, a rozmawianie o pierdołach nie przyśpieszy niektórych procesów W tym momencie marzył o tym, by załatwić wszystko, co zaplanował, wziąć prysznic i spać. Udawać, że jeszcze przez ten krótki, okres nie będzie musiał kłaść swojego życia na szali jakiejś idiotycznej zemsty. Może, gdyby Simard wybrał inną osobę pod swoje opiekuńcze skrzydła ta sytuacja nawet nie miałaby miejsca. W końcu wstał i powolnym krokiem udał się w stronę drzwi.
- Dam ci znać jak się czegoś dowiem.
Przed wyjściem zatrzymał się na chwilę i spojrzał na niego.
- Nie wciągaj jej w to, tak będzie lepiej dla niej i dla nas.
Dodał tylko wychodząc. Machnął ręką na pożegnanie i ruszył w stronę windy. Miał ochotę wziąć gaśnicę ze ściany i rozwalić nią coś. Pierdolony kretyn. Mimo, że mówił mu żeby nie wciągać przypadkowych ludzi w to, to dalej to robi. „Podrzuci cię do hotelu”. Super, może niech jeszcze będzie mieszkać w pokoju obok, a on będzie musiał ją uczuć zawodu. Świetnie. Nacisnął przycisk. Czekał, aż przyjedzie. Miał, jeszcze trochę czasu by wyrzucić z siebie to wkurwienie. Mógł, przecież sam wszystko załatwić i zrobić. Ale nie, po co. Zawsze, go to irytowało. Nawet pamiętał, kiedy w akademii, w pracy, nawet za czasów, kiedy mieszkał z rodzicami ludzie mówili, że „nie powinien robić wszystkiego sam”. Może i mieli rację, ale ta sytuacja nie wymagała nie wiadomo, jakiej ilości ludzi. Wszedł do środka. Siedemnaste piętro. Wcisnął kolejny przycisk. Ruszył.
„A jednak dobrze mieć ten skrawek normalności, który mimo twojego spierdolenia nadal tkwi u twojego boku”.
- Pierdolony kutas.
Uderzył ścianę windy. Był wściekły, nie zasługiwali na lepsze życie, a mimo wszystko, cały świat dookoła niego mówił, co innego. Chciał, mieć to z głowy i znaleźć sobie znowu jakieś zajęcie. Do tego, całą ta jego praca w kuchni pewnie pójdzie się jebać. Jedyna dobra rzecz, jaka go w życiu spotkała i przez jakiegoś przychlasta musiał ją porzucić. Musiał się wyluzować, wrócić do zadania. Niech go zabierze gdzie ma zabrać i będzie miał święty spokój. W końcu winda się zatrzymała. Wysiadł i zaczął się rozglądać za kimkolwiek znajomym.
Obrazek Obrazek Obrazek ObrazekObrazek Obrazek Obrazek Obrazek GG 56291905
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12108
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

23 lip 2017, o 00:55

Mężczyzna skrzywił się, zaciskając dłoń na długopisie. Przez moment można było odnieść wrażenie, że ma ochotę poderwać się i wbić go Strikerowi w oko, tylko po to, by powstrzymać go przed kolejnymi złośliwymi komentarzami. A Charles prowokował go, i to w ten najgorszy, najbardziej irytujący sposób: mówiąc prawdę. Simard odwrócił głowę, spoglądając przez okno, na widok, w którym jedyną interesującą rzeczą było niebo i prószące z niego drobiny śniegu. Łatwo było zapomnieć o chłodzie, gdy siedziało się w ciepłym pomieszczeniu.
- Za dużo by ich było, żeby zmieściły się w jednym - wysyczał w końcu cicho. Wyraźnie powstrzymywał się przed wybuchnięciem. Nie chciał się kłócić, a dobrze wiedział, że kłótnia między nimi dwoma skończyłaby się katastrofalnie. Może dlatego jeszcze tolerował odzywki Strikera. To nie była granica, którą chciał - i mógł - przekraczać.
Odprowadził później swojego gościa spojrzeniem, do samych drzwi. Nie wstawał, żeby uścisnąć mu rękę, nie uśmiechnął się też już więcej. Tamten jeden uśmiech to było wszystko, na co było go stać, a i tak nie należał on do najpiękniejszych. I jeśli Sonya spędziła z nim dużo czasu, trudno było się dziwić, że zachowywała się podobnie. Claude skinął głową, wolną ręką podnosząc szklankę i dopijając jej zawartość do końca.
- Trochę za późno na dobre rady - odparł, ale nie pociągnął tematu. Pozwolił Strikerowi wyjść i skierować się w swoją stronę, sam zostając w swoim gabinecie. Gdy drzwi się zamknęły, Charles usłyszał jeszcze zza nich huk, który jednak ciężko było przypasować do czegokolwiek, więc trzeba było uznać, że mężczyzna w środku po prostu potrzebował w jakiś sposób wyrazić buzujące w nim emocje.
Winda zdawała się jechać zbyt wolno, ale nikt po drodze do niej nie wsiadł. Może i dobrze, biorąc pod uwagę nastrój Strikera. Nie miał przy sobie nikogo, kto w tej chwili przekonałby go do tego, że może jednak Simard miał rację. Że zasługiwali na coś dobrego w życiu tak samo, jak każdy inny człowiek. A cierpieć za swoje grzechy będą po śmierci, bo jeśli istniało piekło, to zdecydowanie trafiali do niego wszyscy razem. Szkoda tylko, że teraz już Charles nie wróci do swojej restauracji - chyba, że uda się im skutecznie pozbyć problemu.
Siedemnaste piętro było całkiem spore, nie dało się więc od razu znaleźć tam kogoś znajomego. Zwłaszcza, że nie było wiadomo w którą stronę w ogóle iść. Szybko jednak okazało się, że w lewo od windy znajdują się tylko jakieś pozamykane pomieszczenia, więc Striker musiał pójść w prawo. Tam dotarł do czegoś, co wyglądało jak pracownicza stołówka i szybko wychwycił wśród kilkudziesięciu obecnych tam osób charakterystyczne dredy Aarona. Obok niego, naturalnie, siedział Seth, u jego boku Wade, śmiejąca się teraz z czegoś. Tylko po Borysie akurat teraz nie było śladu.
Sonya pierwsza go zauważyła. Rozbawiona, machnęła ręką, wołając go do stołu. Jedli jakieś klopsiki z ziemniakami i surówką, całkiem tradycyjne danie, które czasem trudno było dostać w innych miejscach galaktyki. Tylko Wade nie jadła, w końcu Charles ją skutecznie dokarmił jeszcze na Cytadeli. Piła za to kawę - kolejną, trzecią dzisiaj, choć nie wiadomo ile wypiła wcześniej, gdy Striker spał.
Charles Striker
Awatar użytkownika
Posty: 1366
Rejestracja: 6 wrz 2015, o 15:07
Miano: Charles Striker
Wiek: 29
Klasa: Żołnierz
Rasa: Człowiek
Zawód: Kontraktor Przymierza
Lokalizacja: Cytadela
Status: Kontraktor Przymierza
Kredyty: 54.800
Medals:

Re: [KANADA] Montreal

23 lip 2017, o 03:43

Kręcił się chwilę po korytarzu. Czuł wzrok pracowników tej korporacji na sobie, gdyby nie to, że dostał plakietkę, pewnie już dawno ktoś by wezwał ochronę. Nie chciał tutaj być, na pewno nie dłużej niż musi. Spędzając czas ze zwykłymi ludźmi zbyt szybko się irytował. Zbyt szybko popadał w stan niepotrzebnego napięcia, a gniew rósł w nim o wiele szybciej niż zazwyczaj. Do tego, dochodziła rozmowa z Simardem. Gdyby Striker siedział w tym biurze, pewnie też by rzucił czymś, co było blisko niego. Teraz, jednak Charles wiedział, że nie są tacy sami i nigdy nie będą. On nie potrafił jak ot tak sobie wszystkiego wybaczyć albo po prostu uznać, że zasłużył na normalne życie. Mógł, tez to sobie po prostu wmawiać. Był jednak absolutnie pewien, że oprócz tego samego wyszkolenia i podobnej przeszłości, nigdy nie będą do siebie podobni.
Jego chód stawał się coraz bardziej napięty i wojskowy. Pewnie większość ludzi mogłaby uznać, że jest nowym nabytkiem służb ochrony. Złapał się jedną za głowę. Blizna zaczęła nieprzyjemnie dawać o sobie znak. Ściągnął wiec z głowy czapkę. Przejechał po niej ręką. Znał ją, była z nim, od kiedy wszystko zaczęło się jebać w jego życiu. Znał każdy jej fragment. To właśnie ona nie pozwalała mu na powrót do normalnego życia. Za, bardzo przypominała mu o starym.
W końcu usłyszał głosy ludzi dobiegające z prawej strony. Przed nim pojawiła się typowa stołówka pracownicza. Stał w drzwiach. Przyglądając się wszystkim. To nie było jego życie, to nie był jego świat. Wszystko tu było inne. Wszystko było takie, normalne. Coś, czego on od dawna nie potrafił zrozumieć. Ludzie cieszący się posiłkiem, wraz ze swoimi znajomymi z pracy. Śmiech, dowcipy, prywatne rozmowy o życiu i o pierdołach. Miał przed sobą idealnie, tego, czego się spodziewał po starej pracy. Nawet, nie wyobrażał sobie, jak wtedy się mylił. Ścisnął dłoń. Jeszcze mocniej niż wtedy w biurze Simarda. Gotowało się w nim. Chciał stąd uciec.
W pewnym momencie dojrzał swoich byłych kompanów. Aaron, Seth i Sonya. Brakowało tylko Borysa. Pewnie poszedł się odlać albo do bufetu. Coś pewnie w ten deseń. Obserwował ich z daleka. Nie chciał do nich podchodzić. Czuł jak bardzo tam nie pasuje, oni wszyscy się dobrze znali. To nie był jego świat. Ściśnięta dłoń, zaczęła się delikatnie trząść. Spojrzał na nią. Ślady poparzeń, zadrapań oraz większych czy mniejszych blizn. Wszystko to pokryte tatuażami, każdy z nich miał jakieś tam znaczenie, powoli już nie pamiętał wszystkich.
Doszło jednak do tego, że go zauważyli. W sumie to zauważyła go Wade. Zakończyło się to tym, że w jego stronę odwrócili się nie tylko jej kompani, ale też i niektórzy pracownicy. Ich wyraz twarzy, mówił sam za siebie. Nie, miał się im, co dziwić. Mało, na kim jego postura i wygląd nie robiły złego wrażenia. Pewnie było tak i teraz.
Tym razem nie chciał nawet do nich podejść. Miał dosyć tych udawanych uśmiechów, tego całego udawania, że teraz jesteśmy znajomymi. Niech jedzą i się cieszą póki mogą. Nie chciał im psuć tego nastroju swoją osoba, tym bardziej po rozmowie z Simardem.
Usłyszał nagle w głowie jego głos. „Zdolna jest. Pilnuję, żeby się nie zmarnowała”. Pierdolony kretyn. Był na niego wściekły. Jeśli chciał, żeby się nie zmarnowała to mógł sie nie wpierdalać w jej życie. Czasami tak jest lepiej. Kiedy duchy twojej przeszłości nie pojawiają się z dupy i udają, że czują wyrzuty sumienia.
- Тише едешь, дальше будешь
Powiedział do siebie. Chciał ja przekonać do tego by sobie odpuściła, a on sam sobie poradzi. Niestety, przypominając sobie jego ostatnie próby przekonania kogoś do swojej racji skończyły się nie najlepiej, postanowił to tym razem załatwić inaczej.
Skinął do niej głową i zamiast wejść do środka. Pokazał na toalety, które znajdowały się obok niego. Nie miał zamiaru z niej korzystać, ale były po za stołówką. Czekał wiec tylko jak odwróci od niego wzrok. Potem, udał się znowu do windy. Chciał zjechać do holu ich siedziby. Wciskał nerwowo przycisk zamknięcia drzwi. Nie chciał, żeby ktoś go zobaczył. Dopiero, kiedy, drzwi się zamknęły poczuł chwilowy spokój. Musiał się tylko wydostać z budynku.
Kiedy dotarł do głównej sali natychmiast odebrał swoje rzeczy. Oddał numerek. Zabrał, co jego i udał się do pobliskiej toalety. Nie miał za dużo czasu, więc musiał się śpieszyć. Wszedł do środka i zamknął drzwi. Wyciągnął z jednej torby cały swój pancerz wraz z bronią, kiedy z drugiej wyciągnął ciuchy oraz sporej wielkości plecak, jaki udało mu się wcześniej kupić. Nie spodziewał się, że tak szybko go użyje. Przepakował do niego wszystko, co kupił i co miał przy sobie. Przebrał się w końcu w swój pancerz. Założył na siebie parkę. Idealnie wszystko zakrywała. W jej wewnętrznej części ukrył złożoną motykę. Na plecy założył plecak. Na samym końcu zapiął na głowie hełm oraz doczepił do niej maskę. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Teraz wyglądał jak prawdziwy operator, ale nie na tyle by wyróżniać się z tłumu. Nałożył na głowę sporej wielkości kaptur. Kominem zakrył dolną część maski. Starą torbę i torby po zakupach szybko wrzucił do śmietnika.
Zaraz po wyjściu z toalety podszedł na chwilę do miejsca gdzie zostawiał swoje rzeczy. Na biurku położył plastikowy identyfikator. Nie był mu już do niczego potrzebny. Wyszedł na zewnątrz. Delikatny chłód uderzył w jego ciało. Spojrzał w niebo. Znowu był na Ziemi. Znowu robił to, w czym był najlepszy. Teraz musiał tylko oddalić się od tego miejsca jak najdalej i znaleźć miejsce skąd będzie mógł wykonać połączenie, nie korzystając ze swojego omni-klucza. Ruszył przed siebie.
Obrazek Obrazek Obrazek ObrazekObrazek Obrazek Obrazek Obrazek GG 56291905

Wróć do „Ziemia”