McQuinn ruszył się powoli, starając nie zbliżać zanadto do zabójcy. Nie miał widocznie zamiaru podchodzić do jego sylwetki bardziej, niż było to konieczne - trzymał się blisko ściany, łóżka, byle tylko nie przejść obok Kenta. Zrozumiałe, acz głupie, z uwagi na to, że oboje znajdowali się wciąż w jednym, małym pomieszczeniu.
Kiedy sięgnął po neseser, kiedy wsadził do środka dłoń po to, by wyciągnąć gotówkę, kiedy nóż wbił się w jego żebro - wykrzywił się, wydając z siebie cichy jęk. Grymas bólu wstąpił na twarz mężczyzny kiedy ciemnoczerwona ciecz wystąpiła na ciało - instynktownie złapał się za ranę, brudząc prawą dłoń, a także trzymane w niej kredyty krwią.
W tym samym momencie Kent usłyszał trzask gwałtownie otwieranych drzwi, a tuż później tupot wielu ciężkich stóp, gwałtownie zbliżających się ku sypialni. Sądząc po dźwiękach, istoty musiały być opancerzone - charakterystyczny dźwięk metalu, trącego o metal dobiegł Kenta w momencie, w którym David McQuinn osunął się na kolana.
Ochroniarze z hotelu Heaven byli blisko.