Pytanie turianina wyraźnie zakłopotało młodzieńca. Potarłszy lekko kark otwartą dłonią, rozejrzał się nerwowo w obie strony.
- Nie wydaje mi się, bym był upoważniony do rozporządzania czasem pani T'Reyi, czy pana Paryna. Nie chcę wyjść na niegrzecznego, miałem państwa tylko zaprowadzić na odprawę - ani na moment jego wzrok nie napotkał po drodze oczu turianina. Zachowanie mężczyzny, choć irytujące, zaczynało być nieco dziwne - nie było jednakże wystarczająco dużo czasu do jakiegokolwiek zastanawiania się nad tym, gdyż następne, ewentualne interakcje zostały uniemożliwione przez przybycie drugiej grupy najemników. Już ze względnego "daleka" można było usłyszeć ich rozmowy, które, szczerze mówiąc, nie zwiastowały nic przyjemnego. W każdym razie jeśli chodzi o pierwsze wrażenie.
- ... sygnał wysłany gdzieś w przestrzeń - co za tajemnica może się kryć zaraz za tym skąpym zlepkiem informacji? O! - kobieta w okularach będących raczej na pewno jedynie ozdobą, idąca dotąd tyłem, pospiesznym, wyraźnie podekscytowanym krokiem zbliżyła się do mijanego wcześniej przez pierwszy zespół okna. Tuż za nią podążał raczej małych rozmiarów dron latający, rozświetlający bladym strumieniem przestrzeń przed sobą. Raczej na pewno nie był bojowy, co można było wywnioskować po obserwowanej właśnie scenie.
- Oto i nasza dzisiejsza gwiazda wieczoru - wielki, plazmowy olbrzym uzbrojony w strach śmiałków uczestniczących w tej wyprawie! Fifi, przybliż tu! - ostatnie słowa wypowiedziała półszeptem, po czym kontynuowała.
- Czujecie ten dreszczyk emocji? Ja tak! Nie mogę się doczekać niebezpieczeństw, jakie z pewnością powitają nas już za chwilę! Jeszcze trochę, a będziemy świa...
- Ja pierdolę - dramatyczne przemówienie blondwłosej dziennikarki skutecznie zagłuszył ochrypły, dość niski męski głos, którego posiadacz nie omieszkał podzielić się opinią z resztą otaczających go osób. Mężczyzna na oko 45-letni, barczysty, odrobinę przygarbiony, a i tak górujący nad otoczeniem swoimi dwoma metrami wzrostu doczłapał się ociężale do pierwszej grupy. Zaraz za nim podążał niewiele niższy, choć na pewno dużo lżejszy i młodszy, puprurowoskóry drell, uważnie lustrujący otoczenie swoimi dużymi, czarnymi oczyma, w których jednocześnie zdawały się odbijać wszystkie kolory dookoła. Przez cały ten odcinek drogi nie odezwał się jednak słowem, ograniczając się tylko do obserwacji.
- Ile monitorów...! Jak myślisz... ile dostalibyśmy za złom z tej sali...? Założę się... że nawet większość nie jest tu potrzebna... Nikt nie zauważyłby... braku jednego... czy dwóch - przerywane co chwilę zdania i głośno wciągane powietrze nie mogły zwiastować nikogo innego, jak volusa. Dokładnie - patrząc w dół, idąc obok drella, zataczał się wokół własnej osi niczym masywne ciało niebieskie volus, choć powodem tego zdawało się być raczej wycena znajdujących się tu rzeczy niż jakieś... głupie upodobanie do kręcenia się wokół. Choć mówił powoli przez ograniczenia spotykające wszystkich z jego rasy, zdawał się być podniecony. Dochodząc wreszcie do pozostałych, każdego ze stojących obdarzył szybkim spojrzeniem, by na dłużej zatrzymać je na znajdującej się nieopodal quariance. Postąpił kilka niewielkich kroczków do przodu, zatrzymując się przy nogach obiektu swojego tymczasowego - a przynajmniej taka była nadzieja - zainteresowania.
- Witaj, quariańskie plemię... jestem Basha - skierował głowę do góry, chcąc napotkać dwie, tlące się w hełmie Tas iskierki. Siłą rzeczy, gdy wodził wzrokiem w górze zauważył dwa, niewielkie, ale proporcjonalne kształty, na których na krótką chwilę skupił całą swoją uwagę.
- A już myślałem... że nie będzie tu nikogo interesującego... do poznania... prócz mojego przyjaciela, Quintusa...
Drell słysząc stwierdzenie Bashy, w zrezygnowaniu przetoczył tylko oczami po suficie, krzyżując równocześnie ręce na klatce piersiowej. Kilka sekund później, do oddziału dołączyła również stojąca do tej pory wciąż przy oknie reporterka. Odgarniając kręcący się, krótki blond kosmyk z czoła, przecisnęła się do nastoletniego "przewodnika", zwabiona zapewne jego charakterystycznym, pracowniczym strojem.
- Dzień dobry, jestem Charlotte Hardman. Czy mogłabym zadać panu kilka pytań odnośnie naszej niebezpiecznej wyprawy? - nadzieja przemieszana z oczekiwaniem odbijające się w morskich oczach Charlotte była dla młodzieńca nie do zniesienia; a to uczucie nasiliło się jeszcze bardziej, gdy blask drona będącego również kamerą, padł na oblicze niewysokiego mężczyzny.
- Proszę go zostawić. Nawet gdyby nie trząsł się w tym momencie ze strachu jak pyjak na widok varrena, i tak nie mógłby pani powiedzieć nic istotnego - spokojny, acz stanowczy męski głos dobiegł grupkę zza pleców młodziana. Poważnie wyglądający turianin o skórze czarnej niczym noc podążał w ich kierunku pewnym chodem, mówiącym wręcz "to ja tutaj dowodzę". Kroku dotrzymywała mu młoda, ludzka para naukowców, o charakterystycznych czarno-żółtych uniformach oznaczonych na piersi wielką literą "T".
- To może dowiem się czegoś od pana, panie... - kobieta pozostawała nieugięta, ale nie zdążyła dokończyć, gdyż znów ten sam, lekko wibrujący, basowy tembr głosu wszedł jej w słowo.
- Wszystko, co było niezbędne do przekazania na temat tej wyprawy posiada pani w przesłanej wcześniej extranetowo wiadomości, jak każdy obecny tutaj. A teraz naprawdę musimy zacząć się streszczać, bo ten, obok którego teraz stacjonujemy, nie będzie na nas czekać - ponura, acz potrzebna do uspokojenia dziennikarki uwaga "rozbrzmiała" ciszą wśród zgromadzonych.
- Witam państwa, moje imię i nazwisko brzmią Theren Sinos. Jestem oficerem kierującym całą operacją badawczą w pobliżu Gygesa, a Thaox Industries jest jak dotąd jedyną organizacją, która zdecydowała się zbadać problem pochodzącego stąd sygnału dogłębniej. Na pewno zostali poinformowani państwo o wszelkich niebezpieczeństwach, będących jednak tylko przykrą ewentualnością - nikt nie wie czy olbrzym za naszymi plecami postanowi wydać ostatnie tchnienie za dziesięć minut, miesiąc czy rok. Jest to ten nieodłączny element ryzyka, który niestety musimy mieć cały czas na względzie. Następna sprawa, o której również zostaliście poinformowani, ale należy o niej wspomnieć: sygnał pochodził z dużego obiektu znajdującego się w stosunkowo niewielkiej odległości od gwiazdy, co kazało nam podejrzewać, że mógł być to obiekt zdatny do samodzielnego poruszania się - w tym momencie podniósł swoją lewą rękę, by ukazać na niej uaktywniający się omni-klucz. Wystukując na nim komendę, zmusił go do wyświetlenia na tyle dużej holograficznej mapy, by każdy z obecnych mógł zauważyć bardzo pobieżny, właściwie niewiele przedstawiający schemat statku kosmicznego, kręcący się powoli wokół własnej osi.
- To jednostka, z jaką przyjdzie się wam zmierzyć, panie i panowie. Jak obliczyliśmy, w jej głębi znajduje się źródło sygnału, o który w tym wszystkim chodzi. Naszym punktem honoru jest zbadanie tego statku - mapa zminimalizowała się do niewielkiego okienka, a sam turianin opuścił rękę, cofając się o krok do tyłu i wskazując na dwójkę młodych ludzi obok siebie
- To jest dr Pearson i dr Collins, badacze pracujący na stałe dla Thaox Industries - na wyraz "Pearson", stojący ciągle gdzieś z boku Quintus nagle ożywił się i ciepło uśmiechnął do ładnej, niewysokiej blondynki noszącej owe nazwisko
- Głównym zadaniem waszej ósemki jest to, by żadnemu z nich nie stała się krzywda. Pamiętajcie, że to my jesteśmy waszym pierwszorzędnym pracodawcą, my wam płacimy i my wymagamy, by ta dwójka wróciła cało z niezbędnymi danymi.
Korzystając z okazji prawdopodobnego końca tłumaczenia przez turianina warunków współpracy, z komunikatora w ścianie odezwał się nieznajomy, żeński głos.
- Doktorze Sinos, jesteśmy najbliżej jak mogliśmy podlecieć. Prom jest już gotowy, pilot czeka na instrukcje - interkom ucichł w oczekiwaniu na dalsze polecenia.
- Dziękuję Kayo, kieruję oddział w kierunku śluzy - odparł opanowanym tonem, po czym machając ręką ponaglił pozostałych, by podążyli za nim. Wymijając wciąż niby te same, zabiegane twarze i kreśląc korytarzami Curse'a drogę do celu, mężczyzna wciąż starał się przekazywać niezbędne informacje.
- Będąc już na statku, waszym "szefem" - tu uniósł dłonie, robiąc nimi gest cudzysłowowy.
- będzie doktor Pearson. Idziecie tam, gdzie ona zdecyduje się pójść. Pozostajecie równocześnie w stałym kontakcie z nami - w razie, gdybyśmy dowiedzieli się czegoś więcej, niezwłocznie was o tym poinformujemy.
Doszedłszy wreszcie do wspomnianej wcześniej śluzy, Sinos przystanął na chwilę, odbierając trzy, niewielkie urządzenia od ludzkiej kobiety czekającej już na nich przy wyjściu. Oddając jedno dr Joan, pozostałe dwa wyciągnął w ręce do oddziału.
- To skanery, które pozwolą nam dokładniej zidentyfikować jednostkę, do której się udajecie. Mają połączenie z pokładową WI Curse'a, ale na wszelki wypadek zapisują również informacje na wewnętrznym dysku. Jeśli stanie się tak, że żaden z nich *jakimś cudem* - ostatnie dwa słowa podkreślił bardzo wyraźnie
- nie wyśle pobranych danych do nas, będziecie musieli po nie wrócić i w powrotnej drodze je nam dostarczyć - na trójpalczastej dłoni turianina wyciągniętej w stronę pozostałych, widniały dwa, malutkie, wypukłe dyski, przypominające troszkę powiększoną główkę od pinezki oczekujące odebrania przez dwie osoby ze zgromadzonych.
- No i zapraszam do promu - drugą ręką wskazał otwartą śluzę, w której czekał już na nich śnieżnobiały prom mający doprowadzić ich do celu.