W galaktyce istnieje około 400 miliardów gwiazd. Zbadano lub chociaż odwiedzono dotąd mniej niż 1% z nich. Pozostałe światy oraz bogactwa, które zawierają, wciąż czekają na odnalezienie przez korporacje lub niezależnych poszukiwaczy.

Tas’Neda nar Rayya
Posty: 186
Rejestracja: 22 sie 2013, o 13:50
Miano: Tas'Neda nar Rayya
Wiek: 35
Klasa: Szpieg
Rasa: Quarianka
Zawód: Podróżnik
Status: Łażenie po Żniwiarzu.
Kredyty: 5.500

[Mgławica Tytan > Gyges] Martwy żniwiarz

8 mar 2014, o 00:00

No i pięknie. Cały świat się rozlewał przed jej oczami... Drell pozbierał się o wiele szybciej od niej...
Dopiero po chwili dotarła do niej ta kluczowa wiadomość... Nie mieli medi-żelu. Ona sama też zapomniała się w niego zaopatrzyć... To była dosłownie kwestia życia i śmierci... W niektórych przypadkach. A to chyba był jeden z nich.

W końcu, kiedy wzięła panią doktor i zaczęła iść, Quintus zrobił to samo z Collinsem... dobrze, innego wyjścia nie mieli, jak sam drell zauważył. Szli, mijając kolejną z tych dziwnych istot... Na szczęście martwą. Starała się ignorować otoczenie, skupiając tylko na tym, co może być niebezpieczeństwem... Kiwnęła głową w reakcji na kolejną uwagę Drella. Odciąć się do czasu, aż coś się stanie... Jak na ironię, nauczyła się tego od tej samej rasy, która tutaj oberwała najbardziej. Któryś z członków jej dawnej agencji był w wojsku...

W pewnym momencie poczuła, jak ręce na jej szyi ruszają się. Ostrożnie zwolniła chwyt, ale nie na tyle, by próbująca ustać kobieta upadła... Po chwili pani doktor już stała. Quarianka stanęła na chwilę, by po tej namiastce odpoczynku kontynuować trasę. Wtedy pani Pearson odezwała się... Oczom quarianki ukazali się turianin i druga ludzka kobieta... chyba w niezbyt dobrym stanie. Ona też oberwała tym, co wszyscy, dotarło do Tas'Nedy po chwili. A następnie... kilka rzeczy naraz, długo by opisywać...

- Quintus! Wszyscy ich widzimy, odezwali się, opuść broń - powiedziała szybko - poza tym, co to za technika? Celować w dwie osoby naraz to jakby nie celować do nikogo...

Ulga towarzysząca odnalezieniu pozostałych członków ekipy zadziałała jak klucz. Do bariery dość potężnej, której stanowczo nie powinna znosić przy innych... Cała sytuacja, częściowo odgrodzona od quarianki, wróciła do niej z całą mocą... Następnie wszyscy zgromadzeni mogli usłyszeć podręcznikowy wręcz przykład tego, jak brzmi wymiotująca quarianka, zgięta w pół. Dźwięk niezbyt różnił się od podobnej sytuacji w wypadku ludzi, choć na chwilę można było zauważyć przyciemnienie części wizjera, a następnie delikatny szum towarzyszący czyszczeniu go i jak najszybszym odprowadzeniu resztek pokarmowych do odpowiedniego zbiornika w kombinezonie. I nie, nie był to zapas żywności.

- Przepraszam... tego wszystkiego jest nieco za dużo - jęknęła lekko innym głosem. Mniej opanowanym, stanowczo bardziej empatycznym. Odchrząknęła, i wracając do zwykłego brzmienia, dodała - Czy ktokolwiek tutaj orientuje się w terenie?
ObrazekObrazek
Bonusy:
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Wyświetl wiadomość pozafabularnąWyświetl wiadomość pozafabularną

Statystyki broni własnej roboty:
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Aephax
Awatar użytkownika
Posty: 106
Rejestracja: 5 sie 2013, o 15:50
Miano: Aephaxos Kytham
Wiek: 24
Klasa: Strażnik
Rasa: Turianin
Zawód: Koroner, technik, obibok.
Lokalizacja: kubeł
Kredyty: 14.770

Re: [Mgławica Tytan > Gyges] Martwy żniwiarz

8 mar 2014, o 00:15

- Rebeka.- Ściśnięte gardło z trudem wydobyło ludzkie imię o obcym brzmieniu kiedy turianin chwiejąc się i potykając wyszedł Ziemiance na spotkanie. W lewej dłoni swobodnie zwisającego ramienia trzymał hełm, prawą wyciągał przed siebie z dziecięcą ufnością nie pozwalają dostrzegać dobywanego przez nią Mściciela. Kiedy znalazł się dostatecznie blisko dziewczyny z trudem zwalczył chęć by ją objąć. Powstrzymała go warstwa krwi cały czas pokrywająca rękawice i przód jego skafandra, krwi jej ziomków, której dostatecznie dużo spłynęło już ciemnymi korytarzami statku. Mrucząc coś w zakłopotaniu odstąpił o krok do tyłu, nie dostrzegł tego w ferworze paniki, z zapachem oswoił się już dawno. Po czasie zostaje z tobą na dobre nawet po dekontaminacji. Otępiały patrzył na nią w milczeniu w którym niemal dało się syk parującej na kombinezonie posoki. Chciał coś powiedzieć, być zgryźliwy jak zwykle, znaleźć przystającą uszczypliwość, sprzedać cynizm, poczęstować kpiną, czymś co choć trochę pozwoliłoby zatrzeć objawione niedawno wzruszenie. I za cholerę nie potrafił, on, patolog po dwuletniej praktyce w śledczym. Jego przełożony Chellik oddałby trzy wypłaty za możliwość zobaczenia go w tej sytuacji a i pewnie nie omieszkałby poinformować mediów.
Aephax naprawdę chciałby móc powiedzieć, że nagłe pojawienie się reszty towarzyszy przyniosło tylko radość i wybawienie z kłopotliwej sytuacji. Zamiast tego po raz drugi przyszło mu oglądać wylot lufy skierowanego w niego karabinu. Wystąpił przed Beck unosząc ręce, jedną wolną i drugą z hełmem. Powoli.

- Jak na reptyla umyka ci wiele szczegółów.- Odpowiedział gdy nadeszło "dwa" spluwając pod nogi zabarwioną niebiesko śliną. - To my. Żyjemy, oddychamy, krwawimy. Wystarczy ci za dowód czy rozwalisz mi łeb żeby się przekonać ?- Zarechotał skinieniem głowy wskazując na rozmazaną plwocinę.
Mógłbym cię połamać. Samą siłą woli, obijać jak piłkę o ściany i sufit dopóki nie zostałby w tobie ani jeden cały gnat. Tak żebyś po wszystkim nie mógł się poruszyć w chwili gdy wydłubywałbym ci te twoje czarne ślepia. Pomyśleć, że bałem się takiej fioletowej kanalii. Jeden ruch, jedna myśl.
Myśl. Obca i obrzydliwa. Zupełnie jak te, które podsycały jego strach i nieufność wobec towarzyszy. I jak ta, która kazała Krugerowi wycelować. Mam pozwolić żeby to się powtórzyło? Narazić Tas i Joan, które są tuż za nim? Za dużo było tu już trupów, nawet jak na moje standardy.
Turianin rozkurczył zaciskaną wewnątrz trzymanego hełmu pięść pozwalając rozejść się skumulowanemu tam ładunkowi, którym w krótkotrwałym zamroczeniu zamierzył go uderzyć. Z trudem ukrył wywołany zdziwieniem strach czując jak dużo mocy udało mu się zebrać mimowolnie i bez ubocznego sygnalizowania tego luminescencją.

- Quintus.- Zwrócił się do drella ze spokojem o jaki przed chwilą by się nie podejrzewał. - Tas ma rację. Musimy się stąd jak najszybciej ewakuować. Joan... Twoja siostra jest ranna i potrzebuje opieki medycznej.- Nie przerywając kontaktu wzrokowego skrócił dzielący ich dystans o dwa kroki. -Nie możemy się zatrzymywać. Narażasz ją i nas wszystkich.- Trzy. Chciał mieć go na wyciągnięcie ręki.
ObrazekObrazek Obrazek
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12220
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: [Mgławica Tytan > Gyges] Martwy żniwiarz

11 mar 2014, o 03:01

Sekundy okazały się wiecznością niemożliwą do opisania, niemożliwą poza tą sytuacją do doświadczenia. Krople potu spływające po twarzy drella opadły w dół tym razem inaczej. Wielkie, czarne i niesamowicie głębokie oczy zarejestrowawszy ludzkie odruchy powiększyły się jeszcze bardziej, a zaciśnięte dotąd usta o nieprzyjaźnie wygiętych w dół kącikach pozwoliły wreszcie płucom na wzięcie głośnego oddechu w ładowne płuca. Wszystko działo się niesłychanie szybko, choć zmysły decydowały się odczytywać to jako maraton pytań i odpowiedzi, akcji i reakcji. Lufa broni opadła nieco w dół.
- Quintusie, to oni. Mówią przecież - Joan, podobnie jak reszta, starała się przemówić bratu do rozsądku.
Mściciel został opuszczony po tych słowach całkowicie, a sam drell wyprostowawszy się, wziął następny, głęboki oddech. Trupy okazały się żywe. Nic tutaj nie było takie, jakie wydawało się na pierwszy rzut oka.
- Dobrze, że wróciliście - Lekko wibrujący głos Quintusa powędrował w stronę "znajd". Ton był szczery, co potwierdził tylko uśmiech na jego ustach.

Rzesza paneli skłaniała ku sobie większość spojrzeń zebranych osób. Osobliwość przenikanych przez ich przyciski niebieskich świateł zwracała uwagę niemal natychmiast, gdy wodzili oczami po wnętrzu tegoż miejsca. Wiszące nad całością matryce sprawiały wrażenie swojego rodzaju dziwnego centrum dowodzenia, o ile można było to w ten sposób określić na okręcie, który zdawał się nie posiadać nawet standardowych pomieszczeń typowych dla całej reszty statków produkowanych przez znane im rasy. Niestety tajemnica czyja to tak naprawdę była jednostka, do jakiej rasy należała, dlaczego dryfuje właśnie w tym miejscu i nadal nie została pożarta przez te wszystkie ewentualności, jakie nawiedzają przestrzeń kosmiczną pozostawała nadal nieodgadniona i wiele wskazuje na to, że nie będzie dane zbyt szybko jej zgłębić. O ile w ogóle.

Pierwszy krok Joan na dziesięciocentymetrowym pomieszczeniu potwierdził cichy stukot buta o posadzkę. Podłoga na tym niewielkim skrawku wyglądała jak lustro, odbijając na idealnie gładkiej tafli wszystko, co wizualnie napotkała po drugiej stronie. Rzędy chaotycznie pozawieszanych matryc miały jedną, wspólną cechę - choć niektóre pionowe, inne poziome, jeszcze inne zdawały się w jakiś dziwny sposób ukośne, wszystkie z nich ustawione były dokładnie tak, by ewentualny osobnik znajdujący się w środku okręgu z dotykowych paneli, mógł w każdej chwili odczytać z nich informacje. Po krótkim rozeznaniu, jeden z hologramów przyciągał jednak uwagę bardziej niż pozostałe ze względu na wielkość i bijącą od niego krwistoczerwoną poświatę i to właśnie na niego młoda doktor zwróciła swoje spojrzenie. Szereg niezrozumiałych informacji przetaczał się po nim wciąż i wciąż, racząc oczy członków ekspedycji ogromną dozą niepewności.
W końcu symbole na holograficznej "powierzchni" przybrały pozycję odmienną do wcześniejszej, bo statyczną. Kilka wyświetlających się raz po raz zaraz po sobie schematów pomocniczych, dodatkowo migających, wcale nie nastawiało obserwatora pozytywnie. A to dopiero miało okazać się początkiem...
Pearson powoli zbliżyła się do tajemniczego monitora i stopniowo analizując każdy, następny szczegół, łączyła części układanki w całość. Nie posiadała wszystkich z nich, szczerze mówiąc nie posiadała nawet połowy, aczkolwiek te najważniejsze nadal spoczywały na dnie jej umysłu domagając się swojego głosu właśnie teraz, właśnie tutaj. Szybko aktywowany omni-klucz na jej ręce rozpoczął z jej pomocą rozbiór i identyfikację elementów składowych. Oprogramowanie badawcze, mimo, że specjalistyczne, nie potrafiło rozpoznać każdego szczegółu wyświetlanego przed nią. Wystarczyło jednak na tyle, by ukazywać rzeczy istotne.
- To sygnał cykliczny... Tutaj - Wskazała na najdłuższą z linii, zaprezentowaną pionowo. - To chyba oś czasu. Fale wysyłane są od kilku tysięcy lat. Trzech? Może czterech... Co jakiś czas. Nie wiem co ile. Linie nie są równomiernie rozłożone, możliwe, że ten okres nie jest regularny.
- Co to znaczy? Co to za sygnał? - Quintus nie omieszkał zadać na głos pytania frapującego chyba każdego.
- Nie wiem... Informacje przesuwają się zbyt szybko, program z trudem cokolwiek rozpoznaje. Potrzebuję trochę czasu.
- Joan... - Zachrypnięty głos z tyłu nadbiegł do uszu zebranych przy monitorach. W mgnieniu oka udało się przypisać go do konkretnej osoby.
Matthew stał właśnie na nieco chwiejnych nogach, zbliżając się powoli do reszty. Drell, widząc go, odruchowo podbiegł do niego chwytając za ramiona i tym samym zabezpieczając przed ewentualnym upadkiem.
- Proszę się zbyt gwałtownie nie ruszać - Rzucił fioletowoskóry, po czym doprowadził naukowca do jego prawdopodobnie obranego celu, jakim było owo podwyższenie.
- Joan... To po prawej - Palec wskazujący Collinsa powędrował na monitor znajdujący się po prawej od tego, na którym póki co wszyscy skupiali swoją uwagę.
Matryca projektowała schemat zbliżony do wielkiego okręgu, w którym znajdowało się jeszcze sześć innych, każdy w środku nieco większego od niego. Co jeden oznaczony był także niezrozumiałymi symbolami.
- Wygląda znajomo... - Stwierdziła w końcu naukowiec próbując przypomnieć sobie skąd zna ów wzór. Gdy jednak odpowiednie trybiki w jej głowie postanowiły zaświtać wewnątrz lampką na znak prawdopodobnego rozpoznania, Joan poczuła, jak przez jej kark poczyna przechodzić powoli lodowaty dreszcz.

Wyświetl wiadomość pozafabularną

Naprędce wystukiwane przez Pearson na omni-kluczu sekwencje zdominowały sytuację. Oczy podążały za dłonią niczym zahipnotyzowane, spragnione odpowiedzi chłonąc każdy, najmniejszy ruch. Czas znów uruchomił swe zwolnione tempo, cedząc sekundy jak gdyby była to jego najważniejsza decyzja. Ciężka atmosfera przytłoczenia i beznadziei wzrastała, gdy kobieta nagle odwróciła się znów w stronę karminowej tafli z wykresami. Uczucia i emocje goszczące na jej twarzy dało się odczytać bez problemu, nawet gdy ona sama szczędziła słów na ich wyrażanie. Przerażenie wciąż triumfowało.
Narzędzie na przedramieniu Collinsa rozjaśniło się - szybko dało się wywnioskować, że albo pracowało w tle i postanowiło teraz obwieścić wyniki, albo ktoś zdołał się z nim połączyć... Z czego to drugie, w związku z niedysponowaniem badacza jeszcze przed chwilą, wydawało się bardziej prawdopodobnym scenariuszem.
Następna wiadomość z Curse'a oczekiwała na otwarcie. Mężczyzna zdecydował się przeczytać ją na głos.
  • Od: Kaya T'Reya
    Do: Joan Pearson, Matthew Collins

    Piszę z dyrektywy dr T. Sinosa. Wytyczne uległy zmianie; przekazuję wam oficjalne polecenie powrotu na Curse'a. Nie mamy wiele czasu - dostaliśmy właśnie potwierdzenie wysłania przez Gyges pokładów helu. Odprawiamy po was prom, będzie czekać dokładnie 20 minut od wysłania tej wiadomości przy głównej śluzie. Po tym czasie będziemy zmuszeni odlecieć bez was - NIE SPÓŹNIJCIE SIĘ.
- Boże... - Rzuciła Pearson zaraz po tym, gdy Matthew, dość mocno zaaferowany, skończył czytać. - Ten schemat okręgów to Gyges! Oś czasu przedstawia okres, od kiedy systemy statku przekalkulowały niebezpieczeństwo wynikające z jego sąsiedztwa... Ten sygnał to ostrzeżenie - Omiotła swym niewyraźnym spojrzeniem pozostałych.
- Ostrzeżenie przed eksplozją... - Zawtórował drell, gdy do każdego dotarło już to, co przytoczył Collins i o czym poinformowała Pearson.
Dreszcz znów nawiedził okolice karku, rozszerzając działanie na potylicę i górną połowę pleców. Fala najróżniejszych, niekoniecznie związanych ze sobą obrazów przebiegła przed oczami dosłownie każdego, kto ową wypowiedź usłyszał.
Mocne szarpnięcie za ramię wybiło młodą badaczkę z zamyślenia wywołanego szokiem. Piwne oczy Collinsa wbiły w nią swe przestraszone, acz zdecydowane spojrzenie.
- Nie mamy czasu - Ostry niczym brzytwa ton mężczyzny podziałał na blondynkę jak nagła kąpiel w zimnej wodzie.
Drell nie chcąc tracić nawet chwili wskazał Aephaksowi i Rebecce drogę powrotną. Tą samą, jaką się tu dostali. Żołnierz była niestety zmuszona do przerwania nagrywania i podążenia za resztą. Mogła być jednakże pewna, że to, co już zdążyła zarejestrować, bezpiecznie znajdowało się na jej omni-kluczu.

Plątanina ciemnych, enigmatycznych korytarzy skrywających tajemnice tysiącleci znów stała się typowym dla grupy otoczeniem. Pośród mroków rozpościerających się na niemal wszystkich odcinkach tuneli, w akompaniamencie pospiesznie stawianych kroków i nierównych, przyspieszonych oddechów, coraz dalej posuwały się wąskie snopy świateł latarek wydobywających się z w błyszczących w większości soczystym pomarańczem omni-kluczy. Czas wciąż wyznaczał, lub raczej nawet narzucał zespołowi swoje tempo, nie pozwalając zbytnio nawet na myślenie o czymkolwiek innym niż podążanie dalej. Bo właśnie o to się tu rozchodziło - by nie stać się jednością z ewentualnym, przyszłym obłokiem mgławicowym dryfującym w czarnej próżni. By przetrwać.
We wrzawie myśli, emocji i adrenaliny wymieszanych razem ze sobą, nikt nawet nie pomyślał o tym, by zrobić cokolwiek poza ewakuacją. Dlatego też wszelkie skanery, jakie wcześniej zostały podłączone w różnych częściach okrętu zwyczajnie przepadły wraz z nim. Poza informacjami przekazanymi na bieżąco do Curse'a, a które były tak naprawdę jedynie początkiem, niestety nikt nie dowie się już o tajemniczym statku niczego nowego.

Czyżby te dziwne stworzenia wyczuwały co może się święcić? Ekspedycja, a raczej to, co z niej pozostało, uświadczała właśnie licznych, mrożących krew w żyłach wrzasków. Wrzasków tak potężnych i złowrogich, że fakt i świadomość, iż słyszą jedynie ich echo, wcale nie pomagała w morderczym biegu do wyjścia. Instynktowne oglądanie się za siebie, jak też zwracanie uwagi na boki można było zaobserwować u prawie, że każdego z nich. Nikt nie był bezpieczny.
W końcu rdzawy swąd na nowo zagościł w nozdrzach członków ekipy, we wszystkich, prócz przywykłego do niego koronera, wzbudzając podobne obrzydzenie na choćby samą myśl o tym, co go wywołuje. W istocie, dobrnąwszy wreszcie do punktu rozpoznawczego, w towarzystwie mlaszczących odgłosów butów dotykających gwałtownie podłogi pokrytej obficie posoką i członkami ofiar "mieszkańców" (o ile można było to tak nazwać) na wskroś obcej jednostki, uświadomili sobie, że znaleźli się właśnie mniej więcej w połowie drogi powrotnej. Wszystko działo się tak szybko, nagle i niedbale... Potknięcie Rebecci o niewidoczny dotąd w mrokach korytarza anonimowy tułów i wylądowanie w krwistej brei przyszło praktycznie natychmiastowo. Przywierająca do wierzchniej warstwy pancerza ciecz znów dała o sobie znać jako wyjątkowo odpychająca, tym razem jednak dość bezpośrednio. Będący na "wiecznym" posterunku Quintus obejrzawszy się, od razu doskoczył do Dagan i szarpnąwszy ją jednym, mocnym chwytem postawił kobietę do pionu. Ta od razu poczuła powstały po tym zabiegu silny ból w ramieniu, nie było jednakże czasu na rozmyślanie o tym. Nie teraz, nie tutaj. Dwójka pozostała przez to nieco w tyle za pozostałymi, mimo to nie na tyle, by nie próbować choć podążać ich śladem. A ten, dzięki chaotycznie przesuwającym się kolumnom światła był od razu zauważalny.

Rozgałęzienie, jakim był wcześniejszy tunel, wreszcie połączyło się z głównym korytarzem. To tu, pośród kłębowiska przewodów i diod rozpoczęli swoje wejście w nieznane. To tu rozdzielili się, to tu padła jedna z najgorszych decyzji podjętych podczas tej wyprawy. Na samym jej początku.
Potężne, kobaltowe wyładowania, których nagłe wybuchy wywoływały raniące uszy basowe dźwięki, rozświetlały raz po raz drogę, jaką teraz zostawiali za sobą. Następne wrzaski, niczym jęki i płacz istot, które niekoniecznie chciały pozostawać na tykającej bombie, lub, co znacznie bardziej prawdopodobne, chciały zatrzymać w tym piekle także i ich, wyciągając swe długie, szponiaste pazury utopione wcześniej zewsząd w jusze. Szybkie uderzenie w panel przy śluzie pozwoliło jej na uruchomienie niezbędnych procedur w celu otwarcia. Ostatni widok, jaki mogli zauważyć, to zbliżające się do nich biotyczne monstrum. Jego trwożne, wytrzeszczone spojrzenie i wyszczerzone zęby, zaciskające się podczas powziętego trudu złapania kogokolwiek przed nim wyciągniętymi długimi rękoma.

***

Wyświetl wiadomość pozafabularną

Gorący olbrzym w całej okazałości. Buchające pokłady rozgrzanej plazmy osiągnęły apogeum, gdy niczym szalone poczęły tworzyć chaotyczne kształty daleko przed samą powierzchnią Gygesa. Wiatry gwiazdowe swą ogromną, niewyobrażalną siłą wszczęły początek katastrofy, obwieszczając ją bezlitośnie wyrywaną z trzewi giganta materią, której gargantuicznymi bryłami ciskawszy niczym w gniewie, kwestionowały wszelkie próby ucieczki z ogarniętego zaczątkiem destrukcji systemu. Oto jądro Tartaru, zatopione w nieskończonej pasji, nienaturalnej wściekłości, pogrążone w entropii, zajęte żarem, niezmordowanie broniące pozostawionej przez tysiące lat na jego łasce tajemnicy. Idealny początek końca, a w jego centrum strącony w niekończące się nigdy czeluści sturęki, mściwy i bezwzględny, odprawiający swą dintojrę za tytanomachię, o szale większym niż kiedykolwiek. Groźniejszy niż kiedykolwiek.
W środku najjaśniejszych z promieni, niby nic nieznaczący na tle wieczności pył, kurz, wyłonił się znajomy kształt mknącego przed katastrofą promu.

***

Otworzywszy wreszcie oczy, Tas ujrzała wszystko jak przez mgłę. Znowu to samo - niewiele widziała. Mogła być jednak pewna, że było to znajome pomieszczenie. W dodatku jasne, prawie, że białe ściany stanowiły bardzo miłą odmianę po wiecznych ciemnościach jakie fundował wrak. Niemała była jej radość w duchu, gdy zaraz obok łóżka na jakim leżała, po jej prawej stronie zauważyła rozmyty kontur należący prawdopodobnie do Aephaksa, a nieco dalej - siedzący - Rebecci. To koniec? Czy to Curse?
- Proszę się nie ruszać, próbuję wymienić pani mieszankę immunologiczną - Łagodny, nieco cichy głos nieznajomej, ludzkiej kobiety poinformował pozostałych, że ich dotychczasowa towarzyszka odzyskiwała właśnie przytomność. - Możliwe, że nie zauważyła pani wcześniej małego rozdarcia na plecach kombinezonu. Wdała się infekcja. Nic raczej strasznego, ale odpowiednie środki trzeba powziąć.
Nie musieli długo czekać, by zjawił się tu także przewodniczący całego projektu. Theren Sinos, podobnie jak zapamiętali go z wcześniejszej rozmowy, wszedł tym samym, dumnym krokiem i wyprostowaną pozą do sali statku w jakiej aktualnie rezydowali. Obdarzając każde z trójki uważnym spojrzeniem, nie dał im nawet dojść do ewentualnego głosu.
- Mam nadzieję, że nie czujecie się tak, jak wyglądacie - Postanowił zacząć już z góry nieudanym, niepasującym do sytuacji żartem. Niestety, dopiero teraz, gdy to, co myślał wymknęło mu się z ust, zdał sobie sprawę z bezczelności tych słów, za co skarcił się niemiłosiernie wewnątrz. - To byłoby niefortunne. Z tego, co mówiła mi doktor Pearson, jedynie wy przeżyliście. Nieszczęśliwie obraz z zamontowanej w jej pancerzu kamery nagrał tylko krótkie urywki - tak jakby włączała się tam, gdzie po prostu chciała to zrobić. Dlatego właśnie najważniejsze będą wasze sprawozdania udzielane nam na żywo - Przerwał na moment, biorąc w płuca głęboki wdech. - Żałuję, że nie będziemy mogli ich wysłuchać od każdego członka pierwotnego zespołu. Jakkolwiek, ich strata nie zostanie zapomniana. Tak jak i to, czego sami dokonaliście. Misja się skomplikowała, ale poradziliście sobie z nią, wydostając się cało, czego jestem pod wrażeniem. Naprawdę jednak nie mam pojęcia jakie doświadczenie mogło tak bardzo na was wpłynąć. Pearson i Collins mówili coś o dziwnych, wrogich stworzeniach - Tu spojrzał znów po zgromadzonych, po czym uśmiechnął się półgębkiem sam do siebie. - Poprawka, Pearson mówiła o wrogich stworzeniach. Collins wspominał o "materialnym uosobieniu agresji" i "pierdolonych biotycznych gównach". Jest teraz pod ścisłą obserwacją psychiatrów. Mam nadzieję, że właśnie od was dowiemy się, co naprawdę tak bardzo was zaniepokoiło. Co tam się stało? - Słowa turianina wydawały się być jednoznaczne. Oby dwoje z naukowców, choć powinni, pechowo nie dysponowali żadnymi dowodami popierającymi stawiane przez nich tezy. Nie wróżyło to dobrze tłumaczeniom takiego obrotu spraw. - Wdzięczny będę także za przekazanie, według umowy, każdej próbki technologicznej znalezionej na wraku. Mogę zapewnić, że się to wam opłaci.

Wyświetl wiadomość pozafabularną
Tas’Neda nar Rayya
Posty: 186
Rejestracja: 22 sie 2013, o 13:50
Miano: Tas'Neda nar Rayya
Wiek: 35
Klasa: Szpieg
Rasa: Quarianka
Zawód: Podróżnik
Status: Łażenie po Żniwiarzu.
Kredyty: 5.500

Re: [Mgławica Tytan > Gyges] Martwy żniwiarz

11 mar 2014, o 14:12

Dzięki przodkom, nic się nie stało... Quarianka naprawdę obawiała się, że drell strzeli. Wtedy straciliby ponownie towarzyszy...

Było tu mnóstwo światła... Quarianka czuła się coraz gorzej, tak więc niewiele pamiętała. Podążała po prostu za resztą. Pearson wspomniała coś o trzech tysiącach lat... Po chwili razem z innymi patrzała na ten wzór złożony z kół...

Chwilę później bieg. Słońce miało zaraz rozszerzyć się, pochłonąć ten okręt... i ich z nim. Nie podobało jej się to... Raz już ginęła, i nie chciała tego powtórzyć. Tak więc biegła dalej. Zarejestrowała zapach krwi, ale tego, że Becca się przewróciła, już nie, inaczej by pomogła...

I tu zapadła ciemność.


Kiedy obudziła się, zobaczyła białe ściany... to miejsce... chyba już tu była. Po chwili zobaczyła innych członków ekipy... Czyli to nie niebo, jak miejsce po śmierci nazywali ludzcy żołnierze. Żyła. Próbowała się podnieść, ale potem posłuchała nieznanej kobiety. Wymiana płynów w kombinezonie nie była najprzyjemniejsza, ale przynajmniej przy okazji pozbyła się balastu... Chyba uzupełniono też zbiorniki żywności, sądząc po posmaku w ustach. Miło.

W końcu koniec tej akcji, a następnie pojawił się Sinos. Przemowa była długa, motywująca i nudna. Quarianka nie czuła się najlepiej, więc postanowiła jak najszybciej się stąd wyrwać.

- Powiem krótko. Mieliśmy wizje, mieliśmy zwidy, ale kiedy je mieliśmy, było lepiej niż kiedy ich nie było. Nie wiem ile innych ekip dorwało się do tego statku przed nami, ale martwych ciał było tam więcej niż żywych. Były tam dwa rodzaje przeciwników, nie przyjrzałam się im bliżej... Ja, Quintus i Collins natrafiliśmy tylko na tych z biotycznymi umiejętnościami... Albo te. Były bardziej wytrzymałe od krogan. Drugi rodzaj widziałam tylko, kiedy już był martwy, więc pytajcie się kogoś innego.

Wzięła głębszy wdech.

- Próbek technologicznych nie mam. Jak chcesz, mogę oddać ten pistolet - wskazała na Predatora leżącego razem z jej innymi rzeczami. W końcu musieli je zdjąć, by się dostać do tego rozdarcia... - Należał do inżyniera... Murraya? Jeśli macie jakieś pierwiastki, chętnie je wezmę... Jeśli nie, to nie, zawsze mogę go sprzedać w jakimś sklepie... Poza tym, chyba nic.
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Poczekała na odpowiedź, jeśli ją usatysfakcjonowała, przyjęła ją. Następnie pożegnała się z Aephaxem i Rebeccą, po czym udała w kierunku swojego statku. Dokładniej, planowała to zrobić, ale najpierw sprawdziła ekwipunek...
- Szlag! - krzyknęła ze złością, stwierdzając, że prawie wszystkie zaczepy na broń zostały uszkodzone podczas ratowania jej życia. Skoro tak, będzie musiała nieść je w rękach... a więc może lepiej było sprawdzić wcześniej resztę sprzętu?

Omni-klucze... Z zadowoleniem stwierdziła, że ten należący do inżyniera na reszcie został złamany. Przelała pieniądze na swoje konto. Następnie sprawdziła Polaris... I tu była kolejna niespodzianka. Podczas kopiowania danych część programów należących do tamtego szaleńca została, wypierając te z jej starego omni-klucza. No cóż, na szczęście kamuflaż przetrwał operację... Wzięła uzbrojenie i w końcu udała się na statek.

z/t -> http://cytadela.eu/viewtopic.php?f=38&t=1380
ObrazekObrazek
Bonusy:
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Wyświetl wiadomość pozafabularnąWyświetl wiadomość pozafabularną

Statystyki broni własnej roboty:
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Rebecca Dagan
Awatar użytkownika
Posty: 605
Rejestracja: 22 maja 2013, o 18:42
Miano: Rebecca Dagan
Wiek: 24
Klasa: Inżynier
Rasa: Człowiek
Zawód: Podporucznik Przymierza
Lokalizacja: Cytadela
Kredyty: 20.290
Medals:

Re: [Mgławica Tytan > Gyges] Martwy żniwiarz

11 mar 2014, o 20:28

Kurwakurwakurwakurwa. Jej myśli naprawdę nie były szczególnie odkrywcze czy oryginalne, natomiast niewątpliwie adekwatne do sytuacji. Biegła wraz z innymi, bo jakże by inaczej? Nie psioczyła na niedokończony proces rejestracji otoczenia, bo nie miała na to czasu. Przez myśl jej też nie przeszło, że mogłaby zostać tu dłużej - byle tylko zdobyć więcej informacji czy więcej próbek technologii. Po prostu biegła. Biegła i przeklinała we wszystkich znanych jej językach, a także, w przebłyskach olśnienia, w tych, których komunikatywnie nie znała, a słyszała tylko czasem.
Równowagę straciła już indywidualnie, co z kolei dało jej okazję do ujrzenia całego życia przed oczami. Całego, które pamiętała - a że pamiętała niemal wszystko, trochę się tego zebrało. Mało to jednak było pocieszające i właściwie... Nie miała być z czego dumną, tak sądziła. To wszystko przez to, że miała nie po kolei w głowie - tylko dlatego coś osiągnęła.
A potem znów była na nogach, z bolącym ramieniem i narastającymi mdłościami. Znów było trzeba biec. Biegła. Biegła, cholera, wypluwała płuca.
A potem była ciemność. To całkiem przyjemne.
Tak cicho.
Gdzie, do cholery, mój omni-klucz?

Ocknęła się z wrażeniem potężnego kaca. Senne majaki o cudzie i natychmiastowym uzdrowieniu nie znalazły swego odbicia w rzeczywistości nawet w kwestii tak błahej (jak jej się zdawało) jak naciągnięcie, stłuczenie czy cholera-wie-co ręki. Siadając na łóżku, ukryła twarz w dłoniach, siedząc tak przez dłuższą chwilę. Gdy zaś uniosła wzrok, Sinos był już w sali.
- To pieprzona psychodelia - warknęła, nie idąc w ślady quarianki i nie zachowując choćby odrobiny dobrego wychowania. Nietypowo dla siebie pominęła natomiast formę my stosowaną przez swą przedmówczynię, którą to w innych okolicznościach skwitowałaby jakimś ciętym, soczystym komentarzem. Nie było przecież żadnego my. Był każdy z nich z osobna. Gdyby nie to, że chciała się stąd jak najszybciej wyrwać, zapewne powiedziałaby coś na ten temat.
- Zombie. Zombie zmieniające twarze. Pół-syntetyki. Omamy. - Wizje pominęła. Ani myślała opowiadać o tym, co sama widziała. - I technologia, o której nigdy wam się nie śniło. Nic podobnego do tego, co wszyscy znamy. To gówno opierało się każdemu pojmowaniu, każdemu logicznemu działaniu. To było jak jakiś tani horror. Reality show z lejącą się strumieniami krwią. - Prychnęła cicho i, poniesiona swym chojrakowaniem, zeskoczyła z zajmowanego dotychczas łóżka. To oczywiście zachwiało jej poczuciem równowagi, dzielnie jednak chwilę słabości zwalczyła, podtrzymując się pobliskiego mebla. - Ruszylibyście wasze drogocenne dupy, to może przynajmniej razem spotkalibyśmy się w psychiatryku - burknęła i nie zamierzając kontynuować dyskusji, rozejrzała się to w prawo, to w lewo. - Gdzie moje rzeczy?
Ostatecznie pozbierała cały swój dobytek - łącznie z nieaktywnym generatorem, który zamierzała czym prędzej przywrócić do działania - i bez słowa opuściła pokład łajby, ani myśląc przekazać cokolwiek z zapisanych na omni-kluczu danych swym zleceniodawcom. Na chwilę oddechu pozwaliła sobie dopiero w jednym z siedzeń we wnętrzu wojskowego promu. Jednostka Przymierza, która ją tu dostarczyła, powinna być nieopodal... Ale to i tak nie miało znaczenia. Do cna wyczerpana Dagan zapadła w nerwowy sen jeszcze nim prom opuścił dok pokładowy okrętu.
STRÓJ CYWILNY PANCERZ NPC

ObrazekObrazek

+ 17% do obrażeń od mocy technologicznych
- 1,5 PA koszt umiejętności technologicznych
+ 10% do obrażeń przeciw pancerzom, penetracja ścian i osłon
+ 35% tarcz
+ 15% w rzutach na dostęp do baz Przymierza
+ 20% premii technologicznej
Centurion: pozwala zignorować jedno, wybrane trafienie na walkę - swoje lub sąsiadującego sojusznika
+ 20 do wyniku testu na kości [jednorazowo, niewykorzystane].


Wyświetl wiadomość pozafabularną

Obrazek
Aephax
Awatar użytkownika
Posty: 106
Rejestracja: 5 sie 2013, o 15:50
Miano: Aephaxos Kytham
Wiek: 24
Klasa: Strażnik
Rasa: Turianin
Zawód: Koroner, technik, obibok.
Lokalizacja: kubeł
Kredyty: 14.770

Re: [Mgławica Tytan > Gyges] Martwy żniwiarz

12 mar 2014, o 22:02

Turianin milczał oparty o ścianę co jakiś spoglądając w kierunku drzemiącej quarianki i siedzącej nieopodal Beck. Oczy o drapieżnie żółtych tęczówkach zwykle rozbiegane i paranoicznie wręcz czujnie patrzyły teraz z tępą obojętnością i z bliżej nieokreślonym wyczekiwaniem. Nie był ranny, wyłącznie wyczerpany, sanitariuszka twierdziła , że podali mu tylko dokrewnie glikemiki i auneuryny ale turianin czuł się jak po solidnej dawce eximo. Tak, zdecydowanie musieli je zaaplikować. Do dupy z tym, że dostosowane jest wyłącznie do sinistroaminów. Do dupy z ich psychiatrą, koroner nie chciał i nie potrzebował jego pomocy. Naprawdę w to wierzył, a przynajmniei chciał wierzyć bo była to jedyna wiara jaka mu teraz pozostała.

Poruszył się dopiero wtedy kiedy Sinnos zjawił się w pomieszczeniu, nadęty i naprężony jak voluski urzędnik podczas ceremonii nadawania ziemi.
Skurcz który wykrzywił w tym momencie twarz młodego koronera był niemal identyczny z tym, który towarzyszył mu podczas otwierania jamy brzusznej pacjenta bez blokady olfaktorycznej czy zapachowych wkładek do nozdrzy. Zatrzymując spojrzenie na swoim ziomku przełknął ślinę z trudem powstrzymując się od splunięcia. Theren zaczął mówić a koroner zamierzał go wysłuchać, kiedy skończył okazało się, że zrobił to tylko po to by stwierdzić, że słowa ich pracodawcy dźwięczą równie głucho co czerepy tych, których zostawili za sobą.

Zwalisty Kruger o plugawym języku i jeszcze plugawszym usposobieniu, bandyta i wykolejeniec o ksenofobicznych zapędach. Nie było okazji lepiej poznać ani sprawdzić się w bitce, ciekawe czy moja biotyka poradziłaby sobie z taką górą mięcha, ciekawe czy nie znosił mnie bardziej niż mój własny lud. Wlepiający się we wszystko co z grubsza przypominało kobietę Basha, volus który nawet pośród swoich ziomków mógłby uchodzić za plądrownika i śmieciarza najgorszego sortu.Na pewno zażądałby zwrotu za zgubiony datapad a ja kazałbym mu się wypchać. Wyszczekana dziennikarka potrafiąca wyprowadzić z równowagi nas wszystkich i każde z osobna. Biedna głupia dziewczyna, miałaby teraz wymarzony materiał. Młody technik trzymający się z boku, mieliśmy tę samą broń. Nie pamiętam nawet jego imienia. Kaidan? Kajlan? Mówią, że nic z niego nie zostało. Szybko poradził sobie z zabezpieczeniami, szkoda, że potem okazał się zbyt wolny.
Nasi. Ćmy zwabione blaskiem tylko po to by odnaleźć śmierć, wszystko na nic. Ich strata nie zostanie zapomniana. Dobra, to kto chce iść na kawę?

Turianin pokręcił głową odbijając od ściany, krótkim skinieniem pożegnał się z Tas, chciał ich standardową formułką ale nie potrafił spamiętać. Musiało wystarczyć spojrzenie, przyjazny gest. Pod wizjerem nie mógł widzieć jej oczu ale nie potrzebował widzieć. Wiedział, że wie i rozumie, w końcu przeszli przez to razem. Chwilę potem wysłuchał nagłego wybuchu Rebeki, przez chwilę sam miał ochotę się wtrącić ale nie znajdował niczego co mogłoby wnieść więcej do jej wypowiedzi. Ziemianka odzywała się rzadko ale kiedy to robiła zawsze utrafiała w sedno. Przytakiwał nawet na nią nie spoglądając, przez cały czas patrzył na Sinnosa, kiedy wyszła podążył jej śladem w chwilę potem.

Odklejając plecy od ściany ruszył w kierunku wyjścia, powoli, nie spiesząc się, z denerwującym wręcz spokojem i obojętnością. Zatrzymał się dopiero naprzeciwko Therena stojącego mu na drodze. Będąc na statku po wielokroć zastanawiał się co zrobi Sinnosowi po powrocie i które z rozlicznych narzędzi chirurgicznych będą mu przy tym pomocne. Stojąc naprzeciwko niego musiał zadzierać głowę by móc spojrzeć mu w oczy. Theren był o głowę wyższy, lepiej ubrany a przy tym opity majestatem i godnością jak pająk muszą krwią.
Stojąca naprzeciw pająka mucha miała czelność zmrużyć oczy wysuwając żuchwę w sposób, który nadawał bladej, przekreślonej hańbiącym tatuażem twarzy grymas szczerego do bezczelności uśmiechu.

-Odejdź, bo zasłaniasz mi słońce.- Były to jedyne i ostatnie słowa jakie wypowiedział na Cursie po zakończeniu misji. Znaleziony egzemplarz enigmatycznej broni oddał przy wyjściu razem z numerem konta i preferowanym terminem przelewu. Do tego czasu on sam będzie już bardzo daleko dokładnie wiedząc jak wykorzystać to co wyniósł z Gygesa a o czym nikt z Thaox miał się nigdy nie dowiedzieć.
Być może jego rodacy mieli rację i faktycznie był padlinożercą i jak każdy padlinożerca- oportunistą. Być może to właśnie dlatego zawsze wiedział co robić.

By przetrwać. [youtube]http://www.youtube.com/watch?v=4tgKpB_i ... e=youtu.be[/youtube]
ObrazekObrazek Obrazek

Wróć do „Galaktyka”