Rozmowy, najpierw niemrawe, a potem już całkiem żywe i cywilizowane - choć pozbawione kumpelskiej swobody - rozbrzmiewały wśród pustych modułów Kowloona, odbijając się echem od pustki. Byli na statku sami. Posunięcie z pozoru tak absurdalne, jak przeznaczenie całego, wielkiego frachtowca na trójkę ludzi z małymi skrzynkami, można było tłumaczyć właściwie tylko chorobliwą niemal dbałością o dyskrecję.
Propozycja Irene z grą w karty brzmiała bardzo przyjemnie, jednak ta niewątpliwie zajmująca gra - którą Marshall, stary żołdak, spodziewał się naturalnie wygrać - musiała poczekać. Światła zamieszczone na krawędziach ścian hangaru zaczęły migotać na żółto, jednocześnie wydając z siebie krótkie, lecz przenikliwe urywki buczenia. Pierwszym, co przyszło do głowy podejrzliwej trójce, było ostrzeżenie o awarii lub, co gorsza, ataku - podskoczyli gwałtownie, odruchowo sięgając dłońmi do zabezpieczonej przy magnetycznych chwytakach broni. Ich obawy zostały jednak rozwiane. W jednym momencie na wszystkie trzy ich omni-klucze przyszła ta sama wiadomość tekstowa:
Wsiądźcie na prom.
Nagła aktywność systemów statku była więc zapewne zautomatyzowanym sygnałem, że czas się zbierać i zarobić swoje kredyty. Nie wiedzieli, czy przypadkiem Kowloon nie zacznie otwierać grodzi hangaru niezależnie od umiejscowienia pasażerów, więc Marshall, Olivia i Irene pospieszyli - razem ze swymi cennymi ładunkami - do małego pojazdu, którego odrzwia, jak wszystko inne, zadziałały automatycznie, zamykając się i uszczelniając. Ciche bip-bip-bip-bip, wydobywające się z trzech źródeł naraz, wyrwało ich z zamyślenia po starcie i opuszczeniu MSV Von Braun: ich omni-klucze postanowiły dać znać o problemie - na holo-wyświetlaczach trójka zauważyła, że tradycyjny znacznik zasięgu komunikacji FTL, kilka różniących się wysokością kresek, był całkowicie szary. Zero kresek. Znajdowali się poza zasięgiem galaktycznej sieci komunikacyjnej. Jakby wlecieli w czarną dziurę w Sieci.
Zaledwie kilka minut zajęło Kodiakowi zejście poniżej poziomu chmur, a gdy spojrzeli przez przednie szyby
promu - jedyną przezroczystą jego część - ich oczom ukazał się jedyny w swoim rodzaju widok wszechobecnego, nieskończonego oceanu sięgającego daleko za horyzont. Mieli szczęście - ten dzień na Shodan wydawał się być błogosławiony wyjątkowo dobrą pogodą, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, co Olivii udało się wygrzebać w extranecie o sztormach, które nękały tę planetę. Nie wszystko jednak wyglądało idyllicznie. Daleko na zachodzie widzieli ogromne kłęby ciemnych chmur, które zapowiadały, że za jakiś czas powierzchnia morza mogła znów zamienić się w wodne piekło. Przy odrobinie szczęścia, kiedy to się zacznie, będą już daleko, daleko stąd, bogatsi o sporą sumę.
Jeden malutki, ledwie majaczący w oddali obiekt zakłócał monotonię krajobrazu. Pierwszy zauważyła go Irene. Na razie był to jakby punkcik, odległy obiekt unoszący się na powierzchni wody - może boja? Nie, było o wiele większe i, cóż, Francuzka dokładnie widziała, że nie majtało się, targane wiatrem. Tak czy inaczej, Kodiak najwyraźniej zabierał ich właśnie tam. Już wkrótce mieli się zapewne dowiedzieć, co takiego czeka ich na końcu drogi, gdyż z głośników Kodiaka nagle wydostały się dźwięki głosu z komunikatora radiowego:
-
Prosimy o identyfikację głosową i przedstawienie się. Jeśli jesteście osobami, których oczekujemy, podamy wam odpowiednie instrukcje.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąKolejność:
Pierwsza Irene, jako ta, która zauważyła obiekt. Potem dowolnie Olivia lub Marshall