[youtube]
https://www.youtube.com/watch?v=3aYiiGd ... e=youtu.be[/youtube]
Pierwszą rzeczą jaką zobaczył Marcus po odsunięciu włazu było jasne światło słońca, które niemal wypaliło jego odzwyczajone od blasku oczy. Przez chwilę mrugał gwałtownie starając sie przyzwyczaić wzrok do nagłej zmiany oświetlenia. Po kilku przesadnie długich minutach, kiedy uznał iż jego narządy wzroku na nowo przystosowały się do światła, powoli wysunął się z szybu by odkryć, że znajduje się na płycie lądowiska tuż obok windy. Jednak to miejsce znacznie różniło się od tego co zapamiętał sprzed kilku godzin; po jego lewej zauważył trzy promy, również doskonale pozbawione oznaczeń, które według wiedzy pilota mogły pomieścić około piętnastu osób. Powierzchnia całej trójki była lekko osmalona, zupełnie jakby padły ofiarą strzałów z ciężkiej broni. Powoli, niemal przyklejeni do ściany, wychodząc zza budynku windy dostrzegali więcej śladów bitwy. Wypalone ślady, zużyte pochłaniacze, krew… aż nadto widać było iż starły się tutaj konkurencyjne grupy, prawdopodobnie ochrona ośrodka, napastnicy i załoga Cassandry. Statek, chociaż również osmalony, wyglądał na z grubsza nienaruszony chociaż nie sposób było wydać dokładną diagnozę bez wejścia do środka.
Zamknięty na głucho właz dawał pewną nadzieję iż pozostali na pokładzie agenci zdołali utrzymać konkurencyjną grupę na zewnątrz.
- No ja pierdolę, nareszcie. – Marcus be trudu rozpozna głos batarianina wydobywający się z jego omniklucza
– Od trzech jebanych godzin próbuję się z wami skontaktować! Co tam się działo? Jaki jest status misji?! – czterooki wyraźnie bardziej zdawał się przejmować bezpieczeństwem łupu jaki Marcus i jego drużyna powinni wynieść ze środka niż stanem samych współpracowników. Z drugiej strony trudno było spodziewać się inne reakcji po kimś kogo zadaniem było reprezentowanie interesów klienta.
Trzyosobowej drużynie nie pozostało już nic innego jak wyjść z ukrycia i stawienie czoła czemukolwiek co mogło na nich czekać za winklem. Widok jaki ich zastał mogli określić tylko jednym wyrażeniem; lekko surrealistyczny.
Na ustawionej pośrodku placu skrzyni po amunicji siedział ciemnoskóry, ludzki mężczyzna najspokojniej w świecie paląc papierosa, prawdopodobnie zupełnie nie przejmując się zabójczym piaskiem, od którego oddzielało go jedynie pole siłowe ośrodka. Ujrzawszy zbliżających się agentów uśmiechnął się pod nosem, jakby stało się coś w pełni oczekiwanego.
- Proszę, proszę kogo my tu mamy. – mężczyzna zaciągnął się papierosem by następnie leniwie strzasnąć popiół na ziemię
– Nie spieszyło się panu, panie de Silva, czyżby Essex mylił się co do pana? – zapytał retorycznie –
W każdym razie – wstał prezentując swoją Szablę w całej okazałości i niedbałym ruchm zgasił papierosa na brzegi skrzyni–
obawiam się, przechwycił pan coś co do pana nie należy. Proszę o przekazanie koordynatów, obiecuję, że jeśli zarobicie to natychmiast, wasza śmierć będzie szybka i bezbolesna. Przykro mi – powiedział niemal współczującym tonem –
ale nie możemy zostawić żadnych świadków. – to mówiąc uniósł karabin w stronę trójki agentów najwyraźniej czekając na ich decyzję co do sposobu rozstania się z życiem.