20 wrz 2014, o 16:43
Quarianka opadła na fotel i przymknęła oczy. Oszalała, chyba do reszty oszalała. Adrenalina i bezsilność w trakcie przelotu były niczym, w porównaniu do tego, co odczuwała w trakcie walki, a i tak wystarczyło tego by zaczęło jej odbijać. Przodkowie, co się ze mną dzieje? Zapytała siebie samej w myślach, nie oczekując nawet odpowiedzi. W sumie nie chciała nawet wiedzieć. Wszystko się jej sypało, po prostu wszystko. Potrząsnąwszy głową, odpięła się i podniosła się z fotela. Gdy już miała ruszyć ku wyjściu, padł komunikat ze strony pokładowej WI. Uszkodzony kadłub... czy mogło być cokolwiek gorszego w przestrzeni kosmicznej? I co znaczy "nieznaczny wzrost temperatury'? Taki że usmaży wszystko poza WI w środku statku? Kochała poczucie humoru przedmiotów nieożywionych. Po roku spędzonym na własnym statku prawie odzwyczaiła się od normalnego oprogramowania. Nieznaczne... nieznacznie, to ja mam osłabioną odporność. Prychnęła cicho. Pewnie wszystko skończy, zanim się w ogóle zacznie, a z niej zostanie quariańska pieczeń w stylowej puszce zrobionej z pancerza. Gotowa do podania, tylko otworzyć i wsuwać. Kto by się nie skusił? Burknąwszy coś bezgłośnie dla otoczenia, spojrzała na Marcusa. Jego już chyba nic nie ruszy… zabawne, w sumie w głębi swojej duszy nadal odczuwała spokój, nawet teraz. Jakby wszystko było jej za jedno; i życie i śmierć. Cokolwiek miało jeszcze jakiekolwiek znaczenie? Słysząc jego pytanie odwróciła się na chwilkę, stojąc już przy włazie do korytarza, odpowiedziała, włączywszy przekaz na zewnątrz.
-Lepiej zróbmy to na spokojnie i z minimalnymi ofiarami. Już i tak mamy nadmiar improwizacji.
Nie czekając na odpowiedź wyszła na zewnątrz i kołysząc lekko biodrami, ruszyła w stronę sterylnego pomieszczenia, gdzie czekał na nią kombinezon. Dekontaminacja… potem jeszcze jedna, kąpiel w środkach dezynfekujących a na koniec dostosowanie warunków panujących wewnątrz, do tych z jej kombinezonu. Kolejne minuty wlekły się niemiłosiernie, a ona czuła się jak na torturach. W takich chwilach nawet quarianin zaczynał odczuwać klaustrofobię. Zresztą, sama dobrze wiedziała jak strasznie jest budzić się każdego ranka, w ciasnej przestrzeni własnego kombinezonu, gdy oddech więźnie ci w gardle i chcesz tylko uciec, wyszarpnąć się z niego. Zimny pot okrywa twe ciało, niczym druga skóra, a oczy nie mogą nic dostrzec, choć tak by pragnęły. Zwierzęcy strach i instynkt... i ten moment, gdy wraca świadomość, a umysł przypomina sobie wszystko. Normalność? A czy dla niej kiedykolwiek mogło coś takiego zaistnieć? Odetchnąwszy cicho weszła w końcu do środka i rozejrzała się po niewielkiej kajucie, pozornie niczym nie różniącej od pozostałych. Ławeczka i stół, na którym leżał pancerz. Do tego stacja medyczna wbudowana w ścianę i taki sam holograficzny obraz udający okno na pustkę. Ktoś pomyślał nawet o paru ręcznikach, gdyby chciała wytrzeć się z mieszanki leków, jaka pokrywała jej ciało. Westchnąwszy cicho, potarła szybkę, w miejscu gdzie znajdowałyby się jej brwi. Po co to wszystko? Strata tych wszystkich kredytów, tylko po to by nigdy z tego miejsca nie skorzystać. Wątpiła by było wielu quarian, poza nią, służących Zaćmieniu. Zabawne, że do tej pory o tym nie pomyślała. Stała się pariasem własnej rasy. Pokręciwszy lekko głową, usiadła na pryczy i na chwilkę zasłoniła twarz, a raczej szybkę dłońmi. Gdyby tylko to wszystko mogło się szybciej skończyć. Westchnąwszy głucho, wstała z ławki i włączyła systemy rozszczelniające kombinezon. Powolutku zdejmowała kolejne warstwy, układając je z wręcz pedantyczną dokładnością, obok ubioru który zaraz miała założyć. Znając jej szczęście i tu był podsłuch, a w tym momencie jakiś perwers po drugiej stronie miał całkiem niezłą zabawę. Ale w sumie czym się martwiła? Zostawszy w ostatniej, najcieńszej warstwie przymknęła na chwilkę oczy. Jak zawsze, w takim momencie wszystko wisiało na włosku. Wystarczył jeden niesprawny system, jeden wadliwy filtr i za parę sekund mogła umrzeć przez reakcję alergiczną. Miejcie mnie w swojej opiece. Mruknęła niczym cichą modlitwę i ściągnęła ostatnią warstwę, wraz z hełmem. Nie otwierając przez chwilkę oczu wzięła pierwszy ostrożny oddech... i nic. Wszystko w porządku. Otworzywszy powoli oczy, zamrugała lekko, porażona nagle światłem i ogromem wrażeń, które zaczął odbierać nagle jej mózg. Nie był to dla niej nic nowego, jednak nadal... nad wyraz przyjemne. I dosyć wyjątkowe, biorąc pod uwagę jej dotychczasowe doświadczenia w tej materii, obejmujące ciasnotę kabin medycznych. Zarumieniwszy się lekko na te wspomnienia, uśmiechnęła się ciepło i przeczesała dłonią pozlepiane włosy. Te urosły już nieco za długie, ale nie miała tutaj nożyczek by dać sobie z nimi radę. Mimo to cieszyła się tymi krótkimi chwilami. Muśnięciami powietrza na ciele, dotykiem włosów i coraz słabszym z jej punktu widzenia zapachem leków. Sięgnąwszy po jeden z ręczników, zaczęła się wycierać, nawet trochę nie przejmując się jego szorstką fakturą i buro-szarym kolorem. Znów czuła chęć by żyć. Przynajmniej w tej jednej kabinie. W sumie... może udałoby się jej kiedyś nazbierać na własną? Przyjemnie byłoby choć spać w takiej, czuć pościel i całą resztę. No i Ven... tak, to był kolejny dobry powód do tego. Ale na razie było jej dobrze. Wiedziała, że będzie musiała zaraz stąd wyjść, ale mimo to... minuty przeciągały się nieco i dopiero po kwadransie drobna kobieta usiadła na ławeczce z nowym pancerzem. Nie chciało się jej go ubierać. Rozbawiona tą myślą pokręciła lekko głową i zaczęła go zakładać. Warstwa po warstwie. Po chwili znów była zamknięta, odcięta od świata. Mimo to było jej trochę lepiej. Choć przez chwilę miała jedno miejsce, gdzie mogła poczuć się choć trochę swobodnie. Tyle chyba wystarczyło. Uśmiechnąwszy się do siebie, założyła szybkę od Wizjera Kuwashii, a na nią właściwe osłony hełmu. Włożywszy swoje wysłużone Primo do otworu na omniklucz i jednako uczyniwszy z modułem tarcz, włączyła systemy pancerza. Z nutką wesołości zauważyła, że wszystkie pliki załadowały się bezproblemowo i całość była już równie funkcjonalna jak jej normalny ubiór. No i miała pełne zapasy leków. Okręciwszy się lekko, przyjrzała się sobie w stalowej tafli ściany. Nie było tak źle... choć brakowało jej kaptura. Wyglądała teraz jak łysol. Zachichotawszy cicho, ruszyła do wyjścia, tym razem znacznie szybszego. Znalazłszy się znów na korytarzu, przystanęła na chwilkę i zamyśliła się lekko.
Musiała coś zrobić, niezależnie od wszystkiego. problem w tym, że nie orientowała się najlepiej w sytuacji. Nie mając na razie od czego zacząć, ruszyła do części magazynowej statku. Wszedłszy do środka rozejrzała się wokół spokojnie. Stoliki warsztatowe, gotowe pojemniki... kombinezony i noże. Najemniczka zamyśliła się na chwilkę. Jak daleko była gotowa się posunąć, by zapewnić sobie przeżycie? I uratować jak najwięcej istnień... co usprawiedliwi to, co miała zamiar zrobić? Honoru już na pewno nie miała; nie mogła mieć, po samym zamiarze. Jednak, musiała to uczynić, choćby dla quarian. Najpierw podeszła do stołu z nożami i chwyciwszy jeden przyjrzała się mu dokładnie. Porządna, prosta wojskowa broń. Bez zbędnych bajerków. Obróciwszy nim parę razy, wyciągnęła ostrze z pochwy i zaczęła obracać w dłoni, podrzucać. Znudziwszy się tym po chwili, włożyła broń w przeznaczone jej miejsce i zerknęła na kombinezony. Jeden musiał zostać dla Ven. Wybrawszy go, odłożyła na bok. Musiała upewnić się, czy generatory i otwory na omniklucz są w tym samym miejscu co u niej. Najpierw wyszukała wszystkie kieszenie, by później sprawdzić czy są inne zaczepy i skrytki. Kierowała się zarówno instynktem, jak i wykazami skanu taktycznego i technicznego. Gdy tylko znalazła ten niewątpliwie "słaby punkt", odłożyła pancerz na miejsce, przypadkiem przesuwając wszystkie tak, by mieć łatwiejszy dostęp do tych właśnie miejsc. Nie robiła jeszcze nic podejrzanego, prawda? Wzięła tylko kombinezon dla przyjaciółki, a zaraz sprawdzi czy jest szczelny, a potem odłożyła. Odetchnąwszy cicho, włączyła omniklucz i zerknęła na pozostałe okrycia. Nawet nie musiała się z tym kryć, maskowanie wizjera i warstwa pancerza skutecznie zakrywały jej twarz. Przygryzłszy wargę, przymknęła na moment oczy. Musisz to zrobić Ann. To nie jest dobre, ale musisz. Na chwilę włączyła omniklucz, udając że w nim grzebie. Odetchnąwszy cicho, rozejrzała się wokół za jakimiś narzędziami. Samym omnikluczem, to mogła co najwyżej podrapać pancerze, albo je pociąć, a tak oczywista ingerencja odpadała w przedbiegach. Wtem dostrzegła stół montażowy, który jawił się jej jako wybawienie i ziemia obiecana zarazem. Pełen komplet narzędzi... wszystko, czego jej quariańska dusza mogła zapragnąć. Nie wiele myśląc, podeszła do niego i wyciągnąwszy swój nóż, pod pozorem pogrzebania w nim, chwyciła to co było jej potrzebne do otworzenia skrytki w pancerzach, zawierającej moduł zasilania. Obróciwszy się, niby to przypadkiem strąciła je na ziemie. Klnąc trochę, raczej na pokaz, pozbierała je i upchał do dwóch kieszeni, będąc poza zasięgiem wzroku kogokolwiek (w końcu pod stoły montażowe się raczej nie zagląda). Otrzepawszy się, zabrała swój nóż i ruszyła ku wejściu. Gdy właz się otworzył, nagle błysnęła kamuflażem. Miała jakieś dziesięć minut. Nie czekając, podeszła do pierwszego z nich i zaczęła przy nim majstrować. Ostrożnie, skrupulatnie i dokładnie. Najpierw odkręciłaby warstwę ochronną, by później zabrać się za to co pod nią. Ogólnie popsuć nie było trudno, ale popsuć tak, by nikt tego nie zauważył, to była sztuka! Na szczęście należała do rasy, którą posądzano o talent do szabrowania wszystkiego, więc chyba miała to we krwi? Drobny, maluteńki otworek dla piasku i po sprawie.
Jeśli piszesz do mnie, używaj rodzaju męskiego, jeśli do Ananthe, rodzaju żeńskiego.
Theme postaci