godz. 13:45
Nexaron Dragonbite
Po opuszczeniu biura turianki nie pozostało im nic innego, jak znaleźć sobie zajęcie na najbliższą godzinę. Dotychczas pobyt na SRFie układał się całkiem nieźle, Tyr był już właściwie w zasięgu ręki, stąd chyba po raz pierwszy mogli tak naprawdę... Odpocząć? Oczywiście, wciąż jeszcze pozostawała sprawa nieszczęsnego, pozbawionego życia Xaviera - wieści o przykrym incydencie musiały już się rozejść - musieli być więc uważni, nie zmieniało to jednak faktu, że ogrom kompleksu w pewien sposób gwarantował bezpieczeństwo. Jasne, należało zakładać, że ochrona sprawą już się zajęła, tym niemniej póki co nie było chyba potrzeby martwić się na zapas. Nikt ich nie zaczepiał, nikt nie spoglądał na nich podejrzliwie, można więc było uznać, że nic nieoczekiwanego już się nie wydarzy - przynajmniej nie tu, na SRFie.
Pewną niespodzianką mogło być natomiast zachowanie samej Veratti. Gdy opuścili już budynek hangaru i stanęli w obliczu decyzji, co ze sobą zrobić, kobieta wzruszyła lekko ramionami.
-
Ja muszę jeszcze coś załatwić - stwierdziła po prostu, w swych słowach nie widząc nic złego. -
Ty rób co chcesz. Możesz pozwiedzać, ostatecznie nie każdy ma możliwość zobaczyć SRF od środka. Omijaj laboratoria i nie nadużywaj przepustki. Jak zobaczysz coś niepokojącego, daj mi znać. - Nie dając Nexaronowi dojść do słowa, Farima obejrzała się jeszcze przez ramię, by wreszcie zakończyć krótki monolog zwięzłym stwierdzeniem:
-
Spotkamy się ponownie już w doku. Wysyłam ci mapę, żebyś trafił. - Rzeczywiście, po krótkiej chwili omni-klucz Dragonbite’a zaanonsował otrzymanie nowej wiadomości.
Na to jednak Veratti już nie czekała. Uznając, że wszystko, co konieczne, zostało już powiedziane, szybkim krokiem oddaliła się w sobie znanym kierunku, by pozostałą godzinę spędzić w sobie tylko znany sposób.
Niezależnie od tego, co w tym czasie robiła, kobieta była jednak niezwykle punktualną. Gdy po krótkiej włóczędze alejkami kompleksu badawczego (podczas tej spontanicznej wycieczki nikt go nie zaczepił, nikt też nie spoglądał spod oka, a jedyny mężczyzna, na którego Dragonbite zwrócił nieco większą uwagę, godzien był zainteresowania jedynie przez swą posturę i ewidentne niepasowanie do otoczenia - widać było, że nieznajomy jest raczej żołnierzem niż pracownikiem naukowym) Nexaron pojawił się wreszcie we wskazanym przez Aellelix doku, Farima już tam była. Przestępując z nogi na nogę przy nieruchomym jeszcze myśliwcu, którym najwyraźniej mieli się zabrać (na widocznej burcie wymalowane było dumne
Actagna), wbijała uważne spojrzenie w tekst wyświetlany na własnym, ponownie aktywnym omni-kluczu. W pewnej chwili zmarszczyła brwi lekko, przewinęła czytany materiał, sunąc palcem po dotykowym interfejsie i parsknęła cicho, kręcąc głową z niedowierzaniem. Zupełnie nie zwracała uwagi na mijających ją ludzi, za to Dragonbite niewątpliwie zwrócił uwagę na nią samą - a dokładniej na subtelne wybrzuszenie jej kombinezonu na wysokości prawej łydki. Normalnie był to element bardzo łatwy do przeoczenia, ale Nexaron był przecież piratem, przedstawicielem społecznego marginesu, co w połączeniu z dodatkową nieufnością związaną ze zniknięciem Veratti doprowadziło go do jednego, prostego wniosku - kobieta miała broń. A że biotyk był niemal pewien, że nie miała jej wcześniej, wynikało z tego, że dozbroiła się dopiero w ciągu ostatniej godziny.
Tymczasem znalazł się już na tyle blisko kobiety, by ta wreszcie go zauważyła. Unosząc wzrok znad omni-klucza, uniosła brwi w pytającym wyrazie.
-
Gotowy? - zapytała krótko. -
Aellelix jest już na pokładzie, przygotowuje myśliwiec. Poza nami leci jeszcze jedna osoba i drugi pilot Medany. Będzie ciasno, ale to nie będzie długi lot.
Asaia Cassi
Vukko milczał długo, by wreszcie uśmiechnąć się nieznacznie - choć niewątpliwie bardziej naturalnie, niż przedtem - i skinąć lekko głową. Widać było, że nie zamierzał na nią naciskać i postawę tę potwierdziły także jego kolejne słowa.
-
Oczywiście. Nikt nie będzie wymagał od ciebie decyzji już teraz. - Gdy parsknął cicho, z rozbawieniem, Cassi z ulgą zanotowała, że to wciąż ten sam, beztroski mężczyzna co przedtem. Chwila powagi i zamartwiania się najwyraźniej tymczasowo minęła, przywracając światu dokładnie takiego Sergeia, jakiego kochały rzesze studentów. -
Jak widzisz, nawet Ayati zdaje sobie sprawę z tego, że niektóre kwestie wymagają przemyślenia. A skoro ona jest tego świadoma, ja tym bardziej nie będę naciskał. - Wzruszył lekko ramionami. Prawda była taka, że ostateczna decyzja i tak zależała od Asaii. Vukko zrobił co mógł (teraz skinął też głową na wzmiankę o podaniu Branickiej kontaktu do asari), jego rola w całym przedstawieniu zdawała się być zakończoną.
Tymczasem mężczyzna uśmiechnął się szerzej i gestem wskazał kobiecie drogę ku wyjściu. Wyrzucając po drodze jednorazowy kubek po dopitej wreszcie kawie, bez trudu podjął luźną, towarzyską rozmowę na mniej lub bardziej poważne tematy. Zagadnął o wspomniane spotkanie z Nishą, ale nie naciskał na żadną konkretną, wiążącą odpowiedź. Wspomniał o prowadzonych aktualnie badaniach i napomknął o jednym szczególnie obiecującym studencie, który w planach miał jeśli nie pracę, to przynajmniej staż w Huercie. Słuchając tej rozmowy z boku, trudno było uwierzyć, że przed momentem zajmowali się tak niepokojącym, by nie powiedzieć - kiczowato zagadkowym tematem, jakim był Haieliv i związane z nim badania.
Tymczasem, wyprowadziwszy Cassi z labiryntu składających się na budynek E korytarzy, profesor raz jeszcze skomentował żartobliwie nadchodzące dni (posiłkując się przy tym sformułowaniami takimi jak
cyrk i
handel przysługami), by wreszcie, życząc kobiecie dobrego dnia i całując lekko w policzek, oddalić się ku własnym sprawom. Haieliv Haielivem, konferencja konferencją, spotkania towarzyskie spotkaniami towarzyskimi - ale tu nadal się pracowało. Zjazd nigdy nie był powodem do nadprogramowych, pełnopłatnych urlopów dla kadry ośrodka.
Asaia znów więc została pozostawiona sama sobie - tym razem jednak towarzyszyła jej kotłowanina własnych myśli. W przeciwieństwie do poprzedniego popołudnia, teraz trudniej było też o spokojny kąt - środek dnia na SRFie poznawało się po wzmożonym ruchu pieszych czy służbowych skycarów. Gwar rozmów zakłócał melodyjne trele barwnych ptaków gniazdujących w tutejszych parkach, szum żyjącego ośrodka znacząco utrudniał uporządkowanie i odpowiednie zaszufladkowanie własnych przemyśleń.
Szeol Gate
Choć odmowa doktora Tove była problematyczna, nie była czymś, z czym nie można by sobie poradzić. Szybkie przemyślenie sprawy doprowadziło Gate’a do bardzo prostego, powszechnie znanego wśród ludzi powiedzenia -
nie przyszedł Mahomet do góry, to przyjdzie góra do Mahometa - a te z kolei do prostego planu na najbliższe popołudnie. Znaleźć Castellani. To nie mogło być trudne.
Opuszczając budynek szpitala, Szeol wpadł w sam środek gwaru i pośpiechu żyjącej placówki. Środek dnia sprawiał, że trudno było już o choćby odrobinę spokoju, wyzwaniem stawało się także słyszenie własnych myśli. Nie było to jednak nic, co mogłoby mężczyznę zrazić, stąd po schowaniu długoterminowej przepustki uprawniającej do wejścia na teren kliniki do jednej z kieszeni, mężczyzna raźnym krokiem ruszył tam, gdzie - według stojącego nieopodal kierunkowskazu - miały znajdować się hangary. Ze wszystkich miejsc, które były obiecujące jeśli chodzi o obecność Bianki, to właśnie służące za przechowalnię statków i promów hale wydawały się być najbardziej prawdopodobnym miejscem pobytu poszukiwanej.
I choć sam strzał okazał się być trafieniem w dziesiątkę, Gate przekonać mógł się o tym dopiero po niecałej godzinie. Dotychczas nie zdając sobie tak naprawdę sprawy z ogromu kompleksu, dopiero teraz, zmierzając ku hangarom, uświadomił sobie, że nie wszędzie da się dotrzeć piechotą. Kompleks hangarów był jednym z tych miejsc, do których znacznie prędzej dotarłoby się jednym z czekających na wypożyczenie skycarów - co najemnik uświadomił sobie jednak dopiero po fakcie.
W każdym razie, jednego nie można było SRFowi zarzucić - ścieżki były na tyle dobrze oznakowane, by nie sposób było się zgubić. Choć więc podróż do wybranego sektora zajęła Gate’owi trochę czasu, najemnik nie poświęcił ani jednej minuty na szukanie odpowiedniego kierunku. Podążając za stojącymi na każdym skrzyżowaniu kierunkowskazami, do celu trafił bezbłędnie. Dotarłszy na miejsce, był tylko trochę zmęczony długim, aczkolwiek niezbyt wyczerpującym spacerem, w którym największą trudnością było manewrowanie wśród spieszących we wszystkie strony pracowników placówki (tylko jeden, dość charakterystyczny ze względu na biały kolor włosów młody mężczyzna, zdawał się włóczyć zupełnie bez celu, jakby był jedynym mogącym sobie pozwolić na beztroski spacer).
Samo znalezienie Castellani także nie było problemem. Szeol musiał zadać zaledwie jedno pytanie, by dowiedzieć się, gdzie obecnie znajduje się poszukiwana. Nie potrzebne było jej zdjęcie ani wyjaśnienia, dlaczego jest nią zainteresowany - słysząc znajome nazwisko, zagadnięty mechanik bez wahania wskazał najbliższy hangar. Tam zaś kobiety nie sposób było przeoczyć - już stojąc na progu hali dostrzec można było filigranową Włoszkę, zajętą teraz zupełnie wnętrzem technicznym jednego ze stacjonujących w hangarze myśliwców. Burza kruczoczarnych loków okiełznana była teraz w ciasnym kucyku, a spojrzenie dużych, brązowych oczu tylko raz odwróciło się od mechanicznej łamigłówki i spoczęło na pracującym nieopodal mechaniku, którego słowa (Gate nie miał pojęcia, co mężczyzna właściwie powiedział) wyraźnie kobietę rozbawiły.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąSzeol - bez warna, ostatni raz i tylko dlateg, że i tak odpisywałam dopiero teraz. Następnym razem nie będę dopytywała się sama :P
Deadline: 31.05, północ