Chłopak, którego przyciągnęła do siebie Iris, uniósł na nią niepewne spojrzenie. Wolał nie narażać się nikomu z ochrony, pomoc której udzielił radnej był bardziej patriotycznym obowiązkiem niż próbą buntu. Skinął krótko głową i rozejrzał się ostrożnie. Dwóch mężczyzn, którzy mieli sprowadzić kobietę ze sceny, stało nieopodal, ale ich wzrok i światło latarek padało na yahga przy windach, który w swoim szale robił spore zamieszanie.
- Co mam zrobić? - spytał. Dopiero kiedy się odezwał, Iris mogła zauważyć jak bardzo był młody. Miał może z szesnaście lat. Pewnie stąd brało się jego nieskalane jeszcze poczucie obowiązku wobec przedstawicielki ludzkości. Nikt nie zdążył mu jeszcze zabrudzić pojęcia o polityce, pozostawiając panią Fel w jego wyobrażeniach na wysokim piedestale. - Muszę wracać do stołu. Mam do kogoś zadzwonić? Były kamery, oni pewnie wiedzą.
Nie wiedział, jak ma powiadomić Cytadelę, bo skąd? Znów utkwił wyczekujące spojrzenie w Iris. Możliwość pomocy jej w każdy sposób na pewno będzie czymś, czym będzie chwalił się znajomym jeszcze przez długi czas. Jeśli przeżyje.
Wystarczyła chwila, by przekraść się obok zaaferowanych yahgiem ochroniarzy. Ułamek sekundy był wszystkim, czego potrzebowali. Dziewczyna z warkoczem dodatkowo ułatwiła im sprawę, odwracając uwagę dwóch najemników, pilnujących jeszcze schodów, jakimś błahym pytaniem. Przy akompaniamencie ryku yahga, najwyraźniej już w miarę obezwładnionego, Diego zbiegł piętro niżej. Tu było nieco ciszej, nieco ciemniej. Znalazł się w dużym holu rozchodzącym się na trzy korytarze prowadzące w głąb budynku, rozjaśnione nieco przez słabe światła przy listwach podłogowych. Chwilę później zmaterializowała się obok niego asari w długiej, czarnej sukni, wychodząc z kamuflażu. Faerie nie miała problemu z ominięciem ochrony, tak samo jak Rodriguez korzystając z ich chwili nieuwagi.
Dwie minuty później na schodach pojawiła się odziana na czarno sylwetka - najpierw ciężkie buty, potem gruby splot utwardzanego kombinezonu, aż w końcu zdenerwowana twarz sabotażystki. Zerknęła jeszcze ze siebie, upewniając się czy nikt za nią nie idzie i dopiero wtedy szybko zbiegła po ostatnich stopniach, zatrzymując się przy Rodriguezie. Zmierzyła Faerie zdziwionym spojrzeniem, ale nie skomentowała jej obecności.
- Wiesz jak to zrobić? - spytała cicho, odciągając ich oboje od schodów. Cokolwiek planowali, nie mogli stać za blisko. Żadne z nich, chociaż dziewczyna nie miała pojęcia kim jest Nache i skąd się tam wzięła. Strzelby nie trzymała już w rękach, przypięła ją u dołu pleców, nie stanowiła więc dla nich zagrożenia.
Baines uniósł na Kiru nieco nieprzytomne spojrzenie, mniej obojętne już niż do tej pory. Ale może to te światła awaryjne odbijały się szaleństwem w jego oczach. Przypomniała sobie już, z czym kojarzyło się jej wcześniej to nazwisko. Terrorysta, dość znany, mocno znienawidzony głównie przez środowisko salariańskie. No i wyglądało na to, że ukochany brat jej pracodawcy.
- Nie - odparł. - Poradzą sobie, stój ze mną. Paul! - zawołał do ojca struchlałej w uścisku ochroniarza dziewczynki. - Jak widzisz, nie wszystko idzie tak, jak sobie zaplanowałem, dlatego muszę trochę przyspieszyć. Wiem, że masz możliwość wypuszczenia Actona. Legalną, czy mniej, to dla mnie nie jest istotne. I wiem, że to zrobisz.
Jego omni-klucz rozjaśnił półmrok sceny, błysnęło omni-ostrze. Mężczyzna zamachnął się i ciął, z wściekłością wymalowaną na twarzy. Przenikliwy dziecięcy krzyk rozdarł powietrze, sprawiając, że pół sali znieruchomiało, nawet walczący przy schodach zatrzymali się na moment. Ochrona zorientowała się szybciej i wykorzystała ten moment do znokautowania yahga, kończąc to zamieszanie. Skóra policzka dziewczynki wisiała teraz okropnie, przecięta w połowie, poszerzająca usta o drugie tyle w stronę ucha. Odsłaniała zęby i krwawiła dość efektownie. Trzymający dziecko mężczyzna mruknął coś i odwrócił wzrok, ale nie puścił chudych ramion. Baines musiał mu płacić naprawdę dużo.
Whitacre z dzikim warknięciem rzucił się w stronę sceny, ale nie było mu dane dopaść do szaleńca, został bowiem powstrzymany przez ochronę. Na jego twarzy malowała się szczera nienawiść, zmieszana z rozpaczą.
- Będzie oszpecona na zawsze, chyba że zafundujesz jej usuwanie blizn - Baines wyłączył omni-klucz. - Blizn, bo możemy zrobić ich...
- Dobrze - krzyknął Paul. - Zostaw ją, boże, Mia, załatwię zwolnienie.
William uśmiechnął się tylko, splatając dłonie za plecami. Na jego twarz wrócił chłodny wyraz zadowolenia. Tylko wynajęta przez niego ochrona miała dość nietęgie miny. Najwyraźniej takich skrajności się nie spodziewali. W końcu to było tylko dziecko...
Wyświetl wiadomość pozafabularną