Diego i Faerie
Dziewczyna przewróciła tylko oczami, kiedy zorientowała się, że Rodriguezowi w tej beznadziejnej sytuacji udało się wyłapać w jej słowach coś zabawnego i przyjęła od niego wiązkę. Podczas gdy mężczyzna przepinał kable, Tricia poprawiła tylko ułożenie strzelby w prawej ręce i ze zdenerwowaniem krążyła wokół niego. Chrzęst żwiru nie należy raczej do uspokajających dźwięków, chyba że towarzyszy mu szum morza i ciepłe promienie słońca. Tutaj mieli mrok, chłodne powietrze wdzierało im się w płuca, a zirytowane westchnięcia dziewczyny wcale nie pomagały. Do tego pikanie maszyny też nie nastawiało zbyt optymistycznie.
Ale ucichło w końcu.
Udało się wykręcić drugi cylinder, czerwona lampka zgasła, tylko wiązka migotała dalej. Obie, teraz już zdecydowanie coraz szybciej. To nie była kwestia tego, jak blisko siebie się znajdowały, raczej fakt, że zostały odpięte od zasilania. Ostrożne przepięcie kabli tak, jak poleciła Kimiko, poskutkowało tylko tym, że nic nie wybuchło natychmiast, ale ładunki nie zostały całkowicie unieszkodliwione. Tylko że Diego naprawdę nie był kimś, kto powinien się takimi rzeczami zajmować. W tym momencie jego wiedza kończyła się na
odpiąć kable i przypiąć inaczej, więcej Japonka nie zdążyła mu powiedzieć.
-
Teraz... - Tricia przesuwała spojrzeniem z pojemnika, który trzymał Rodriguez, na ten w swojej dłoni. -
Teraz przynajmniej jak pieprznie to może nie w takim miejscu, gdzie są generatory efektu masy. Tylko że ja nie wiem jaki to ma zasięg, cholera.
Posłusznie ruszyła obok mężczyzny, gdy ten ruszył w stronę wind, przyspieszając jeszcze bardziej, prawie już biegnąc. Nie wiedzieli, ile mają czasu, bo nikt nie wyposażył usłużnie ładunków w wyświetlacze z zegarami.
Natrętny wirus nie przeszkadzał asari w realizowaniu swoich planów. Potrafiła obejść go, by uzyskać wystarczająco wygodny dostęp do systemów, do których dostęp mieć chciała. Co prawda wyczyszczenie omni-klucza z wszelkiego robactwa musiało zająć trochę czasu, to pasek postępu posłusznie szedł w prawo - chociaż wolniej, niż by chciała. Dlatego też próba wyłączenia na górze resztek oświetlenia prawie skończyła się fiaskiem. Niewiele brakowało, by nadziała się na pułapki zastawione przez hakera Bainesa. W ostatniej chwili wycofała się, wrzucając w system jedno polecenie i na górze zapadła ciemność. Faerie mogła tylko zastanawiać się, jak straszliwy chaos wywoła to w chwili takiej, jak ta. Kiedy przyzwoliła ochronie na dostęp do jednej z wind, napór na jej firewalle na moment ustał - najwyraźniej byli usatysfakcjonowani sukcesem i nie wiedzieli jeszcze, że dźwig zwiezie ich na sam parter. Drzwi balkonowych i pozostałych zabezpieczeń otwierać nie musiała, bowiem ktoś zrobił to przed nią. Zaczęła się długo oczekiwana ewakuacja.
Dosłownie chwilę po wysłaniu wiadomości, usłyszała za plecami szybkie kroki i gdy obejrzała się przez ramię, dostrzegła też niepokojące pulsowanie dwóch błękitnych ładunków.
-
Dziękuję - mruknęła krótko Tricia, dobiegając do niej. -
Nie pozwoliliby nam tak łatwo tego wyłączyć, gdyby udało im się zjechać na dół.
Winda otworzyła się przed nimi i za nimi zamknęła, posłusznie wjeżdżając z powrotem w okolice tysięcznego piętra. I kiedy otworzyła się z powrotem, jakieś cztery niesamowicie długie minuty później, wpadli prosto w chaos ewakuacji.
Iris i Kiru
Ochroniarz, który podszedł do wielkich drzwi balkonowych, by je odblokować, najpierw odłożył pistolet przy barykadzie ze stołów i uniósł puste ręce, pokazując zebranym za szybą, że nie ma złych intencji. Nikt po drugiej stronie nie zareagował, trudno w końcu żeby mieli nagle uśmiechnąć się i opuścić broń. I w końcu wrota rozsunęły się z cichym sykiem, ledwie słyszalnym w hałasie alarmu.
Po czym nastąpiła skrajna dezorganizacja.
Ludzie odskoczyli od stołów, w głębokim poważaniu mając to, co Kiru mówiła o starcach i dzieciach. Każdy chciał przeżyć, każdy panicznie bał się wybuchu i wylądowania kilometr niżej razem z jedną trzecią budynku. Każdy chciał pierwszy dopaść do dużego transportowca, który zawisł teraz stabilnie nad tarasem i zsunął rampę na brzeg, nie przejmując się tym, że jej ciężar rozwalił część barierki. Prowizoryczny pomost chybotał się nieco, czasem wjeżdżał głębiej w balkon, czasem wysuwał się tak, że trzeba było przeskoczyć nad kilometrową wyrwą, ale czekał. Ze środka wybiegło jeszcze kilkanaście uzbrojonych i opancerzonych osób, z nieznanymi Kiru logami na piersi, ale można było się domyślać, że to tutejsze służby porządkowe.
A ochrona Bainesa?
Prawie wszyscy, jak jeden mąż, rzucili broń i z podniesionymi rękami wmieszali się w rozszalały tłum gości. Może kilku z nich próbowało jeszcze walczyć, albo niepewnie rozglądało się, nie wiedząc na którą stronę konfliktu lepiej się zdecydować. Czterech mężczyzn postanowiło zostać w okolicy stolika, przy którym siedział Baines, zaciskający palce na nadgarstku radnej. Pilnowali, by tłum pędzący w stronę balkonu opływał ich, nie ingerując w dość rozpaczliwe już negocjacje. William nie reagował, nie odkrył nagle żadnego
planu B, nie wyciągnął asa z rękawa. Pozwolił gościom rozbiec się na dwie strony - części na balkon, a części na schody. Sala powoli pustoszała przy akompaniamencie alarmu, krzyku ludzi i w całkowitej ciemności która zapadła w pewnej chwili. Koło Kiru przebiegł elkor, nie przejmując się tym, że zajmie na statku tyle miejsce, ile zajęłaby czwórka ludzi. Swoją drogą, chyba nigdy dotąd nie widziała jak przedstawiciele tej rasy biegają. Yahg, którego ocuciła chwilę wcześniej, przypuścił szturm na schody, rozrzucając po drodze pozostałości ochrony, które już co prawda się poddały, ale nadal budziły w nim nieprzyjemne wspomnienia. Zebrani na zewnątrz, wszyscy, łącznie z dwójką krogan, nie byli w stanie dostać się do środka przez wylewającą się przez drzwi falę ludzi, oświetlaną tylko przez równomiernie przeczesujący salę snop światła.
I w końcu zapanował względny spokój. Ktoś dopilnował, by za gośćmi zamknęły się drzwi balkonowe, zanim przybyli na ratunek zdążyli wbić się do środka i pojmać terrorystę. Znów zaczęli walczyć z szybą, ale ta była zrobiona z naprawdę mocnego szkła. Stosowanie rakiet burzących, dopóki cywile nie opuszczą ogromnego balkonu, nie było dobrym pomysłem i wszyscy o tym wiedzieli.
-
Już - uśmiechnął się Baines, usatysfakcjonowany działaniem swojej ochrony. Nie widział, jak podnoszą ręce w geście poddania i obojętnie opuszczają Empyreusa, bo intensywnie obserwował w tym czasie wyraz twarzy Iris, nawet gdy zapadła ciemność. -
Jesteśmy sami - nie sprawdził, kto zamknął drzwi, nie spojrzał czy ktokolwiek pilnuje jeszcze schodów. Ostatnia przerażona turianka schodziła z nich powoli, trzymając się za bok. Postrzelony? Potłuczony? Tak czy inaczej nie mogła zbiec, a najwyraźniej do statku nie udało się jej dostać. William ją zignorował. Puścił nadgarstek radnej, opierając się wygodniej na krześle. -
Polityk, dyplomata, to wszystko jedno i to samo - stwierdził krótko. -
Proszę.
W sali bankietowej, jeszcze godzinę temu wypełnionej przez miękkie światło zachodzącego słońca i lekko podpitych ludzi, po kilku minutach chaosu zostało tylko tych dwoje, czterech ochroniarzy i Kiru. Przynajmniej na to wyglądało. No i Diego, Faerie i czarnowłosa sabotażystka, których piętro niżej mijała właśnie ostatnia fala przerażonych cywili.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąKolejność dowolna.
Dedlajn: piątek, godz. 24:00
Marshall, jeśli zdążysz jeszcze przed wyjazdem odpisać Diegiem to będzie super :)