Wyświetl wiadomość pozafabularną
Valokarr westchnął, odwracając się na moment i podchodząc do jednej z półek. Zabrał tajemniczy, podłużny przedmiot i zastanowił się chwilę przed odpowiedzią na pierwsze pytanie Vexariusa.
- Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Większość pracowników ochrony nosi jakieś stare uzbrojenie Przymierza i lekkie pancerniki. Odebrana nam broń z czasów Incydentu trafiła wyłącznie do kierownictwa. Możliwe, że jeden z naszych karabinów spotkacie u szefa ochrony. Z tego co wiem, nazywają go Verne. Nie wiem, czy to imię, czy nazwisko.
Turianin odwrócił się wreszcie, trzymając... ziemskiego batona. Oczywiście nie był on żadnym snickersem dwudziestego drugiego wieku, lecz batonikiem proteinowym, który najpewniej smakował tak źle, jak te obecnego, zunifikowanego standardu galaktycznego. Adiustor szybko go pochłonął, nie krzywiąc się ani odrobiny. Wyraźnie takie rzeczy dostawali do jedzenia normalnie. Nie umarł ani nie wyrzuciło mu flaków na drugą stronę - definitywnie prawoskrętny pokarm.
- Korytarze. Jeśli byłoby nam mało, pod nami mamy siatkę nieużywanych szybów kopalnianych. Zawsze część się zawalała, ale ostatni incydent musiał zainicjować reakcję łańcuchową. Zapadają się coraz szybciej kolejne.
Gdy Vex poruszył kwestię Olgi, Valokarr wyraźnie się napiął. Rozchylił już żuwaczki, gotów to skomentować, kiedy w nieco innym świetle kwestię tą ukazał Vergull - Olgi jako możliwego arbitera. Wtedy też, choć wciąż niechętnie, skinął głową.
Pozostali turianie z oddziału wciąż patrzyli na nią z nieukrywaną nienawiścią, a teraz również na Vexa spoglądali nieufnie.
- Pozostaniemy w kontakcie, kapitanie.
Omni-klucz turianina aktywował się, gdy ten ustanowił pomiędzy dwoma zespołami łącze komunikacyjne.*
Pokierowani przez Adiustora i jego zespół, dotarli po krótkiej chwili do zawalonego, ciemnego korytarza. Przed opuszczeniem ich, generał za salutował.
- Ku chwale Hierarchii! Powodzenia, kapitanie.
W tej podniosłej atmosferze, w świetle latarek, zostali pozostawieni sami w ciemnym korytarzu pełnym zawalonych, metalowych płyt oraz odłamków skał. Choć przedarcie się przez ten labirynt w pełnym opancerzeniu i z bronią w ręku, w dodatku mocno pod górę, często wspinając się, nie należało do prostych zadań (nagle zobaczyli jeden, mały plus tak wątłej budowy turian zamieszkujących ten kompleks), po kilkunastu minutach udało im się dotrzeć do pozornie dobrze zachowanego odłamka, tuż przy końcu.
- Weszliśmy do strefy "H". Na razie żadnych śladów mieszkańców. Po przejściu przez nią, powinniśmy wejść do strefy "S" od drugiej strony niż wy. - zameldował generał przez komunikator, mówiąc ściszonym tonem. Słyszeli przy tym jego głośny, chrapliwy oddech, gdy, prawdopodobnie, kryli się przed możliwym wrogiem.
W tym momencie zresztą i oni podeszli pod drzwi, które, z tego, co powiedział im generał, powinny prowadzić na korytarz przy strefie "G" - laboratoriach badawczych.
W momencie otworzenia drzwi, wszyscy podskoczyli na raz, słysząc wystrzał karabinu szturmowego. Dopiero po sekundzie ich mózg zaakceptował fakt, iż to nie ich ciała znalazły się na muszce broni - wystrzał brzmiał w ich hełmach, a był odgłosem prawdopodobnie należącym do karabinu generała.
Znaleźli się w znacznie czyściejszym korytarzu niż te na poziomie więziennym. Oczywiście, brakowało plam krwi. Od posadzki odbijało się światło lamp, a na ścianie widniał, oprócz loga Przymierza i cytatu, również drogowskaz. "Do laboratoriów badawczych".
Korytarz był pusty, co było co najmniej podejrzane. Skradając się w kierunku laboratoriów, jako pierwszy zza rogu wyjrzał Vergull. Dostrzegł tam, oczywiście, śluzę - przejście z napisaną na drzwiach literką "G", przy której stała dwójka, uzbrojonych mężczyzn. Mieli na sobie dość niemodne pancerze, a sylwetki wydawały się być małych gabarytów, co sugerowało, że pancerze same w sobie były lekkie i cienkie. W dłoniach obu znajdowały się karabiny nieznanego kapitanowi modelu. Obydwoje na głowach mieli hełmy, wszystko w ciemnych barwach.
Nie dostrzegli turianina, więc grupka miała gwarantowaną przewagę w razie jakiegoś ataku. Pytanie, czy nie chcieli spróbować wykorzystać swojej szansy na poznanie sytuacji z drugiej strony? W teorii mogliby samą liczebnością zmusić ochroniarzy do zdania broni i ich wypytać, lecz odgłosy walki w ich hełmach, pochodzące od walczącego generała i jego zespołu.
Do decyzji zmusił ich okrzyk pochodzący z drugiej strony korytarza, lecz niosący się echem tak, jakby źródło dźwięku znajdowało się metr obok.
- Naprzód, naprzód, naprzód! - krzyczała jakaś kobieta z kolejnym zakrętem, wywołując u nich chęć schowania się z powrotem do korytarza.
Instynkt jednak podpowiadał im, że na razie nie mają czego się obawiać. Jakikolwiek oddział był popędzany po drugiej stronie korytarza, prawdopodobnie kierował się ku generałowi, nie im. Co po namyśle nagle okazało się jeszcze większą motywacją - bo kto wie, ile generał wytrzyma?
Wyświetl wiadomość pozafabularną