Heather Wade
Zaplanowana wycieczka rzeczywiście miała być czasochłonna, z drugiej jednak strony - co innego mogli robić? Zapoznanie się z kompleksem było jednym z tych punktów, którego nie powinni pomijać, w związku z czym podobna przebieżka czekałaby ich prędzej czy później. Nie było jednak wątpliwości, że im szybciej rozeznają się w terenie, tym lepiej.
Wade nie pozostało więc nic innego, jak ruszyć w drogę. Pierwszy etap był prosty, za to obfitujący w bodźce - spora wolna przestrzeń robiła tu za główny ciąg komunikacyjny, całą kolekcję skrzyżowań i rozjazdów, który nawet teraz tętnił życiem. Idąc prosto przed siebie, Heather mogła rozglądać się dokoła bez obaw o jakąkolwiek demaskację - była tu nowa, każda ciekawość była też uzasadniona. Nawet, gdyby zapędziła się w rejony, w które nie powinna - cóż, to dałoby się wyjaśnić dokładnie w ten sam sposób.
Nowa. Argument na wszystko, przynajmniej na razie, w obecnej roli.
Unikając spieszących się w różne strony robotników - część najpewniej na fajrant, inni na rozpoczęcie własnej zmiany - i kilku mechów Wade mogła więc poczynić pierwsze spostrzeżenia. Przede wszystkim - uniformy robocze. To, że stosowany jest tu jakiś kod kolorystyczny, było jasne właściwie od początku, teraz jednak Heather mogła zapoznać się z całą paletą barw. Były więc obfitujące w kieszenie rude kombinezony techników wszelkiej maści, były lekkie pancerze ochrony, były klasyczne zestawy urzędnicze oraz stroje grafitowe, granatowe i białe. I choć te trzy ostatnie nie nosiły na sobie żadnych szczególnych oznaczeń - ot, logo firmy i być może jakieś mniejsze, niezauważalne z tej perspektywy naszywki - to wnioskować można było o przeznaczeniu przynajmniej dwóch grup. Szare stroje nieźle pasowałyby na uniformy typowo górnicze, białe zaś - jeśli założyć, że zastosowano tu standardowe skojarzenie z tym kolorem - mogło sugerować służby medyczne. Jedyną prawdziwą zagadką pozostawały stroje granatowe - krojem przypominały mundury lotnicze, nie można było mieć jednak pewności, czy faktycznie mają takie zastosowanie.
Drugie spostrzeżenie dotyczyło natomiast mechów. Kroczące roboty pozornie zdawały się być maszynami topornymi, przeznaczonymi wyłącznie do prac wydobywczych, bystre oko Heather szybko wyłapało jednak pewne charakterystyczne punkty zaczepienia, niemal idealnie dopasowane do potencjalnej broni, jaką można by na tej kupie żelastwa zamontować. I choć na ten moment nie była to wiedza, którą można by do czegokolwiek wiedzieć, to znajomość możliwości wymiany wierteł na coś bardziej ofensywnego mogła okazać się przydatna.
Kolejnym punktem wycieczki były magazyny handlowe. Także i tutaj nikt Heather nie zaczepiał - każdy spieszył w swoją stronę, brak zainteresowania wymagał więc najpewniej z braku czasu. Ponadto można było spokojnie założyć, że jedyną, bardziej konkretną reakcję ze strony urzędujących tu magazynierów wywołać mogły dwie sytuacje - albo wizyty zbyt częste, sprawiające, że twarz Wade byłaby tu aż nadto znana, albo też obecność dziecka, które z pewnością przebywać tu nie powinno. Inne przypadki były zbyt mało ważne, by się rozpraszać, a skoro tak, to ponownie nic nie stało na przeszkodzie, by szpieg zerknęła sobie tu i ówdzie. W przeciwieństwie do głównej alei, ten sektor nie przyniósł ze sobą żadnych niespodzianek. Otwarte na oścież drzwi dwóch hal ukazywały dokładnie to, czego można by się spodziewać - starannie posegregowane stosy wydobytego surowca, rozdzielone zapewne pod kątem jakości i czystości. Trochę poustawianych pod ścianą narzędzi, gdzieś jakaś lista - być może określająca, gdzie co jest składowane, słowem wszystko to, co powinno znajdować się w magazynie.
Za to prawdziwa niespodzianka czekała na Heather w sektorze magazynów ogólnych. Przechodząc właśnie od magazynu III do V (w tym pierwszym, przez otwartą śluzę, dostrzec mogła pozorny chaos - od starszych modeli skycarów, przez różnej wielkości pudła i skrzynki, aż po nieoznakowane jeszcze imiennymi naszywkami, zapewne nowo zakupione uniformy różnych kolorów) całkiem odruchowo rzuciła okiem na przerwę pomiędzy nimi i...
W okolicach drugiego garażu dostrzegła dobrze znaną sylwetkę. To znaczy, inaczej - postaci nie znała osobiście, ale profil mężczyzny aż za dobrze pasował do tego, którego poszukiwali. Rozczochrane, czarne włosy, kolczyk, wzrost też chyba by się zgadzał.
Łut szczęścia czy zwykły zbieg okoliczności, nadmierne podobieństwo do Bergta? Z jednej strony trudno było uwierzyć, by Ivo - będąc poszukiwanym - pozwalał sobie na tak beztroskie spacerowanie po kompleksie i pogaduszki z pracownikami (z tej perspektywy Heather rozmówcy Bergta dostrzec nie mogła, nie było jednak wątpliwości - podparty o stojący pomiędzy garażami 2 i 1 skycar mężczyzna ewidentnie pogrążony był w dyskusji), z drugiej jednak czy naprawdę powinni lekką ręką odrzucać myśl, że uciekinier po prostu ma podstawy do dość swobodnego zachowania? Z tego, co mówił im Feliks, eks-szpieg Przymierza miał być przeciwnikiem cwanym i niełatwym do schwytania. To, że tak łatwo było go znaleźć po raz pierwszy wyraźnie kolidowało z tą opinią - pytanie więc, czy zdanie Yegorova było przesadzone, czy po prostu nie wiedzieli jeszcze wszystkiego, co pozwoliłoby im trafnie ocenić zbiega.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąMacie dwa dwuosobowe pokoje (w jednym łóżko małżeńskie, w drugim dwa pojedyncze), malutki pokój wspólny z aneksem kuchennym, niezbyt dużą łazienkę i wspomniany już magazyn. Uznajmy, że Mayfried Engineering jest firmą przyzwoitą i nie zmusza współpracowników do podobnych kombinacji lokatorskich ;d
Jeśli chodzi o ten post - nie wiedziałam, czy chcesz jakoś na odkrycia zareagować czy nie. Jeśli masz ochotę na to odpisać, to proszę bardzo, jeśli nic z Twoich planów się nie zmienia - daj mi znać, edytuję i opiszę wycieczkę do końca. :)
Peter King
Na wzmiankę o Terra Novie przynajmniej dwoje świętujących - Alex i Leslie - pokiwało głową ze zrozumieniem, przy czym ta druga swe współczucie wyjaśniła jeszcze w kilku krótkich słowach.
-
Moja siostra wyniosła się tam za swoim mężem i kategorycznie zabroniła mi szukać tam szczęścia. Jak gdyby tu było lżej, lepiej - parsknęła cicho, Alex uśmiechnął się krzywo, Tim zawtórował cichym śmiechem.
-
Hej, nie jest aż tak źle. Dlaczego nikt z was nie widzi pozytywów? Dobrze nas karmią, na przykład. Nie macie pojęcia, jakie to szczęście! Nie każdy może powiedzieć, że pracując w korporacji dostaje na obiad porcję, którą faktycznie może się najeść i której obrzydliwego smaku nie musi pozbywać się przez kolejny tydzień.
Dzisiejsza jubilatka pokręciła głową z rozbawieniem i nie siląc się na żaden komentarz - coś w odpowiedzi wymruczał za to siedzący obok Timothy’ego Lars, ale zrobił to tak cicho, że sens wypowiedzi zrozumiał tylko jej bezpośredni adresat, czyli Tim właśnie - ponownie zwróciła swą uwagę na Petera. Było nie było - to ona pełniła tu dziś funkcję gospodarza, przynajmniej oficjalnie. Jej święto, jej goście - zgadza się?
-
Zabezpieczenia, co? To nie najgorsze miejsce, gdzie mógłbyś trafić - rzuciła więc lekko Mairead, gdy przebrzmiał już kurtuazyjny śmiech po średnio udanym żarcie Kinga. -
Niewiele się u nas dzieje, tunele są w stanie raczej niezłym, więc... - Wzruszyła lekko ramionami. -
Więcej z tym biurokracji niż faktycznej roboty w terenie, nie, Tim?
Zagadnięty skinął głową i posłał Peterowi szeroki uśmiech.
-
Zabezpieczenia to mój rewir. To znaczy, w pewnym sensie, po prostu też w tym siedzę. - Dźgnął palcem rdzawy uniform, jak gdyby ten wszystko wyjaśniał. -
Faktycznie brzmi to gorzej niż rzeczywiście wygląda. Skoczysz na kilka kursów, trochę połazisz po ścieżkach, wypiszesz milion raportów dla góry. Raczej nie przewidujemy konieczności ratowania świata, przynajmniej nie w najbliższym czasie. - Uśmiechnął się z rozbawieniem. W jego spojrzeniu widać było już całkiem jawne zainteresowanie nowym kolegą po fachu. -
W każdym razie, skoro łapiesz się na ten etat, to musisz mieć sławetne „inż.” przed nazwiskiem. Skąd masz papiery? - Rozpierając się wygodniej na wątłym krzesełku, Timothy wlał do gardła kilka pozostałych łyków piwa, z lubością śledząc przy tym poczynania Petera. Tak, King zdecydowanie wiedział, jak wkupić się w łaski tutejszej społeczności.
-
Rób swoje tak, żeby nie było się do czego przyczepić. Warunki pracy nie są tu najgorsze, ale odpowiedzialność ciąży jak cholera. Myślałby kto, że robotnik dołowy to taka ważna fucha... No, ale tutaj trochę tak jest. Bezpieczeństwo swoje i innych, bla, bla. I normy. Podliczają nas pięknymi zestawieniami numerków, więc staraj się nie wypaść najgorzej. Być ostatnim na liście to nic przyjemnego. - Gdy przyszło do rad, tu ożywiło się już całe towarzystwo. Z promiennymi uśmiechami aprobaty przygarniając nową kolejkę, rwali się do odpowiedzi jak uczniowie, którzy wciąż mają jeszcze ambicje by zostać prymusem. I gdy rady jednych - jak na przykład Alexa - były oczywiste i poważne, tak inni sięgnęli po mniej znane, ale równie istotne zasady. Takie, które często ratują tyłek bardziej niż standardowe banały.
-
To każdy wie, Al - rzucił Sebastian, tym samym pokazując, że jednak mówić umie. -
Nikt natomiast nie wie o tyłku Sally. - Pochylając się teatralnie nad stołem, zniżył głos do konspiracyjnego szeptu. -
Każdy by go chciał, ale dostaje tylko jeden. I nie jest to żaden z nas. - Blondyn uniósł brwi znacząco, na co, po chwili napiętej ciszy, towarzystwo roześmiało się donośnie.
-
Dobrze mówi. - Tim wyszczerzył zęby szeroko. -
Sally Mayfried, przecudne trofeum Thomasa Mayfrieda, jednego z naszych kapitanów. Na papierach są kuzynostwem, ale nie trzeba być bystrzakiem, by zauważyć, że mamy tu do czynienia z miłością nie tylko rodzinną. Wiesz, o co chodzi. Nawet ten tutaj to zauważył... - Szturchając Alexa, inżynier uśmiechnął się niewinnie. -
A to znaczy, że sekret jest już tajemnicą poliszynela.
-
Ale o tym też ani słowa - wtrąciła się Leslie, nie kryjąc rozbawienia. -
Bo, jak wspomniał Sebastian, nikt o tym nie wie. W końcu Mayfriedowie to taka porządna rodzina, podobne skandale absolutnie nie są w ich stylu - parsknęła cicho.
-
Z nimi to w ogóle ostrożnie - dorzuciła swoje trzy grosze Mairead. -
Z Mayfriedami. Nie wyrzucają wprawdzie za każdy krytyczny komentarz na ich temat, ale łaska pańska na pstrym koniu jeździ. W firmie jest ich trochę, i w szefostwie, i w szeregach. Nie ważne, z kim z nich się zetkniesz, nie szarżuj za bardzo. - Wzruszyła lekko ramionami.
-
Dokładnie, bo jeszcze trafisz do naszej cudownej opieki zdrowotnej. Czasem odnoszę wrażenie, że jednym z kryteriów przyjęcia jest stopień niespełnionych marzeń co do katowskiego stanowiska. Albo takiego, wiecie... Inkwizytorskiego. Tyle dziwnych narzędzi, ile jest w ich posiadaniu, nigdzie nie uświadczysz. I, Bóg mi świadkiem, żadne z naszych wierteł nie robi takiego wrażenia, jak ich kolekcja. - Alex pokręcił głową, wyraźnie niechętnie wspominając jakieś przygody związane z tutejszą opieką zdrowotną.
-
Nie wierz mu, Al ma syndrom białego fartucha. - Klepiąc niedźwiedzia po plecach, Leslie mrugnęła znacząco do Kinga. -
A prawda jest taka, że dobrze czasem trochę się uszkodzić, by trafić pod czułą opiekę naszych siostrzyczek. Dobre dupy to są, uwierz na słowo. Albo sprawdź sam.
Na te słowa Lars parsknął cicho i pokiwał głową.
-
Święte słowa, Leslie wie co mówi. Szczerze mówiąc, zna się w tym temacie jak mało kto. - Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, w ostatniej chwili unikając karcącego trzepnięcia w blond czuprynę, jakie zafundować zamierzała mu kobieta.
Wyświetl wiadomość pozafabularnątęcza ;-;
Charles, tobie nie odpisuję, bo w zasadzie nie mam co. :P
Jeśli chcesz po prostu zaczekać do kolejnego dnia, to oczywiście możesz. Z drugiej strony, jeśli postanowisz jednak jeszcze jakoś wykorzystać bieżące popołudnie albo jeśli pozostała dwójka w coś Cię zaangażuje - znów będę dla Ciebie pisać.
Deadline: 6.11, północ