Czy bał się? Oczywiście, że tak. W takich sytuacjach zawsze trzeba liczyć się z tym, że już nigdy nie otworzy się powiek. Niemniej jednak, nie zamierzał okazywać swojego strachu przed resztą. Czuł odpowiedzialność za tych ludzi i miał wrażenie, że ich przetrwanie zależy od niego. Od jego poczynań, od jego silnej osobowości, którą niewątpliwie posiadał. Musiał się wziąć w garść, pomimo tego, że jego bebechy były właśnie wywracane na wszystkie strony i to nie tylko z powodu miotania jachtem przez ogromną falę. To przez paraliżujący strach, który odczuwał. Jednak jego podświadomość nie pozwalała w żaden sposób odebrać mu władzy nad własnym umysłem i ciałem.
W myślach odmierzał czas od uderzenia fali, kolejnego obrotu, starając się określić odległość jaką właśnie przebyli i oszacować miejsce lądowania, chociaż i tak za wiele mu to nie powie, bowiem nie znał tej planety. Niemniej jednak...To robił. Sam nie wiedział dlaczego. Jego umysł podpowiadał mu, że będzie to konieczne do dalszych działań. Co prawda, nie był komandosem, nie znał się na sztuce przetrwania, ale myślał logicznie. Mając zestaw najpotrzebniejszych danych, wysnuł już pewne wnioski. Niestety, aby współpraca z tą załogą toczyła się dobrze, musiał podzielić się nimi. Wiedział, że będzie to dla nich trudne, zresztą...Dla niego też to jest cholernie trudne. Miał tu wypocząć przed jedną z najważniejszych batalii w swoim życiu, a wygląda na to, że będzie musiał stoczyć kolejną bitwę o swoje życie. W sumie, nie tylko swoje.
Kurwa...Pogubiłem się...
Mowa tu o liczeniu, które tak skrupulatnie uskuteczniał. W końcu jacht uderzyła w wodę łagodniej, później jeszcze raz...Zwiastowało to, że najgorsze minęło i powoli zaczynają procedurę lądowania. Kiedy w końcu osiedli, najprawdopodobniej w wodzie, sądząc po jakości lądowania, niezbyt szarpiącego i łagodnego. Podniósł to i spostrzegł, że znajduje się nad turianinem, Iris i częścią załogi tego statku. Wyglądało to trochę zabawnie.
-Siemanko.-Rzucił pogodnie, tak jakby właśnie nic się nie stało. Co prawda, była to tylko gra jego umysłu, oszukującego się, że wcale nie jest tak źle, mając pełną świadomość tego, że miała miejsce ogromna tragedia. Niemniej jednak, dla mechatronika szklanka zawsze jest do połowy pełna i za wielkie osiągnięcie uważał fakt, że przeżyli. Rozejrzał się na boki i przeliczył osoby znajdujące się pod pokładem. Dziesiątka. Jasna cholera, to nie były dobre informacje. Świadomość tego, co się stało, strasznie go dobijała, skrzywił usta...Najwyraźniej bardzo mocno się zastanawiał. Nad czym? No właśnie...To się jeszcze okaże. Po chwili chwycił się jedną ręką za nagłówek, następnie drugą odpiął pasy i po chwili powoli, bezpiecznie zeskoczył na dół.
-Od czego by tu zacząć...Drodzy państwo, jesteśmy w tak czarnej dupie, że nawet sobie tego, kurrrrrrwa, nie wyobrażacie.-Mruknął do wszystkich znajdujących się w pomieszczeniu. Miał nadzieję, że okuli te ściany ołowiem. W przeciwnym razie, mieli jeszcze bardziej przerąbane.
-Jak pewnie zauważyliście...Elektronikę szlag trafił. Jak ja teraz udostępnię nowy status na FaceNecie? W każdym razie, wszystko to za sprawa porządnego impulsu elektromagnetycznego. A to oznacza, że nic nie działa. Radia, omni-klucze, ani ten zajebisty system podtrzymywania życia, którym, pewnie pokładaliście OGROMNE nadzieje. Serio, on też nie działa. Jest nas dziesięciu, biorąc pod uwagę objętość tej kajuty...Mamy powietrza gdzieś na...Hmmm...trzy godzinki.-Powoli zaczął zbliżać się do totalnie przerażonej Evy. Nie był najlepszym pokrzepicielem serc, co było widać właśnie w tej chwili, jak z pełną swoboda i radością ducha uświadamiał swoich towarzyszy o tym, jak bardzo są udupieni. Pociągnął nosem i po chwili wyciągnął ręce w górę, po to, aby złapać rudowłosą kiedy ta odepnie pasy.
-Dawaj, złapię Cię.-Rzucił do niej, puściwszy oczko, starając się trochu rozluźnić tą spiętą. Był przygotowany. Po chwili odwrócił się w stronę turianina i skrzywił usta. Obstawiał, że oboje wiedzieli co było przyczyną EMP i ogromnej fali, która nadeszła później. Niemniej jednak, postanowił wziąć pełną odpowiedzialność za swoje orzeczenie, które pewnie zabrzmi jak wyrok. Tak czy siak musieli opuścić to miejsce, by mieć choćby cień szansy na przeżycie.
-Ja mam im powiedzieć, czy Ty to zrobisz?-Tu zwrócił się do Septusa. Jednak było to pytanie retoryczne. Matthew już i tak podjął decyzję, że musi wziąć ich życie na klatę. Na szczęście, wokół siebie miał ochroniarzy i osoby przygotowane do ewentualnego starcia z niedoszłymi topielcami. Inżynier w tym czasie będzie miał czas na wymyślenie planu komunikacji z ewentualną pomocą. W końcu musiał wysłać jakiś znak życia do pobliskich planet, być może spróbować skontaktować się z Cytadelą, Przymierzem. Powoli w głowie tworzył już schemat prowizorycznego nadajnika, który zamierzał zbudować do tego celu. Mniejsza z tym, czas powiedzieć o najważniejszym.
-No i...Pierdolnęła atomówka. Także...No...Mam nadzieję, że zabraliście ze sobą jakieś ołowiane płyty.