Elizabeth przeniosła wzrok na Kiru i parsknęła śmiechem, choć brzmiało to bardziej jak sapnięcie z rozpaczy. Nie wiedziała chyba jak zareagować, bo choć chciała odpowiedzieć konkretnie, to była roztrzęsiona i przerażona. No i wściekła na Matta, bo ze wszystkich możliwych dni musiał pojawić się na Joab akurat dzisiaj.
- Monitoring? - zaśmiała się sucho i ruchem głowy wskazała kamerę w kącie pomieszczenia. - Nawet to jest atrapa, nie wiem właściwie po co ktoś ją tu zamontował. Nie zobaczymy co jest na zewnątrz, dopóki nie otworzymy rolet albo stąd nie wyjdziemy.
Coś łupnęło w ścianę, a kobieta prawie podskoczyła w miejscu. Jej twarz wykrzywiona była w grymasie bezradności, bo czuła się bezradna, bardziej chyba, niż którekolwiek z nich. Oni przynajmniej mieli pancerze, które chroniłyby ich przed potencjalnymi atakami. Prawdopodobnie.
Potrząsnęła głową, gdy Kiru spytała o drzwi do magazynu, jako że Tarczansky był zajęty spawaniem głównych drzwi wejściowych.
- On jest... to wyjście do korytarzy jest zamknięte odkąd pamiętam i nawet nie wiem kto ma do niego dostęp. Pod lądowisko wychodzi większa brama, żeby łatwiej było transportować paczki. Ta jest otwarta - przygryzła wargę, spoglądając na Ibbie, jakby blondynka miała jej w czymkolwiek pomóc. - W końcu przywieźliście zapasy. Nie zdążymy nic zrobić, boże, to zaraz tu wleci...
Zrobiła kilka kroków do tyłu i uruchomiła omni-klucz, nawiązując połączenie z jakimś numerem. Mimo wszystko jednak osoba, do której Elizabeth dzwoniła, nie odpowiadała. Zaklęła długo i efektownie, wyłączając urządzenie i wracając do pozostałych, za moment znalazła się obok swojego byłego męża, zachowując jednak bezpieczny dystans - od iskier i od niego.
- To jest dziecko, Matt - wysyczała. - Nie jeden z twoich kumpli, który się napierdoli jak szpadel tak, że nawet robaki go nie tkną. Proszę cię. Nie możemy tu siedzieć, nie możemy czekać w nieskończoność. Może i ty się odzwyczaiłeś od przejmowania się własną córką, ale ja nie i nie zamierzam czekać, aż to ją... aż ona... cokolwiek - zakończyła niezręcznie, nie potrafiąc wypowiedzieć trudnych słów.
Ibbie oderwała się od stołu, o który od jakiegoś czasu się opierała, na pierwszy rzut oka wpatrując się tępo w jego blat. Okazało się jednak, że nad czymś się intensywnie zastanawiała, bo w końcu podeszła do Kiru, unosząc na nią zdeterminowane spojrzenie.
- Kubera, chodź ze mną - zaproponowała cicho. - Jesteś w pancerzu, uszczelnisz go, przecież się nie przebiją, skoro da się w takich sprzętach przeżyć przypadkowe wystrzelenie w pustkę, co nie? Polecimy na dół, zamkniemy magazyn, wybijemy to, co wleciało już tutaj. Matt w tym czasie poradzi sobie z panikarą - zwinęła długie włosy w ciasny kok i związała je gumką, którą najwyraźniej cały czas miała na nadgarstku, po czym naciągnęła na głowę hełm. - Wrócimy za pięć minut, wolę się zabezpieczyć zanim to wszystko znajdzie nas, kiedy nie będziemy przygotowani. Laska mogłaby być w tej chwili równie dobrze nago, ten kombinezon jej przed niczym nie zabezpieczy.
- Mam plan całej kolonii, mogę ci przesłać, później go poszukam. Jak już zdecydujemy, że stąd wychodzimy - odparła ostro Elizabeth. - Jeśli faktycznie zamierzacie siedzieć tu w nieskończoność, możecie sobie plany kolonii wsadzić w dupę.
Ibbie westchnęła ostentacyjnie i oparła dłonie na biodrach, spoglądając na Kiru wyczekująco. Najwyraźniej ze względu na zaistniałe okoliczności nie zamierzała proponować tego samego Mattowi.
- Chodź, zamkniemy te drzwi, wrócimy i wtedy będziemy czekać.
- No chyba ci na mózg siadło, dziewczynko - była żona Tarczanskiego zacisnęła dłonie w pięści i odwróciła się do blondynki. - O ile jakiś w ogóle masz. Prawdopodobnie nie masz dziecka i współczuję, jeśli kiedyś będziesz miała. Nie zostawię jej tam samej. Nie będę tu siedzieć i czekać, aż wszystko się skończy. O jakim Indianinie mówisz? - uniosła już nieco mniej przerażony wzrok na Kiru. - Aaron tu jest? Był z Isą?
Wyświetl wiadomość pozafabularną