U Hawk chłód zaczynał wypierać furię, tymczasem każde kolejne słowo, które wypowiadała, sprawiało, że dłonie Ovesena coraz bardziej zaczynały się trząść. Może jednak to nie brak jakiegoś narkotyku tak na niego wpływał, tylko nieznośna osobowość Hawkins. Zacisnął jedną na swoim kieliszku, a drugą na nożu, zamykając na chwilę oczy. Julia zamarła z kawałkiem pieczywa w połowie drogi do ust, patrząc to na czerwonowłosą, to na swojego męża. Najwyraźniej on też miał swoje granice, a Hawk póki co nie robiła nic, poza obrażaniem stacji i jej gospodarza. To nie mogło prowadzić do niczego dobrego.
I nie prowadziło.
Sven poderwał się z krzesła, wbijając nóż w stół, idealnie w miejsce, gdzie drewniana obramówka blatu łączyła się z jego środkiem, z tworzywa sztucznego. Miejsce, w którym normalnie czerwonowłosa opierałaby rękę, gdyby nie trzymała jej stale przy broni. Kieliszek przewrócił się i roztrzaskał na stole, a ciemny alkohol rozlał się między talerzami. W sali znów zapadła cisza, choć tym razem chyba znacznie bardziej świdrująca, niż za pierwszym razem.
- Za kogo ty się uważasz? - Ovesen oparł się o blat i pochylił nad Hawkins. Jego spojrzenie było już całkowicie oszalałe, a głos wściekły. - Przychodzisz tu, do tego stołu, jako jedna z nielicznych, a zachowujesz się jak vorcha wyciągnięty z odbytu Omegi. Gdybym chciał zaimponować tobie, to pokazałbym jak głośno umiem bekać, bo to jest chyba na twoim najwyższym poziomie elokwencji.
Zamachnął się i część dań wylądowała na podłodze. Nikt nie wstał, żeby je pozbierać. Nie teraz, kiedy ruszenie się z miejsca mogło poskutkować wyrzuceniem przez śluzę stacji, tylko dla zaspokojenia wściekłości i chęci mordu, która widniała w oczach Svena. Goście nie byli po stronie Hawk, nikt nie ruszył się, by ją obronić, by przyznać jej rację - nawet ci, którzy słyszeli całą rozmowę. Ale nikt też nie próbował uspokoić jej, rzucić argumentu przeciwko gospodarzowi. Jego się zwyczajnie bali. Siedzieli więc dalej, jak spetryfikowani, czekając na rozwój wydarzeń.
- Nie dostaniesz gwarantu, Hawk - wykrzyknął, rozkładając szeroko ręce. - Miałaś gościnność ode mnie, większą niż większość. Miałaś dobrą radę i dobrą propozycję. Teraz jest mi bardzo przykro, ale możesz sobie je w dupę wsadzić. Byłem dla ciebie szczodry, chciałem dać miejsce, do którego twoi ludzie będą mogli wracać, właściwie w zamian za nic. To jest twoja odpowiedź? To?!
Opadł z powrotem na swoje krzesło, zaciśnięte dłonie opierając na blacie stołu. Następne słowa już wysyczał.
- Nie potrzebuję ciebie ani twojego złomu. A Cerberusa, którego do mnie przyprowadziłaś, mogę zabić razem z całą twoją załogą. Zabrać ją.
Nadal była sama, a ochroniarzy było czterech. I wszyscy w tej jednej chwili, bez słowa sprzeciwu ruszyli w jej kierunku.