Wyświetl wiadomość pozafabularną
Gdy Ja'antian przemierzał korytarze, światła awaryjne kąpały ściany w krwistym blasku. W tle, oprócz wiatru, słychać było wycie systemów awaryjnych, które przymknęły się dopiero w połowie jego ubierania pancerza. Diana już nie odpowiedziała - w chwili, w której chmura przykryła stację badawczą, komunikacja z kobietą, jak i całą resztą świata, zniknęła.
W chwili, w której turianin znajdował się w szatni, każdy z paneli w centrum komunikacyjnym wypełnił się szumem. Na ekranach wyświetlana była tylko jedna, krótka wiadomość.
ŁĄCZNOŚĆ RADIOWA ZERWANA.
KOD BŁĘDU: 397
Vesser zaklęła cicho, sprawdzając swój omni-klucz, gdy komunikacja padła. Spróbowała wywołać Accthana, łudząc się, że może jej odpowie, lecz zrobił to tylko huk wiatru.
-
I tyle po koordynacji - krzyknęła, usiłując przebić się przez wiatr.
Na horyzoncie, może kilka kilometrów od stacji badawczej, w okolicach kanionu, w tej chmurze pyłu odznaczył się twór - ogromny lej, oko huraganu, przecinane błyskami wyładowań elektrycznych. -
Lina? Z tyłu, na mocowaniach - dodała, wskazując kciukiem tył pojazdu. Istotnie, na jednej ze ścian znalazł wzmacnianą, grubą linę mocowaną na dwóch hakach.
-
Dobry pomysł. Możemy się przywiązać, nie powinno wtedy nikogo... zwiać - stwierdziła, zachęcając go tym samym do wykonania tego. -
Włącznie też magnetyczne buty. O ile macie.
Bestię podrzucało w niebezpieczny sposób, lecz Vesser starała się to ignorować. Kierowała dość stabilnie, nawet pomimo stresu, jaki musiał tworzyć widok, który miała przed oczami.
-
Jakie znowu ciało, Brown? - warknęła, nie odrywając spojrzenia od terenu naprzeciw.
Również Viyo nie potrafił przypomnieć sobie tego, by zauważyli cokolwiek ciekawego przy wyjeździe ze stacji.
Kobieta krzyknęła, z niewiadomych powodów, uderzając nagle w pulpit sterujący i przełączając jedną z opcji. Pojazdem znów zarzuciło, tym razem niebezpieczniej.
-
Trzymajcie się czegoś - poradziła, znacznie ciszej niż wcześniej.
A może to huk się wzmógł. Burza znajdowała się tuż przed nimi. Specyficzna bariera dymu, wyznaczająca jej granicę, choć jej skutki odczuwali już od dawna. W sercu każdego zadrżała trwoga - walka z przeciwnikiem wyposażonym w karabin szturmowy była łatwiejsza. Szanse na przeżycie zależały od własnych umiejętności, był materialnym punktem, do którego można było dotrzeć i go pokonać. Żywiołu jednak nie dało się ujarzmić, a teraz zdani byli na jego łaskę.
Przed tym, gdy wszystkie z ich szyb zasnuł atrament, Diana coś krzyknęła, choć jej słowa utonęły w zawodzeniu pradawnej istoty, burzy, która zrodziła się setki kilometrów dalej, by dotrzeć do nich pomimo ich przygotowania na jej uderzenie. Widoczność niemal natychmiast spadła do zera - sporadyczne błyski jedynie rozjaśniały wirujący w powietrzu piasek. Żadne z nich nie widziało, jak Vesser, posługując się wyłącznie mapą, wyminęła skały i jakimś cudem znalazła lądowisko. Komunikacja była niemożliwa, nawet werbalna, nie mówiąc o łączności radiowej - jedynym, co słyszeli, był grom.
Huk uderzenia metalu o metal wyróżnił się z jednostajnego szumu szalejącej burzy. Ja'antian, którego ciało wypełniała adrenalina, stanął przed decyzją o otworzeniu włazu. W tej chwili, w której to zrobił, obie historie złączyły się w jedno.
Piasek wdarł się do pomieszczenia wraz z przeraźliwym wyciem. Sylwetka pojazdu była niemal niewidoczna, lecz rozpoznał, gdy drzwi jej się rozsunęły.
Bestia zachwiała się, tak, jak jeszcze nigdy, niemal odrywając swoje koła od metalowej powierzchni lądowiska. Vesser uderzyła w panel sterujący, a coś w pojeździe gruchnęło. Nagle przestało trząść. Potężne magnesy wbudowane w podwozie przylepiły się łapczywie do powierzchni lądowiska, utrzymując pojazd w miejscu, gdy jego drzwi się otworzyły.
Świat był wzburzonym morzem, jednolitą powierzchnią, którą widzieli, a która przysłaniała im nawet ich własne ciała. Odpalenie latarki nie przerzedzało chmury, a jedynie zmieniało jej barwę. W snopie światła dostrzegli dziurę, zaledwie dwa metry od pierwszej osoby, którą Diana wypchnęła na zewnątrz - a którą był Viyo. Dostrzegł ciemną sylwetkę na tle jasnego wnętrza szatni - cel, który, choć tak blisko, jednocześnie wydawał się niemożliwy do osiągnięcia.
Wiatr uderzał w ich pancerze z prędkością, która już z pewnością zwiałaby każde z nich z osobna gdyby nie ceramiczne skorupy. Viyo z trudem przedzierał się na przód, ciągnąc za sobą Carlosa, za którym z kolei szła Tori. Pochód zamykała Vesser. Każdy krok wydawał się być niepewnym rzutem monety, a każde oderwanie stopy od ziemi mogło stać się ich zgubą.
Tarcze każdego z nich rozbłyskały niczym błyskawice, będąc jedynym znacznikiem ich położenia. Dzięki temu przez moment wszystkich dobrze widział Ja'antian, póki, bombardowane setką mikroskopijnych pocisków, nie odmówiły posłuszeństwa.
Wreszcie, Vex jako pierwszy złapał wyciągniętych ramion drugiego turianina, wpadając do środka i wciągając za sobą Carlosa. Osłona od wiatru natychmiast zmieniła sporo, zniknęło to obciążenie utrudniające chód, lecz chaos z zewnątrz panował również w środku.
Lecz gdy już w ich sercach pojawiła się iskra nadziei, że dotrą bez problemu na miejsce, nagły błysk i grom na szczycie stacji zasiał w ich sercu panikę. Odłamki oderwane od zewnętrznego poszycia budynku przeleciały z prędkością stu kilometrów na godzinę pomiędzy obiema kobietami, które zachwiały się, na moment tracąc równowagę.
Bok Te'erii przeszył przeraźliwy ból, wyciągający ją z zamyślenia, odwracający uwagę od walki z wiatrem. Kobieta niemal nie zauważyła, jak trójka mężczyzn wciąga ją do środka pomieszczenia, jak drzwi się zamykają. Była tylko ona i płonący bok, wraz z setkami ostrzeżeń wydawanymi przez systemy podtrzymywania życia.
W jej talii, pomiędzy żebrami, tkwił wąski, metalowy pręt. Z miejsca, w którym zagłębił się w jej ciele, sączyła się krew.
Ktoś, kto był najbliżej, uderzył w panel, zamykając śluzę. Czerwone światła znów się aktywowały, a huk wiatru zelżał, tłamszony grubym poszyciem stacji. Piasek zdążył opaść, nim systemy stacji przefiltrowały powietrze - teraz znajdował się na ziemi, na ich pancerzach, na każdej powierzchni.
W oddali zawodził huragan.
Vesser nie wytrzymała. Padła na kolana, drżącymi rękami sięgając do hełmu, który z oporem, bardzo wolno, zaczęła zdejmować. Zaczep po zaczepie, aż wreszcie zatrzymała się na ostatnim, nim nie usiadła na metalowej podłodze, oparta plecami o ścianę, rezygnując z dalszego ruchu. Dyszała ciężko, jak każdy z nich, lecz pierwsze spojrzenie w jej stronę pozbawiało złudzeń dotyczących tego, czy za jej zachowaniem stało tylko zmęczenie. Wizjer jej hełmu był kompletnie roztrzaskany. Pancerne szkło, mające wytrzymać wszystko, poddało się nadlatującym z taką prędkością odłamkom, będącym ekwiwalentem wystrzelonych z broni pocisków, przed którymi nie mogły obronić ją tarcze.
Wreszcie, z pomocą kogoś innego lub sama, zrzuciła bezużyteczną już część pancerza, kładąc ją obok, gdzieś w piasku. Jej twarz pokryta była krwią pochodzącą z kilkunastu nacięć rozsianych w górnej części jej twarzy. Niektóre wyglądały niewinnie i płytko, inne zdawały się być głębokie. W niektórych tkwiły odłamki pancernego szkła. Jedno oko miała zamknięte, drugie po krótkiej chwili też przymknęła, nic nie mówiąc, starając się dojść do siebie jak najszybciej, choć z pewnością jej ciałem owładnął szok.
Wyświetl wiadomość pozafabularnądeadline: niech będzie poniedziałek, dwunasta, choć im szybciej tym lepiej :>