Mężczyzna odchylił głowę na słowa Widma, ni to w zdziwieniu, ni w geście żalu. Jego stosunek do Khouriego wydawał się być obojętny - przynajmniej w taki sposób przedstawiał go sam Nazir. Polował na niego spokojnie, wiedząc, że któregoś dnia się potknie, że nie starczy mu sił i zrozumie, jak mało może w pojedynkę zdziałać. Jego wyrwanie s
ię w ostatniej chwili, do czego przyczynili się pozostali, musiało wywrzeć na Reedzie jakieś wrażenie, a przynajmniej pozostawić niesmak w ustach.
-
Nasze ścieżki zbiegły się w kilku miejscach na przestrzeni ostatnich lat - przyznał, stając przed drzwiami prowadzącymi do wnętrza bazy. -
Według hierarchii, nigdy nie byłem jego zwierzchnikiem. Służyliśmy przez pewien czas razem - dodał, obracając głowę w kierunku Widma gdy potężna śluza zaczęła się rozsuwać. Choć wizjer jego hełmu zakrywał mu twarz, turianin mógł czuć na sobie jego spojrzenie. -
Widzę, że tej historii ci nie opowiedział.
Korytarz, w którym się znaleźli, był szeroki, ale krótki. Do środka wpadało światło z zewnątrz, a odgłos uderzeń butów o metalowe powierzchnie odbijał się echem od czterech ścian.
-
Zabiliście moją partnerkę. Pytasz, czy chciałbym odwdzięczyć ci się tym samym? - odpowiedział beznamiętnie, splatając dłonie za swoimi plecami. Jego ton głosu, nawet zniekształcony, nie sugerował uczuciowego znaczenia ich relacji, jedynie partnerstwo pracownicze. Stanął przodem do wyjścia i do nich.
Drzwi za nimi zamknęły się, pobudzając systemy stacji do działania. Światełka informujące o postępującym procesie normowania powietrza w środku połyskiwały, tańcząc na czarnych, gładkich pancerzach, malując świat cieniem i refleksem. Buczenie pracujących systemów podtrzymywania życia ustało po niecałej minucie, w trakcie trwania której nikt nie zabrał głosu.
Gdy zapadła cisza, śluza naprzeciw nich otworzyła się, ponownie wpuszczając do środka światło - tym razem jasne, ostre, padające z lamp umieszczonych we właściwym korytarzu we wnętrzu bazy, w którym się znaleźli.
W jasnej przestrzeni, turianin dostrzegł, że twarz Volyovej pociemniała, po słowach Donovana lub po wejściu do środka, a zmarszczone brwi zdradzały rosnące poddenerwowanie.
Znaleźli się w średniej wielkości, kanciastym pomieszczeniu, przypominającym posterunek ochrony. Przy samym wejściu znajdowało się biurko i spory skaner. Na biurku leżał komputer i holograficzna klawiatura - poza tym nic, nawet jeden datapad lub kubek z kawą. Skaner był bramą, przez którą należało przejść by dostać się dalej. Pod ścianami znajdowały się wysokie, zabezpieczone szafki, a na środku dwa, podłużne stoły. Nad nimi zawieszone były ekrany monitoringu, ukazujące lądowisko, to pomieszczenie i dwa inne, obce im korytarze. Po niektórych co jakiś czas przechodziła ludzka postać ubrana w cywilne ubrania lub opancerzony ochroniarz.
W pomieszczeniu znajdowała się ich trójka. Jeden siedział przy biurku, pozostali stali pod ścianami, z karabinami w dłoniach. Wszyscy, nawet ten siedzący, mieli na sobie pancerze, ale ich twarzy nie zasłaniał hełm. Mieli ociosane, lekko rumiane od panującego w środku zimna twarze. Poza tym nie wyróżniali się od jakichkolwiek innych żołnierzy Przymierza.
W pokoju znajdowały się trzy pary drzwi. Pierwsze, po lewej, podpisane były "Do A, L". Drugie, naprzeciwko nich, miały oznaczenie "Do A, L, T, S, Z". Trzecie, po prawej, nie miały podpisu.
Agresywne piknięcie ze strony skanera rozległo się wewnątrz gdy pierwszy z ochroniarzy, którzy ich eskortowali, przeszedł do środka. Czerwona ikona informowała o wykrytym sprzęcie, ale pozostali to zignorowali. Po nim, na zewnątrz przeszedł Reed, sięgając do zapięć swojego hełmu by go zdjąć, pozostawiając przed skanerem Vexa, Mayę, i ich trzyosobową obstawę - dwójka snajperów musiała zostać na zewnątrz i pilnować wejścia.
Donovan zdjął hełm z głowy, odgarniając potargane włosy do tyłu. W ostrym świetle stróżówki wydawał się mieć więcej zmarszczek na twarzy niż gdy widzieli się ostatnio.
Wyciągnął zachęcająco rękę w stronę niebieskowłosej i machnął, przywołując ją do siebie.
-
Panie przodem - polecił, na co kobieta prychnęła, stojąc w miejscu póki uderzenie kolby karabinu szturmowego między łopatki nie zmusiło ją do ruszenia do przodu z cichym stęknięciem.
Alarm pisnął ostrzegawczo, pokazując mężczyźnie siedzącemu przy biurku wszystko, co kobieta mogła mieć do ukrycia.
-
Omni-klucz, generator tarcz, pochłaniacze ciepła... - zaczął wymieniać znużonym głosem, podczas gdy za Volyovą drugi żołnierz przeszedł przez skaner i bezpardonowo sięgnął do przypiętego przy jej pasku generatora tarcz.
Odpiął go wraz z pochłaniaczami ciepła i omni-żelem, po czym rzucił te rzeczy na biurko. W przeciwieństwie do Reeda, czwórka jego podwładnych nie zdejmowała ze swoich głów hełmów - mogli tylko obserwować ciemne wizjery zarysowany wiatrem, pyłem lub lodem metal. Żadnej twarzy, na której dostrzegliby emocje, za którymi kryła się nagłość i porywczość ruchów.
Maya warknęła pod nosem, gdy złapał za zaczepy jej hełmu. Szarpnęła, sprawiając, że stojący najbliżej ochroniarz wyżej uniósł lufę swojego karabinu, ale z jej głowy koniec końców, siłą zdjęta została ochrona, odsłaniając pełną furii twarz i przyklejone do policzka, niebieskie włosy, które w wyniku szamotaniny wydostały się z upięcia.
-
Implanty - odezwał się ponownie mężczyzna za biurkiem, gdy hełm spoczął na biurku obok całej reszty sprzętu. Spojrzał na Reeda i uniósł brwi w pytającym geście.
-
Zawołaj doktor Zheng - poprosił Donovan, na co jego podwładny kiwnął głową, przełączając coś na swoim komputerze.
Reakcja była niemal natychmiastowa. Niepodpisane drzwi po prawej stronie otworzyły się, wpuszczając do środka nieprzyjemny zapach środków odkażających. Do środka wsunęła się niewysoka kobieta, azjatka o krótko ściętych włosach. Nie miała na sobie lekarskiego kitla tylko biało-czarny uniform, schludny i elegancki. Znad dekoltu, spod materiału wystawały tatuaże, które miała na swojej klatce piersiowej.
Nie miała nieprzyjemnej twarzy, ani nawet skrzywionej czy przesadnie obojętnej miny. Zmarszczki dookoła powiek zdradzały jej wiek, ale poza nimi, wyglądała na osobę młodą, ambitną, ale też stosunkowo ciepłą jak na lodową fortecę, w której pracowała.
Jedynym, co przypominało na jej widok o tym, gdzie się znajdowali, była reakcja ochroniarzy. Dwójka o wzroku skrytym za wizjerami natychmiast doskoczyła do Volyovej i złapała ją pod ręce, unieruchamiając ramiona i przytrzymując w miejscu wbrew jej głośnym protestom.
Lekarka, bądź naukowiec, nie zwróciła na ten gest uwagi.
-
Tak, wiem - powiedziała lakonicznie, widząc spojrzenie Donovana, a może słysząc ich konwersację przez drzwi, lub system monitoringu. Nie spojrzała nawet w kierunku biurka czy skanu, który pojawił się na monitorze na nim leżącym, od razu jej wzrok przeniósł się ku Mayi. -
Pójdziesz ze mną - poinformowała Volyovą, zupełnie tak, jakby dawała jej wybór do podjęcia, chodź w tej chwili kobieta miałaby problem by zaoponować.
Mako gładko posuwało się po zlodowaciałej powierzchni, pokonując kolejne metry wyznaczanej przez Etsy trasy. Pojazd był stosunkowo szybki na płaskiej nawierzchni, ale Khouri prowadził go ostrożnie, w niektórych miejscach zwalniając, w innych pozwalając sobie na przyspieszenie. Na razie mieli zaledwie dwie minuty opóźnienia, a zegary pokazywały, że pozostało im zaledwie trzydzieści minut jazdy - zaledwie było jednak nieadekwatne w
tej sytuacji. Im dłużej znajdowali się na zewnątrz, na lodzie, nie wiedząc co jest pod nimi, tym zwiększało się ryzyko tego, że coś pójdzie nie tak. Nie wspominając nawet o tym, że w razie komplikacji po stronie Widma i Volyovej, nie będą w stanie im pomóc jeśli nie dotrą na czas.
-
A szkoda - przyznał Khouri, uśmiechając się lekko. Temat ich rozmowy był lekki, nieco umilał pełną stresu i niebezpieczeństwa podróż. -
Lubię twój głos.
Jazda nie nastrajała na słuchanie kolęd, a co dopiero na ich śpiewanie. Może coś lecącego w tle uspokajałoby żołnierza kierującego pojazdem, ale niekoniecznie pomagałoby Francuzce. Grube ściany szczelnie zamkniętego pojazdu wytłumiały wszystko, co działo się na zewnątrz, ale nawet i bez nich pewnie nie słyszeliby wiele. Chasca wyglądała z ich perspektywy na opustoszałą. Nawet piękny artefakt na niebie był zaledwie pozostałością po cywilizacji, której od dawna tutaj nie było. Na środku zamarzniętego jeziora, w pełnym opancerzeniu, z torbą broni przeznaczonych dla drugiej części ich zespołu, byli samotni jak palec. Ich potencjalny ratunek stał zadokowany na lądowisku bazy Castora, lub uwiązł po drugiej stronie Przekaźnika Masy, zmuszony do bierności.
Mimo własnego towarzystwa, ciężko było ignorować wrażenie samotności, które to miejsce potrafiło wywoływać. Strasząc szpiczastymi, ostrymi końcami wzgórz na horyzoncie i morderczą pogodą, przypominając o potrzebie sprawdzenia poziomu tlenu i paliwa w pojeździe, migoczącym na panelu sterującym.
-
Powinniśmy zainwestować w sondy - westchnął Nazir, nieprzekonany słowami pocieszenia, które dla niego miała. Miłe tematy ustąpiły poważnym rozważaniom, na których końcu nie znajdowały się żadne przyjemne wnioski. -
Skanery fregaty nie wiedzą przecież co może znajdować się pod ziemią. Nie sprawdzą gęstości i grubości lodu, nie zbadają tego z bliska. Odczytała kilka rzeczy i wytyczyła trasę - mruknął, zerkając ponownie na pulpit i czas podróży, który im pozostał.
Pomimo tego, że jechali już ponad dwadzieścia minut, otaczające ich góry wydawały się nie zmieniać swojego położenia ani o centymetr, jakby poruszali się w miejscu.
Milczał przez dłuższą chwilę, skupiony na prowadzeniu, które nawet w tak stresujących warunkach mogło stać się po jakimś czasie monotonne. Połać płaskiego terenu po której się poruszali była ogromna, a jezioro musiało znacznie przewyższać rozmiarem to, które odwiedzili na Thessii.
-
Czujesz to? - głos mężczyzny, który rozbrzmiał wewnątrz Mako brzmiał niemal tak metalicznie jak brzmiałoby uderzenie czymś twardym o poszycie pojazdu. Gdy obróciła głowę w jego kierunku, dostrzegła, że zaciska nerwowo szczękę, wpatrując się uparcie naprzeciw.
Ale przed nimi, ani za nimi, niczego nie było. Teren nie zmienił się ani na jotę, wciąż taki sam, nieprzyjazny i zimny.
-
Spójrz - dodał, odrywając lekko jedną rękę od kierownicy.
Maszyna drżała. Coś, co wytłumiały ich fotele, dało się wyczuć dotykając dłonią jej ram lub pulpitu sterującego. Mako niestrudzenie poruszało się naprzód, ale pojazd drgał. Początkowo, wibracje wydawały się jednostajne i takie same, i choć musiały wzbudzić w nich przerażenie, lód pod nimi się nie załamał. Pojazd nie wpadł do otchłani i nie spadali w dół, ku niechybnej i stromej śmierci. Coś się jednak zmieniło, a żadne z nich nie wiedziało co.
Dopiero po chwili drgania gwałtownie wzrosły, tak, że nawet miękkie i umiarkowanie wygodne siedzenia nie były w stanie tego ukryć. Alarm zawył tak samo jak kilka minut wcześniej, zwracając uwagę na żarzący się, czerwony trójkąt z wykrzyknikiem gdzieś przed nimi, pulsujący ostrzegawczo. Teraz mogli dostrzec co oznaczał - anomalię, której systemy pojazdu nie były w stanie odczytać poprawnie, więc w zasadzie nie dawało im to żadnych informacji. Lód pod nimi drżał jeszcze przez kilka sekund, nim tak jak zaczął się trząść, tak od razu uspokoił, sprowadzając drgania pojazdu do minimum.
-
Hełm - warknął Khouri, z agresją w głosie, która nie była w żaden sposób skierowana w stronę Francuzki, jedynie wzbudzona nagłym przypływem adrenaliny, który wywołała w nim anomalia. Choć ustąpiła, mężczyzna siedział w fotelu sztywno, ściskając kierownicę. -
Na wszelki wypadek - dodał, doprowadzając swój głos do porządku. -
Drgania tektoniczne. Może się nie powtórzą.
Zdjął własny z kolan i założył na głowę, zatrzaskując zaczepy sprawnie.
Jego chęć posłuchania muzyki podczas jazdy zniknęła w ciągu kilku sekund.