30 sty 2014, o 21:57
Pobudka, jak zwykle nieprzyjemna połączona z bólem stawów, zmuszonych do układania się w niewygodnej pozycji przez zbyt małą celę. De Silva wstał powoli na nogi, prostując się przy dźwięku "strzelających" kości. Za oszklonymi drzwiami znów "powitał" go ten sam, szary widok na kładkę strażników oraz szereg innych cel w oddali. Cel takich jak jego, ciasnych i niewygodnych oraz lodówek, gdzie zamykano specjalnych gości tego ośrodka. Taca z posiłkiem czy też czymś co miało być jedzeniem, leżała na ziemi obok otworu/podajnika. Pojawił się również kibel, wysuwany automatycznie o tej samej porze co posiłek. Dwa razy dziennie odrobina higieny dla każdego więźnia - łaska panów. Marcus jednak nie sięgnął jeszcze po żarcie, zamiast tego przeciągnął się w miarę możliwości, a potem zrobił krótką serię ćwiczeń, by rozluźnić i rozmasować mięśnie, uwolnić się od skurczów jakie mu doskwierały każdego ranka po niewygodnym śnie. Pozwalało mu to utrzymać jako taką formę, oraz podtrzymać wolę życia w tym przeklętym miejscu jakim był Czyściec. Siadłszy w końcu sięgnął po tackę i zaczął się posilać... zapomniał już jak smakuje prawdziwe jedzenie, karmiony wciąż tym samym podłym żarciem. Podstawowe składniki odżywcze w jednej papce, którą trudno nazwać smakowitą. Pewnie jeden ze sposobów na psychiczne złamanie więźniów, do spółki z okresowym biciem przez strażników, czy też pozbawianiem snu za pomocą ostrego światła i hałasu. Pchnięciem skazanych ku krawędzi ich wytrzymałości, by sami skakali w otchłań szaleństwa i psychozy. Marcus widział i słyszał tych którzy nie wytrzymali, on sam też był obiektem tych rozrywek strażników z Błękitnych Słońc. Wsunął pustą tackę w niewielki otwór podajnika, po czym oparł się plecami o ścianę swej celi. Marcus, w przeciwieństwie do wielu, zmienił się już dawno temu, jeszcze zanim trafił do Czyśćca. Te wszystkie tortury jakich tutaj doświadczył nie złamały go, jedynie dały mu kolejny powód do życia, by po wyrwaniu się stąd mógł odpłacić komuś za te wszystkie "urocze" dni, jakie tutaj spędzał. Coś jednak stracił przez ten czas pobytu, a może po prostu dopiero teraz sobie uświadomił, że zamknął swe serce na niemal wszystkie uczucia... niemal.
Oparł głowę o ścianę i przymykając oczy, oddając się wspomnieniom. Jedynej rzeczy, która mu pozostała i której nikt nie był w stanie mu odebrać.
"- Nie śpij bo cię okradną. - usłyszawszy znajomy głos gdzieś blisko otworzył oczy, ale tylko po to by natychmiast je zamknąć w odruchu przed spadającą mu na głowę wodą, której już nie utrzymywała w powietrzu biotyka. Dziewczęcy śmiech podziałał na niego równie orzeźwiająco jak woda, która przed chwilą na niego runęła.
- Isabell!! - krzyknął, prychając przez nos i przecierając oczy. - Ciągle się ciebie żarty trzymają. Daję słowo, że w końcu sprawię ci lanię.
- Jakcson mnie obroni. - rzuciła stojąca w progu drzwi, trzymająca się pod boki zgrabna szatynka. Ubrana tylko w shorty i koszulkę najwyraźniej świetnie się bawiła całą sytuacją.
- Za ten numer w zeszłym tygodniu jeszcze mi pomoże i cię potrzyma. - zaśmiał się Marcus wstawszy z łóżka i złapał "opierającą" się dziewczynę w objęcia obdarzył ją gorącym pocałunkiem, który zresztą z ochotą odwzajemniła własnym. Dłuższą chwilę trwało zanim się od siebie oderwali, a de Silva odezwał się z lekką złośliwością w głosie połączoną z rozbawieniem - Z drugiej strony za te wspólne numery jeszcze sobie ciebie zostawię na jakiś czas, zanim wymienię na jakąś bardziej uległą i spokojną asari. - skończył mówić i odskoczył unikając kuksańca wymierzonego przez dziewczynę. Ta parsknęła niczym kotka, po czym podeszła do swojej szafki i zrzuciwszy ubranie zaczęła się przebierać. Rzuciła przy okazji chłopakowi ręcznik, którym Marcus zaczął się wycierać ściągnąwszy mokrą koszulkę.
- Myślałam o twojej propozycji i zdecydowałam się ją przyjąć. - głos Isabell jeszcze przed chwilą wesoły, teraz był pełen emocji. Dziewczyna spojrzała na niego swymi czarnymi niczym otchłań kosmosu oczami, zaś Marcus mógł ujrzeć w nich coś więcej - szczęście i radość. Odrzucił ręcznik i podszedłszy do Isabelli pocałował ją i przytulił czule do swej nagiej piersi. - Jesteś najbardziej nieznośną dziewczyną jaką znam, ale za to cię właśnie kocham. Kiedy powiemy reszcie o naszym szczęściu?
- Po tej misji, szykuje się kolejna rozróba i pewnie przy okazji łatwa skoro trafił nam się oficer, który docenia twoje pomysły. - zarzuciła mu ręce na szyję nie przejmując się zupełnie tym, że ktoś może nagle wejść i ujrzeć ich półnagich stojących na środku pokoju. Uśmiechnęła się zalotnie i dodała popychając go lekko w kierunku łóżka - Apropo pomysłów, to do odprawy mamy jeszcze trochę czasu i dawno nie mieliśmy okazji uwolnić się od nadmiaru stresu...
Marcus zaśmiał się po czym gwałtownie pociągnął ją na siebie i oboje wylądowali na pościeli - Tylko postaraj się tym razem nie zostawiać zbyt dużo śladów swoich pazurów na moich plecach kocico. - mruknął do niej, a potem oboje zatracili się w sobie w gwałtownej namiętności."
Otworzył oczy wyrwany ze wspomnień wrzaskiem bitej ofiary, która miała sąsiednią celę. De Silva miał odwiedziny parę dni wcześniej, a teraz przyszła kolej na turiańskiego pirata. Dźwięki dochodzące z celi obok znał doskonale z własnej perspektywy, poznane dobrze przez te kilka lat które tutaj spędził. Czas spędzony w zamknięciu, rzadkie spacery i zdawkowe rozmowy z innymi więźniami, tortury w wykonaniu strażników. I brak możliwości odgryzienia się napastnikom, a przy okazji bezsilność wobec tego wszystkiego. Bezsilny, tak przynajmniej czuł się na początku, ale potem przestał na to zwracać uwagę, zamknął się w sobie, swe myśli kierując bardziej ku przetrwaniu i zemście na Essexie. A co potem? Jak już załatwi tego skurwiela i odzyska swój statek zapewne wróci do interesu. Do sił Przymierza nie miał po co wracać, któraś z trzech wielkich organizacji najemniczych też niezbyt mu odpowiadała, a zwłaszcza Błękitne Słońca. Wielu jednak z chęcią by zapłaciło za dostarczenie ładunku lub paru pasażerów w kilka miejsc z pominięciem oficjalnych kanałów. A Marcus ciągle jeszcze miał kontakty z odpowiednimi pośrednikami w sprawie takich robót, będzie musiał je tylko odświeżyć trochę. Przypomnieć o swojej osobie tym komu trzeba, może zaproponuje swoje usługi władczyni Omegii. Wysokie progi, ale kto nie ryzykuje ten nie wygrywa, zwłaszcza gdy gra idzie o wysokie stawki.
"- Podbijam do 22000. Wchodzisz czy rezygnujesz? - odezwał się siedzący naprzeciw Marcusa turianin Villaxos Akyn, znany w tej części Omegii hazardzista i handlarz częściami zamiennymi do statków. A przynajmniej sam siebie uważający za znanego, bowiem równie dużo wygrywał, co przegrywał stawiając przy okazji do puli często przydatne fragmenty silników czy generatorów. I na te ostatnie właśnie liczył de Silva wchodząc do gry z turianinem, pragnąc wymienić zużyte części w obwodach napędu. Teraz zaś lekko podniósł karty, rzucając okiem na figury na nich widniejące. Przeniósł wzrok na przeciwnika i dorzucił do puli kolejne kredyty. Wiedział że jeśli przegra zostanie bez grosza nawet na paliwo, ale gdyby wygrał rozwiązałby swoje problemy z pobytem w stoczni i uzupełnieniem zapasów. Wysokość stawki przyciągała uwagę okolicznych gapiów w kasynie, nieczęsto bowiem mieli okazję oglądać taką rozgrywkę. A ostatnie tygodnie turianin głównie świętował wygrane, zatem mogli się spodziewać kolejnego zwycięstwa.
- Twoje 23000 i jeszcze 2000. - odpowiedział Marcus na wyzwanie Villaxosa i uśmiechnął się w duchu widząc jak drgnęły mu boczne szczęki. "Mam cię" - przemknęło mu przez głowę. Istotnie, turianinowi musiało być coś nie w smak tak wysoka stawka bowiem nie odzywał się dłuższą chwilę. W końcu jednak uruchomił swój omni-klucz i dodał do puli części do generatora tarcz.
- 25000 kredytów i sprawdźmy co tam masz człowieku. Chyba nie sądziłeś, że zrezygnuję w obliczu twojego blefu. - zaśmiał się turianin pokazując swoje karty. Widok trzech dam w towarzystwie waleta i dziewiątki spowodował pojawienie się zmarszczek na czole Marcusa, które z miejsca też zauważył jego przeciwnik. - Wiedziałem że blefujesz Scarecrow. Może i w przestrzeni sprzyja ci szczęście, ale na tym stole miałeś pecha gdy zagrałeś ze mną...
- Tak, może i miałem pecha grając z tobą. Bowiem mam tylko dwie pary przeciw twojej trójce. - odezwał się de Silva przerywając monolog i odsłaniając swoje karty. Parę ósemek, asa i... drugą parę ósemek. Szmer zaskoczenia i westchnień przetoczył się przez widzów, zaś turianinowi szczęka opadła w dół gdy ujrzał oblicze swej porażki.
- Partię wygrywa pan de Silva. - odezwał się salariański rozdający przy ich stoliku, który pilnował aby nic nie przeszkadzało w tej rozgrywce oraz odpowiadał za bezpieczeństwo pod względem technicznym przeciw wszelkich nieczystym sztuczkom. Natychmiast też na konto Marcusa przelana została cała wygrana kwota, łącznie z kwitem na części do odebrania w doku.
- Raz się wygrywa, raz przegrywa Akyn, ale to już chyba wiesz. Spróbuj szczęścia innym razem.- odezwał się de Silva wstawszy od stolika z ponurym uśmiechem na twarzy, po czym ruszył do wyjścia zostawiając za sobą ciągle nie mogącego dojść do siebie turianina."
Taca z posiłkiem brzdęknęła o podłogę oznajmiając zbliżającą się porę nocną. Choć tutaj trudno było określić czy jest akurat noc czy dzień. Wszystko działało według pokładowego rozkładu życia, zatem równie dobrze mógł być środek dnia na Omedze, Ziemi czy Illum. Przez ten czas spędzony w tym więzieniu dowiedział się już dość, by zrozumieć że ucieczka stąd byłaby cholernie trudnym zadaniem. Awaria zasilania w jego bloku i sąsiadujących byłby przydatny, nie wiedział jednak jak dostać się do hangarów, nie znał drogi ani też nie wiedział czy znalazłby tam jakiś statek umożliwiający dalszą ucieczkę. Drugą opcją były okresowe postoje na różnych planetach i szansa że wypuszczą zgraję więźniów na planetę jak to zrobili już kilka razy. Trzecia to sprzedaż jako niewolnika. Każda z tych opcji niosła ryzyko, ale też szansę na uwolnienie się i powrót do cywilizacji. Potrzebował jedynie okazji.