Ananthe zatrzymała się na chwilę przed obszarem dokowania. Choć wokół panowała noc, rozświetlana ostrym, sztucznym światłem miasta, to w powietrzu można było jeszcze wyczuć ciepły powiew, jaki pozostawiło po sobie słońce. Oparłszy się o jedną z barierek, quarianka rozejrzała się wokół. Nie wiedziała czemu się zatrzymała, ani dlaczego akurat teraz, tuż przed misją zachciało się jej podziwiać widoki. Nigdy zresztą specjalnie nie lubiła podobnych aglomeracji. Mimo to musiała przyznać że Nos Astra ma w sobie jakiś egzotyczny, lekko kuszący urok, upodabniający je do mirażu; choć wiesz, że wszystko jest tylko złudzeniem, to wcale Ci to nie przeszkadza... zresztą jako najemniczka Zaćmienia mogła wręcz powiedzieć, że planeta stanowi teraz dla niej trzeci dom, obok flotylli i statku. Otrząsnąwszy się z tych myśli skupiła się na tym co wyczytała z wiadomości Seleny. Frachtowiec Capacity... nie potrafiła się nie uśmiechnąć, myśląc o tej jednostce. Już jej fregata wyglądała przy nim na ekstrawaganckie, nowoczesne cacko. Dogonienie podobnej jednostki, nawet genialnie sterowanej nie powinny nastarczyć jej problemu. Zresztą... dobrze znała tą konstrukcję. Przez pięć miesięcy była jednym z pasażerów podobnego gruchota i dorywczym inżynierem na jego pokładzie. Klitka, tylko z grzeczności nazywa kajutą, którą dzieliła z Pawłem, wieczny opar trawki i podłe żarcie... nie można nie uśmiechnąć się melancholijnie myśląc o tamtych chwilach. Najbardziej bawiły ją spojrzenia, rzucane przez resztę załogi... jakby quarianka miała pod kombinezonem nie wiadomo co. Cóż, musiałaby być hipokrytką, twierdząc że się im nie zdarzyło... parę razy, jednak nigdy nie było w tym tego czegoś. Towar... cóż, równie dobrze mogła trafić na niewolników, czy jakąś osobę... w końcu w przemycie nie było zasad. A Pan Scarecrow... wyglądał jej na typowego dupka, z tą swoją grzywką. Niczym rasowy emo-skurwysyn, który nawet nie uśmiechnie się wbijając Ci nóż w plecy, tylko zajęczy czemu jego życie jest takie tragiczne... Ochotnik... żołnierz i tchórz, te słowa kłóciły się ze sobą, przez co dłuższą chwilę musiała się zastanowić nad ich sensem. Bycie ochotnikiem i żołnierzem świadczyło o wyjątkowej głupocie i krótkowzroczności, zaś tchórzostwo... ono tu po prostu nie pasowało. Cała ta notka śmierdziała czymś, o czym Ananthe wolałaby nie wiedzieć... albo wiedzieć i to aż za dobrze, jeśli miała przewozić na swoim statku jego cztery litery. Jednak o ile de Silva ją niepokoił, o tyle Daumenstock stanowił mieszankę współczucia i obrzydzenia. Niedoszły artysta, utalentowane dziecko... i wszystko skończone przez jakiegoś prymitywnego idiotę z butelką kwasu. A ojcowie... cóż, nigdy nie miała nic do homoseksualistów, jednak sądząc po kolejnych wydarzeniach nie za bardzo pomogli chłopakowi... i to w erze, gdy zabieg pełnej zmiany wyglądu był czymś normalnym. Nie wspominając o "cudnym" imieniu... kto normalny tak nazywa dziecko?! Westchnąwszy, pokręciła lekko głową. Najgorzej wyglądała umowa z Błękitnymi. Quarianka nie była jeszcze gotowa na konfrontację z dawnymi pracodawcami... ani z Pawłem. Choć nie rozmawiali porządnie od lat, to wątpiła by nawet znając jej sytuację i problemy był w stanie wybaczyć dołączenie do Zaćmienia. Pod tym względem mężczyzna był wyjątkowo stanowczy i wkurzający. Westchnęła ciężko, po czym ściągnąwszy z głowy kaptur spojrzała ponownie na Illium. Choć nijak jej to nie odsłoniło, lubiła myśleć, że któregoś dnia będzie mogła ściągnąć ten kawałek materiału i poczuć na policzku powiew wiatru. Teraz mogła tylko nacieszyć się samym gestem i odrobinę szerszym polem widzenia. Westchnąwszy, odepchnęła się od barierki i weszła na teren doków. Nie zwracając za bardzo uwagi na swój chód, utykała lekko przechodząc obok kolejnych okrętów. W tym momencie zastanawiała się jednocześnie nad trzema sprawami: jaki, optymalny kurs obrać na masyw Feniksa, oraz jak powiadomić o wszystkim Pawła... i czy aby na pewno dobrze jej w czarnym. Ananthe nie lubiła kłamać, choć wiele osób powiedziałoby, że jest w tym świetna. Dla niej jednak była to tylko smutna konieczność, ukazująca że honoru i tak już od dawna nikt nie ceni. Wtem z zamyślenia wyrwał ją dosyć niecodzienny widok. Osłupiała stanęła przed pustym dokiem, w którym porzuciła Eboraccum. Otrząsnąwszy się szybko, zamrugała parę razy, po czym podbiegła do pobliskiego terminalu, prawie nie stratowawszy hanara z bagażami. Krzyknąwszy tylko
Przepraszam! wyminęła upadającą plątaninę macek i dopadła do celu. Wyraźnie zdenerwowana i przestraszona wstukała dane swojego statku. Wtem ten wyświetlił:
Bosh'tet! Na przodków co się do cholery dzieje?! wymamrotała. Uderzywszy pięścią o ścianę w wyrazie bezsilności, zaczęła chodzić w kółko, próbując wymyślić co się stało. Opłaciła wszystkie cła, a policja nie mogła już zabrać jej statku... oparłszy na chwilę głowę na dłoni zamknęła oczy. Musiała się uspokoić... tylko że ktoś do cholery ukradł jej cały dom! Warknąwszy, niczym wściekły varren, ledwo się powstrzymała by nie rozwalić czegoś. W końcu, ponownie podeszła do terminalu i uruchomiwszy go połączyła się z zabezpieczonym łączem, przeznaczonym dla agentów Zaćmienia. Wpisawszy klucz, przewróciła oczyma, widząc informację o ograniczonym dostępie, po czym zaczęła szukać swojego statku.
Nie ma... nie ma... nie ma... przodkowie, obiecuję, że jak dowiem się kto mi go ukradł to własnoręcznie wydrapię mu oczy i karzę je sobie wsadzić tam gdzie światło nie dociera.. Ananthe prawie nie jęknęła z ulgi, gdy w końcu na holoekranie pojawiły się wyniki, tym razem nie zabezpieczone przed jej ingerencją. W związku ze zmianą jej przynależności zawodowej, jakiś służbista z biura transportowego uznał że należy przenieść całą cholerną fregatę do doków Zaćmienia. Przejechawszy trójpalczastą dłonią po szybce w wyrazie skrajnej dezaprobaty, quarianka wylogowała się i wyczyściwszy pamięć z ostatniej sesji ruszyła w podanym przez urządzenie kierunku. Zabłądziwszy parokrotnie i zeźliwszy się już maksymalnie, gdy do kieszeni próbował dobrać się jej karłowaty przedstawiciel gatunku ludzkiego niczym burza wpadła na teren doków organizacji. Gdy jeden z dokerów, w geście litości poinformował ją gdzie stoi odholowany okręt, dziewczyna prawie go nie ucałowała... a w każdym razie zrobiłaby to gdyby nie wizjer. Mimo to nie była zachwycona, gdy odnalazła swój statek. Choć od dawna planowała jego przemalowanie, to niekoniecznie myślała o jednolicie czarnej bryle z białym słońcem na burcie... a już na pewno nie miała za to płacić... do cholery jasnej, czy ona o to prosiła?! Nie zatrzymując się, pobiegła w stronę włazu, nerwowo oglądając się za siebie. Cóż, jej obawy potwierdziły się, gdy z jednej z kanciapek wypadł umazany farbą volus, który krzycząc coś wymachiwał dosyć sporym neseserem. Zdecydowanie przyspieszywszy kroku, uciekała przed kulistą bestią w kombinezonie... w życiu nie uwierzyłaby, że można tak szybko przebierać tak krótkimi nóżkami. Gdy otwierała właz, miała dziwne wrażenie, że volus zaszczekał...
Więcej nie będę mieszać leków z alkoholem... przysięgam... wymamrotała zatrzaskując go za sobą. Wtem usłyszała zdecydowanie za silne uderzenia o metal...
Najpierw maluje, a teraz zdziera, czy jak? Na jednym wdechu przebiegła przez cały pokład, klnąc jak szewc pod kątem WI, ujadających volusów i malowania jej latającego mieszkania na jakieś patologiczne kolorki. Opadłszy na fotel pilota, aktywowała pozostawione do tej pory w uśpieniu systemy statku i połączywszy się z kontrolą lotów poderwała fregatę z podłoża. Wylot z planety odbył się już w dużo przyjemniejszy sposób niż przylot, choć nadal miała obawy co do malarza... cholera wie, czy taki za nią nie poleci. Tknięta tą myślą zwiększyła odrobinę prędkość okrętu, po czym zmieniwszy kat nachylenia zaczęła powoli unosić go w górę. W sumie w ten sposób nadrobiła tych parę minut szukania i rozmyślań... chyba. Nastawiwszy kurs na przekaźnik masy, odetchnęła z ulgą. Nikt do niej nie strzelał, nie było żadnych komunikatów, no i znowu była w domu. Obróciwszy się na fotelu, uśmiechnęła się do siebie. Choć najbliższa przyszłość nie zapowiadała się nazbyt różowo, to na razie wszystko wskazywało na to, że będzie wyjątkowo stabilna jak na jej standardy. Westchnąwszy, obróciła się w stronę komputera pokładowego i ponownie zaczęła sprawdzać trasę, którą mógł lecieć de Silva. Tasrah, Morze Burz, Typhon, Salahiel, Chomos, Sheol, Paymat... Tyle układów słonecznych, które mogły być potencjalnym celem. Stukając palcami o poręcz fotela, zaczęła powoli usuwać z listy te, które znajdowały się zdecydowanie poza możliwościami stateczku, oraz nie posiadały żadnych kolonii, czy działających stacji badawczych. Nie czując upływu czasu, zaskoczona poczuła lekkie szarpnięcie, jakie towarzyszyło przeskokom przez przekaźnik. Przeciągnąwszy się lekko, zamknęła na chwilę oczy. Powinna odpocząć jeśli, chciała cokolwiek zrobić, w sprawie przemytnika, gdy doleci na miejsce... Z drugiej strony powinna popracować jeszcze chwilę nad listą...Ziewnąwszy lekko, pokręciła głową i podniosła się z fotela. Nie potrafiła się już skupić... ustawiwszy jeszcze sondę pokładową na pobudkę za osiem godzin, ruszyła w stronę sypialni. Po drodze chwyciła jeszcze leki nasenne, w lekko zakurzonym opakowaniu. Nigdy nie musiała ich brać, jednak teraz... wolała mieć sny pozbawione snów.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąz