Victor
Nim sierżant zdążył otworzyć drzwi, dowódca oderwał się jeszcze od swoich obowiązków i rzucił za nim:
- Pewnie spodziewaliście się czegoś więcej Black? Może następnym razem. Podobno staruszek lubi pogadać, a gada z sensem. Może czegoś się od niego nauczycie? Przynajmniej będą podstawy, by wypłacić wam żołd. - po czym uśmiechnął się jeszcze niewyraźnie i już na dobre oddał się swojej pracy. Victor nie miał tu już czego szukać.
***
Sierżant czekał w strefie portowej pod jurysdykcją Przymierza. Nieopodal stał nieuruchomiony jeszcze nieuzbrojony prom z dużym wojskowym oznaczeniem na burcie. Zadania, jakie stawiano przed maszyną, musiały się zawierać w lataniu i utrzymywaniu dobrej prezencji. Raczej nie była w stanie robić nic więcej.
Victor potrafił wykonywać bardzo wiele czynności, ale nie żądano od niego specjalnie wiele. Miał dopilnować, by profesor bezpiecznie trafił na ceremonię, od której dzieliło ich jeszcze ponad dziesięć godzin. Nim to nastąpi, pilotować prom zgodnie z życzeniem staruszka, oczywiście w granicach zdrowego rozsądku. Nie musiał spełniać kompetencji niańki czy przewodnika, jedynie upewnić się, że nieznający stacji mężczyzna się na niej nie zgubi i nie zrobi sobie krzywdy. Po wszystkim odstawić profesora na to samo stanowisko, z którego niedługo mieli odlecieć. Robota zapowiadała się na równie trudną, co emocjonującą. Niemal wcale. Została mu jednak zlecona, z niewiadomych przyczyn, i należało ją wykonać.
Po kilku minutach usłyszał pierwsze głosy za zakrętem korytarza. Niski, donośnym tenor o mocnym irlandzkim akcencie, oraz drugi, damski, delikatny i spokojny.
- Wtedy powiedziałem, że może mnie pocałować sama świetnie wiesz gdzie. Mruknął coś na dowidzenia i wyszedł. - niosły się słowa mężczyzny.
- Widziałeś go od tamtej pory? - z wyraźną troską, choć nie pewne o kogo, zapytała kobieta.
- Nie, nie pokazał się więcej. - padła odpowiedź, tuż przed tym, jak rozmówcy wyłoniłli się zza załomu korytarza.
Mężczyzna siedział na wózku inwalidzkim. Widok taki nie był obecnie popularny. W dobie powszechnie stosowanych, zaawansowanych protez, oraz ogólnego postępu medycyny, niewiele chorób i przypadłości było w stanie zwalić kogoś z nóg na dłużej. Wózki wciąż jednak istniały, choć z dawnych krzeseł na kołach pozostała tylko nazwa i siedząca pozycja. Metalowy fotel unosił się kilkanaście centymetrów nad ziemią. Oparty o wyłożoną fioletowym materiałem powierzchnię, siedział na nim siwy mężczyzna. Spora ale starannie ułożona broda zasłaniaja dużą część jego twarzy. Włosy długie, zaczesane na tył głowy. Wszystkie były niemal nieskazitelnie srebrne. Nos miał duży, modelu kartofel, ale na szczęście nie czerwony, jak po obfitym wieczorku. Twarz pokrywała sieć zmarszczek, które swą obecność najobficiej manifestowały na czole, nad cienkimi brawami profesora. Jego oczy były błękitne i nadawały najwięcej życia wizerunkowi tego człowieka. Zerkały na świat z uprzejmym zainteresowaniem, odbijały żywo światło lamp. W tej konkretnej chwili skupione były na kroczącej obok wózka brunetce. Kobieta żyła już zapewne trochę, ale grzechem byłoby nazwać ją starą. Jej duże, czerwone usta uśmiechały się do mężczyzny obok odsłaniając fragment rzędu równych, białych zębów. Figura typu klepsydra sunęła przez korytarz na długich, szczupłych nogach. Victor aż gwizdnął mimo, a może i zgodnie z wolą, czym zwrócił na siebie uwagę pary.
- Oh, to ciebie chłopcze wpakwano w zajmowanie się chodzącym wykopaliskiem, które przywlokło się tu z Ziemi? Przykro mi, że psuję Ci dzień, ale wszyscy nalegali, by ktoś miał mnie na oku. Szkoda, że nikt nie miał czasu, by wziąć to na siebie. - głos profesora był pogodny i przyjazny. Victor czuł, że staruszek już go polubił, choć nie zamienili jeszcze nawet słowa. -
To pani Helena Thomson, moją przyjaciółka. Spotkaliśmy się zupełnie przypadkiem. Jeśli nie masz nic przeciwko, podwieziemy ją do ambasady ludzkości.
Nie mając podstaw by odmówić, sierżant otworzył drzwi promu i uruchomił silnik. Po chwili lecieli już do celu. Pasażerowie przez całą podróż prowadzili prywatną rozmowę, w którą Victor nie tylko nie powinien, ale i nie bardzo miał jak się wtrącić.
Iris
Po pół godzinie Iris otrzymała wiadomość, że profesor Teppic jest już blisko. Zeszła na niższy poziom ambasady na chwilę przed tym, jak staruszek pojawił się w drzwiach. Zdążyła jeszcze zobaczyć, jak w progu pochyla się nad nim kobieta, z która wymienił się przyjacielskim całusem, i która chwilę potem odeszła gdzieś ku innej części Prezydium. Wózek ruszył do środka, wprost na Iris, którą profesor musiał już poznać. Kawałek za nim szedł żołnierz Przymierza. Wysoki i wyprostowany, mocno górował nad siedzącym na wózku profesorem. Młodszy mężczyzna, jak wynikało z nienagannie założonego munduru, był sierżantem. Starszy miał na sobie błyszczące lakierki, starannie wyprasowane spodnie od garnituru oraz biała koszule i brązową kamizelkę. Uśmiechnął się do niej a jego wehikuł zatrzymał się tuż obok radnej, a on sam złapał i uniósł jej dłoń do swych ust (czyli niezbyt daleko). Najwyraźniej chciał oddać hołd bardzo starej ziemskiej tradycji.
Oboje
- Droga pani. - profesor odezwał się jako pierwszy. -
Wiem, że nieco się spóźniłem, ale ponoć każda chwila jest dobra, by mówić o tym, co dobre. Chciałem złożyć serdeczne życzenia z okazji pani zamążpójścia. Wysłałem je wcześniej na adres ambasady, ale nie łudzę się, że czyta pani całą trafiającą tam korespondencję.
Victor stał nieco obok tej sceny przywitania. Profesor mówił, że nie jest pewien, ile czasu trzebaby na niego czekać i zaproponował żołnierzowi, by ten nie drętwiał w promie i poszedł z nim. Teraz stał więc, chyba po raz pierwszy mając okazję z tak bliska przyjrzeć się przedstawiciele ludzkości w Radzie Cytadeli. Już pierwszy rzut oka powiedział mu, że jest to całkiem ładna kobieta. Wszystkie kolejne rzuty, od drugiego do jedenastego, oraz wycieczka spojrzenia wzdłuż całej jej osoby nie tylko w tym utwierdzały, ale krzyczały o tym jeszcze głośniej. I choć się tego nie spodziewał, to podnosząc wzrok z jej posladków, gdzie, mógł przysiądz, ten zatrzymał się tylko na chwilę, napotkał jej spojrzenie. Przez krótki moment utrzymywali kontakt wzrokowy.
- Oh, tego biednego chłopaka - profesor najwyraźniej uważał się za dostatecznie starego, by osobach wokół mówić jak o, co najwyżej, nastolatkach -
nasze wojsko najwyraźniej przydzieliło, by pilnować, że w napadzie starszej demencji nie utopię się w tym uroczym zbiorniku wodnym, jaki tu macie. Musisz mi wybaczyć, że wcześniej nie zapytałem, starość nie radość. Jak ci na imię? - w tej lekko niezręcznie atmosferze, pytanie zawisło nad Victorem.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąKolejka:
Iris > Victor
Chyba, że chcecie się zbuntować, albo stwierdzić, że to bez sensu. :)