Każdy jakoś podróżuje! W przypadku, gdy środkiem naszego transportu jest własny, bądź cudzy, statek, którym możecie dostać się w każdy zakamarek galaktyki, warto to udokumentować właśnie tutaj.

Ananthe’Viroccum vas Eboracum
Awatar użytkownika
Posty: 312
Rejestracja: 23 mar 2013, o 21:40
Miano: Ananthe vas Eboracum
Wiek: 28
Klasa: Szpieg
Rasa: Quarianka
Zawód: Najemnik
Postać główna: Ananthe'Viroccum vas Eboracum
Status: Członek Zaćmienia Pierwszego Stopnia
Kredyty: 1.200
Lokalizacja: Złotoryja

Eboracum- fregata typu „L: klasy „Inkwizytor”

1 maja 2014, o 19:43

Quarianka z jękiem ulgi opadła na fotel pilota. Gdyby to od niej zależało, leżałaby teraz w łóżku, narzekając na cały świat i wredne życie. Tyle że nie mogła, w szczególności, biorąc pod uwagę jej aktualny stan. Czuła się paskudnie, a nawet najdrobniejszy przejaw radości, czy optymizmu potraktowałaby teraz jako atak na siebie. Kogo ja oszukuje... westchnęła Jest mi źle, bo chcę żeby tak było. Skrzywiwszy się, poprawiła się na siedzeniu. Normalnie fotel zawsze wydawał się jej bardzo wygodny. Lekko zużyty, wysiedziany, ze znajomymi wgłębieniami. Teraz jednak niezależnie jakby się nie ułożyła, po prostu było źle. Chłód, który rozchodził się od pleców i otępiające mrowienie wcale nie zelżały pod wpływem alkoholu, a wręcz się nasiliły. Do tego zaczęło się jej trochę ćmić przed oczyma. Wolała nawet nie myśleć o "przeciekaniu". Sam zapach już wystarczył. by robiło się jej niedobrze. Westchnąwszy ciężko, zaczęła macać wokół siebie ręką, szukając znajomego, chłodnego dotyku szkła. Zawsze gdzieś upchała jakieś zapasy, w szczególności na kokpicie. Nagle jednak zamarła w pół ruchu. Przodkowie... co ja robię? Czy naprawdę każdy problem będę topić w alkoholu? rozejrzała się wokół siebie. Kokpit choć utrzymany w względnym porządku różnił się znacząco od tego, który znała. W różnych miejscach poupychane były puste butelki. Nigdy nie miała czasu ani chęci ich posprzątać, jednak to co teraz zobaczyła napełniło ją odrazą i niechęcią do siebie. Czy aż tak się zapuściła? Odpowiedź miała przed sobą i to absolutnie niepocieszającą. Westchnąwszy ciężko, uniosła na chwilę ręce i odgarnęła kaptur z głowy. Musiała w końcu coś z sobą zrobić... nie mogła tak dalej tego ciągnąć. Przestała wychodzić do ludzi, reagowała nadpobudliwie i agresywnie, nie mówiąc już o jej skłonnościach do specyficznego rozwiązywania problemów. Westchnęła ciężko i potarła trójpalczastą dłonią szybkę, w miejscu gdzie znajdowały się skronie. Teraz nie była w najlepszym stanie do zmieniania czegokolwiek, może oprócz wnętrza kombinezonu. Naprawdę, czasem zazdrościła, w szczególności asari, tej swobody w życiu i kontaktach z innymi. Nie oznaczało to, że pozbawiona byłą dumy z tego kim była, po prostu za często odczuwała braki z tym związane. Nawet najprostsze czynności, jak spanie, czy jedzenie urastały dla jej rasy do rangi nieprzyjemnego utrudnienia, nie mówiąc już o bliższych kontaktach z inną istotą. Na samo wspomnienie, o tym ile wysiłku musiała włożyć, by móc spędzić tych parę nocy z Nae i chorobę którą później przeszła... wolała o tym nie myśleć. Choć nadal były to dobre i przyjemne wspomnienia. Westchnęła ciężko i poprawiła się na fotelu. Do wszystkiego można się w końcu przyzwyczaić, szkoda tylko że kiedyś było inaczej. Kiedyś, jej przodkowie chodzili z odkrytymi głowami, po ogrodach Cytadeli. Pokręciwszy lekko głową, otrząsnęła się trochę z tych myśli. Znowu czuła, jak coś nieprzyjemnie lepkiego spływa po jej nodze, ale nie zwracała już na to uwagi. Podniósłszy się z głuchym stęknięciem, pozbierała większość butelek i zaniósłszy je do jednej z wnęk, wepchała je tam, po czym przesunęła jeden z luźnych paneli, by zakryć szkło. Westchnąwszy ciężko, gdy w końcu przepchała ciężki kawał żelastwa, wróciła do kokpitu. Nie miała za bardzo czym się zająć, a lot miał jeszcze trochę potrwać. Usiadłszy ponownie na fotelu, zaczęła leniwie serfować po ekstranecie. Nie znalazłszy jednak nic ciekawego, odchyliła oparcie i zamknąwszy oczy po chwili zasnęła.
Znowu była na Yasce. Znajome, proste panele i skromne ozdoby, świadczące o cieniu prywatności i osobowości zamieszkujących statek osób. Wszystko wydawało się jej teraz mniejsze, skromniejsze niż pamiętała. Było w tym wszystkim jednak coś niepokojącego, czającego się na krawędzi pojmowania. Dopiero po dłuższej chwili zdała sobie sprawę czym to jest. Cisza. Absolutnie pusta i przytłaczająca. Pod stopami nie mogła wyczuć nawet najlżejszego drżenia, charakterystycznego dla działających maszyn. Zupełnie nic, jakby nagle wielki statek-miasto zamieniono w odizolowany grobowiec. Było coś jeszcze... czuła fakturę blachy, stanowiącej podłogę. Każde załamanie i najmniejszą rysę. Ciągnęło od niej przenikliwym chłodem, jakby nagle Ananthe znalazła się na powierzchni lodowca. Spojrzawszy w dół, prawie nie jęknęła ze strachu i zaskoczenia. Była naga; nie okrywała jej nawet najcieńsza warstwa kombinezonu, zupełnie nic. Mimo to czuła się dobrze, o ile można to tak nazwać. Rozglądając się, miała wrażenie jakby wszystko zwalniało. Nie panowała do końca nad swoimi ruchami, a wszystko co widziała i czuła, powodowało, iż włoski jeżyły się na jej skórze. W końcu dostrzegła coś przy włazie. Plamkę, cienką niczym nitka, która wiła się poza krawędź drzwi, niknąc w panującym za nimi mroku. Pchana jakąś chorą, instynktowną ciekawością przekroczyła ich próg i zagłębiła się w lepkiej ciemności. Choć prawie nic nie widziała, to w jakiś sposób czuła że podąża za śladem. Nie potrzebowała zresztą wzroku, w momencie gdy pamięć przywołała znane obrazy. Idąc nie czuła na ciele nawet najlżejszego ruchu powietrza. Wszystko zamarło, zawieszone w pustce. Nagle po trójpalczastymi stopami poczuła coś mokrego i lepkiego. Schyliwszy się dotknęła dłonią podłogi i uniosła palce do twarzy. Teraz już bez problemu rozpoznała metaliczny i cierpko drażniący zapach krwi. Przodkowie... co tu się stało? przebiegło jej przez myśli. Zamiast jednak się cofnąć, uciekać ruszyła przed siebie, rozchlapując cienka warstwę posoki. Powoli mrok zaczęło rozjaśniać blady blask świateł awaryjnych. Czerwona poświata, tworzyła upiorne wrażenie, potęgując jeszcze grozę, jaką czuła drobna quarianka. Oprócz lodowatego potu, na jej ciele powoli zasychały kropelki czerwonawej cieczy. Wtem raptownie się zatrzymała, ślizgając w niekończącym się morzu czerwieni. Przed sobą miała jeden z wielu luków wentylacyjnych. Spojrzawszy w dół, ledwo nie upadła do środka. Osunąwszy się na kolana z cichym pluśnięciem, zakryła usta, jęcząc głucho. Cały szyb wypełniony był zwłokami. Okrutnie zmasakrowanymi cięciami ostrzy i niedbale wrzuconymi do środka, aż wypełniły całą wolną przestrzeń. Prawie czarna w bladym świetle krew, wypływała z nich stopniowo, aż wypełniła całą przestrzeń w środku, wylewając się następnie na zewnątrz. Gdy znowu otworzyła oczy, dostrzegła iż na samym szczycie, z jakąś chorobliwą dbałością ułożono zwłoki jej ojca, oraz nieznanej jej quarianki. Dopiero gdy przypatrzyła się bliżej jej twarzy, dostrzegła podobieństwo, we własnych rysach, które znała całkiem dobrze. To nie możliwe... nigdy nie widziałam matki, nawet jej zdjęcia... to nie możliwe wyjęczała. Nagle jej bok rozerwał krwistoczerwony ból, po którym po jej kończynach rozlała się fala chłodu. Obróciwszy się bezwładnie, spojrzała we własne oblicze, wykrzywione w chorym, okrutnym uśmiechu. Na skórze zastygły krople krwi, a cała sylwetka i kombinezon wydawały się wręcz nią ociekać. Ale... dlaczego jęknęła i opadła w przepaść.
Poderwawszy się gwałtownie, Ananthe zawisła, na oparciu fotela, z którego prawie się nie zsunęła. Nie zwracając uwagi ani na otoczenie, ani na swój stan skuliła się na nim. Resztki snu ustępowały już z jej skołatanego umysłu, jednak ostatni obraz i zapach krwi nadal w nim uparcie pozostawały. Nie jestem taka... nie jestem. wycharczała trochę histerycznie. Dopiero po dłuższej chwili rozluźniła spięte mięśnie i usiadła prosto. Czuła się pusta i zła. Nie wiedziała nawet dlaczego, ale w jakiś intuicyjny sposób czuła, że ten sen nie był tylko losowym wytworem jej pamięci, ale odpowiedzią sumienia, na to w co się przeistaczała. Otrząsnąwszy się lekko, odetchnęła parę razy, by uspokoić łomoczące serce i spojrzała na wskaźniki. Wszystko zostało wygaszone, lub uśpione. Zamrugawszy parę razy, spojrzała jeszcze raz, po czym postukała w panel wskazujący położenie statku. Była na Cytadeli, w jednym z wielu doków. Ale... to niemożliwe. pomyślała, po czym zerknęła na zegarek. Osiemnaście godzin... z czego dziesięć przespałam już po przylocie na stacje... Przodkowie, naprawdę skończę z piciem. Jęknąwszy, podniosła się z fotela i zaczęła spacerować po statku, dokonując napraw w oczekiwaniu na powrót Marcusa i Vendetty. Przynajmniej byli tak łaskawi zostawić jej notkę, że wrócą następnego dnia. Bosh'tet czy wszystko musi się tak pieprzyć? wymamrotała schodząc do maszynowni.
ObrazekObrazek Jeśli piszesz do mnie, używaj rodzaju męskiego, jeśli do Ananthe, rodzaju żeńskiego. Theme postaci
Marcus de Silva
Awatar użytkownika
Posty: 328
Rejestracja: 13 sty 2014, o 15:40
Miano: Marcus de Silva "Scarecrow"
Wiek: 35
Klasa: Szturmowiec
Rasa: Człowiek
Zawód: Przemytnik
Postać główna: Nakmor Gavos
Lokalizacja: Treches
Status: "Poszukiwany przez Radę i dwie bezimienne organizacje"
Kredyty: 12.432
Medals:

Re: Eboracum- fregata typu „L: klasy „Inkwizytor”

1 maja 2014, o 20:19

Czas spędzony na Cytadeli minął szybko. Marcus sądził, że zostanie na stacji dłużej, odreaguje, wypocznie ale nic z tego nie wyszło. Wszystkie rzeczy jakie planował tu zrobić zajęły mu mniej niż sześć godzin, które mu dała quarianka. Nie myślał sztywno trzymać się tego z góry narzuconego limitu czasu, podporządkowanie się czyimś rozkazom bez ważnego powodu nie było w jego stylu. Marcus powiedział przy schodzeniu z pokładu fregaty, że wróci, ale nie obiecuje że w terminie. Miał przez to czas na wszystkie swoje sprawy i do tego również na pierwszy porządny wypoczynek w prawdziwym łóżku i równie prawdziwy posiłek w jednej z restauracji, a w bonusie odnowę swojego wyglądu.
Ostatecznie jednak Marcus skierował swoje kroki w końcu ku zadokowanej fregacie, zaś za nim podążała chyba ciągle naburmuszona Ven. Przez całą niemal drogę milczała, większą uwagę skupiając raczej na okolicy i widokach jakie mijali niż na próbie komunikacji z przemytnikiem. Gdy dotarli ostatecznie na statek przywitała ich quarianka, która również najwidoczniej nie była w najlepszym humorze.

Obrazek
- Cudownie. Dwie naburmuszone dziewczyny do towarzystwa. Że też musiały mi się trafić takie w czasie, gdy powinienem się cieszyć z wolności. - przemknęło mu przez głowę, gdy wchodził na pokład fregaty. Nie wiedział co też mogło być przyczyną takiego nastroju i nie miał też zamiaru wnikać w szczegóły. To nie było jego sprawa.

- Załatwiłem co miałem do załatwienia. Możemy startować. - odezwał się Marcus z pytaniem czy też może stwierdzeniem do quarianki gdy ją mijał przy wchodzeniu na pokład. Ananthe mogła przy okazji ujrzeć, jak bardzo zmienił się w ciągu tego czasu nieobecności. Schodził na Cytadelę zarośnięty, długowłosy, w starym kombinezonie. Wracał zaś zupełnie inny człowiek. Ogolony i ostrzyżony oraz ubraniu znacznie lepszym niż poprzednie. Ciemno niebieskie spodnie, okraszone grubym i funkcjonalnym pasem z zasobnikami, wpuszczone były w wysokie solidne buty sięgające do pół łydki. Ciemnobrązowy pancerz okrywał jego klatkę piersiową, zaś całości dopełniał długi, czarny płaszcz sięgający aż do cholew butów oraz kapelusz o szerokim rondzie. Oczywiście był uzbrojony, czego wcześniej Ananthe mogła nie zauważyć, gdy był odziany tylko w kombinezon. Przy prawym udzie przymocowana była kabura, z dość nietypowo wyglądającym pistoletem.
Obrazek
Tak, teraz wyglądał zdecydowanie lepiej i coś sobą przedstawiał. Nie uciekiniera z więzienia, ale kogoś zupełnie innego, tajemniczego i groźnego? Marcus właśnie za takiego chciał być brany, posiadał niezłą reputację nim trafił do więzienia i pora była ją odświeżyć. Równie dobrze mógł zacząć od tych dwóch dziewczyn, z którymi przyszło mu aktualnie podróżować. Choć w ich aktualnym stanie humoru nie było to łatwe, raczej jak drażnienie kroganina czyli wielce niewskazane. Choć w ich aktualnym stanie humoru nie było to łatwe, raczej jak drażnienie kroganina czyli wielce niewskazane. Quarianka jednak okazała się być bardziej wkurzona niż mu się to wydawało.

- Dałam ci limit czasu, aż nadto byś sobie odzyskał zawartość tej swojej skrytki. A ty mimo to nadużyłeś mej dobroci i zniknąłeś na pół dnia. Myślisz, że możesz sobie odstawiać takie numery w stosunku do osoby, która wyciągnęła twój tyłek problemów!? Bosh'tet! - podniesiony głos quarianki dobitnie świadczył o jej niezadowoleniu z tego co zrobił przemytnik. Marcus obrócił się ku niej i spojrzał na nią spod ronda kapelusza spokojnym wzrokiem, nic sobie nie robiąc z tych całych wrzasków. I tylko dzięki temu był w stanie dojrzeć gwałtowny ruch przedramieniem, jaki wykonała dziewczyna w chwili gdy skończyła go opieprzać. Błysk ostrza w jej dłoni uruchomił odruchy de Silvy, nabyte podczas służby w Przymierzu oraz w przemytniczym fachu, gdzie nieczyste zagrywki były czymś naturalnym. Wiedział, że nie zdąży zasłonić się biotyką od której nóż był szybszy. Czas dla obojga, zarówno quarianki jak i człowieka jakby spowolnił, gdy adrenalina zrobiła swoje. Mknące ostrze ze świstem przecięło powietrze w kierunku Marcusa, który gwałtownie obrócił się lewym bokiem do Ananthe zmniejszając tym samym szansę na oberwanie. Jednocześnie z tym prawa dłoń wystrzeliła do przodu chcąc przechwycić nadciągające zagrożenie, by jednak potem równie szybko cofnąć się z powrotem wzdłuż klatki piersiowej mężczyzny, aż w tył. Wszystko to trwało ledwie jedno westchnienie, które zdążyła wydać z siebie zaskoczona Ven. Marcus wyprostował się i uniósł prawą dłoń w górę, trzymając w niej nóż który miał go trafić.

- Nie próbuj tego drugi raz quarianko. Wolałbym uniknąć zaostrzenia konfliktu i w spokoju dotrzeć do celu podróży. - odezwał się z lekką nutą groźby w głosie wypuszczając z pomiędzy palców nóż, który brzdęknął o pokład. Marcus zaś powoli odwrócił się i ruszył w kierunku mesy, zostawiając za sobą wkurzoną i pewnie zaskoczoną takim obrotem sprawy Ananthe. Nie miał ochoty na dalszą rozróbę z dziewczyną, która miała ich dowieźć do Illum. Ven również dość szybko zniknęła mu z oczu. Cóż, była wolna, mogła robić co chciała i pewnie z tego teraz korzystała na pokładzie tej fregaty. Gdy dotarł do mesy spojrzał na wnętrze prawej dłoni, na którym pojawiła się krótka, krwawa linia. Jednak nie był aż tak szybki jak mu się wydawało, pobyt w więzieniu spowolnił trochę jego reakcje i odruchy. Sięgnął w barze po pojemnik z lodem i wyjąwszy jedną z kostek zacisnął ją w zranionej dłoni. Niektórzy pragnęli by wyrównania rachunków w takich przypadkach, krew za krew. Tak działały zasady na Omedze i on nieraz też się do nich stosował. Nieraz, ale w tym przypadku Marcus nie miał ochoty szukać takiego wyjścia. Rozsiadł się ze szklaneczką whisky w fotelu, odkładając na bok kapelusz. Spokój, tego teraz potrzebował.
ObrazekObrazek Bonusy:+20% obrażenia od mocy, +20% do Tarcz, +5% na krytyka Theme /Battle ThemeOutfit /Outfit 2
Ananthe’Viroccum vas Eboracum
Awatar użytkownika
Posty: 312
Rejestracja: 23 mar 2013, o 21:40
Miano: Ananthe vas Eboracum
Wiek: 28
Klasa: Szpieg
Rasa: Quarianka
Zawód: Najemnik
Postać główna: Ananthe'Viroccum vas Eboracum
Status: Członek Zaćmienia Pierwszego Stopnia
Kredyty: 1.200
Lokalizacja: Złotoryja

Re: Eboracum- fregata typu „L: klasy „Inkwizytor”

4 maja 2014, o 15:03

Vendetta czmychnęła przez pomieszczenia statku, aż dotarła do kokpitu. Już na pierwszy rzut oka panowała w nim ciężka atmosfera. Światło było przygaszone, gdzieś wgłębi fotela siedziała schowana przed światem, drobna quarianka, a na stoliczku obok niej stała otwarta butelka jakiegoś trunku. Młoda asari zwęziła usta nieco skrępowana. Nie chciała przeszkadzać w odpoczynku właścicielce statku, który na dobrą sprawę zapewnił jej i Marcusowi wolność, ale kiedy już miała zawrócić, usłyszała delikatne pociąganie nosem. Niemożliwe, żeby to nieobecność pasażerów doprowadziło Ananthe do takiego stanu, więc Ven stanęła w progu i popatrzyła w głąb pomieszczenia. Zawahała się jeszcze przez chwilę, aż w końcu postanowiła zaryzykować i wejść po cichu do środka. Niczym nie ryzykowała poza tym, że mogła zostać szybko wyproszona. Sonda w pomieszczeniu pilota zagruchała, jakby informując o tym, że intruz został namierzony, jednak to nie odstraszyło nastoletniej asari. Po cichu weszła dalej, aż położyła rękę na oparciu siedzenia quarianki. Nim jednak ta zdążyła jakoś na to zareagować, dziewczyna klęknęła przed fotelem i złapała Ananthe za rękę.
-Pani Ananthe. - zaczęła nieco trwożliwie - Wybacz, że się spóźniliśmy. Nie chciałam, żebyś gniewała się na nas z tego powodu. - Ciągnęła, patrząc quariance głęboko w oczy swoimi niebieskimi źrenicami. - Gdyby nie ty, zapewne rozwaliłaby nas jakaś mina albo znowu trafilibyśmy do niewoli. - mówiła dalej przejęta, być może nawet bardziej niż powinna, ale emocje wylewały się z niej równie niekontrolowanie co z Ananthe, kiedy rzucała nożykiem w Marcusa - Jeszcze tak niedawno myślałam, że nigdy nie uda mi się uciec i zostanę sprzedana jakiemuś psychopacie. Albo skończę w więzieniu. - przyciskała rękę qiarianki swoimi dłońmi, jakby w obawie, że Ananthe ją cofnie. - Ostatnią rzeczą, jaką bym chciała, jest widzieć, że tak martwisz się z naszego powodu.

Ananthe prawie wybiegła z jadalni, ściskając się za rękę. Nie mogła uwierzyć, w to co przed chwilą zrobiła Przodkowie… błagam, ja już nie chcę… wyjęczała pół w myślach, pół na głos. Jeszcze niedawno obiecywała sobie że się zmieni, że nie zaatakuje nikogo pod wpływem emocji, a tu proszę. Naprawdę stawała się swoim obrazem ze snu; gotowym zabić każdego i czerpać z tego przyjemność. Tyle że ona tego nie chciała; całą sobą pragnęła czego innego. A teraz zawiodła, na całej linii. Nie wiedziała nawet kiedy zaczęła płakać. Była egoistką, to prawda, ale zawsze miała jakieś zasady; potrafiła chociaż zachować pozory. Teraz zaś nie zostało z tego nic. Wbiegłszy do kokpitu, niczym w malignie odszukała jedną z butelek, ukrytych w strategicznych miejscach, na wypadek naglącej “potrzeby”. Nie sprawdzając nawet co ma w ręce, skuliła się na fotelu i wymacawszy starą słomkę odkorkowała pojemniczek i wetknęła w niego słomkę. Nie chciała już myśleć, czuć… najchętniej zakopała by się pod ziemię, ale tego również nie mogła już, zrobić, gdyż WI właśnie poderwała statek z doku i odlatywała ze stacji. Bosh’tet… warknęła, nie mogąc trafić w otwór butelki.. W końcu jednak udało się jej to i wsadziwszy drugi koniec rurki do portu indukcyjnego. Siorbiąc cichutko, połykała kolejne łyczki alkoholu. Piła zdecydowanie za szybko nie wspominając o jej nastroju, w tym jednak momencie miała to w głębokim poważaniu. Musiała się znieczulić, jeśli miała nie zrobić sobie krzywdy. Byliby ze mnie dumni… Nae, ojciec. westchnęła ciężko, nie mogąc nawet otrzeć policzków Jestem potworem. A przynajmniej blisko mi już do niego. pociągnęła nosem Ja… ja naprawdę tak nie chcę. Przodkowie, co się ze mną dzieje? I dlaczego mnie tak doświadczacie? Nie słysząc jednak żadnej odpowiedzi, podkuliła pod siebie kolana i wróciła do picia. Alkohol jej nie pomagał, choć szybko zaczęła czuć jego efekty. Mrowienie w koniuszkach palców, odrętwienie i gorąco; szkoda tylko że myśli nadal miała idealnie klarowne. Przodkowie… nie chcę wiedzieć jak czuła się ta mała… Vendetta. Widok kogoś, kto powinien im pomóc, a stara sie zamordować... lekko pokręciła głową i na dłuższą chwilę zamknęła się w sobie, tracąc poczucie czasu. Nagle z tego stanu wyrwał ją delikatny dotyk małej dłoni. Gdyby nie alkohol, cofnęłaby ją odruchowo, teraz jednak mogła tylko unieść głowę i spojrzeć na małą asari. To jeszcze dziecko… a przynajmniej nastolatka przeleciało jej przez głowę. Nie chcę wierzyć, że już takie istotki muszą cierpieć… naprawdę nie chcę. Gorsze jednak były słowa dziewczyny. Quarianka była najemnikiem, giwerą za pieniądze, a ta mała uważała ją niemal za bohatera. Nic nie mogło już jej głębiej zranić. Siorbnąwszy jeszcze nosem, wyłączyła maskowanie w wizjerze. Teraz oprócz dwóch iskierek oczu, Vendetta mogła dostrzec młode oblicze kobiety, która gdyby była asari, mogłaby być jej starszą siostrą. Srebrne, świecące oczy miały smutny wyraz kogoś, kogo życie już nie raz złamało, a zmarszczki w ich kącikch nie świadczyły raczej o częstej radości. Mimo to gdyby się uśmiechnęła wyglądałaby na jakieś dwadzieścia parę lat i to całkiem ładne. O ile ktoś lubił dosyć delikatną urodę. Poruszywszy lekko głową, by odgarnąć z czoła przydługą grzywkę granatowych włosów, wychrypiała cicho:
-Ja… ja nie jestem taka wspaniała, jak myślisz. Gdybym nie dostała zlecenia, nie pomogłabym wam… nadal siedziałabym na Illium, w jakimś barze. Ja… -na chwilę zabrakło jej głosu-... martwiłam się wami, ale nie z tak altruistycznych pobudek. Nie jestem bohaterką, tylko zwykłym najemnikiem, nie lepszym od reszty… a teraz zachowuję się jak… już sama nie wiem co, bo dowiedziałam się że najprawdopodobniej jestem paranoikiem o skłonnościach sadystki. Tyle że nie chcę by tak było…- powiedziała spuszczając wzrok. Sama nie wiedziała czemu tak się otworzyła przed nieznajomą. Nie kontrolowała już zupełnie potoku słów, a czuła się po prostu paskudnie. Jednocześnie pragnęła by mała ją znienawidziła, zwyzywała a nawet uderzyła. Zasłużyła sobie na to. Z drugiej zaś potrzebowała jej towarzystwa, albo jakiejkolwiek żywej istoty, która byłaby dla niej życzliwa.

Vendetta nie spodziewała się zupełnie, że Ananthe zdecyduje się pokazać swoją twarz, tym bardziej, że krótko się znały, a quarianka wzburzyła się wcześniejszą sytuacją, więc było to z pewnością widoczne, jeśli opanowało ją wzruszenie lub mroczny nastrój. Asari zrobiła w pierwszym odruchu zaskoczoną i lekko zlęknioną minę. Po raz pierwszy widziała quariankę bez zaciemnionego wizjera, nawet nie wyobrażała sobie, jak mogą wyglądać. Widok okazał się jednak przyjemny dla oka, choć w pewnym sensie egzotyczny. Nastolatka wpatrywała się w rozmówczynię szczerze zaciekawiona, wręcz oczarowana jej delikatnymi rysami. Wyglądała na nieco starszą od niej, ale to wcale jej nie odpychało, wręcz przeciwnie. Gdyby mogła, nie odrywałaby wzroku od jej srebrnych, zmęczonych oczu i fiołkowych, papierowych policzków. Kto by pomyślał, że ktoś o tak elfiej aparycji mógłby zajmować się z zawodu mordowaniem, bo z tym też wiąże się zawód najemnika. Asari jednak, nie chcąc wprawiać Ananthe w zakłopotanie, opuściła lekko oczy, ale nie wypuszczała dłoni dziewczyny z rąk. Słuchała uważnie jej słów, przygryzając delikatnie wargi.
- Nie wierzę ci. - powiedziała w końcu, co mogło zabrzmieć jak prosty osąd nastolatki. - Gdyby to był tylko zbieg okoliczności, a ciebie nie interesował nasz los, nie siedziałabyś tu teraz z butelką w ręku. - stwierdziła, uśmiechając się ciepło, żeby dodać Ananthe otuchy. - Poza tym nie wierzę, że ktoś tak piękny jak ty mógłby kierować się tylko egoizmem i chęcią zarobku. - wyrzuciła z siebie niespodziewanie. Sama zaskoczona była swoją otwartością i pewnością. Nie ujęła swych myśli w sposób poetycki, na tym się kompletnie nie znała, ale zabrzmiała szczerze i ufnie. - Nie przejmuj się Marcusem. - mówiła dalej, bo dopiero po chwili dotarło do niej, jaki wydźwięk miała jej wcześniejsza wypowiedź. Zarumieniła się delikatnie, co objawiało się nieco ciemniejszym kolorem granatowej skóry na policzkach. Chciała teraz trochę zmienić tor rozmowy. - Nie dotrzymał słowa, więc miałaś prawo być na niego zła i jestem przekonana, że nie jesteś pierwszą osobą, która rzuca w niego nożami. - zaśmiała się nerwowo, zerkając krótko na quariankę spod gęstych rzęs, żeby zobaczyć jej reakcję.

Widząc reakcję asari, w pierwszej chwili Ananthe miała ochotę zakryć swoją twarz. Nie za często miała okazję ją oglądać, jednak coś musiało być w niej takiego, że dziewczynka, która przed nią klęczała wyglądała na przestraszoną. Problem w tym, że chwilowo nie miała na to siły, ani wystarczającej precyzji. Przodkowie… nie karzcie mi jeszcze jej straszyć. Po chwili jednak, gdy znowu skupiła zamglone spojrzenie na młódce, dostrzegła lekki błysk zaciekawienia. Trochę nieświadomie i mimowolnie zaczęła przyglądać się rysom Ven. Delikatne, dziewczęce rysy stanowiły bardzo przyjemny widok. W szczególności w porównaniu do typków spod ciemnej gwiazdy, jakich miała okazję oglądać przez większość swego życia. Spoglądając w duże, troskliwe, szafirowo niebieskie oczy, Ananthe zaczęła zastanawiać się ile może mieć lat jej rozmówczyni Sto? Osiemdziesiąt? Sama już nie wiem… ale jest asari. To nic dla nich nie znaczy. westchnęła cieżko Możliwe, że mentalnie mogłaby być moją młodszą siostrą… choć raczej nie. Jest na to zdecydowanie za dobra. Nikogo nie powinnam krzywdzić. Mimo to nie potrafiła jakoś oderwać od niej oczu. Choć mógł to być jedynie pijacki wid i samotność, to młódka naprawdę się jej podobała, choć raczej jak dobre dziecko, którym mogłaby się zaopiekować; ochronić. Niewinna, delikatna i słodka, tak mogła ją określić w tej chwili. Z drugiej strony wydawała się całkiem rezolutną osóbką, tyle że naiwną. Przerażała ją myśl, że ktoś o tak miłym charakterze i aparycji, mógłby zostać tak dotkliwie skrzywdzony. Psychopaci, niewolnictwo… przygryzła lekko dolną wargę nikt nie powinien tego doświadczyć. Słuchała jej uważnie, choć każde kolejne słowo raniło ją jeszcze głębiej. Malutka… zło potrafi być piękne i kuszące; i obyś się o tym nie przekonała na własnej skórze pomyślała, słysząc jej opinię. Po krótkiej chwili poczuła również zaskoczenie i onieśmielenie jej słowami. Alkohol trochę przytępiał jej myśli i emocje, jednak nadal była wystarczająco trzeźwa, by wyczuć pewne rzeczy. Jej policzki również pokrył lekki rumieniec, tyle że fioletowy. Nagle jednak na ziemie cisnęły ją słowa o Marcusie. Choć uśmiechnęła się pocieszająco, to w jej oczach pojawił się nie określony błysk… niezadowolenia i bólu. Westchnąwszy ciężko, sięgnęła po prawie pustą butelkę i jeśli dziewczynka jej nie przeszkodziła chwyciła ją wolną dłonią, po czym dopiła do końca. Następnie powiedziała już normalnym, lekko chrypiącym głosem:
-Nie musisz wierzyć… ja… mogę Ci pokazać. -mówiąc to uruchomiła omniklucz, z nadal wyświetlonym dokumentem, jaki wysłała jej Serena… a raczej jego resztkami, gdyż cholerstwo zdążyła już się częściowo usunąć- Siedzę tutaj z butelką… bo próbowałam być inna niż jestem. Ale nie wyszło i nie mogę się z tym pogodzić. -czknęła cichutko, zabawnie zasłaniając dłonią miejsce na wizjerze, gdzie znajdowałyby się usta- I zło potrafi być piękne… w szczególności ono.-pokręciła otępiale głową- A Marcus… nie powinnam rzucać nożem. Mogłam… go zranić, albo Ciebie… a za to mi nie płacą…- czknęła- zresztą nie chciałabym was skrzywdzić.

Asari odsunęła rękę quarianki, nad którą wyświetlał się hologram.
- Nie pokazuj mi tego. - powiedziała, uśmiechając się pogodnie. - Nie chcę żadnych dowodów. Nie interesuje mnie to. Dla mnie liczy się to, że nic mi już nie grozi, a to zapewniasz mi właśnie ty - oświadczyła, po czym podniosła się lekko na nogi. Wyciągnęła Ananthe z ręki butelkę, muskając ją przy tym delikatnie i niechcący palcami. Odstawiła butelkę znów na stolik, a następnie usiadła bokiem na oparciu na rękę, zaraz obok quarianki. Jak to nastolatka, nieświadoma do końca znaczenia swoich gestów, była dość odważna w tym, co robiła. Złapała quarianke pod brodę i skierowała jej głowę w swoją stronę, żeby móc dalej patrzeć w jej oczy. Sprawiało jej to nieodpartą przyjemność.
- A więc jaka jesteś? - zapytała - Poza tym, że wrażliwa i piękna? - o ile quarianka nie wnosiła sprzeciwów, Ven powiodła czule dłonią o jej kombinezonie. - I odważna i dzielna?- kontynuowała, uśmiechając się cały czas i mówiąc delikatnym głosem. - Wiesz, my, asari, wyczuwamy takie rzeczy. - ciągnęła przyciszonym głosem, a jej ręka przesunęła się po szyi Ananthe na ramiona. - I czuję też, że jesteś bardzo spięta. Myślę, że zamiast alkoholu przydałby ci się masaż.

Gdy asari odsunęła jej dłoń, Ananthe westchnęła lekko i wyłączyła urządzenie. Wiedziała już, że bezpośrednio nie przekona jej w żaden sposób. Szkoda że Ciebie interesuje, mała… szkoda. westchnęła w myślach. Jej zapewnienia, deklaracje; wszystko to ją bolało, ale naprawdę nie chciała martwić dziewczyny. Za dobrze widziała jak troskliwą i dobroduszną jest istotą, by próbować ją i siebie w ten sposób skrzywdzić. Nie zmartwiła się również zbytnio odebraniem butelki. Przynajmniej ona będzie mnie mogła upilnować… przez jakiś czas. Gdy jednak usiadła obok niej i delikatnie chwyciła jej brodę, serce Ananthe zabiło odrobinę szybciej. Uspokój się… to nic takiego, tylko zwykły przyjacielski gest, nic więcej. Ananthe, naprawdę… za dużo czasu spędzasz z facetami. ozwał się w jej głowie głosik rozsądku. Nie odbierał on jednak przyjemności i ciepła, z całej sytuacji. Po raz pierwszy od bardzo dawana czuła prawdziwe zainteresowanie swoją osobą, co peszyło ją mocno, i zawstydzało, a zarazem nieznacznie poprawiło nastrój. Jej policzki zapłonęły przyjemnym rumieńcem, miejscami przybierając kolor dojrzałych śliwek. Pogłębiło się to jeszcze, gdy Ven zaczęła przesuwać dłonią po jej kombinezonie. Choć ten wytłumiał większość wrażeń, to samo odczucie i delikatny nacisk na skórze wystarczał, by poczuła się przy niej bardzo intymnie i trochę bezpieczniej. Prawdopodobnie był to wpływ sporej ilości alkoholu, jednak chwilowo się to dla niej nie liczyło. Przymknąwszy na chwilę oczy, wzięła głębszy oddech i uważając na spierzchnięte usta powiedziała cicho i odrobinę spokojniej.
-Nie znasz mnie… nie miałaś szansy poznać i chyba byś nie chciała. Naprawdę… szkoda o tym mówić.-westchnęła ciężko- Jaka jestem? Sama już nie wiem. Mój ojciec sądził chyba że będę dobrą córką i quarianką, Nae coś we mnie widziała, ale chyba znikło to z czasem. Mój jedyny przyjaciel… Paweł, widział we mnie partnerkę do picia i małą wariatkę. Ja… ja już sama nie wiem-mówiąc to spuściła głowę- Sama siebie oszukuję i to za często. -westchnęła i uśmiechnęła się smutno do dziewczyny, na słowa o wyczuwaniu.- Możliwe… ale przez ten kombinezon chyba nic nie poczuje. A nie mogę go zdjąć…- dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego co powiedziała, czemu zawtórowały silne uderzenia serca. Odsunęła się lekko od asari i wymamrotała- Przepraszam… - dopiero po dłuższej, dosyć niezręcznej w jej odczuciu chwili sama zapytała- A jaka ty jesteś Vendetto? Zresztą… ciekawe imię. Nigdy nie słyszałam podobnego, u żadnej z twoich pobratymek. - mówiąc to uśmiechnęła się lekko, wyraźnie próbując zmienić temat. W tym momencie obok niej było dosyć miejsca by Ven mogła normalnie usiąść, choć to zależało tylko od niej.

Vendetta wsunęła się w wolne miejsce i uśmiechnęła tym razem jak zadowolone dziecko.
- Nie wiesz jaka jesteś? - spytała niedowierzająco - Mogę ci powiedzieć, jaka jesteś na pewno. - wyszczerzyła się i przechyliła głowę bliżej quarianki, jakby chciała wyszeptać jej coś na ucho. - Jesteś mała. - powiedziała cicho, po czym wybuchnęła śmiechem. - W porównaniu ze mną nawet bardzo, choć ja też wcale duża nie jestem.
Po tych słowach dotknęła ręką jej kombinezonu zaciekawiona.
- Nic przez to nie czujesz? A to nie można jakoś przestawić, żebyś czuła więcej? Pożałujesz, jeśli nie spróbujesz mojego masażu. - uśmiechnęła się znowu szeroko i zamachała nogami, które wystawały jej z siedzenia. - Jestem jaka jestem, Pani Ananthe. Taka, jak widać. - stwierdziła prosto. - A Vendetta to nie jest moje imię. Nie mów tego Marcusowi, ale ja mu tak powiedziałam, bo myślałam, że on chce mnie zaciągnąć do łóżka jak jeszcze byłam niewolnicą, więc mu powiedziałam, że mam na imię Vendetta, żeby wiedział, że zemszczę się za to, co mógłby mi zrobić.

Ananthe uśmiechnęła się lekko, odwzajemniając minę Vendetty. Nie spodziewała się tego, ale jakoś nie przeszkadzała jej bliskość małej asari. Choć trochę trudno było jej nazywać ją małą, gdy już usiadła obok niej. Dziewczyna była od niej wyższa i to sporo. Choć zamglonym wzrokiem nie mogła tego określić, to nawet teraz dałaby jej około dziesięciu centymetrów przewagi. Słysząc jej ponowione pytanie, pokręciła lekko głową:
-Nie do końca… wiem jaka chciałabym być; a może chciałam? Dobra… tak, cokolwiek to znaczy. -westchnęła i spojrzała na Ven, akurat gdy ta się nachyliła. Słysząc jej słowa a później przyjemny, niewinny śmiech, nie potrafiła się dalej tak mocno smucić. Dziewczynka po prostu rozsiewała wokół siebie dobrą aurę, a nawet tak spita i rozżalona osoba jak ona nie potrafiła się jej opierać zbyt długo. Mimo to był to tylko krótki wybuch optymizmu, który zgasł niczym świeca na wietrze.
-Nawet wśród swoich jestem uznawana za małą… ale nadrabiam charakterem. -powiedziała chrypiąco, tonem który miał być wesoły. Czując jak ta dźga jej kombinezon, spojrzała na nią lekko zdziwiona. Zabawna jest… jak to możliwe że przez te parędziesiąt lat nie spotkała żadnego quarianina? Oblizawszy dosyć pospiesznie spierzchnięte wargi, wyszeptała chrypiąco:
-Troszkę czuję. Ten kombinezon działa jak pancerz, pod pewnymi względami. -uśmiechnęła się lekko, słysząc o przestawianiu- Chciałabym żeby się dało… -po chwili nieśpiesznego namysłu dodała-... ale jeśli tak Ci zależy, mogłabym zdjąć większość z niego i zostawić najcieńszą warstwę. -nagle zarumieniła się mocno Przodkowie… co ja gadam?-... ale wtedy… no nie wiem sama.
Jej nogi nadal były podciągnięte pod brodę i całkiem dobrze mieściły się na sporym fotelu. Z niejaką uwagą słuchała Ven, choć lekko ćmiło się w jej głowie. Nie odlatywała jeszcze, ale picie na pusty żołądek, dodatkowo osłabiając ciało płaczem… to nie był nigdy dobry pomysł. Nagle jednak drgnęła lekko, gdy usłyszała o zamiarach Marcusa. Przełknąwszy ślinę, powiedziała wyjątkowo świadomie, wyraźnie i bez chrypki:
-Mam nadzieję że tego nie zrobił, wbrew twojej woli… wiesz, zawsze mogę poprawić ten rzut. -po chwili zreflektowała się lekko i oklapła na siedzeniu- Cóż, na pewno jesteś ładniejsza niż ja… no i jesteś lepszą istotą, uwierz mi.-westchnęła lekko- I nie mów mi Pani… za mała na to jestem, jak sama widzisz. Ananthe...Ana… albo Anka. Ktoś kiedyś mnie tak nazywał… -powiedziała zastanawiając się trochę tępo nad tym problemem. Na pewno miał niebieski kombinezon i coś wesołego…

Ven zerknęła na Ananthe i z trudem opanowywała swoją ciekawość. Możliwość zobaczenia quarianki prawie bez kombinezonu zdecydowanie bardzo ją pociągała.
- Chyba… - zaczęła, choć sama zawstydziła się z powodu swoich myśli i podstępnych sformułowań - ...byłoby ci też wygodniej bez tylu warstw kombinezonu? - stwierdziła, zerkając na twarz Ananthe, żeby sprawdzić jej reakcję. - Zdejmij, zdejmij.- starała się o przyjacielski ton, kiedy to mówiła. - Wydaje mi się, że on chciał to zrobić. - ciągnęła nieco skrępowana, ale kobieca atmosfera sprzyjała zwierzeniom. - On twierdzi, że nie, ale wydaje mi się, że gdyby sprawy potoczyły się inaczej, to jednak by to zrobił. Lubię go, ale mam wrażenie, że to więzienie go wypaczyło. - obniżyła wzrok - Nie obgadujemy go teraz, prawda? Ja tylko mówię, co myślę…- zaczęła się bronić. Na pewno nie chciała zrazić do siebie Marcusa. - Ty jesteś inna, Ananthe. Chociaż rzucasz nożami, to wiem, że nie zrobiłabyś mi nic złego. To się wyczuwa. Poza tym… - zająknęła się. - ty pewnie byłabyś delikatniejsza i chyba nie zrobiłabyś nic, czego bym nie chciała. - dokończyła, choć rozmowa zaczęła przybierać bardzo krępujący charakter.

Ananthe zarumieniła się mocniej, słysząc słowa Ven. Dobrze wiedziała że różnica między prawie, a bez pod względem wizualnym nie istniała w tym wypadku. Mimo to wpływ alkoholu i wyjątkowo miłe towarzystwo, którego naprawdę nie chciała do siebie zrazić, pchnęły ją do tego, nim zdążyła wymyślić jak się wymigać. Jej zesztywniałe palce, z wyraźnym trudem zaczęły odpinać zaczepy kombinezonu, a jedynie pozycja siedząca uniemożliwiała jej efektowne wyrżnięcie w ziemie. Co ja robię? Przodkowie… dlaczego… gdzieś w jej umyśle krzyczały ostatnie resztki godności. Choć pijana, czuła się bardzo skrępowana, prawie jakby miała rozebrać się przed nieznajomym… i po dużej części tak było. Mimo to jej dłonie nabrały chyba własnej woli, powoli ściągając kolejne elementy i rzucając je na bok. Jednocześnie, quarianka jakimś cudem skupiała się na tym co mówiła Ven. W końcu i tak jej kończyny postanowiły wszcząć bunt, więc nie miała nic lepszego do roboty. Cholerne gethy… nawet moje ręce mi zabiorą… siorbnęła nosem, w delikatnym *snif*. Po chwili jednak odpowiedziała szeptem Ven, nadal chrypiąc:
-Ja bym wierzyła swojemu przeczuciu -czknięcie- ja również jestem już chyba… trochę skrzywiona. Ale on… -czknięcie- miał na to chyba więcej czasu. I nie martw się-kolejne czknięcie, a przy każdym quarianka lekko drgała-... nic złego nie robisz, mówiąc co myślisz… źle się robi nie myśląc. -dodała posępnie zerkając na swoje dłonie.Kolejne słowa uderzyły jednak w jej otępiały, spity umysł z siłą młota. Ta mała naprawdę myśli że nic złego bym jej nie zrobiła… Przodkowie, błagam niech ma rację, chociaż raz. Quarianka, choć tu było już prawie nie możliwe poczuła się jeszcze bardziej skrępowana i winna, niż jeszcze chwilę temu. Zrobiło się jej żal dziewczyny, a na dodatek nie mogła za wiele poradzić by to zmienić. Westchnąwszy tylko lekko, powiedziała:
-Nie… nie zrobiłabym. -pokręciła lekko głową- A więc jak naprawdę się nazywasz? Pewnie masz jakieś ładne im…- przerwała, gdyż w tym momencie z jej nóg zsunął się porozpinany kombinezon. Cienka warstwa włókien filtracyjnych, była prawie idealnie przeźroczysta, a tak jak można się było spodziewać pod spodem quarianka była zupełnie goła. Jej ciało było bardzo proporcjonalne i wraz z twarzą mogło stwarzać wrażenie, że jest rówieśniczką Asari. Drobne i szczupłe, było lekko umięśnione, choć nie muskularne, ani wychudzone. Lekko fioletowawa skóra pokryta była w paru miejscach liniami, podobnymi do tych na jej czole. Wydawała się dziwnie delikatna i prawie przeźroczysta. W paru miejscach jednak widać było blizny i nieprzyjemne dla oczu siniaki. Na plecach widniały poziome linie, jakie pozostawił kręgosłup po uderzeniu o coś. Na prawym barku widniała poszarpana i wyjątkowo spora blizna po postrzale, który ktoś najwyraźniej poprawił cięciem bagnetu, zaś na lewej nodze widniały blade ślady po poszarpanych cięciach i złamaniu. Mimo to quarianka mogła się podobać; delikatna i trochę filigranowa, zdecydowanie miała kobiece atuty. Nieduży biust, teraz odruchowo zakryty ramieniem i kolanami, ładne wcięcie w talii i nie za szerokie biodra mogły pociągać, tak samo jak zgrabne nogi, czy sylwetka. Teraz jednak Ananthe wydawała się bardzo skrępowana i lekko drżała, gdy powietrze z wentylatorów chłodziło jej rozpaloną od alkoholu skórę. Jedyne za co mogła dziękować, to to że przestała “przeciekać” parę godzin wcześniej i najprawdopodobniej wyglądała już całkiem normalnie.

Vendetta nie zwracała uwagi na to, jak Ananthe się rozbiera. Kobiety często rozbierają się w swoim towarzystwie, a już na pewno asari. Nagość była oczywiście w pewnym stopniu krepująca, ale nie mając żadnych różnic w fizjonomii, nie wprawiała asari w takie zawstydzenie jak kobiety innych ras.
- Widać, że Marcus stara się być dla mnie miły, ale dopóki nie będę pewna, że mogę czuć się przy nim bezpiecznie, cały czas będę miała przed oczami te sceny, kiedy trzymał mnie na kolanach. Wiesz, on wziął najpierw inną dziewczynę, ale ona bardzo się bała i zamienił ją na mnie. Czy to nie świadczy o tym, że jednak miał coś złego na myśli? - dopytywała, jakby Ananthe była jej starszą koleżanką, bardziej doświadczoną, choć wprawdzie Ven była od niej co najmniej dwa razy starsza. - Chyba jednak nie chcesz wiedzieć, jak się nazywam - odpowiedziała skrępowana. - Może zostańmy prze Vendettcie? - zaproponowała, patrząc na quariankę ufnie.
Wtedy kombinezon zsunął się z ciała Ananthe, pozostawiając jedynie półprzezroczystą powłokę, ukazującą prawdziwe ciało quarianki. W tych czasach to rzadkość, zobaczyć quarianina bez grubych warstw ochronnych. Zapadło nagłe milczenie, w którym Ven przyglądała się bez słów skulonej kobiecie. W porównaniu z asari miała drobną figurę, ale proporcjonalną, tworzącą doskonałe uzupełnienie dla delikatnych rysów twarzy.
W pewnym momencie Vendetta zmarszczyła brwi. Zauważyła kilka szpecących blizn. Przechyliła głowę na bok, początkowo zdziwiona wstydliwym zachowaniem towarzyszki, potem jednak uznała, że ta najwidoczniej wstydzi się swoich szram, ponieważ jej figura nie pozostawiała nic do życzenia. Wyciągnęła rękę przed siebie, obserwując każdy ruch ze strony quarianki i jeśli zauważyła choć jedną oznakę braku przyzwolenia, cofnęła ją natychmiast. Dotknęła opuszkami palców blizny na braku.
- Co ci się stało? - spytała, kierując wzrok na oczy Ananthe. - Nie musisz tak się zasłaniać. - dodała, starając się uśmiechać, żeby zmniejszyć skrępowanie dziewczyny. - Jeśli chcesz, ja też mogę się rozebrać. - zaproponowała nieśmiało.

Ananthe nie pamiętała już kiedy ostatnio się przed kimś tak obnażyła. Czuła się absolutnie bezbronna i odkryta, jakby nagle ktoś pozbawił ją naturalnej osłony, przed otoczeniem. Jedyne co wiedziała na pewno, to że zawsze czuła się w takich momentach bezpiecznie… był przy niej ktoś, komu na niej zależało i kogo znała. Była go pewna. A teraz… sama już nie wiedziała co się z nią dzieje. Choć trochę wytrzeźwiała, pod wpływem wyziębienia i emocji, nadal była na mocnym rauszu i nie mogła zapanować nad swoimi działaniami, poza mową. Przełknąwszy ślinę, spojrzała na Ven, która dziwnie zamilkła. Przodkowie… chyba przesadziłam i to mocno. Co ja narobiłam? przeleciało jej przez głowę, gdy spoglądała na dziewczynę. O dziwo wydawała się raczej zaciekawiona, czy zdziwiona, niż zniesmaczona czy skrępowana. Dla quarianki stanowiło to lekki szok, co zresztą odbiło się w intensywniejszym świeceniu jej oczu. Nie cofnęła sie przed jej dłonią, choć bała się, że gdy ta poczuje pod palcami zgrubiałą i nieprzyjemną w dotyku, nawet przez membranę tkankę bliznowatą… zresztą sama nie wiedziała co zrobi niebieskoskóra młódka. Jej dotyk okazał się jednak delikatny, a dużo cieńsza powłoka pozwoliła jej nawet odczuć nikłe ciepło jej palców. Słysząc jej słowa, spróbowała pokręcić głową, ale nie dała rady. Wszystkie jej mięsnie zdawały się odmawiać w tym momencie posłuszeństwa, pozbawiając ją możliwości działania. Czuła się bezsilna i przestraszona, a skrępowanie i krążący we krwi alkohol nijak tego nie poprawiały. Gdyby nie jej położenie i charakter osoby z którą rozmawiała, już dawno zbiegła by do swojej kajuty i ukryła się pod kołdrą. Teraz jednak mogła tylko patrzeć na nią z łomoczącym sercem, które zdawało się podchodzić jej do gardła. Pomimo otumanienia, czuła wszystko, a w tym momencie jej myśli stały się wyjątkowo klarowne.Ja nie chce… nie powinnam. To nie tak powinno wyglądać. Lubię Ciebie ale… ale jej mózg podjął decyzję za nią i bardzo słabo skinął głową. Przodkowie co ja robię!? Dlaczego… zajęczał chórek głosów w jej głowie. Nie wiedziała dlaczego to zrobiła, ani czy tak naprawdę to ona. Nie mogła zrozumieć jaki miała w tym cel… dosyć że sama czuła się już niezręcznie i nie potrzebowała do tego stanowczo za młodej i nazbyt nieznanej jej asari, która zaraz miała być równie obnażona jak ona. Pierdolony instynkt… kiedyś sie naprawdę przez to powieszę. wymamrotał zdrowy rozsądek, gdy przyglądała się Ven.

Vendetta przyglądała się zachowaniu Ananthe, która najwidoczniej nie mogła wydusić z siebie słowa. A jednak pomimo jej ewidentnego skrępowania, atmosfera w pomieszczeniu zbliżała je do siebie. Teraz przygaszone światła tworzyły im swego rodzaju namiot ciemności, a szerokie oparcie krzesła, w którym z powodzeniem mieściły się obie na raz, odgradzały je od reszty świata. A przynajmniej asari tak to odczuwała. Kiedy quarianka patrzyła na nią, odwzajemniała pewnie spojrzenie, więc patrzyły tak na siebie, powodując gęsią skórkę od gromadzących się samoistnie emocji.
Ananthe nie odpowiedziała, ale też nie wycofala się, a dla nastoletniej asari nagość nie była aż tak krepująca. Ufała quariance i doceniała jej gest. W końcu zapewne nie każdemu pokazuje swoje kobiece ciało skryte na co dzień kombinezonem.
Ven opuściła głowę, początkowo nie wiedząc, co ma robić. Zerknęła jednak znowu na towarzyszkę z poważną miną. Kto by pomyślał, że ich rozmowa zabrnie tak daleko? A jednak Vendetta nauczona była życia chwilą, tak samo jak ze swoją rodziną, której po trosze się wstydziła, ale która odeszła już wiele lat temu i która ostatnim razem dawała jej poczucie, że ktoś się nią opiekuje. Położyła rękę na ramieniu i powoli zsunęła ramiączko koszulki, cały czas sprawdzając reakcję ze strony quarianki i jeśli ta nie protestowała, ściągnęła i drugie ramiączko. Potem złapała za dolną część koszulki i przeciągnęła ją przez tułowie, ukazując swoje kształtne piersi, nawet rozwinięte nad jej wiek. A kiedy ściągnęła czarny podkoszulek całkiem, zasłoniła się nim i podciągnęła nogi tak samo jak Ananthe. Uśmiechnęła się nieznacznie, mając nadzieję, że teraz jej koleżanka nie będzie tak zawstydzona.

Quarianka patrzyła sie na asari z szeroko otworzonymi oczyma. Powoli wszystkie jej myśli rozpływały się w pustce, która chwilowo je zastępowała. Nigdy nie znajdowała się w podobnej sytuacji, choć była już kiedyś w związku z asari. Nae była jednak zupełnie inna, niż Ven… i ja przede wszystkim dobrze znała. Mimo to dostrzegała w małej wspólne cechy… podobną beztroskę i brak elementarnej skromności. Ale przede wszystkim dobre serce, prawie nie spotykane w jej życiu. Nie chciała jej skrzywdzić, ani tym bardziej pozostawić trwałych ran. Za dobrze siebie znała. A jednak czuła się przy niej dobrze, powoli się rozluźniając. I niestety była pewna że to nie alkohol. Po chwili westchnęła lekko i odzyskała panowanie nad swoim ciałem. Skoro już ma tak być… to wolę chociaż teraz cieszyć się chwilą. Westchnęła w myślach, zrezygnowana. Wiedziała że coś w tym momencie straciła… a może zyskała? Nie miało to jednak w tym momencie znaczenia. Uniósłszy kąciki ust, powoli rozluźniła zesztywniałe mięśnie i opuściła ręce. Jedna z nich położyła się dosyć blisko asari, nieumyślnie musnąwszy się jej nagie ramie, po czym spoczęła pomiędzy nimi, wciśnięta trochę między kostki obydwu dziewczyn. Nie mogąc już utrzymać zesztywniałych i pozbawionych krwi nóg, na swojej pozycji, po prostu pozwoliła się im zsunąć, odsłaniając resztę swojego ciała. Wiedziała że i tak by do tego doszło, wcześniej czy później tego wieczoru, a w tym momencie mogła jeszcze zrzucić winę na siebie. A jednak gdy to wszystko zrobiła, poczuła się swobodniej, jakby nastrój nastolatki i jej się udzielił. Nie wiedząc czemu powiedziała cicho:
-Faktycznie trochę lepiej, Ven… nie przeszkadza Ci jeśli tak będę Ci mówić ?-westchnęła lekko, spuszczając wzrok- Sama za długo szukam zemsty, by nie czuć się z jej imienniczką swobodnie.

Vendetta uśmiechała się cały czas ciepło. Czuła, jakby udało jej się zawiązać z Ananthe pewną nić porozumienia, kiedy kobieta odsłoniła się całkiem przed nią. Teraz widać było lepiej jej szerokie biodra, przechodzące w mocno wyciętą talię, płaski, opływowy brzuszek i całkiem spore piersi.
- Możesz się obrócić? - zapytała Ven nagle. - Chciałabym zrobić ci ten obiecany masaż.
Kiedy Ananthe była juz plecami do Ven, ta przysunęła się do niej bliżej. Bluzeczkę zostawiła obok, a nogi rozstawiła szeroko, jedną pozostawiając zgiętą do siebie, a drugą opuszczając z krzesełka. Otoczyła w ten sposób dziewczynę. Potem położyła ręce na jej szyi i zsunęła je na ramiona, przez barki prawie po przedramiona.
- Masz bardzo piękne kształty, wiesz? - spytała niewinnie - Zupełnie inne niż asari albo v… inne rasy. - zająknęła się, bo prawie powiedziała coś, co wolała utrzymać w tajemnicy. Położyła znów ręce na jej ramionach i zaczęła delikatnie uciskać, starając się nie zadawać bólu w miejscu blizny. - Możesz do mnie mówić Ven. Brzmi męsko, ale też dość ciekawie. I chyba pasuje do mnie, bo na co dzień pracuję przy maszynach. - mówiła, jakby słowa miały rozładowywać atmosferę. Zeszła rękami nieco niżej, wiodąc nimi w masażu przez plecy i boki, aż spoczęły one na talii quarianki. - Dobrze ci? - spytała, mając oczywiście na myśli masaż. - A ty za co chcesz się zemścić?

Widok kształtnej asari trochę pobudził quariankę. Ananthe czuła się w jej obecności już dosyć swobodnie, choć niestety nie rozumiała źródła takiego podejścia. Mimo to cieszyła sie trochę z niego, a alkohol krążący w jej żyłach tylko potęgował to wrażenie. Chwilowo nie miała już poprzednich wątpliwości, a troski… cóż, wolała o nich nie myśleć. Rano będzie czuła się koszmarnie, ale teraz; mogła sobie pozwolić na odrobinę beztroski, skoro i tak nie była w stanie tego naprawić, prawda? Gdy już się rozluźniła, Ven bez problemu mogła dostrzec znacznie więcej szczegółów jej ciała. Nie duże, kształtne piersi, były pięknie uzupełniane przez płaski, delikatnie umięśniony brzuszek. Biodra quarianki w żaden sposób nie zniekształcone, były dokładnie takie, jak powinny przy jej sylwetce. Patrząc niżej mogła dostrzec troszkę za chude uda, a na jednym z nich blizny, które ciągnęły się aż do łydki. Co nadal wstydziło Ananthe, mogła również dostrzec to co znajdowało sie między jej nogami, pokryte granatowym meszkiem krótkich włosków. Jej stopy są dosyć nietypowe. Wydaje się, jakby stanowiły pomost między łapami turian i kończynami asari, czy ludzi. U Ananthe są dosyć zgrabne i proporcjonalne, jednak nietrudno przewidzieć, że nie każdy z jej gatunku tak wygląda. W dotyku membrana którą okryte jest jej ciało wydaje się delikatna i cielista. Prawie idealnie przewodzi ciepło w obie strony. Ven może poczuć również lekkie drżenie wywołane zimnem. Czując na plecach dotyk i oddech dziewczyny, quarianka zamknęła oczy. W jej odczuciu, asari miała bardzo delikatne i przyjemne w dotyku ręce, nawet pomimo warstwy ochronnej. Po chwili odpowiedziała cichym szeptem:
-Cóż… ty też jesteś bardzo ładna. Co dziwne, wydajesz mi się trochę inna, niż reszta asari… ale to chyba dobrze. Wyróżniasz się.
Ananthe lekko jęknęła, gdy dłonie dziewczyny zaczęły ugniatać jej mięśnie. Nie zdawała sobie nawet sprawy jak była spięta, a alkohol wcale nie tłumił w jej wypadku podobnych odczuć. Mimo to było jej dobrze, choć trochę bolało, w szczególności na bliznach, gdzie mięśnie źle się zrosły. Po chwili jednak ręce asari zsunęły się po jej plecach i spoczęły na talii. Gdy quarianka dosłyszała pytanie, odpowiedziała spokojnie, z charakterystyczną po dużej ilości alkoholu chrypką:
- Nawet bardzo… naprawdę masz do tego talent -powiedziała rozbawiona- Może w tym układzie lepiej byłoby Veni? Ja… cóż, jestem najemnikiem, kiedyś byłam przez chwilę badaczem i czymś, na kształt naukowca. A zemsta…- w tym momencie przygryzła dolną wargę. Czuć było że nagle wszystkie jej mięśnie lekko się spięły. Po chwili jednak rozluźniły się trochę, a Ananthe kontynuowała gorzkim, przepełnionym bólem tonem- Gdy byłam na Pielgrzymce, zabito mojego ojca… zrobili to ludzie. Ja… muszę dowiedzieć się dlaczego… dlaczego nas zaatakowali. -pokręciła głową- Mam nadzieję że ty nigdy nie będziesz musiała się mścić… -po chwili dodała weselej- Jeśli chcesz, też mogę zrobić Ci masaż… choć ostrzegam, nie mam takiej wprawy..,
Mówiąc to pomyślała o swoich szorstkich dłoniach i dobrze ukrywanych jękach Pawła, gdy raz po pijaku próbowała go rozmasować.To chyba zły pomysł…. nawet bardzo… jęknęła w myślach.

- Inna niż reszta asari? Co masz na myśli? - spytała wyraźnie zaniepokojona. Spojrzała nawet quariance w oczy, wychylając się za jej ramię. Po chwili jednak wróciła do masażu, powracając rękami na ramiona, które dalej delikatnie masowała, reagując na każde jęknięcie, jeśli wyrażało ból. - Marcus też mówi Ven, niech tak zostanie. Zresztą to się chyba pierwsze nasuwa. - powiedziała, ugniatając teraz okrężnymi ruchami. - Co badałaś? - spytała obniżając ręce i skupiając się na rejonie miedzy łopatkami, a kiedy usłyszała o tym, czemu Ananthe chce się zemścić, zatrzymała się na chwilę. Spowazniała i spochmurniała w momencie. - Tak mi przykro… - wycedziła, przypominając sobie sceny ze swojego dzieciństwa. - Też nienawidzę ludzi. - oświadczyła w końcu z zajadliwością. - To przez nich trafiłam do niewoli. - wyjaśniła. Przez chwilę zamilkła i wodziła wzrokiem po podłodze. W końcu przysunęła się do quarianki jeszcze bliżej i przywarła swoim brzuchem i piersiami do jej pleców. - Mogę pomóc ci dowiedzieć się dlaczego to się stało. Jeśli chcesz. - oświadczyła z nastoletnim entuzjazmem, jakby nie zdawała sobie sprawy z tego, z jakim to się wiąże niebezpieczeństwem. - Myślę, że będę się mściła. Już teraz mam za co i tylko czekam na dzień, kiedy będę dość silna, żeby to wszystko przeprowadzić.
Ven odsunęła się od Ananthe i odwróciła tyłem.
- Możesz na mnie potrenować. - powiedziała z uśmiechem, jakby juz zapomniała o tym, że poruszały poważny temat.

Quarianka otworzyła oczy, słysząc zaniepokojenie w głosie asari. Nie taki był cel jej słów… chciała tylko ją skomplementować. Westchnąwszy lekko powiedziała z chrypką:
-To naprawdę nic złego. Wydajesz się mi po prostu troszkę młodsza… bardziej charakterystyczna i żywiołowa, niż reszta twoich pobratymek. Nic więcej. I nie martw się, proszę.
Po chwili quarinka znowu skupiła się na masażu. Nie jękała za często, a można powiedzieć, że czerpała z całego procesu wyraźną przyjemność. Uspokoiła się jeszcze trochę, a choć jej serce nadal waliło jak młotem, to szum w głowię jakby trochę ustał. Po chwili odezwała się cicho
-Kamuflażem Taktycznym… to pewna wąska dziedzina techniki, zajmująca się ukrywaniem przed różnymi rzeczami, na przykład wzrokiem. Jeśli chcesz, później Ci pokarze.
Po chwili westchnęła ciężko. Tak… każdemu jest przykro, ale w końcu jestem dorosła, nie? Powinnam dać sobie z tym radę. Przeszłam Pielgrzymkę… szkoda tylko że to nadal boli.Po chwili jednak zreflektowała się trochę. Ven na pewno nie miała niczego złego na myśli, a skoro już rozmawiały, to nie było sensu psuć sobie dobrego nastroju. Zasmuciły ją jednak słowa dziewczyny. Nikt tak młody nie powinien nienawidzić, ani poznawać świata od tej strony. Wiedziała to na własnym przykładzie. Ananthe drgnęła lekko, czując dotyk jej ciała na swoich plecach. Choć nie mogła tego dobrze poczuć, to wiedziała że asari musi być przyjemna w dotyku, wręcz aksamitna. Położywszy trójpalczaste dłonie na jej udach, w przyjacielskim, choć może trochę za odważnym, ale czułym geście wyszeptała:
-Ja straciłam na to już dwa lata… i pewnie poświęcę resztę krótkiego życia. Nie chciałabym, żebyś traciła swoje lata, na moje wymysły. -uśmiechnęła się lekko- Choć byłabyś wspaniałą towarzyszką.
Gdy ta się do niej odwróciła plecami, Ananthe podciągnęła nogi i objęła nimi lekko asari. Nie podsunęła się za blisko, jednak Ven mogła poczuć na plecach jej oddech, i ciepło jej ciała, przez spodenki. Uniósłszy ostrożnie ręce położyła je na karku asari i zaczęła masować go delikatnymi, okrężnymi ruchami. Wbrew jej słowom okazała się całkiem wprawna, a choć nawet przez membranę czuć szorstkość jej palców, to nie jest ona drażniąca. Dłonie Ananthe mogła się wydawać trochę dziwne, jakby czegoś w nich brakowało. Mimo to sześciorgiem palców radzi sobie równie dobrze, jak inni dziesiątką. Po chwili przeniosła się na barki i górną cześć pleców, gdzie zaczęła lekko rozmasowywać mięsnie dziewczyny, jednocześnie zjeżdżając dłońmi co jakiś czas odrobinkę niżej. Co ciekawe czasem zahaczała pół celowo, pół instynktownie miejsca na jej bokach, plecach, barkach i szyi jakby lekko ją “pobudzając”. Nie przerywała jednak swojego masażu, w ciszy schodząc na dół pleców. Uciskając lekko i pocierając położyła w końcu dłonie na jej talii, troszkę bliżej piersi.
-I jak? Było bardzo tragicznie? -zapytała wyraźnie niepewna, tego czy udało się jej nie skrzywdzić niebieskoskórej. W końcu była nadal pijana, a jej wcześniejsze doświadczenia z masażem były przeprowadzane w jeszcze większym stanie upojenia.

Z każdym ruchem Ananthe Ven odczuwała przyjemne fale rozluźnienia. Było to nie tylko relaksujące, ale i lekko rozkoszne, czemu asari dawała wyraz, poruszając delikatnie ramionami.
- Jeśli…- zaczęła niepewnie, a na jej skórze pojawiała się gęsia skórka, kiedy quarianka gładziła ją rękami w czulszych rejonach. -Jeśli nie chcesz, żebym ci towarzyszyła, no to trudno. - opuściła głowę nieco niżej. - Wiem, narzucam ci się cały wieczór.

Quarianka nachyliła się lekko, opierając się ciałem o plecy dziewczyny. Uśmiechnąwszy się przyjaźnie, chwyciła ją delikatnie pod brodą i obróciła twarzą w swoją stronę:
-Nie narzucasz się… i chciałabym żebyś mi towarzyszyła, tylko… cóż, to co robię rzadko jest dobre, a jeszcze rzadziej bezpieczne.
Po tych słowach zamilkła i objąwszy lekko asari, pozwoliła jej kontynuować.

- Robiłam już różne rzeczy, rzadko bezpieczne. - powiedziała naiwnie

Quarianka uśmiechnęła się gorzko i odpowiedziała do niej przyjażnie:
-Wierzę Ci… ale ja prawie zawsze ostatnimi czasy ryzykuję życiem, albo zdrowiem. Wciąganie w to jeszcze Ciebie… -pokręciła lekko głową- Jeśli tego bardzo pragniesz… ale nie mów później, że nie ostrzegałam.
Wyrzuciła w końcu z siebie. Wątpiła by przekonała asari, w szczególności z jej naiwną upartością. Tak będzie mogła choć powstrzymać ją przed zrobieniem czegoś naprawdę głupiego.

Ven milczała, nie ciągnęła dalej tego tematu. Skupiła się na masażu, przymknęła oczy, jej oddech wzmógł się nieco, a kiedy ręce quarianki spoczęły na talii asari, westchnęła mimowolnie.
- Kłamałaś. - wyszeptała, łapiąc Ananthe za ręce. - Nikt mnie nigdy wcześniej nie masował, ale … - zająknęła się, znowu nie wiedząc, czy powinna być szczera. - nie wiem jak to robisz, że to takie przyjemne.

Qurianka uśmiechnęła się lekko, słysząc pochwałę z ust asari. Ven była w jej odczuciu naprawdę czarującą osóbką, a alkohol wzmagał to wrażenie. Choć asari mogła zarzucać jej kłamstwo, to sama Ananthe nie wiedziała do końca co zrobiła. Po prostu kierowała się instynktem, oraz bardzo mglistymi wspomnieniami, z czasów gdy była z Nae. Teraz nie mogła się nie uśmiechnąć na myśl, jaka wtedy była. W pewien dziwny i przyjemny sposób czuła się jakby przeżywała Déjà vu, choć widziane z innej perspektywy. Tak dawno, że czuła się jakby od tego czasu upłynęło całe jej życie, choć w rzeczywistości było to może sześć lat to uwodzicielska i jak zwykle znacznie starsza od niej asari, zrobiła jej podobny masaż. Sama była wtedy prawie dzieckiem, tak jak Ven. Ananthe uniosła lekko kąciki ust. Teraz jednak ta scena miała w sobie coś innego, świeżego dla niej. Nie wiedziała jeszcze czy była to dziwna intymna wieź, jaka narodziła sie między dwoma wcześniej zupełnie sobie nieznajomymi kobietami, czy też niewinność asari i nadmiar alkoholu w jej własnym ciele. Chciałby że by to nie miało znaczenia… zresztą, w tym stanie wystarczyło by na chwilę przestała myśleć. W tym momencie jej dłonie, choć objęte rączkami asari nie zaprzestały czułego tańca na jej skórze, a jedynie zmieniły jego miejsce i sposób. Teraz tylko opuszki jej palców, delikatnymi, kolistymi ruchami muskały bok i talię asari, czasem nachodząc na granicę kształtnych piersi. Mimo to nie była nachalna i miała zamiar przerwać, pod najdrobniejszą oznaką sprzeciwu. Zresztą, pomimo już bardziej niż lekko erotycznego wydźwięku tego gestu, który dawniej u niej samej wywoływał przyjemne drżenie ciała, była to raczej niewinna pieszczota, którą mogłaby spokojnie obrócić w przyjacielski gest. Masując ją, Ananthe wyszeptała cicho, ciepłym i przyjaznym tonem:
-Cieszę sie że Ci się podoba… i nie kłamałam, choć możesz mi nie wierzyć. Ostatni raz masowałam kogoś znacznie bardziej pijana i było to… -przygryzła lekko dolną wargę- Cztery lata temu. -po chwili oparła lekko brodę, na jej ramieniu- I nie krępuj się… po tym jak się zachowywałam, a ty nie uciekłaś ode mnie, możesz mi powiedzieć wszystko… po prostu się rozluźnij, tak jak i mnie do tego skłoniłaś.

Ven milczała. W tym momencie słowa były zbędne. To, co rozgrywało się w kokpicie jedynie kryło się za dialogiem, który zdanie po zdaniu przestawał mieć jakiekolwiek znaczenie.
- Komu… - wymówiła Vendetta ledwie, przechylając głowę na bok, rozluźniona dłońmi quarianki. - robiłaś ostatnio masaż? - dokończyła i to były ostatnie sława, jakie padły z jej strony. A kiedy ręce Ananthe stawały się coraz odważniejsze, asari przechodziły widoczne na skórze dreszcze. Jej klatka piersiowa zaczęła falować nieco szybciej od wzmożonego oddechu, a quarianka, jeśli przechyliła głowę nieco dalej, mogła zauważyć, jak pokryte gęsią skórką piersi asari lekko stwardniały, ale trudno było stwierdzić, czy to z powodu zimnego powietrza czy masażu.
Każda sekunda gry, rozgrywającej się pomiędzy dziewczynami, ciągnęła się dla nich, jakby czas stanął w miejscu. Wprawiała w zawstydzenie, a jednocześnie pchała dalej, im bardziej zdawały sobie sprawę z tego, jak na siebie oddziałują. A Ven nie należała do szczególnie wstydliwych, wręcz przeciwnie, wiele chciała jeszcze odczuć i poznać. Westchnęła z cicha i złapała quariankę za dłonie, gdy te znowu znalazły się powyżej talii i niemal muskały piersi nastolatki. Przesunęła je wyżej, aż te pokryły je niemal w całości, po czym oczekiwała reakcji ze strony Ananthe, która w tej chwili miała pełne prawo czuć się powoli wykorzystywana.


-Przyjacielowi… dosyć bliskiemu, ale chyba teraz nie chciałby już spojrzeć mi w oczy.- odpowiedziała smutno, nie przerywając masażu. Quarianka wyraźnie starała sie być czuła i delikatna, wobec młodej dziewczyny. Nie naciskała, ani nie popychała jej do niczego, pozwalała samemu decydować o sytuacji. Dobrze wiedziała jak potrafi zranić bezsilność w takim momencie, a z pewnością była ostatnią osobą, gotową zgotować drugiej istocie podobną traumę. Nie panowała już jednak nad swoimi emocjami. Do tej pory tłumione i lekko skrywane pożądanie, oraz instynktowny pociąg, zaczęły dominować w jej umyśle odtrącając najmniejsze mgnienia sprzeciwu, czy oporu. Mimo to jednak Ananthe nadal czuła trochę wstydu, co objawiało się przyjemnym rumieńcem na jej twarzy i delikatnie chłodniejszymi dłońmi. Nie przeszkadzało to jej jednak zbytnio. Czuła się dobrze i bezpiecznie, przy tej małej i to jej wystarczyło. Od lat nie spotkała kogoś, kto nawet po pijaku potrafiłby wywołać u niej takie odczucie. Z wyraźna przyjemnością wyczuła na jej skórze lekkie drżenie, a przyspieszony oddech była dla niej lekką zachętą. Jej ciało również zaczęło reagować, stanowiąc odpowiedź dla Ven. Niewielkie piersi delikatnie stwardniały, a oddech quarianki również przyspieszył, choć nie był jeszcze tak szybki jak jej partnerki. Przypływ hormonów, jaki temu towarzyszył sprawił, ze czas lekko dla niej zwolnił, a przestrzeń zaczęła sie zawężać, do siedzącej przed nią dziewczyny. Nie do końca wiedziała jeszcze co do niej czuje, jednak nie były to negatywne emocje. W swoich działaniach była jednak ciut mniej odważna niż Ven, znając wartość pewnych gestów i działań, które nadawały nie tylko pikanterii, ale i głębi kolejnym doznaniom. Mimo to nie wzbraniała się specjalnie gdy ta położyła jej dłonie, na swoich piersiach, choć zaskoczyła ją to lekko. Nie spodziewała się takiego gestu, po tak młodej osobie. Jednak quarianka szybko oddała się nowemu, a zarazem trochę już znanemu doznaniu. Nieśpiesznie, bardzo delikatnie i czule zaczęła je pocierać opuszkami palców, dążąc po niewielkiej spirali do środka. Nie dotknęła jednak brodawek, a zaczęła delikatnie masować, tuż na ich krawędzi. Jednocześnie wtuliła się trochę mocniej w asari. Bosh’tet gdyby nie ten wizjer… mogłabym ją pocałować przebiegło jej przez głowę, z lekkim żalem. Mimo tej niedogodności czuła się dobrze, choć znowu zaczynała przypominać sobie o swoich ograniczeniach.

Ven pozwalała Ananthe robić ze sobą wszystko. Pozostawała przez chwile bierną obserwatorką, ale to, co odczuwała nie dało się ukryć. W końcu odwróciła głowę tak, żeby widzieć quariankę i móc spojrzeć jej w oczy w poszukiwaniu tego samego ognia, jaki rozpalał ją od środka. Jeśli ich spojrzenia spotkały się, Ananthe zauważyła w oczach nastolatki delikatną mgiełkę, a na policzkach wypieki.
- An… - wyszeptała Ven - Sprawiasz, że wydaje mi się, że robię coś złego. - dokończyła, licząc na to, że quarianka znowu będzie tą bardziej doświadczoną i mądrzejszą.

Ven bez trudu mogła dostrzec w srebrnych okręgach oczu quarianki podobny żar, jakby w tym momencie dzieliły te same uczucia i emocje. Był on jednak trochę bardziej stonowany, jakby dojrzalszy, choć w żadnym razie nie słabszy. Choć nie mogła dostrzec w nich mgiełki, to dobywająca sie z nich luminescencja wydawała się lekko bledsza, a delikatnie śliwkowe policzki stanowiły zgrabne odzwieciedlenie granatu, jaki pokrywał jej własną buźkę. Teraz jednak twarz Ananthe rozświetlał delikatny uśmiech, odejmując jej lat i zmartwień. W tym momencie wyglądały prawie jak dwie rówieśniczki, które mogliby przyłapać zszokowani rodzice. Słysząc jej słowa, quarianka uniosła dłoń i delikatnie pogładziła ją po policzku, po czym wyszeptała czule, trochę troskliwie i bardziej niż przyjaźnie:
-Ven… naprawdę nie chcę Ciebie do niczego zmuszać i jeśli chcesz… mogę sobie pójść. Albo chociaż odejść na inny fotel. Sama nie jestem teraz niczego pewna… ale czuję się przy tobie po prostu dobrze i nie chciałabym tego psuć, działając wbrew tobie.

Ven patrzyła na Ananthe oczami pełnymi ufności. Przekonana słowami quarianki obróciła się do niej przodem i tak siedziały na jednym fotelu przodem do siebie, splecione nogami. Asari powiodła po rąbki kaptura dziewczyny na sam dół.
- Chciałabym móc cię teraz pocałować. - wyznała szczerze i z nutką żalu, bo wiedziała, że to jest niemożliwe.

Quarianka uśmiechnęła się lekko i pogładziła ją po policzku, widząc wyraz jej oczu. Pamiętała, jak sama była taka; ufna i dobra. Nie chciała tego zepsuć… taką osobą było się tylko raz i zbrodnią, było pozbawianie tego krótkiego okresu. Czując lekkie pociągnięcie za swój kaptur, wyrwała się z zamyślenia i spojrzała uważniej na dziewczynę. Na prawdę myślimy podobnie… tyle że to wcale nie takie niemożliwe… choć to odchoruję. Mimo tego, powiedziała do niej, również z nutką żalu, ale i nadziei:
-Ja też tego pragnę… choć… -przerwała, przygryzając lekko wargę. Widać było że bije się z myślami. Choć dla wielu nie było to oczywiste, to podobne zbliżenia dla quarian były wyjątkowo groźne. Problem w tym że ona miała już w nich niejakie doświadczenie i potrafiłaby się zabezpieczyć, nawet teraz, a sterylne pomieszczenie… w końcu od czegoś miała tą kapsułę medyczną. Bała się jednak że w pokoju zastana Marcusa, a w takim momencie i stanie wolałaby go unikać jak żywego ognia. Nie miała jednak wyjścia, jeśli chciała pobyć sam na sam z Ven.-... mam możliwość go ściągnąć. Ale musiałabys znieść trochę nie dogodności… no i jakoś zmieścić się ze mną do jednej kapsuły medycznej. Choć to akurat nie powinno być problemem. Poza tym leki…- westchnęła- Damy sobie radę, jeśli tego pragniesz. -skończyła z uśmiechem, kładąc ręce na talii dziewczyny.

Ven popatrzyła zaciekawiona na Ananthe. Widocznie nie zadawała sobie zbyt wiele pytań ani nie walczyła ze sobą wewnętrznie, ponieważ jak tylko usłyszała o możliwości zdjęcia kombinezonu, zdjęła z siebie ręce quarianki i zgrabnie wstała z fotela. Potem złapała Ananthe za ręke i ochoczo, chichocząc z cicha, poprowadziła ją do stacji medycznej, która jakiś czas temu widziała już na statku. Nawet nie zgarnęła ze sobą rzuconej luzem bluzki. W progu kokpitu zatrzymała się i wyjrzała, pokazując towarzyszce palec przyciśnięty do ust. Gdy upewniła sie już wzrokiem, że Marcusa nie ma w zasięgu wzroku, czmychnęła przez korytarz, aż doszła do głównego pomieszczenia. Stanęła przed TAURISem i podrapała się w głowę.
- Wow, fajne to jest. - stwierdziła, przyglądając się panelowi uruchamiającemu stację medyczną. - Szkoda, że to takie małe, inaczej pewnie często byś tam przebywała? - spytała z nastoletnią bezmyślnością. Nie czekając dłużej całkiem beztrosko zdjęła spodnie i rzuciła je lewą stroną na sofę nieopodal, a następnie otworzyła kapsułę i wsunęła sie do środka.

Czując, jak asari odsuwa jej dłonie, quarianka zaczęła się obawiać iż wizja leków i ścisku w jakiś sposób przeraziła asari… lub jej towarzyszka straciła na to wszystko ochotę. Jej wątpliwości jednak szybko się rozwiały, gdy dziewczyna chwyciła ją delikatnie za rękę i pociągnęła w górę. Podniesienie się z fotela, okazało się dla niej jednak dużo trudniejsze, niż dla niebieskoskórej. Alkohol, który do tej pory, namacalnie nie dawał za bardzo o sobie znaku postanowił zareagować na brawurową próbę podniesienia się z fotela. Ananthe czuła się, jakby poniżej kolan jej ciało składało się z wody. Mimo to przygryzłszy wargę zmusiła się do tytanicznego wysiłku i przy sporej pomocy Ven stanęła na nogi. Chwiejąc się lekko, postawiła parę kroków i prawie nie wyłożyła się na podłodze, gdyby nie opieka jej partnerki. Uśmiechnąwszy się z wdzięczności, jednocześnie rumieniła się mocno zawstydzona. Dopiero teraz zaczęła sobie zdawać sprawę, jak odpychająco mogło to wyglądać dla innych; drobna dziewczyna, narąbana jak pilot turiańskiego myśliwca. Westchnąwszy lekko, pokuśtykała za asari, również śmiejąc się cicho. Nie potrafiła długo się smucić w jej pobliżu… a przy najmniej nie w swoim aktualnym stanie. Lodowate panele, tworzące podłogę, zdawały się parzyć jej okrytą jedynie cienką membraną skórę. Gdyby mogła, skradałaby się na samych koniuszkach palców, ale w tym momencie chyba nie byłby to najlepszy pomysł. Bosh’tet… naprawdę więcej nie pije… jeszcze trochę i naprawdę zamieniłabym sie w ciecz… quariańska Whiskey w stylowym opakowanku. zachichotała cicho, rozbawiona tym konceptem. Widząc jak odkryta do pasa Ven przystaje i zabawnie zasłania usta palcem, Ananthe uśmiechnęła sie trochę rzewnie. Słodka jest… taka mała i niewinna. Jak ktoś mógł chcieć ja skrzywdzić? Nawet tak spaczona jednostka jak Marcus powinna to wyczuć…Widząc jak ta skinęła na nią lekko, Ananthe odepchnęła się delikatnie od ściany i podreptała za nią. Główne pomieszczenie nie zmieniło się zbytnio, przez te parę godzin, co bardzo ją uradowało. Podążywszy trochę ospale i nierówno za młodą asari, quarianka podeszła wraz z nią do stacji medycznej. Spostrzegawcza bestyjka…przebiegło jej przez myśl. Nie zwracając zbytnio uwagi na otoczenia, objęła ją lekko nad talią, muskając opuszkami palców krawędź jej piersi, gdy ta przyglądała się panelowi medycznemu. Słysząc jej słowa uśmiechnęła sie delikatnie i wyszeptała:
-Tak… nawet bardzo fajne. -po chwili lekko zmarkotniała- Nie mogłabym… poza swoimi kombinezonami nawet w bardzo sterylnych warunkach możemy przebywać jedynie paręnaście godzin. Ale nie martw się tym… dla nas będzie czasu aż nadto.
Puściwszy ją, odsunęła się lekko pozwalając jej na rozebranie się i wejście do środka. Nie mogąc się powstrzymać z wyraźna przyjemnością przyglądała się jej młodemu, pięknemu w sowim odczuciu ciału. Choć wyraźnie kobieca, jak wszystkie asari miała w sobie nie określoną nutę, która sprawiała że wydawała się w jakiś sposób inna. Trochę pełniejsze policzki, delikatniejsze rysy twarzy, brak tatuaży… wszystko to trochę ja wyróżniało. Ananthe jednak chwilowo dobrze się z tym czuła. Miała teraz przy sobie dobrą i czułą dziewczynę, a nic poza tym się nie liczyło. Upewniwszy się, że kapsuła sie domknęła, quarianka podeszła do holograficznego panelu sterowania. Wyłączywszy logo producenta, przeszła do menu i zaczęła wybierać kolejne opcje, sprawnie śmigając nadal lekko mrowiącymi palcami po półprzezroczystych ikonkach. Po chwili we wnętrzu kapsuły rozpoczęła się szczególnie dokładna dekontaminacja, po której miało nastąpić rozpylenie wybranych przez nią środków i stymulantów. Leki te, zupełnie nieszkodliwe dla asari, miały zapobiec skażeniu gdy sama wejdzie do środka i jednocześnie symulować w ograniczony sposób środowisko z jej kombinezonu. Następnie przeszła do interfejsu apteczki. Tak… czas na zabawę w farmaceutę. Mruknęła lekko skonsternowana, po czym zaczęła wybierać wszystkie suplementy i antybiotyki, jakie mogły jej pomóc. Następnie dopisała do listy środek, przyspieszający rozchodzenie się tych substancji po organizmie i po chwili oczekiwania pobrała gotową ampułkę. Wyciągnąwszy z boku apteczki dosyć specyficzną strzykawkę, załadowała do niej mieszankę leków, wraz z niewielkim ładunkiem omni i mediżelu. Upewniwszy się parę razy, czy całe urządzenie działa jak trzeba, aktywowała na swoim omnikluczu odpowiednie oprogramowanie w tej resztce kombinezonu, jaką miała na sobie. Odczekawszy moment, przyłożyła dosyć mocno koniec strzykawki do jednej z żyłek na swojej ręce i nacisnęła spust, aktywujący igłę, która przebiła cienką warstwę kombinezonu i wstrzyknęła do jej organizmu całą dawkę leków. jednocześnie omni i medi żel wypłynął z specjalnych otworków, uszczelniając i dezynfekując cały proces. Na koniec igła się wycofała, a miejsce przebicia zostało dokładnie załatane. Gdy wskaźnik na jej wizjerze wykazał ponowną szczelność warstwy ochronnej, Ananthe odłożyła przyrząd na miejsce i podeszła do kapsuły. Uśmiechnąwszy się lekko, aktywowała drugi, opóźniony o chwilę proces dekontaminacji i uchyliwszy ją, szybko wsunęła się do środka, zatrzaskując za sobą pokrywę. Ułożywszy się obok asari, obróciła lekko głowę, nadal skrytą w hełmie i uśmiechnęła się do niej ciepło, wyciągnąwszy w jej stronę rękę. Gdy ciche piknięcie oznajmiło zakończenie całego procesu i ponownie uwolnienie leków, quarianka westchnęła ciężko i na chwilę zamknęła oczy. Przodkowie… obym nic jej nie zrobiła...i nie umarła potem. Po tak optymistycznej modlitwie, włączyła omniklucz i włączyła jedną z dobrze ukrytych i obwarowanych wieloma zabezpieczeniami opcji. Po dłuższej chwili, jej kombinezon oklapł lekko, a na jego przedzie, od koniuszka brody, po łono pojawiła się długa, pionowa linia, która po chwili rozsunęła się lekko, odsłaniając fragment ciała dziewczyny. Jeśli asari również wyciągnęła do niej dłoń, albo nawet ją chwyciła to w tym momencie quarianka przysunie się do niej lekko i delikatnie naprowadzi jej rączkę, tak by ta mogła ściągnąć z niej kombinezon.. Ven będzie wtedy mogła nie tylko dotknąć jej skóry, ale i samej odkryć jaka naprawdę w dotyku i wizualnie ma być jej kochanka. Skóra o Ananthe, teraz o naprawdę delikatnie bladym, fiołkowym odcieniu, pozbawiona tej osłony wyda się jej naprawdę cienka, jakby wykonano ją z delikatnego papierku, przez który prześwitują lekko żyłki. Będzie jednak gładka i przyjemna w dotyku, poza miejscami w których znajdowały się blizny. Tam tkanka stanie się lekko zgrubiała i miejscami trochę śliska, lub chropowata. Jeśli asari dotknie jej piersi, lub okolic serca bez trudu wyczuje przyspieszone tętno partnerki. Palce jej dłoni i stóp są teraz lekko chłodnawe, jednak tułów, uda a w szczególności to co skryte jest chwilowo przed jej wzrokiem między nimi mogą wydać się jej wręcz rozpalone. Jednocześnie drugą ręką, najemniczka dotknie swojego wizjera, który teraz bez problemu ustąpi pod jej dotykiem i spadnie na jej dłoń, odsłaniając twarz. Choć szkiełko było prawie idealnie przepuszczalne, to dopiero teraz mała będzie mogła dokładnie dostrzec jej rysy. Wydadzą się jej one zarazem młodsze, jak i starsze. Teraz, gdy sie uśmiechała zniknęły z niej nieliczne zmarszczki, jednak Ven mogła dostrzec ich ślady. Widać było, że życie nie pieściło się z drobną quarianką. Oczy jednak zachowały wiele z młodzieńczej żywości, jaką sama przejawiała w swoich niebieskich klejnocikach. Teraz świeciły przyjemnym, lekko przytłumionym światłem. Idealnie srebrne okręgi, posiadały jedynie niewyraźną granicę oddzielającą tęczówkę, od źrenicy. Ta pierwsza po dłuższym przyglądaniu się mogła wydawać się lekko zabarwiona na fiołkowy kolor. Na czoło i uszy opadały krótkie, prawie czarno-granatowe włoski. W dotyku raczej przyjemne, wydawały się trochę pozlepiane chemikaliami. Sama quarianka zresztą dosyć mocno nimi pachnie, choć nie jest to nieprzyjemne. Po całym jej ciele wiły się miejscami ciemne, prawie idealnie czarne linie, najbardziej widoczne między brwiami, a linią włosów. W dotyku nie przypominały zbyt wielu rzeczy, choć nie szpeciły jej, ani nie były nie przyjemne. Ananthe była lekko spięta, czekając na reakcję dziewczyny. Jeśli ta nie będzie chciała nic zrobić, albo po prostu nie wyciągnie ręki, quarianka rozbierze się sama, układając kombinezon u swych stóp, a wizjer i sztywne elementy chowając w specjalnie na nie przygotowany schowek.

Po tym, jak Ananthe włączyła proces dekontaminacji, asari zrobiła minę małej dziewczynki, zaciekawionej wszystkim wokoło.
- Dziwne uczucie, jak przy wychodzeniu ze statku. - powiedziała, oczekując spokojnie, aż Ananthe zrobi wszystko, co musi, żeby zdjąć z siebie kombinezon.
Po dłuższej chwili quarianka ułożyła się na boku obok asari, która przyglądała się jej wielkimi, błękitnymi oczami. Z dziecięcą ciekawością obserwowała każdy jej ruch, kiedy wyłączała systemu kombinezonu, a ten po chwili opadł nieco, jakby spuszczono z niego powietrze i rozwarstwił się na przedzie. Jak Ananthe mogła przypuszczać, zainteresowanie Ven i podniecenie sytuacją sprawiły, że nie miała dużych oporów. Przysunęła się do niej nieco i złapała rękami za rozwarcie kombinezonu, a ponieważ nie widziała żadnych sprzeciwów ze strony towarzyszki, powoli go rozszerzała i ściągała z niej, patrząc na ujawniające się nagie, kobiece ciało z nieukrywanym podekscytowaniem.
Jednocześnie Ananthe zdjęła z twarzy swój wizjer, ukazując w pełni delikatne rysy swojej twarzy. To na niej skupiła się Ven, a dokładnie na srebrnych oczach, studiując je dokładnie. Przyglądała się ich kształtowi i kolorystyce, a także nieznacznym zmarszczkom wokół, które w jej odczuciu co prawda odbierały quariance wyraz młodzieńczości, ale jednocześnie dodawały pewnej tajemniczości i tym samym uroku, ponieważ można było zadawać sobie pytanie, co przeżyć musiał ktoś tak młody i piękny i co życie potrafi zrobić z delikatnymi stworzeniami. Wyciągnęła rękę przed siebie i przeczesała nią ciemnogranatowe, cienkie włosy dziewczyny od linii oczu po same końcówki.
- Słyszałaś kiedyś o zespoleniu?- spytała, choć oczekiwała raczej negatywnej reakcji ze strony Ananthe, ponieważ zespolenie mogło być pociągające i dawało doznania znacznie głębsze niż cokolwiek innego związanego z intymnym zbliżeniem, ale też wiązało się z pewnymi konsekwencjami. - Ja jestem jeszcze za młoda, żeby z tego coś było, ale to nie znaczy, że nie umiem z tego korzystać.

Quarianka uśmiechnęła się, lekko rozbawiona, gdy asari przeczesała palcami jej włosy. Lubiła jej dotyk na swojej skórze, i cieszyło ją poniekąd, że nie wystraszyła jej jeszcze, ani nie zraziła niczym. W końcu nie każdy lubił quarian, nie mówiąc już o tak intymnym zbliżeniu z nimi. Słysząc jednak jej pytanie spoważniała lekko. Choć słyszała już o nim, nigdy nie miała okazji go zaznać i będąc szczerym trochę się go obawiała. Mimo że tak intymna i czuła wieź była dla niej pociągająca, to konsekwencje… cóż, większość asari zaczynała się zespalać mogąc już wydać na świat potomstwo i niestety często się tym to kończyło. Sama nie do końca rozumiała celowość tego i znaczenie, jednak na jej rozumienie odpowiadało ono poniekąd ściągnięciu kombinezonu przez quarianina… choć mogła się mylić. Odetchnąwszy głębiej, wyciągnęła dłoń i pogładziła Ven po wypustkach na głowie, przypominających macki. Po chwili powiedziała spokojnie i cicho:
-Słyszałam o nim… i ufam Ci, choć nie będę do niczego zmuszać. To ma być przyjemne dla nas obojga i nie chciałabym w żaden sposób Ciebie zranić, Ven. -wypowiadając jej imię musnęła ją wierzchem dłoni po policzku.- Jeśli sądzisz że tego chcesz, po prostu to zrób, nie pytaj mnie o to, piękna. -dodała z nutką rozbawienia, po czym przesunęła się kawałek i pocałowała ją lekko w policzek.- W końcu… to chyba będzie coś nowego, dla nas obojga. -szepnęła cicho.

Ven zwęziła usta i popatrzyła na Ananthe niepewnie. Ta odpowiedź nie utwierdziła jej w przekonaniu, że quarianka tego chce i że asari powinna to zrobić. Mało prawdopodobne było to, że wywoła entuzjazm u dziewczyny, która z natury zdaje się być raczej zdystansowana do świata. Ostatecznie decyzja należała do niej.
- To będzie coś bardzo intymnego. - wyszeptała poważnie, opuszczając nieco powieki. Widać było, że coś takiego jak połączenie wiele znaczyło dla rasy asari, tyle, co dla Ananthe zdjęcie grubych osłon kombinezonu. - Jeśli się boisz, to może lepiej nie.

Ananthe spojrzała na nią z nutą troski w oczach. Sama nie wiedziała co powiedzieć, a jak widać życie nie zamierzało jej tego nijak ułatwiać. Mogła tylko polegać na swoim instynkcie, albo milczeć… niestety nie wiedziała nawet co byłoby gorsze w tym momencie.
- Ja… przepraszam, jeśli robię coś źle.-powiedziała niepewnie- Jestem tylko quarianką, a dla nas… -wyraźnie ją to peszyło, ale ciągnęła po chwili cicho-... dla nas najbardziej intymne, co znamy jest to co teraz zrobiłam. I jedyne o kogo się boję, jesteś teraz ty.- uśmiechnęła się trochę gorzko- Mnie nic nie będzie, a w każdym razie nikt się tym nie zmartwi. Już bardzo wiele dla mnie znaczy to co robimy, a jeśli chcesz to pogłębić, to… -odetchnęła głęboko, jakby na chwilę zabrakło jej słów- Masz moją akceptację, niezależnie jaką decyzję podejmiesz.

Ven znowu spojrzała na quariankę niepewnie, ale tym razem jej słowa wydały jej się znacznie sensowniejsze. Nie znała tej rasy zbyt dobrze, a właściwie wcale, ale potrafiła sobie wyobrazić to, że zamknięcie się w stacji medycznej stwarzało pewne zagrożenie, a jednak Ananthe nie wycofała się. Kiedy quarianka spojrzała Ven w oczy, zauważyła, jak te widocznie ciemnieją, jakby ktoś wylewał na nie czarną smołę, a jednocześnie świeciły się, przypominając gwiaździstą noc.
- Zamknij oczy. - wyszeptała, a aura, jaka ją otoczyła była już na odległość odczuwalna, jak delikatnie mrowienie, jakby energia biotyczna smagała ciało quarianki, wywołując tym lekki strach. - Możesz przez chwilę poczuć się dziwnie. - dodała, czekając, aż Ananthe zamknie oczy.
Ven powiodła najpierw ręką po twarzy quarianki, ciągnąc ją po policzku na szyję po ramię i jak wcześniej asari robiła dokładnie to samo w masażu, tak teraz dotyk ten wywoływał nieodparte fale, wyczuwalne z taką siłą, że nic więcej już nie liczyło sie poza tym, co właśnie się działo, a gorące, paraliżujące fale rozkoszy przechodziły od miejsca dotyku przez całe jej ciało po jakieś nieokreślone pole w okolicy podbrzusza, gdzie przeradzało się w wszechogarniające poczucie zadowolenia. A to był dopiero początek. Z każdym kolejnym ruchem qiarianka nie mogła już nad sobą panować i musiała dawać wyraz swoim doznaniom. Wtedy Ven musnęła wargami jej usta, a ręką zjechała niżej do piersi Ananthe, która odnosiła wrażenie, że wszystko to działo się tylko po to, żeby poddała się całkiem i pozwoliła kochance na złączenie się niewidzialną siatką nerwową. Trudno było bronić się przed tym, bo przyjemność odbierała jej rozum, ale też podświadomie wiedziała, że jeśli na to pozwoli, to, co odczuje, będzie jak najlepszy i najsilniejszy narkotyk, jakiego próbowała. A Ven nie pozwalała Ananthe na chwilę odsapnięcia, wręcz przeciwnie, stawała się w pocałunkach coraz odważniejsza, a nawet władcza. Jedną ręką gładziła i ściskała krągłości kochanki natrętnie, a drugą zmierzała niżej po brzuchu aż przez meszek do ostatniego miejsca, które kulącą się z rozkoszy i jęczącą z cicha quariankę chroniło przed tym, co miało nastąpić, a kiedy wreszcie dotarła tam przesuwając palcami po całej długości najwrażliwszego punktu, prowadziła dłoń dalej. Ananthe wyprężyła się, doznając dziesię… sto, nawet tysiąc razy mocniejszej ekstazy niż kiedykolwiek i z kimkolwiek wcześniej, jednocześnie gdzieś podświadomie czując obecność w swym ciele innej świadomości, delikatnej, młodej dziewczyny i gdyby tylko obie chciały, mogłaby dowiedzieć się o sobie wszystkiego.

Początkowo quarianka z wyraźną fascynacją i lekkim niepokojem spoglądała w ciemniejące oczy kochanki. Nigdy wcześniej nie widziała czegoś podobnego, a sam widok był niesamowity i dla niej niezwykły; jakby nagle ktoś zamknął miniaturowy wszechświat w oczach dziewczyny. Choć słyszała jej głos, nie mogła się prawie oderwać od tych dwóch, czarnych okręgów. Czuła się jakby ją przyciągały i hipnotyzowały…. stanowiły obietnicę; zapowiedź czegoś. Jednocześnie jednak czuła na swoim ciele delikatne, acz bardzo dziwne i nietypowe mrowienie. Nie potrafiła go określić, jednak instynktownie wyczuwała że jego źródłem jest Ven. W końcu jednak zmusiła się do zamknięcia oczu, a na jej ustach zagościł delikatny, niepewny uśmiech.
Nic nie przygotowało jej jednak na to, co po chwili poczuła. Całe jej jestestwo, świadomość i wola skupiły się w miejscu, gdzie dotykała ją asari. Świat, jej ciało, wrażenia i myśli… wszystko przestało się liczyć oprócz tego. Miała wrażenie jakby nie mogła istnieć bez tego dotyku, jakby każda sekunda pozbawiona go była największą stratą w jej życiu. Jej kręgosłup wygiął się lekko, pod wpływem impulsów, które przebiegały go, gromadząc się w zagłębieniu między jej nogami. Niewielki kawałeczek jej ciała, pokryty delikatnymi włoskami reagował impulsami błogiego zadowolenia, rozchodzącymi się po wszystkich nerwach. Nie wiedziała nawet kiedy cicho jęknęła, by po chwili stracić nad tym zupełnie panowanie. Nie mogła się ruszyć, zrobić czegokolwiek i nawet nie chciała. Pozwalała zupełnie się zdominować, zatracając w doznaniach i tym co czyniła jej partnerka. Coraz wyraźniej czuła, każdy dotyk, muśnięcie… a gdy asari musnęła jej usta, Ananthe nie potrafiła się powstrzymać i pocałowała ją namiętnie. Czule i delikatnie wodziła językiem po jej ustach i podniebieniu, coraz bardziej tracąc resztki siebie. Pociągała ją ona, bardziej niż jakakolwiek inna istota, była dla niej każdym oddechem i myślą; wszystkim. Gdy poczuła, jak po jej ciele, od piersi sunie dłoń przestała mieć możliwość jakiejkolwiek świadomej reakcji. Gdy ta wreszcie dotarła do niewielkiego zagłębienia, by zagłębić się w nim i dotknąć najwrażliwszych punktów w jej ciele… Ananthe straciła kontakt z rzeczywistością. Nie zemdlała jednak, a wręcz przeciwnie; przeżywała nieopisaną ekstazę, której nie potrafiłaby wysłowić, ani nawet o niej pomyśleć. Każda jej komórka zdawała się rozpalonym do białości słońcem, gotowym zapaść się w ogniu, jaki ją ogarnął. Nagle wyczuła też w sobie drugą świadomość; młodą, delikatną i niewinną. Jej umysł, instynktownie przylgnął do niej, jednak zamiast brać, zaczął dawać, przekazując każde wrażenie, uczucie, emocje i pozytywną myśl jaką poznał w ciągu swego istnienia. Quarianka dosłownie oferowała i dawała siebie, nie żądając nic w zamian. Nie pragnęła już niczego innego i nie potrafiła nawet myśleć w tym momencie.

W momencie połączenia, Ananthe wyczuła podświadomie pewne uczucia i wspomnienia Ven. Zdecydowanie zrozumiała, że dziewczyna ma nie więcej niż sto lat. Gdzieś w przebłyskach widziała sceny z jakiejś wyniszczonej planety, strach spowodowany wymianą ognia, jakąś ucieczką, ciepłe odczucia związane z grupą vorchy i życie w slumsach Omegi. To, co zdecydowanie przeważało, to zainteresowanie technologią i spore umiejętności w tej dziedzinie. Potem do quarianki dotarło już tylko pragnienie odcięcia się od tego, co było i życia chwilą, a także poszukiwanie bezpieczeństwa, którego nie zaznała wcześniej.
Wszystko to dotarło do Ananthe, więc mogła tylko przypuszczać, jak wiele Ven dowiedziała się o niej samej w tym ułamku sekund, kiedy dokonało się połączenie.
Ven opadła zmęczona na łóżku obok. Zwinęła się w kulkę, wzdychając zadowolona. Po chwili rozciągnęła się wyciągając ręce i nogi. Dopiero po tym popatrzyła z uśmiechem na quariankę. Przewróciła sie na bok i przysunęła bliżej, żeby móc objąć quariankę rękami. Chciała czuć ją przy sobie tak długo, jak to będzie możliwe, bo wiedziała, że potem Ananthe znowu załozy swój kombinezon. położyła nogę na jej biodrze i wtulona w nią przymknęła oczy.
- Nie martw się. - powiedziała nagle i sennie - Wszystkiego się dowiemy o twoim tacie. - ciągnęła - I nie bój się, ja sobie sama daję świetnie radę. I nie jestem taka niewinna jak myślisz.

Umysł quarianki wchłonął w siebie uczucia i wspomnienia Ven, otulając je niczym najcenniejszy skarb. Choć niewyraźne i delikatne niczym senne majaki, zapadły w jej pamięć. Nawet tak niewiele wiedząc o niej, poczuła nieskrywaną sympatię, a w tym momencie wręcz przebłysk głębszego i mocniejszego uczucia, jakim była wczesna, zakochana i lekko szalona miłość. Wszystko to jednak było równie instynktownie i nieokreślone jak całe to zbliżenie, tak że później sama nie do końca potrafiłaby to opisać. Nim jednak połączenie się zakończyło, przerywając nić poznania, Ven mogła odczuć że opiekuńcze i nieśmiałe słowa quarianki były szczere, od samego początku. Ananthe naprawdę była gotowa jej pomóc i zapewnić bezpieczeństwo, choć sama nie koniecznie wiedziała jak. Gdy nagle wszystko sie skończyło, drobna najemniczka opadła wyczerpana na dosyć twardą wyściółkę, pokrywającą spód kapsuły. Zwinąwszy się w bliźniaczą do niebieskoskórej kulkę, jeszcze przez krótką chwilę oddychała szybko i pojękiwała wyraźnie zadowolona, gdy ostatnie wspomnienia i zabłąkane wrażenia opuszczały jej ciało. Po chwili rozciągnęła się lekko i poczuła na swoich plecach dotyk ciepłego ciała dziewczyny. Uśmiechnąwszy się błogo, wtuliła się w nią, chcąc wykorzystać ostatnie chwile poza kombinezonem. Podzielała w tym momencie pragnienie Ven, by być jak najbliżej siebie. Jedną rękę położyła na boku i biodrze asari, gładząc ją delikatnie koniuszkami palców. Drugą zaś objęła jej dłoń, którą ta ją przytuliła. Powieki ciążyły jej już wyraźnie, a z ciała wyparowały ostatnie opary alkoholu, który napędzał ją przez dłuższy czas. Słysząc głos kochanki, odszepnęła ciepło i spokojnie:
-Ty też już się nie bój… nie pozwolę by coś Ci zagroziło… naprawdę postaram się żebyś była bezpieczna… jeśli chcesz możesz u mnie zostać… też zajmuję się techniką, a ty masz wyjątkowy talent. Jeśli tylko chcesz… -wyszeptała, gładząc ją lekko, jakby pod urwanym zdaniem kryło się cokolwiek, o co poprosiłaby ją w tym momencie asari. Po chwili niezależnie czy otrzymała odpowiedź, quarianka zamknęła oczy i zasnęła z błogim uśmiechem. Po raz pierwszy od wielu miesięcy czuła się spokojna i bezpieczna, a nocnej ciszy nie przerywały jej krzyki.
Ananthe mówiła bardziej do siebie niż asari, która grana jej ciepłem zamknęła oczy i wtulała głowę w jej ciało. Oczekiwała odpowiedzi, ale zauważyła, że oddech nastolatki stał się głębszy i równomierny, co znaczyło, że spała. Trudno stwierdzić, czy słyszała ostatnie wyznanie quarianki, ale z pewnością było jej dobrze.
ObrazekObrazek Jeśli piszesz do mnie, używaj rodzaju męskiego, jeśli do Ananthe, rodzaju żeńskiego. Theme postaci
Marcus de Silva
Awatar użytkownika
Posty: 328
Rejestracja: 13 sty 2014, o 15:40
Miano: Marcus de Silva "Scarecrow"
Wiek: 35
Klasa: Szturmowiec
Rasa: Człowiek
Zawód: Przemytnik
Postać główna: Nakmor Gavos
Lokalizacja: Treches
Status: "Poszukiwany przez Radę i dwie bezimienne organizacje"
Kredyty: 12.432
Medals:

Re: Eboracum- fregata typu „L: klasy „Inkwizytor”

4 maja 2014, o 15:37

...Biegł wśród rumowiska jakie pozostało z jednego z doków na Omedze. Raz po raz gdzieś obok ziemię rozorała seria pocisków wystrzelonych przez kogoś ukrytego na wyższym poziomie. Marcus uciekał w kierunku jednego z kilku wyjść, skupiając się przede wszystkim na przetrwaniu. Za sobą pozostawił płonące szczątki statku, który jeszcze przed chwilą był jego frachtowcem a teraz stał się za sprawą Essexa i jego przydupasów trudnym do rozpoznania wrakiem. Gwałtowna eksplozja zbiorników rzuciła przemytnikiem z dużą siłą w bok tak, że przeleciał kilka metrów i walnął z hukiem o stojący kawałek dalej kontener. Oszołomiony z trudem zdołał pozbierać się do kupy i stanąć na nogi tylko po to, by ujrzeć przed sobą tego który go sprzedał z wycelowaną w de Silvę strzelbą i złośliwym uśmiechem na twarzy. Marcus desperacko uniósł swoją broń w górę chcąc zastrzelić Essexa, lecz nie zdążył i ostatnie co zobaczył było błyskiem wystrzału ze strony przeciwnika...

Marcus zerwał się gwałtownie z koi zlany potem i oddychając ciężko z bronią wycelowaną w kierunku drzwi. Koszmar, to był tylko cholerny koszmar - przemknęło mu przez głowę gdy opuścił pistolet i odłożył go na łóżko. Wstawszy powoli skierował swe kroki ku łazience znajdującej się przed kabiną i tam wszedł rozebrany pod prysznic. Strumień wody leniwie zmył z niego resztki koszmaru i troski. Spojrzał na pokładowy zegar tylko po to, by stwierdzić że przespał raptem kilka godzin. Musiał na nowo przyzwyczaić się do swoich normalnych pór w jakich sypiał, ale na to potrzebował czasu. Wyłączywszy prysznic wytarł się i na nowo wrzucił na siebie ubranie. Płaszcz i kapelusz zostawił w kabinie, podobnie jak pancerz. Nie wydawało mu się, aby go teraz potrzebował, nawet mimo tak "gorącego" powitania ze strony quarianki po powrocie z Cytadeli. Swojej spluwy jednak nie miał zamiaru zostawiać bez opieki i ta wnet wylądowała na swoim miejscu w kaburze przy udzie. Otworzył łącze na omni-kluczu z dostępem do Extranetu, chcąc sprawdzić czy otrzymał jakieś odpowiedzi na wysłane wiadomości. Tak jak podejrzewał wskutek upływu czasu stracił część kontaktów, które niegdyś posiadał. Został mu jeden na Cytadeli, po dwa na Illum i Korlusie, czworo na Omedze oraz trzech w przestrzeni Przymierza. Mniej niż połowa tego, co posiadał nim trafił do więzienia, ale zawsze lepiej tyle niż nie posiadać ich wcale.
Opuściwszy kajutę skierował swe kroki do mesy, gdzie zamierzał coś przegryźć. Ananthea, z tego co się zdążył dnia poprzedniego Marcus zorientować, poczyniła pewne zakupy i dzięki temu mógł wieczorem zjeść coś normalnego dla ludzi czy asari. Wiedział, że zarówno quarianie jak i turianie mają zupełnie inne menu niż reszta - wymóg niejako wiedzy, gdy dostarczał ładunki na zamówienie. Nie był głodny, ale przegryzienie czegoś małego nigdy nie było dla niego przeszkodą. Wszedłszy do mesy przystanął zdziwiony widokiem, jaki się roztoczył przed jego oczami. Oto bowiem w pomieszczeniu znajdowała się medyczna kapsuła, w której zawsze panowały sterylne warunki i przeznaczone były dla chorych osób. Obecnie zaś spały w niej dwie nagie dziewczyny - asari oraz quarianka i o ile przedstawicielki tej pierwszej rasy nieraz widywał w negliżu, tak tej drugiej nigdy biorąc pod uwagę ich uwarunkowanie biologiczne i wymogi kombinezonów. Marcus z zainteresowaniem przyglądał się tej dwójce przytulonej do siebie nawzajem i drzemiącej w najlepsze. Jego wzrok przesunął się od głów w dół, poprzez smukłe szyje, kształtne piersi poprzez brzuch, aż ku długim nogom a potem z powrotem w górę. Dopiero teraz bez tych wszystkich ubrań i kombinezonów mógł ocenić lepiej ich wiek. I wyglądały naprawdę młodo, dwie słodkie dziewczyny śpiące po zapewne nocnych zabawach. Uśmiechnął się do siebie i aktywując omni-klucz pozwolił sobie wykonać vid tej miłej dla oka sceny. Nie przerywał jednak im snu, choć natura w Marcusie domagała się swoich praw to jednak udawało mu się ją kontrolować. Zamiast tego postanowił trochę się rozerwać w inny sposób. Podszedł do dystrybutora i wyjął parę batonów energetyczny, które następnie umieścił na krześle przestawionym ostrożnie i cicho w pobliże kapsuły. Następnie skombinował pospiesznie datapad, na którym napisał parę słów:

"Zamykajcie na drugi raz pokój jeśli macie ochotę na zabawę, zostawiam wam coś na ząb dla odnowienia utraconych sił.
PS. Wyglądacie naprawdę uroczo - Marcus."


Zostawiwszy taką niespodziankę dziewczynom spojrzał jeszcze raz na ich splątane, nagie ciała i opuścił niechętnie kabinę, kierując się do kokpitu gdzie miał zamiar się rozsiąść. Przy okazji też sprawdzić kurs jakim lecą i może nawet go zoptymalizować na wydajniejszy w drodze na Illum. A potem już tylko było czekanie - zapewne niedługie - na pobudkę dziewczyn i może wrzaski oburzenia z ich stron.
ObrazekObrazek Bonusy:+20% obrażenia od mocy, +20% do Tarcz, +5% na krytyka Theme /Battle ThemeOutfit /Outfit 2
Marcus de Silva
Awatar użytkownika
Posty: 328
Rejestracja: 13 sty 2014, o 15:40
Miano: Marcus de Silva "Scarecrow"
Wiek: 35
Klasa: Szturmowiec
Rasa: Człowiek
Zawód: Przemytnik
Postać główna: Nakmor Gavos
Lokalizacja: Treches
Status: "Poszukiwany przez Radę i dwie bezimienne organizacje"
Kredyty: 12.432
Medals:

Re: Eboracum- fregata typu „L: klasy „Inkwizytor”

5 maja 2014, o 19:32

Quarianka zamrugała ospale, otwierając zaspane oczy. Poruszywszy się lekko, poczuła jak po jej skórze zsuwa się czyjaś bezwładna ręka. Potrząsnąwszy lekko głową, poprawiła jej ułożenie i już miała ponownie zasnąć, gdy została porażona przez dosyć jaskrawe, żółtawe światło, jakie wytwarzała jej sonda. Przewróciwszy się na drugi bok, spojrzała w spokojną, nadal pogrążoną we śnie twarz Ven. Dziewczyna wydawała się jej teraz taka spokojna i bezbronna… znacznie bardziej niż, gdy była rozbudzona. Oparłszy podbródek na ramieniu, zapatrzyła się w nią z delikatnym, ciepłym uśmiechem. Z myśli quarianki nadal nie zniknęły wspomnienia poprzedniej nocy, a zadziwiający brak kaca i chwilowo niewyczuwalne dolegliwości, które za chwilę ją zetną z nóg pozwalały jej na ostatnie momenty romantyzmu. Spoglądając na miarowo unoszące się i opadające piersi dziewczyny, oraz jej kształtną sylwetkę, miała ochotę znowu się do niej przytulić, na tyle delikatnie by się nie obudziła i ponownie zasnąć w jej objęciach. Problem w tym, że najprawdopodobniej nie zostało jej zbyt wiele czasu, za nim skromne zapasy leków w kapsule wyczerpią się do cna. Życie to jeden wielki Bosh’tet podsumowała swój los. Miała trochę nieprzyjemne wrażenie, jakby powinna czuć się za coś winna, bądź ukarana a wcale się do tego nie poczuwała… Cóż, nie miała się tym zamiaru przejmować, w szczególności że chwilowo nie miała kaca. Chyba będę musiała to częściej robić… skonkludowała trochę ironicznie. Jednak fakt, faktem cudem było, że trujące resztki whiskey właśnie nie rozsadzały jej czaszki. Po dłuższym namyśle, postanowiła przytulić się lekko do asari i na chwilę jeszcze zamknąć oczy, czekając aż i ona wstanie. Możliwe że podobna sposobność nie pojawi sie zbyt szybko… albo i w ogóle, jeśli Ven postanowi odejść z Marcusem. Z lekkim zaskoczeniem zdała sobie sprawę, że poczuła się zazdrosna o mężczyznę, a nawet trochę więcej… sama myśl, że asari może ją zostawić sprawiała jej duchowy ból. An… uspokój się. Jeszcze dwa dni temu jej nie znałaś, a teraz...próbował bronić się głos rozsądku, jednak nie miał on wielkich szans, z resztą psychiki quarianki. Cóż, musiała przeżyć parę najbliższych godzin, lub minut w nieprzyjemnej niepewności. Tymczasem jednak przymrużyła oczy i przytuliła się do Ven.

Tymczasem Ven zamruczała lekko przez sen i chyba poczuwszy, że osunęła jej się ręka, otworzyła najpierw jedno, a potem drugie oko. Wciąż nieprzytomna obróciła się na drugi bok, ale powoli świadomość do niej powracała, więc położyła się na plecach i zaczęła się rozciągać, ziewając i przecierając rękami oczy.
- Zimno. - powiedziała i nie pytając o zgodę przysunęła się znowu do Ananthe, okryła się jej rękami i nasunęła na siebie jej nogę, jakby quarianka miała służyć za żywy kocyk. - Musimy wstawać? - zapytała, wsuwając głowę w klatkę piersiową towarzyszki.

Quarianka uśmiechnęła się lekko i sama wtuliła w Ven. Objąwszy ją całą, drobną sobą, starała sie ogrzać większą od siebie asari. Sama była jeszcze mocno zaspana, a jej myśli błądziły chaotycznie, jednak odpowiedziała cichutko:
- Mi troszkę też… nie jeszcze chwilkę możemy poleżeć, piękna.- mówiąc to ziewnęła przeciągle i nagle zakaszlała mocno, przez ramię asari, jakby nagle się poddusiła. Szybko jednak uspokoiła się i spróbowała do niej nawet blado uśmiechnąć.

Ven znowu otworzyła tylko jedno oko i popatrzyła na twarz Ananthe. Poleżała tak chwilę, po czym na jej ustach pojawił się filuterny uśmieszek. Zachichotała do siebie, a potem ugryzła lekko quariankę w sutka. A ponieważ spodziewała się protestu ze strony quarianki uwolniła się z jej uścisku i ruszyła w stronę wyjścia z kapsuły, po drodze taranując quariankę. Zanim kliknęła w panel otwierający położyła się na brzuchu, przygniatając towarzyszkę.
- Mogę wyjść? Nic ci nie będzie? - spytała.

Quarianka cicho pisnęła, gdy ta dziabnęła ją w czułe miejsce. Nie spodziewała się tego, a lekki ból szybko ją otrzeźwił. Nim Ven zdążyła się od niej odsunąć, quarianka przylgnęła do niej i niby ją całując w szyję, zassała odrobinę skóry, by po chwili pozostawić na niej charakterystyczny, ciemnoniebieski ślad. Potem została lekko zgnieciona przez dziewczynę, gdy ta zaczęła przechodzić po niej ku wejściu.
-Auu!- jęknęła cichutko, gdy kolano Ven uderzyło ją boleśnie w żebro, pozostawiając siniak, na którym ta następnie sie położyła. Choć nie była specjalnie ciężko, to znacząco utrudniała niewielkiej najemniczce już i tak cieżkie oddychanie, przez gromadzącą się w płucach flegme
- Niezbyt, Ven… mogłabys dać mi chwilkę, żebym chociaż założyła ten kawałek kombinezonu, który wczoraj tu przyniosłam? - zaptała po chwili, wyraźnie urywanym głosem przez brak powietrza.

Ven zeszła z Ananthe, wcisnęła się od strony wyjścia i odepchnęła quariankę lekko nogami, żeby zrobić sobie dość miejsca.
- To za tę malinkę. - wyjaśniła, chichocząc. Położyła się na brzuchu, oparła głowę na rękach i z łydkami lekko uniesionymi do góry czekała cierpliwie, aż quarianka się ubierze. - Wszystko z tobą w porządku? - zapytała, przeczuwając, że dziewczyna chyba źle się czuje.

Ananthe nawet nie zaprotestowała, przed odepchnięciem, ponieważ gdy tylko asari z niej zeszła, zgięła się w pół i zaczęła spazmatycznie kaszleć. W przerwach między kolejnymi konwulsyjnymi wstrząsami, jęczała cicho. Całe jej ciało zaczęło powoli odmawiać współpracy, poczynając na bolących stawach, a kończąc na rwaniu w większości mięśni. Wiedziałaś ile będzie Ciebie to kosztować… zresztą było warto.przebiegło jej przez myśl, gdy z ostatnim kaszlnięciem wypluła odrobinę flegmy i krwi. Mechanizmy czyszczące szybko się z nią uporały, jednak dla niej był to fatalny znak. Czym prędzej musiała odzyskać cały swój kombinezon i zacząć pobierać leki inaczej mogło być naprawdę paskudnie. Mocno pobladła, drżącymi rękoma wydobyła ze schowka podstawową warstwę ochronną i zaczęła się w nią ubierać, co chwile uderzając o coś i nabijając sobie kolejne, bolesne siniaki. Widać było że w takim stanie jej to nie idzie, a mała przestrzeń stanowi dużą przeszkodę. Po dłuższej chwili, o ile robiła to sama, większość elementów znajdowała się na miejscu, pomijając szybkę i mocowania wizjera. Gdyby asari spojrzała teraz na jej oblicze, mogłaby się przestraszyć. Zupełnie wypruta z kolorów, papierowa skóra przybrała chorobliwie biały kolor, o lekko fioletowym odcieniu, przez którą jak na dłoni mogła dostrzec wszystkie naczynka krwionośne. Również srebrne oczy zdawały się mocno przygaszone, a ich białka przekrwione. Z nosa ciekła jej cieniutka stróżka krwi, plamiąc usta na wyjątkowo nieprzyjemny, jaskrawy kolor, a czoło pokrywały już pierwsze krople potu, zlepiając jej krótkie włosy. O ile jeszcze mocowania udało się jej jakoś zaczepić, a automatyczne mechanizmy dokonały reszty dzieła, o tyle plastikowa szybka raz za razem wypadała jej z dłoni, lądując na cienkiej wyściółce.
- Przepraszam… nie powinnaś mnie takiej widzieć. - powiedziała przepraszająco, próbując po raz kolejny chwycić szybkę i nie kaszleć za wiele.

Ven zrobiła wielkie oczy, patrząc na to, co działo się z Ananthe. Chwilowo zaniemówiła i tylko patrzyła biernie, nie wiedząc, czy powinna cos zrobic czy wręcz przeciwnie. W końcu zerwała się z miejsca i skulona podpełzła do dziewczyny i zblizała ręce, żeby za chwilę je cofać. Obawiała się, że może jej zaszkodzić. Z twarzą wyrażającą mieszanine troski i strachu położyła jej dłoń na ramieniu.
- Przepraszam, wybacz, nie wiedziałam. Wybacz, coś ci zrobiłam? - sięgnęła po kombinezon quarianki, po czym trzęsącymi się rękami zaczełą go tak układać, żeby quarianka mogła go łatwiej na siebie włożyć. - Matko, matko… - mamrotała do siebie - Daj nogę, wkładaj do środka. - mówiła, chcąc pomóc quariance się ubrać. - Ananthe, nie gniewaj się na mnie. Może potrzebne ci jakieś leki? Moge pobiec szybko kupić. Co ci jest potrzebne? - dopytywała, a jeśli Ananthe na to pozwoliła, pomagała jej się ubrać. Zanim quarianka nałożyła na twarz wizjer, Ven przetarła ręką stróżkę krwi, a potem pomogła dziewczynie domknąć kombinezon poprzez zamocowanie szybki. Kiedy w końcu kombinezon przystosował się znowu do ciała dziewczyny, asari mamrotała cały czas bez łądu i składu - Matko, to wszystko moja wina, nigdy więcej cię nie kopnę i nie ugryzę w cycka. Moge otworzyć kasułę? Pobiegnę po resztę kombinezonu i ci przyniosę i pójdę po leki, tylko powiedz, co ci potrzeba.

Quarianka patrzyła przepraszająco na asari. Sądząc po jej minie i wyrazie oczu, nie martwiła się zbytnio o siebie, bardziej próbując nie przestraszyć bardziej, już i tak spanikowanej Ven. Opanowawszy na chwilę kaszel wychrypiała, zupełnie szczerze:
-Nic mi nie zrobiłaś… naprawdę. To tylko moja cudna odporność… dlatego nosimy kombinezony. - zakaszlała mocno - I nie mogłabym sie na Ciebie gniewać… nie teraz, ani później. - znowu zaczęła kaszleć zginając się w pół, by pozostawić z dala od Ven kolejne fragmenty klejowatej cieczy poprzecinanej pasemkami jej własnej krwi - Leki… tak. Są w apteczce… nic nie kupisz… jeszcze nie dolecieliśmy- mamrotała między kaszlnięciami czując na swojej twarzy dotyk jej dłoni, ocierający krew, uśmiechnęła się do niej, jakby to asari potrzebowała wsparcia i pomocy, a nie ona. Po chwili jednak znowu odgrodziła je pół przeźroczysta tafla wizjera, na której po pewnym czasie zaczęły migotać kontrolki, informujące ją o sprawności systemów i wykryciu infekcji. Bosh’tet… jęknęła bezgłośnie, gdy wyświetliły się wyniki ograniczonej, bardzo podstawowej diagnozy. Faktycznie nie było dobrze; reakcja alergiczna dróg oddechowych, połączona z infekcją, oraz pełen zestaw nowych chorób i zarazków, o których nawet nie wiedziała. Po chwili, gdy systemy znowu zaczęły przekazywać dźwięk z otoczenia, a szybka stała się przeźroczysta, quarianka uśmiechnęła się pocieszająco i położyła drżącą dłoń na ramieniu asari - Gryź sobie i kop do woli… wolę kiedy robisz to ty, niż ktoś inny… na przykład kroganin. -zaśmiała się cicho, by znowu się rozkaszleć - Możesz otworzyć… znowu jestem szczelna. I pójdę z tobą… chyba. -znowu mamrotała między kaszlnięciami, zwijając się trochę.

- Odporność? - zapytała zaskoczona. Widać, że nic nie wiedziała o quarianach. - To chyba znaczy, że nie powinnaś była zdjemować tego kombinezonu. - asari zrobiła zmartwioną minę. Ewidentnie obwiniała się za to, co się stało. Nie czekała ani chwili dłużej, otworzyła kapsułę i wybiegła, całkiem naga, do głównego pomieszczenia po apteczkę. Nie zważała kompletnie na to, czy Marcus ją widzi lub zobaczy. Rozgorączkowana przegrzebywała wszystkie przedmioty, jakie znalazła w pokoju, aż w końcu znalazła to, czego szukała. Potem ruszyła do kokpitu, gdzie siedział Marcus. wbiegła do środka i chwyciła w ręce porzucone wczoraj warstwy kombinezonu quarianki, a kiedy zobaczyła de Silvę, zapiszczała na cały głos i zasłoniła sie tym, co tylko miała w rękach, ale nic nie tłumacząc wybiegła, z wielkimi oczami i granatowym rumieńcem na policzkach. Kiedy Ananthe udało się wyjść z kapsuły medycznej, Ven wcisnęła jej ubrania do rąk.
- Masz. - rzuciła, po czym ruszyła do swojej kajuty, gdzie włożyła na siebie pospiesznie pierwsze, co znalazła, czyli koszulkę Marcusa i swoje spodenki. Dopiero w takim stroju powróciła do quarianki.

-Powinnam… chciałam być z tobą i nie będę tego żałowała. -wymamrotała, pomiędzy kaszlnięciami - My… prawie nie mamy odporności… -nie zdażyła dokończyć, gdyż w tym momencie asari wybiegła, pozostawiając ją samą. Skuliwszy sie najciaśniej jak mogła, próbowała nie kaszleć za bardzo. Nie mogła się już nawet ruszyć, a fale gorąca i chłodu, jakie wstrząsały jej ciałem zaczynały przybierać na sile. Nie wpadała jeszcze w malignę, jednak czuła się bardzo źle… w momencie gdy apteczka była na wyciągnięcie ręki. Jakby z oddali słysząc pisk dziewczyny, spróbowała się poruszyć, by sprawdzić co się dzieje, jednak ból w mięśniach prawie jej nie powalił, pozbawiając świadomości. W końcu jednak zebrała się jakoś w sobie i usiadła sztywno, choć na jej ciele pojawiły się krople lodowatego potu, a z nosa znowu popłynęła krew. Rozgladając się wokół, załzawionymi oczyma, trzymała sie kurczowo krawędzi próbując nie upaść. Nagle do pomieszczenia wparowała Ven, wciskając jej na kolana warstwy kombinezonu. Gdy Ananthe już otwierała usta, by coś powiedzieć, ta znowu zniknęła pozostawiając ją samą i bezradną. Odchyliwszy sztywno głowę, by zatamować choć trochę krwotok z nosa. Przodkowie… jak ja musiałam ją przerazić… biedna Ven… jak ja to do cholery odkręce? Zastanawiała się, siedząc i trzęsąc się w oczekiwaniu na jej powrót. W końcu jednak, przymknęła lekko oczy i przygryzłszy już i tak szkarłatną wargę do krwi, zaczęła macać roztrzęsionymi rękoma i przyglądać się kolejnym fragmentom własnego odzienia. Zsuwając na bok te, bez których mogła sobie poradzić, wybrała cztery najważniejsze powłoki. Teraz albo nigdy An...wyszeptała w myślach i spróbowała wsunąć się w jedną z nich. Niestety skończyło się to tak, jak przewidywała i zamiast wciągnąć ją na siebie, straciła równowagę i wyrżnęła o ziemię, obijając sobie boleśnie bok. Jęknąwszy głucho spróbowała się podnieść, jednak tym razem ciało do reszty odmówiło posłuszeństwa i mogła się co najwyżej zwinąć w kłębek pod ścianą, sparaliżowana przez zesztywniałe i spięte mięśnie, oraz własną głupotę. Jak ja nienawidzę… być quarianką. Mamrotała między kaszlem i jękami.

Marcus siedział rozparty wygodnie w fotelu pilota wprowadziwszy parę lekkich wygładzeń i poprawek w kursie jakim leciała fregata. W tej chwili lot przebiegać powinien szybciej i sprawniej, z pominięciem terenu często patrolowanego przez wojskowe jednostki. Przemytnik spoglądał w przestrzeń kosmosu, na odbicia jakie pojawiały się w “oknie”, gdy usłyszał nagle tupot stóp. Odwróciwszy się z fotelem ku drzwiom ujrzał nagą Ven wbiegającą do środka i pospiesznie zbierająca porozrzucane elementy ubrań. A potem ujrzała Marcusa i na krótką chwilę przystanęła zaskoczona jego widokiem. De Silva spoglądał na spłoszoną dziewczynę, która zdawała się być dodatkowo czymś zdenerwowana. Ta krótka chwila gdy patrzyli na siebie nawzajem wydawała się trwać wieczność nim w końcu Ven oprzytomniała i piskiem uciekła zakrywając swą nagość. Mężczyzna chwilę jeszcze siedział w fotelu nim w końcu postanowił ruszyć się i sprawdzić o co to całe zamieszanie. Normalnie dziewczyna raczej powinna na początku się ubrać, a nie biegać nago po całym statku. Z drugiej strony nie znał dobrze charakterów asari i wszystko było możliwe, ba nawet by mu to się podobało ale cóż, nie można było mieć wszystkiego. Przeszedł zatem do mesy, gdzie zastał go widok którego się nie spodziewał i zareagował poniekąd odruchowo, choć nie do końca w swoim stylu.
- Widzę, że ostro wczoraj zaszalałyście. - rzekł biorąc delikatnie na ręce quariankę by przenieść ją do kapsuły. Zauważył porozrzucane części jej kombinezonu, który najwyraźniej próbowała założyć ale z jakiegoś powodu nie była wstanie. Sięgnął zatem po kolejny element by go umiejscowić na miejscu, tym samym zapewne pomagając lub wyręczając w tym Ven ubraną aktualnie tylko w spodenki i jego koszulkę, czego nie omieszkał skomentować. - Nieźle wyglądasz w czarnym Ven. A ty Ananthe chyba trochę teraz poleżysz i się poleczysz, ale to normalne przy takim balowaniu. I nie martw się, popilotuje tą fregatą na Illum. - dodał na koniec z uśmiechem na ustach. W końcu znów miał okazje czymś polatać.

Kiedy Ven weszła z powrotem do pomieszczenia, zauważyła, jak Marcus trzymał na rękach Ananthe i kładzie z powrotem do komory medycznej. Przygryzła wargę i oczy jej się dziwnie zaświeciły, ale nic nie powiedziała. Zbliżyła się do nich i staneła za plecami mężczyzny.
- Marcus, Ananthe się źle czuje, nie pytaj jej o nic, ona ledwie mówi. - rzuciła głosem zatroskanego dziecka. Złapała mężczyznę za rękaw z tyłu i zza jego pleców patrzyła na to, jak pomaga quariance założyć resztę kombinezonu. - Trzeba jej podać leki, ale ja nie wiem jakie… - mówiła dalej, a Marcus widocznie był dla niej w tym momencie kimś na wzór “starszego kolegi, który wie lepiej”. W końcu puściła jego rękę, ktorą trzymała na wysokości jego łokcia. Wzięła zawartość apteczki, którą wcześniej niezdarnie wyjęła z szafki, rozsypując częściowo w pośpiechu po podłodze. Zabrała to, co nie pogubiła i usiadła na kanapie, przyglądając się fiolkol i innym aplikatorom. Nic poza medi-żelem nie znała, więc nie wiedziała, co powinna podać quariance. Z nerwów zaczęła świecić się na błękitno, ponieważ przestawała panować nad biotyczną aurą. Ostatecznie rzuciła leki wzburzona na kanapę i uderzyła ręką o oparcie fotela. Przeczesała rękami macki na głowie, a następnie spojrzała ze złością na Marcusa. W jej oczach paliły się biotyczne ogniki. - Co taki jesteś spokojny? - wyburczała groźnie. Jak nie ma na kim się wyżyć, to trzeba dokopać mężczyźnie - typowa damska dewiza. - Nie widzisz, co się z nią dzieje? - kontynuowała, a potem ukryła twarz w rękach i zaczęła popłakiwać.

Ananthe była zupełnie zesztywniała w rękach mężczyzny, a pod palcami, przez cienką membranę mógł wyczuć że jest mocno rozpalona, a jej drobnym ciałem co chwila wstrząsał kaszel. Mimo to wymamrotała spokojnie, z nutą wdzięczności, choć wszystko to prawie idealnie zagłuszało chrypienie i kaszel:
- Więc lepiej idź pilotuj… zaraz będziemy lądować… a ja nie umrę tak szybko.
Wtem bardziej zobaczyła, niż usłyszała Ven, wychylającą się zza pleców mężczyzny. Przerażenie i lekka histeria jakie malowały się na jej twarzy zdawały się bardziej absorbować quariankę niż jej własny stań. A w szczególności ten dziwny błysk w oku. Nie wiedziała co teraz myślała mała asari, a wolała by nic dziwnego nie zalęgło się w jej młodym umyśle. Walcząc ze sobą, wyciągnęła do niej lekko rękę i wymamrotała, trochę ignorując jej uwagę o niemówieniu, zachrypiała paskudnie i już mocno niewyraźnie choć przy odrobinie wysiłku można było ją zrozumieć:
-Marcus… mógłbyś to jej zostawić? Naprawdę dzięki, ale skoro potrafiła pomóc mi w jedną stronę, pomoże i w drugą… poszukaj w apteczce takich niebieskich ampułek, z symbolem przypominającym rzepę z mackami… i weź taką strzykaw…- w tym momencie straciła resztkę głosu i mogła tylko biernie się przyglądać. Cały czas jednak spoglądała nerwowo na Ven, jakby starając się ją pocieszyć i uspokoić, choć nie miała ku temu zbytnio możliwości, ani warunków. Pierdolone uczulenie… kiedyś naprawdę zabiję, potomka tego kto wymyślił że nie możemy po ucieczce osiedlić się na jakiejkolwiek planecie. Czekając na reakcję otoczenia, spoglądała po nich spokojnie, czekając na to co zrobią.

De Silva wstał niespiesznie z półprzyklęku i spojrzał to na quariankę, to na asari, która najwyraźniej strzeliła kobiecego focha. Chyba jednak zdecydowanie będzie lepiej jeśli się ulotni i zostawi dziewczyny same. Przeszedł do apteczki i wybrał wskazane przez chorą przedmioty choć prawdę mówiąc nie znał się na tym za cholerę. Nie był lekarzem, odebrał jedyne podstawowe przeszkolenie, które dawno w większości wyleciało mu z głowy.
- Jestem spokojny bo wiem, że panikowanie i nerwy nic nie pomogą w takich sytuacjach. Nie ona pierwsza się rozchorowała po imprezie i nie ostatnia. Wyjdzie z tego pewnie i obie czegoś się może nauczyłyście lub nie. - rzekł trochę złośliwie i trochę opiekuńczo skomentował całe to wydarzenie. Tak nauka. On sam z chęcią by się tak spił, ale niestety nie było dość alkoholu w barku, a poza tym biotycy z łatwością mogli się pozbyć procentów z organizmu i nie męczyć się ich działaniem jak zwykli osobnicy. Zaaplikował do strzykawki niebieską ampułkę a potem spojrzał na quariankę i zastanawiał się gdzie jej ją wsadzić. - Gdzie ci ją wbić? Wskaż jeśli nie możesz mówić. A ty Ven nie rozpaczaj bo nie ma powodów tylko chodź tutaj. Kolejna lekcja do nauczenia dla ciebie chyba. - mruknął i przez głowę pomyślał że i dla niego. Oby tylko nie poszło źle.

Ven powoli uspokoiła się na tyle, że przestała szlochać. Według niej sytuacja była znacznie poważniejsza niż rozchorowanie się po imprezie, ale nie chciała komentować i zniechęcać Marcusa, kiedy ten zajmował się quarianką. Położyła ręce na kolanach i patrzyła wciąż mokrymi od łez oczami z daleka na to, jak mężczyzna przygotowuje leki. W swoim egoiźmie i młodzieńczej małostkowości chciała w tym momencie, żeby Silva chociaż poklepał ją po plecach pocieszająco, to jednak nie nastąpiło, więc opuściła głowę i czekała cierpliwie. Czula się paskudnie. Winna temu, co właśnie sie działo i temu, że była tak nieprzydatna i zbyt głupia, żeby pomóc w tak prostej sprawie jak podanie odpowiednich leków. Ścisnęła silnie oparcie na rękę. Nie miała już odwagi spojrzeć na to, co działo się przy kapsule medycznej.
- Masz rację, zawaliłam po całości. - powiedziała rozgoryczona, a po policzkach popłynęły jej kolejne łzy. - Gdzie ja miałam głowę? Powinnam była być rozsądna. - kontynuowała bardziej do siebie niż do Marcusa, choć on to doskonale słyszał, tak samo jak Ananthe. - Jestem kompletnie do niczego. - pogrążała się w swojej małej rozpaczy. Uciekała wzrokiem gdzies po podłodze, patrząc w kierunku wyjścia. Ale czy wyjście w tym momencie nie pogorszy tylko sprawy? Czy nie wyjdzie na jeszcze mniej odpowiedzialną i jeszcze bardziej egoistyczną? Stukała palcami po oparciu na reke i zastanawiała się chwilę, nie ruszając się z miejsca.

Ananthe spoglądała na Ven, która postanowiła się poobwiniać za błędy całego świata. Gdyby mogła pocieszyłaby ją, choć takie zachowanie było dla niej nieco irytujące. Może i możnaby to usprawiedliwiać młodym wiekiem, ale… i tak nie mogła mówić. Zresztą szkoda jej było małej asari… powinna była ją uprzedzić, zanim się zbliżyły, jak może to wyglądać rano. Z tej dwójki, to akurat ona zawaliła i była do niczego. Możliwe że czuła się równie paskudnie jak asari, choć cieleśnie miała najgorzej z całej trójki. Nie wiedziała nawet czy w pistolecie ze strzykawką starczy nadal mieszanki żeli technicznych, a jeśli de Silva zaaplikuje jej lek normalnym urządzeniem… cóż, mogła naprawdę się nie obudzić. Nie spodziewała się, że sprawa przyjmie taki obrót, ani tym bardziej że los postanowi tak ją pokarać za chwilę szczęścia. Mogłaby tylko cicho płakać, w swoim wnętrzu nad tą niesprawiedliwością. W dodatku coraz ciężej było jej oddychać, a leżąc na boku, nie mogła dobrze odkrztusić tego, co napływało jej do gardła i ust. O ile w wypadku innych ras nie byłby to problem, o tyle u quarian mógł skończyć się utopieniem, w wyjątkowo nieprzyjemnych warunkach. W końcu chyba nikt nie marzył o zadławieniu się własną śliną? Tak czy siak, spróbowała lekko wykręcić rękę, by odsłonić ślad po ostatnim wkłuciu. Zaciskając zęby, aż do bólu, gdy mięśnie rwały jej nerwy, w końcu drgnęła nią lekko. Mogła mieć tylko nadzieję że Marcus się domyśli, co chciała zrobić.

- Daj spokój Ven, młodość żądzi się własnymi prawami i musi się wyszaleć. Myślisz że ja nie szalałem gdy byłem młodszy? - skomentował biadolenie asari spoglądając to na strzykawkę to na chorą. Widząc jej próby pomógł jej obrócić się, przez co też mógł zauważyć ślady ukłuć. Sprawdził czy pistolet pasuje do pozostawionych wcześniejszych znaków i spojrzał czy nie ma innych urządzeń tego typu. Uznając że znalazł najbardziej odpowiedni, z odpowiednim lekiem o którym wspominała Marcus zaaplikował quariance dawkę której potrzebowała. - Co wyście piły? Rynkol? Trzeba było mnie zawołać, sam bym się go z chęcią napił dla towarzystwa. - ciągle był nieświadomy prawdziwego powodu choroby, wszystko wrzucając na skutek przepicia i strucia się. To że asari nie odczuwała takich skutków jasno tłumaczył fakt, że była biotyczką. Spojrzał na panel kontrolny kapsuły medycznej i po dłuższej chwili uruchomił program diagnozujący. - A co z tobą Ven? Żadnych widzę skutków ubocznych picia więc chyba nic ci nie będzie. I uroczo wyglądałaś gdy tak biegałaś po pokładzie. - odezwał się do asari z humorem jakby chcąc ją wyprowadzić z tego smutku zmianą tematu.

- Spadaj! - warknęła groźnie i nie słychać w tym było nawet nutki humoru. Komentarze Marcusa tylko coraz bardziej działały jej na nerwy, tym bardziej, że wszystko to nie miało związku z alkoholem, a to, że widział ja nago w takich okolicznościach też wcale jej nie bawiło. Wstała z fotela, poszła do pokoju sypialnego, gdzie znalazła kurtkę Marcusa. Wyjęła z niej papierosy, jesli te posiadał, a potem wracając przez pokój nic nie mówiąc opuściła statek, zauważywszy, że osiągneli cel- Illium.

Ananthe jęknęła głucho, gdy Marcus przewrócił ją na plecy, a nastepnie rozprostował rękę. Czuła się jakby ktoś dosłownie rozrywał jej mięśnie rozrzażonymi obcęgami. Nie poczuła nawet, kiedy wstrzyknął jej gotową mieszankę leków jaką przygotowała kiedyś i zostawiła na podobną okazję. W tym momencie mogła tylko czekać aż zadziałają i nie oszaleć, gdy każda komórka jej ciała domagała się by być tą pierwszą, która rozsadzi jej głowę. Nie słyszała również odpowiedzi Ven, ani pytań de Silvy, czy odgłosów lądowania. Nawet jej świecące oczy znieruchomiały na dłuższy czas. Gdyby nie miarowy wypływ krwi z jej nosa, który powoli zaczął słabnąć, oraz unosząca się klatka piersiowa, ktoś mógłby uznać że zmarła. I nadal mogło być tego cholernie blisko, jeśli w strzykawce zabrakło czegoś. Teraz jednak nie mogła się nad tym zastanawiać; bardziej absorbowało ją utrzymanie się tych resztek świadomości, w oczekiwaniu aż lek zadziała. Dopiero po jakimś kwadransie, była zdolna rozewrzeć szczęki i oprócz jęku wydać z siebie trochę składniejszy, chrypiący dźwięk:
- To… po...rwa… prz...ilnuj..ej
Nie mogąc nic zrobić i wątpiąc czy będzie w stanie przez najbliższych parę dni, mogła liczyć tylko na uprzejmość Marcusa, lub Ven. Przodkowie… oby tylko mnie nie oddali do tego szpitala Zaćmienia… już wolę umrzeć, niż dać się macać tym konowałom. Myślała trochę nie składnie.

Marcus spojrzał przelotnie na przechodzącą asari. Nie ingerował w jej poczynania uznając, że nie ma sensu. Młode dziewczyny zawsze miały jakieś swoje dziwne wyobrażenia i widzimisię. I wyglądało na to, że dotyczyło to wszystkich ras, nie tylko ludzi. Rzucił okiem na kurującą się z wolna quariankę, która zdołała wykrztusić parę słów czy też urywków zdania.
- Leczenie z kaca? Z pewnością potrwa z tego co widzę. - rzekł z ironią i humorem w głosie, co też można było zgadywać, że dobrze znał ten stan z własnego doświadczenia. - Przypilnować jej? Sądzisz że coś jej grozi w doku twoich pracodawców? Wkurzona asari nie jest raczej najlepszym obiektem do atakowania, zwłaszcza gdy się okaże że jest biotyczką. Mogę na nią rzucić okiem, ale nie mam ochoty jej pilnować. Jest wolna i z tej wolności zdaje się chce bardzo korzystać. Czemu miałbym jej zabraniać nauczyć się czegoś od życia, nie jestem jej niańką i nie mam zamiaru być. Co najwyżej mogę póki jesteśmy w tym hangarze rzucić okiem przez zewnętrzne kamery. - w ostatnim zdaniu nie dało się jednak wyczuć jakichkolwiek uczuć. Odwróciwszy się skierował się niespiesznie do kokpitu, gdzie też miał zamiar zrobić to, o czym wspomniał. Pomógł przed chwilą quariance, owszem. Ale już na niańkę się nie pisał, nie miał ochoty robić za opiekuna dla zapewne rozpieszczonej zbytnio asari.

Ananthe powoli obróciła się na bok i spojrzała na Marcusa, mrużąc oczy z bólu i morza irytacji oraz wstydu jaka ją zalewała. Mężczyzna był równie empatyczny jak odbyt miażdżypaszczy. Bosh’tet i pomyśleć że z kimś takim będę musiała współpracować przeleciało jej przez głowę. Leżąc tak powoli napinała i rozprężała mięśnie, dzięki czemu udało się jej ustalić, iż za cały cyrk z jej bezwładem były odpowiedzialne tylko niewielkie ich odcinki, które postanowiły pod wpływem alergii odmówić współpracy. W każdym razie nie był to żaden poważny obrzęk, czy inna równie nieprzyjemna alternatywa, co trochę ją uspokajało. Nie wiedziała za to kompletnie co dzieje się z jej gardłem i nosem, choć jeszcze mogła w miarę spokojnie oddychać. Więc chyba nawaliło tylko coś z jej aparatem mowy… no i przełykanie bolało jak diabli. Kurwa, kurwa, kurwa...klęła sobie po cichu w myślach zawsze muszę zepsuć dobre chwile, zawsze. Nie ma pieprzonej opcji. Jestem jak jakiś jebany kroganin, w tych sprawach. Jak nie zaraza to gethy… Przynajmniej póki się nie ruszała, nic jej nie bolało. W tym momencie jednak quarianka oddałaby prawie wszystko, by zamienić swój stan na zwykłego kaca. Wtedy przynajmniej mogłaby raz, a porządnie kopnąć tego de Silvę. I na miłość Przodków… miałbyś chociaż tyle przyzwoitości, żeby cały czas nie zerkać mi na piersi… przebiegło jej przez myśl, gdy śledziła jego spojrzenie. W dodatku zaczynała robić się senna, co nijak jej teraz nie pomagało. Musiała zapomnieć, o usunięciu z tej mieszanki leków na sennych i najmocniejszych przeciwbólowych. W końcu wycharczała bardzo cicho, krzywiąc się przy tym mocno:
-Ni..am..kac...tyl...alerg...i c...eszcze...Mys...e...mienie… to...akas…jeb...nizac...haryt...na? N...ium… adal...egalne...wolnictwo…Dzięki.
po tych urywanych słowach, quarianka zupełnie opadła z sił, zamykając oczy. Ananthe nie wymagała od niego nańczenia kogokolwiek. Tak naprawdę równie dobrze mógłby nic nie robić i niewiele by ją to ruszyło. Po prostu jeszcze chwilę temu wierzyła że ten drań ma jakieś resztki serca, ale jak widać sprzedał je razem ze swoja matką, parę lat wcześniej. Narazie musiała czekać… i to co najmniej z dwie godziny, zanim antybiotyki rozejdą się po ciele, a antylaergeny zredukują skurcze i opuchlizny. W dodatku cały czas miała gorączkę, która trzęsła jej już i tak wyziębionym ciałem. Bosko… pewnie zaraz złapię grypę, albo zapalenie płuc...po prostu bomba. Bardziej jednak martwiła się teraz o Ven. Nawet wściekła i zdesperowana, mogła być niczym, porzy równie niewyżytych najemnikach, których nigdy nie brakowało, w szczególności na ich rodzimej planecie. Nie chciała, by coś jej się stało, przez to że sama nie pomyślała o ostrzeżeniu jej. Poczucie winy i bezsilność w tym momencie bardziej ją przygniatały, niż cała ta choroba. Nie mogąc nic zrobić, zamknęła oczy i spróbowała zasnąć.

Na zewnętrznych kamerach mógł ujrzeć chwilowy spokój. Jakaś grupka tutejszych z tego całego Zaćmienia zabawiała się w jakąś grę hazardową kawałek dalej, paru robotników sprzątało sąsiadujące lądowisko, a sama Ven paliła czy też może starała się palić jedno z jego własnych cygar. I nie szło jej to najlepiej biorąc pod uwagę to, że były dość ostre w smaku. Marcus lubił je głównie przez przyjemny zapach, tak kontrastujący ze smakiem. A teraz widząc jak asari trochę się krztusi przy paleniu uśmiechnął się tylko i ruszył z powrotem do quarianki. Chwilowo mógł być spokojny i pewny, że drugi raz Ven nie sięgnie tak łatwo po rzeczy de Silvy.
Wróciwszy spojrzał na leżącą, która na jego widok znów odezwała się tym charczącym, przerywanym głosem. Alergia, no pieknie choć w sumie to by wyjaśniało czemu ciągle muszą łazić w tych kombinezonach - brak odporności na różne czynniki zewnętrzne.
- Wiem, że na Illum ciągle jest legalne niewolnictwo i o to jedno możesz być spokojna. Obiecałem Ven, że nie pozwolę abyśmy ponownie trafili w łańcuchy. Poza tym mam tutaj jeszcze paru znajomych, którzy mają u mnie dług i pomogą w razie problemów. A co do samego Zaćmienia, to trochę słyszałem o ich działalności gdy latałem po systemach choć nie miałem okazji bliżej ich zapoznać. - skomentował jej ciężkie do zrozumienia słowa i dodał na końcu - Skoro zaś tak bardzo chorujesz, to wypoczywaj. A potem pogadamy o tym całym zaproszeniu do twoich. -
ObrazekObrazek Bonusy:+20% obrażenia od mocy, +20% do Tarcz, +5% na krytyka Theme /Battle ThemeOutfit /Outfit 2
Ananthe’Viroccum vas Eboracum
Awatar użytkownika
Posty: 312
Rejestracja: 23 mar 2013, o 21:40
Miano: Ananthe vas Eboracum
Wiek: 28
Klasa: Szpieg
Rasa: Quarianka
Zawód: Najemnik
Postać główna: Ananthe'Viroccum vas Eboracum
Status: Członek Zaćmienia Pierwszego Stopnia
Kredyty: 1.200
Lokalizacja: Złotoryja

Re: Eboracum- fregata typu „L: klasy „Inkwizytor”

11 maja 2014, o 11:03

Minęło kilka dobrych godzin. Na statku panował względny spokój, światła były przyciemnione, a Marcus siedział w kącie głównego pomieszczenia, gdzie na kozetce leżała śpiąca i schorowana Ananthe. W pewnym momencie rozległ się charakterystyczny dźwięk syku, towarzyszący każdemu, kto wchodził na statek, a kto przeszedł proces dekontaminacji i mógł z powrotem znaleźć się na pokładzie, a ponieważ do systemu wprowadzono tymczasowo tylko dwie dodatkowe osoby, żeby WI udzieliła im wstępu do środka, nie ulegało najmniejszej wątpliwości, kto to mógł być.
Wkrótce w progu pojawiła się asari z ustami zwiniętymi w trąbkę i miną obrazonego kota. Obrzuciła wzrokiem pomieszczenie, a w fotelu spostrzegła Marcusa, ale nic do niego nie mówiąc ruszyła w kierunku kapsuły medycznej. Dopiero wtedy SIlva zauważył, że w ręku trzymała torebkę z lekami, które położyła niedbale na stoliku. Nie były to żadne spracyzowane środki, lecz ogólne dla quarian. Zresztą jedyne niedrogie, bo jak można się było spodziewać, dziewczyna nie dysponowała gotówką, chyba, że coś komuś ukradła.
Zbliżyła się do kapsuły medycznej i spojrzała na quariankę, którą męczyły nocne gorączki. Asari westchnęła i zastukała palcami nerwowo o szybkę stacji medycznej. Wyglądała na szczególnie zmartwioną. Spuściła powieki. W końcu odezwała się blado:
- Jak jej stan?

- Śpi i wypoczywa, wyjdzie z tego. - odezwał się Marcus unosząc głowę i spoglądając na asari. Rzucił wzrokiem na jej “zdobycze” lecz nie skomentował, choć wyciągnął otwartą dłoń w jej kierunku. - Poproszę z powrotem moją cygarnicę. Nie wątpię że pragnęłaś się odstresować, ale te cygara akurat nie pomagają w tej sytuacji. A jak jesteś głodna, to w mikrofali jest żarcie dla ciebie. - dodał na końcu. Podejrzewał że jest głodna, w sumie on sam już zdążył się posilić pod jej nieobecność.

Ven spiorunowała Marcusa wzrokiem, rzuciła jego cygara ostentacyjnie na stolik i rzuciła tylko gniewnie.
- I tak mi nie smakowały. - powiedziała, mając nadzieję, że choć trochę zagra tym mężczyźnie na nerwach - Zwrócię ci co do jednego, nie martw się. - po tych słowach miała ochotę usiąść na kanapie, założyć ręce i udawać, że niczego nie potrzebuje, ale głód dawał jej się we znaki i chociaż w jakimś stopniu odczuwała to jako cos upokażającego, ruszyła w kierunku kuchni, włożyła sobie porcję tego, co Marcus jadł na obiad i włożyła do mikrofalówki. W czasie oczekiwania na posiłek odwróciła się do blatu tyłek, oparła o niego, a ręce założyła przed sobą.
- Nigdy więcej takich przygód. - nie chciała zwierzać się Marcusowi, ale był na nieszczęście jedyną osobą, którą znała na całej tej planecie. Poza Ananthe, która leżała nieprzytomna. - Gdybym wiedziała, że to się tak skończy… - pomachała głową, a ręce zacisnęła w pięści. - Mam nadzieję, że z tego wyjdzie i nie będę musiała uznawać tę historię za kolejną życiową porażkę.

Marcus uśmiechnął się lekko spoglądając na użalającą się nad sobą Ven. Chyba naprawdę sądziła, że ostro dała ciała. W sensie psychicznym, bo fizycznie miała to już za sobą w nocy. Zachichotał cicho.
- Naprawdę uwielbiasz chyba znęcać się nad sobą i żałować za każde popełnione błędy Ven. Dam ci małą radę - jedne błędy będą się za tobą ciągnąć aż po starość, ale jako lekcja, z której wyciągnęło się naukę. Inne błędy można spokojnie zlekceważyć i nie zawracać sobie tym głowy. Porażki uczą nas często pokory. W tym przypadku? Rzekłbym chyba pół na pół. Ananthe trochę się rozchorowała, ale wyjdzie z tego z tego jak się zdążyłem zorientować. - de Silva schował cygarnicę do jednego z zasobników przy pasie spojrzawszy uprzednio ile w niej zostało cygar. Nie skomentował słów asari dotyczących ich smaku, nie każdemu wszak odpowiadał ich ostry, aromat. Zachowywał się trochę jak starszy brat z tymi swoimi radami, trudno było go ocenić. Raz przyjazny, a raz kawał drania. - A co do przygód, to od tego się ma młodość, by je przeżywać i mieć co na starość wspominać. Siedzenie w jednym miejscu i unikanie jakichkolwiek problemów jest nudne, a przy okazji to ogromna strata czasu.

Mikrofalówka obwieściła, że jedzenie jest gotowe. Asari wzięła talerz, uważając przy tym, żeby się nie poparzyć, i ruszyła do stolika. Była naprawde głodna, więc jak tylko postawiła go na blacie, od razu zaczęła jeść, starając się przy tym nie zwracać na siebie uwagi, choć najchętniej wsypałaby jedzenie prosto do buzi i gryzłaby jak chomik.
- Uśmiercić quariankę po takiej nocy to jednak jest spore osiągniecie. - powiedziała, kiedy już nieco posiliła. - Ale jeśli nic jej nie będzie, to może faktyczni nie było czym się martwić. - dokończyła, a przypadkiem nie zdążyła nad sobą zapanować i lekko bekła. - Ops, wybacz.

- Co masz dalej w planach? Jesteśmy w bazie Zaćmienia, gdzie ściągnęła nas quarianka a głównie mnie bowiem to o moje umiejętności im chodziło. Wygląda na to, że poszukiwali doskonałego pilota i nawigatora zarazem, więc ciekaw jestem ich propozycji. - wstał i podszedł do barku, gdzie nalał sobie trochę alkoholu na lepsze trawienie. Nie przejął się zupełnie zachowaniem asari. - Jesteś wolna więc masz wybór. Zostać na Illum, poszukać jakiegoś zajęcia, lub zostać ze mną i polatać po układach a przy okazji trochę zarobić. I może czegoś więcej się nauczyć. - skończył mówić dając jej propozycje i rozsiadł się na nowo w fotelu. Marcus przypatrywał się Ven, oczekując jej reakcji, decyzji.

Ven zjadła. Najpierw chwilowo grzebała widelcem w resztach jedzenia na talerzu, ale po chwili odepchneła go od siebie niedbale i oparła głowe na rękach. Rzuciła spojrzenie w kierunku kapsuły medycznej, ale Ananthe wciąż spała.
- Mnie zapewne nie chcieliby w Zaćmieniu… - powiedziała wyraźnie zrezygnowana. Westchnęła glośno, aż ostatecznie położyła ręce na stole, a twarz w rekach. - Nie wiem, co mam robić…

Tymczasem quarianka otworzyła oczy i zamrugała parę razy sennie. Wszystko nadal ją bolało, choć już w akceptowalny dla jej umysłu sposób. Poza tym jednak było jej strasznie zimno. Bosh’tet… musze kiedyś w końcu ustawić porządną klimatyzację na tym statku. Pomyślała, wybudzając się z resztek sennych majaków. Nie pamiętała już co jej się sniło, jednak poczucie zagrożenia i strachu nie opuszczało jej nawet na moment. Uspokoiła się trochę dopiero gdy jej oczy dostosowały się do oświetlenia panującego w pokoju. A więc nadal tu są… prawie nie jęknęła czując dziwną ulgę. Może i była chora, jednak nadal odpowiadała za tą dwójkę. Drżąc lekko, spróbowała poruszyć mięśniami. Nie czując jednak większych problemów, podparła się zesztywniałym od chłodu i niedokrwienia ramieniem po czym spróbowała podnieść. Choć udało się jej to za drugą próbą, to zawroty głowy, mroczki przed oczyma i ewidentna chwiejność dobitnie świadczyły że nie jest w najlepszym stanie. Nie czuła jednak an ustach smaku krwi, a gardło wydawało się odrobinkę mniej opuchnięte. Skuliwszy się w kącie kapsuły, odkaszlnęła parę razy i na chwilę zamknęła oczy, by opanować zawroty głowy. W tym momencie dotarły do niej również słowa Ven. Mała… naprawdę nie chcesz się w to wpakować. Choć z drugiej strony, chyba lepsze to niż tułaczka. Jęknąwszy cichutko, powiedziała bardzo ochryple i cicho, ale wyraźnie:
-Zawsze możesz spróbować… u mnie też jest dla Ciebie miejsce i nie będziesz musiała nikogo zabijać.-uśmiechnęła się gorzko. Nie myślała jeszcze zupełnie trzeźwo, ani nie panowała do końca nad tym co mówiła, a odrętwienie ciała nie pomagało jej w niczym. Na dodatek znowu robiła się senna. Tylko znowu nie to… pomyślała, kręcąc lekko głową.

- Prędzej czy później dojdzie do takiej sytuacji, gdy będzie musiała wybierać - umrzeć czy zabić by żyć. Od tego wyboru się nie ucieknie, chyba że siedzi się w bezpiecznym domu gdzieś na spokojnej planecie, z dala od wszelkich konfliktów. Nie dawaj jej obietnic bez pokrycia Ananthe, zwłaszcza gdy pracuje się dla jednej z większych organizacji najemniczych. Możesz długo unikać sięgania po broń, walki ale nie da się od nich uciec całkowicie. - komentarz Marcusa był pełen prawdy życiowej doświadczonego osobnika i … cynizmu. On aż nadto dobrze wiedział o czym mówi i jaki jest ten świat. Quarianka zaś próbowała pokazać asari tylko tą część jasną, bez całej brutalnej prawdy, mrocznej części wszechświata. Upił łyk alkoholu ze szklanki, a potem spojrzał na ten bursztynowy trunek uniósłszy naczynie na wysokość oczu. - Mam inne rozwiązanie. Póki nie odzyskam własnego statku mogę latać tą fregatą z wami. Oczywiście ja będę wyznaczał trasy, dogadywał się odnośnie przewożonych ładunków i unikał w miarę możliwości problemów. A ty Ven możesz wtedy bez problemów nam towarzyszyć. Nam dam ci parę darmowych lekcji walki, byś nie musiała tylko chować się za nami jakby jednak do niej doszło. - dodał na koniec z lekkim uśmiechem.

Słysząc głos Ananthe Ven podniosła głowę i spojrzała w tamtym kierunku.
- An, jak się czujesz? - zapytała z troską w głosie. Chciała dowiedzieć się więcej, ale wtedy wtrącił się Marcus, a i wolałaby porozmawiać z quarianką na osobności.
Słowa Marcus wywołały u Ven nie małe zaskoczenie. Wybałuszyła oczy i wzdrygnęła się. Wyglądała jednak tak, jakby wierzyła w każde jedno jego słowo i nie mogła pomieścić w głowie tego, ze kiedyś zabije inne stworzenie. Popatrzyła wątpiąca i niepewna to na Marcusa to na Ananthe. Zagryzła wargę. - Raczej wątpię, by w Zaćmieniu ktoś mnie chciał. Ale jeśli mogłabym z wami zostać, to byłoby fajnie. Ja umiem trochę pogrzebać w sprzęcie. Gdyby Ananthe pokazała mi jak działa statek, może mogłabym pomóc w jego konserwacji? Umiem tez opchnąć jakieś śmieci i … skombinować to i owo. - zaczęła wymieniać, choć nie było tego wiele ani nic szczególnie przydatnego.

Ananthe oparła głowę na kolanach, obejmując je trochę kurczowo. Było jej trochę niedobrze i nie czuła się najlepiej, ale wolała zachować to dla siebie. Już dosyć narobiła problemów, jak na jeden dzień, zresztą była już dorosła i potrafiła o siebie zadbać… przeważnie. Mimo to trochę pocieszała ja troska w głosie Ven. Po chwili jednak do jej uszu dotarły słowa Marcusa. Tak jak sądziłam… odbyt miażdżypaszczy bez krzty współczucia przebiegło jej przez głowę. Problem tym że ma jebaną rację… bosh’tet nienawidzę zgadzać się z sukinsynami. Zebrawszy po dłuższej chwili rozbiegane myśli, uniosła głowę i uśmiechnęła się blado do Ven, po czym powiedziała, troszkę szczękając zębami:
-Lepiej… i nie martw się, to naprawdę nie twoja wina. -odetchnąwszy głęboko, podsunęła pod siebie nogi, w marnej próbie rozgrzania się. Nie miała zamiaru przebierać się przy mężczyźnie, choćby musiała zamarznąć. Za bardzo się wstydziła i za dobrze pamiętała to krótkie, łakome spojrzenie gdy zerknął na nią, w momencie gdy była bezbronna. Mógł nawet nie zdawać sobie z tego sprawy, ale ona to dostrzegła. Wyglądał gorzej, niż ten najemnik z hotelu. Na samo wspomnienie wzdrygnęła się mocno. Nadal czuła na ciele dotyk tej pokraki, za każdym razem gdy pomyślała o pobycie na Illium. Bała się, choć nawet przed sobą nie była gotowa tego przyznać. W końcu jednak odezwała się znowu- Jest różnica, pomiędzy obroną, a zabijaniem dla pieniędzy i powinieneś ją znać, choć być może już zapomniałeś czym to jest. I nie obiecuję jej nic bez pokrycia… ja po prostu wiem co trzeba zrobić, by stać sie tym kim jestem.-uśmiechnęła się chłodno- Już jesteś tu panem, prawda? Nie chcę być niewdzięczna, ale brzmisz jakbyś kupił ode mnie ten statek i łaskawie pozwolił na nim się zakwaterować. To prawda że potrzebuję pilota, ale na Przodków, nienawidzę, kiedy ktoś coś takiego odpierdala, rozumiesz? -wszystko to mówiła cicho i chrypiąco, bez cienia emocji, jakby nie mogła się na nie zdobyć w tym momencie- Co do walki… jak tylko uda mi się stanąć na nogi, mogę Ciebie nauczyć strzelać. Mam jeszcze moją starą Modliszkę, a miejsce się znajdzie. I z chęcią skorzystam z twojej pomocy-powiedziała znowu opierając głowę na kolanach. Długie mówienie wyraźnie wysysało z niej resztki zregenerowanych sił, a głos z każdym słowem stawał się mniej składny, wyraźny i bardziej chrypiący- Marcus… nie będę miała nic przeciwko tak utalentowanemu pilotowi jak ty… ale bosh’tet, nie przeginaj.
Gdy to powiedziała wróciła do szczękania zębami i wtulania się w scianę, oraz własne nogi.

- Ty naprawdę lubisz utrudniać i szukać dziury w całym chyba. Zaproponowałem swoje usługi, nie wmawiałem że biorę sobie pod panowanie twój statek. I lepiej niż ci się wydaje znam różnicę w zabijaniu w obronie a za pieniądze. I do tej pory zawsze byłem bliżej tego pierwszego. Nigdy nie zabiłem nikogo dla pieniędzy, ty a nie znając mnie nie rzucaj takich oskarżeń quarianko. - w głosie Marcusa dało się słyszeć złość. Najwyraźniej Ananthe czymś go wkurzyła lub uraziła. Odstawił z lekkim trzaskiem szklankę na stolik. - Gdybym rzeczywiście był takim draniem jak ci się wydaje, to nie miałbym żadnych oporów aby opanować ten statek podczas lotu na Illum. Daj mi znać jak będziesz na chodzie. Pójdziemy pogadać z tą twoją szefową. - wstał i opuścił pokój, który zajmowali. Nie miał ochoty na dalszą taką rozmowę z dziewczynami.

Quarianka wychrypiała, bardzo cicho, trochę poirytowana:
-Nie lubię… ale trudno się przyzwyczaić do takich zwrotów. Nie oskarżam Ciebie o nic, jedynie mówię o pewnych rzeczach i przepraszam jeśli w jakiś sposób Ciebie one dotykają. Nie wiesz też co mi się wydaje, a co nie i paradoksalnie na razie uważam Ciebie tylko za cynika, który widzi wszystko w najgorszym świetle. Zastanów się tylko, czy też chciałbyś, by ktoś nawet nieumyślnie sprawiał wrażenie że rządzi się w twoim domu.-odetchnęła parę razy głęboko, wyraźnie próbując złapać coraz bardziej świszczący i urywany oddech- I… doceniam propozycję, choć może to wyglądać inaczej. Nie będę się przed tobą usprawiedliwiać, ze swoich słów, możesz też myśleć sobie o mnie co chcesz. Nadal jednak będziesz mile widziany, jeśli masz zamiar pilotować.
Po tych słowach wyraźnie oklapła, nie mogąc już nawet się ruszyć. Oddychała szybko i świszcząco, jakby przebiegła ogromny dystans, gdy w rzeczywistości powiedziała jedynie parę zdań. Nie lubiła za bardzo Marcusa, ale potrafiła odgadnąć jak szerokie są jego zdolności. Niezależnie od personalnych animozji był dla niej cennym współpracownikiem, jak i dla Zaćmienia. Zresztą, czego w głębi bardzo się wstydziła nadal patrzyła na niego przez pryzmat tego, co się jej niedawno przytrafiło. Normalnie się tak nie zachowywała, jednak nie miała już siły, by to zmienić. Nie teraz. Potem, możliwe że go przeprosi i porozmawia na spokojnie, choć to też było wątpliwe. Ananthe nie miała w zwyczaju cofać swoich słów, ani decyzji, jeśli nie były one skrajnie szkodliwe. Zresztą, nie zależało jej na nim, tak bardzo by robić za wiele. Dużo bardziej interesowała ją Ven, z którą chyba została w końcu sama.

Ven odprowadziła wzrokiem Marcusa. Zauważyła jego wzburzenie i napięcie w rozmowie pomiędzy nim a quarianką. Nie wtrącała sie w ich dyskusje, choć uważała, że była ona kompletnie niepotrzebna i bezzasadna. Cos więcej musiało być na rzeczy, nie tylko to, kto i jak rządzi na statku. Nie chciała też jednak, żeby Silva się denerwował, bo też troszczył się o nia, tak, jak to kiedyś obiecał. A chociaż było w nim coś niebezpiecznego i nieprzewidywalnego, zdecydowanie z samego faktu bycia mężczyzną dawał poczucie pewnej stabilizacji i bezpieczeństwa. Zamierzała iść do niego, ale najpierw trzeba było porozmawiać z Ananthe.
Kiedy Marcus wyszedł, Ven popatrzyła w stronę Ananthe wzrokiem zbitego psa. Chwilę wahała się, ale w końcu podniosła się z miejsca, po drodze złapała do reki lekarstwa, które kupiła za niewiadomego pochodzenia środki, a następnie zbliżyła się do quarianki. Wręczyła jej siatkę.
- To są leki dla quarian, tak mówiła pani w aptece. - powiedziała, drapiąc się po głowie zakłopotana. - Nie wiem, czy ci one coś dadzą, ale pani w aptece mówiła, że na gorączkę i niegroźne infekcje powinno być pomocne.
Tylko raz krótko spojrzała Ananthe w oczy, a potem opuściła powieki i oparła sie o ścianę, zakładając ręce na piersi.
- Wybacz, ja nie wiedziałam, że quarianie tak chorują po zdjęciu kombinezonu. Gdybym wiedziała, to nigdy ale to nigdy bym cię do tego nie namawiała. To było takie głupie z mojej strony. To się juz nigdy nie powtórzy, a jak będziesz pijana i będziesz sama chciała zdjąć to ci zakażę i zwiążę. - oświadczyła całkiem poważnie.

Quarianka uniosła głowę i uśmiechnęła się do niej blado. Wątpiła, by cokolwiek z tego co przyniosła mogło jej znacząco pomóc, w szczególności że Marcus zaaplikował jej mieszankę najmocniejszych antybiotyków, jakie były dostępne dla quarian. Mimo to doceniała gest, a nie interesowało jej zbytnio pochodzenie pieniędzy, za które je kupiła. Spojrzawszy w oczy Ven, westchnęła lekko i rozluźniwszy kolana, podsunęła się trochę do przodu, tak iż po chwili siedziała tuż obok miejsca, gdzie ta się oparła o ścianę. To narobiłam… przeleciało jej przez głowę. Nadal nią trzęsło, a mdłości trochę się nasiliły, wraz z ciemieniem przed oczyma. Będzie musiała się potem położyć, ale na razie musiała skupić się na tyle, by porozmawiać z młodą asari. Uniósłszy lekko drżącą i mocno chłodną rękę, oparła ją niezdarnie na ramieniu dziewczyny i wyszeptała cicho, w miarę zrozumiale, acz z wyraźnym trudem:
-To nie do końca tak, Ven. My… cóż, prawie zawsze chorujemy. To taki prezent, po przodkach, którzy byli nazbyt wybredni przy doborze nowego domu. Głupie było to, że nie ostrzegłam Ciebie, a co do bycia pijanym i namawiania... -uśmiechnęła się lekko na wspomnienie tamtych chwil-... też chciałam z tobą być i nie żałuję tego, co zrobiłam. Gdybym tego naprawdę nie chciała, po prostu nie ściągnęłabym go. Przepraszam tylko, że nie powiedziałam Ci, jak to może wyglądać rano… zresztą, jeśli to Ciebie jakoś pocieszy, ostatnim razem, gdy musiano mi ściągnąć kombinezon przespałam dwa dni. I naprawdę, nie martw się już tym.-mówiąc to pogładziła ją lekko po ramieniu- To nie twoja wina, a zresztą parę chwil nie przyjemności wydaje mi się dobrą zamianą, za noc z tobą. I… -tu zarumieniła się mocno, pomimo swojego stanu-... z czasem mój organizm może się do tego przyzwyczaić. Za jakiś czas, mogę prawie w ogóle nie chorować, z podobnych przyczyn.

Pocieszenia Ananthe niewiele zmieniły nastrój Ven. Wciąż pozostawała poważna, a czując dotyk na swoim ramieniu popatrzyła na quariankę tęsknym wzrokiem. Gdyby tylko cena nie była tak duża, być może nie dramatyzowałaby aż tak, ale chociaż chciałaby móc częściej móc przeżywać podobne noce z dziewczyną, jej strata byłaby znacznie boleśniejsza niż ich brak.
- Dobrze, że nic ci nie jest. - powiedziała w końcu, usmiechając się blado. - Leż i odpoczywaj, a mną się nie przejmuj. Ja się nie obwiniam, choć przez chwile myślałam, że jest z tobą bardzo źle. - oderwała się od ściany. - Przynieść ci coś, czy chcesz zostać sama?

Widząc tęskne spojrzenie Ven, Ananthe uśmiechnęła sie do niej ciepło i powiodła lekko drżącą, chłodną dłonią po linii jej szczęki. Cholerny wzrost… i jeszcze bardziej bosh’tetowy hełm. Wymruczała skonsternowana w myślach. Gdyby to od niej zależało, nawet w tym stanie pocałowałaby asari. A tak mogła tylko sobie pomarzyć i powściekać się. Widząc jak ta odepchnęła się od ściany, opuściła rękę i dodała:
-I proszę, nie myśl tylko że mała alergia, może mnie wykończyć-zakaszlała cicho, troszkę przecząc swoim słowom- Widziałaś co mam na nodze i plecach… i jakoś żyję. Jeśli mogłabyś… -przygryzła wargę- Pomóc mi jakoś dostać się do sypialni? Wolałabym uniknąć kolejnych upadków, a kombinezonu sama nie założę w tym stanie. I nie smuć się już, naprawdę. Dużo ładniej Ci kiedy się uśmiechasz. - na chwilkę się zamyśliła. Dobrze widziała spojrzenie i reakcję Ven, gdy de Silva wyszedł wściekły z pokoju. Widać nic nigdy nie może być łatwe. Pomyślała zrezygnowana i dodała- Jeśli… ehh, przeproś ode mnie de Silvę. Nie chciałam go urazić, a ostatnio nie mam talentu do rozmawiania.
Po tym znowu oparła głowę o ścianę, wyraźnie zmęczona. Mroczki, przerodziły się w dosyć spore, czarne plamy wirujące szaleńczo przed jej oczyma. Nie czuła już koniuszków palców nóg i rąk, ale tym się nie szczególnie przejmowała. W takiej temperaturze nie mogła zamarznąć. Problem jednak stanowiły nadal bezwładne mięśnie i nasilające się mdłości. Chyba jednak whiskey, postanowiła ponownie ujrzeć światło dzienne, ale chwilowo jeszcze mogła poczekać. Zdecydowanie… póki Ven nie znajdzie się wystarczająco daleko, albo samo w końcu nie przejdzie.

Kiedy Ananthe przesunęła ręką po linii szczęki Ven, ta popatrzyła na nią jak spłoszone zwierzę, ale nie wykonała żadnego gestu. Ten dotyk nie był tym samym, co poczucie ciepłej skóry, był też drżący i dziwne przeczył wszystkim słowom quarianki.
Asari nie skomentowała słów Ananthe, choć swoje sobie pomyślała. Zbliżyła się do niej, założyła jej rękę na swoje ramię.
- Tak mogę cię poprowadzić? - zapytała dla pewności, nie chciała pogorszyć sprawy z powodu swojej nieświadomości. - Teraz to już nie wiem, gdzie mogę zrobić błąd. - dorzuciła co jej ślina na język przyniosła, choć wcale nie chciała urazić quarianki. To był wyraz troski. W ten sposób pomogła jej dostać się do sypialni, cały czas zachowując powagę.
Sypialnia nie była zbyt duża, ale elegancka i zadbana, co Ven spostrzegła od razu. Szczególnie spodobały jej się roślinki, którym od razu poświęciła sporo swojej uwagi. Pomogła quariance położyć się wygodnie na łóżku, poprawiając jej poduszki i przykrywając tak, żeby nie wystawała spod kołdry, a następnie ruszyła w kierunku dziwnych kwiatków, jakich jeszcze nigdy w życiu nie widziała. Palcem tykała delikatnie ich płateczki, żeby sprawdzić fakturę.
- Nie będę przepraszała Marcusa. - powiedziała ostro. - Jak chcesz to ty to zrób. Mnie denerwują jego komentarze. Mógłby sobie je darować, ale nie wiem, czy on jest po prostu zazdrosny czy złośliwy? Wcześniej nie był złośliwy. - stwierdziła, prostując się w końcu. - Gdzie masz jakiś zapasowy kombinezon? Mogę po niego iść. - zaoferowała.

Quarianka skuliła sie lekko, widząc spojrzenie Ven. Wyraźnie nie takiej reakcji oczekiwała, a taka reakcja wręcz namacalnie ją zraniła. Spuściwszy wzrok, złożyła bezwładne dłonie i popatrzyła na nie z wyrzutem. Zawsze muszę coś zepsuć… tylko ranię tych, na których mi zależy. Teraz wyobrażała sobie, jak Ven musiała odczuć jej dotyk… prawie jak jakiegoś trupa. Sama wzdrygnęła sie lekko, na tą myśl. Po chwili jednak spojrzała na nią zaskoczona, gdy ta wsunęła rękę pod jej ramię. Skinąwszy w odpowiedzi na jej pytanie, odpowiedziała cicho:
-Tak… i spokojnie, nie popełniłaś na razie żadnego błędu.
Mimo tych słów, w oczach quarianki pojawił sie smutny błysk. Błąd… zbyt wiele ich chyba ostatnio popełniam. Wspierając się ciężko na ramieniu asari, kuśtykała za nią do sypialni. Tak jak dziewczyna mogła się spodziewać Ananthe była raczej lekka, choć nie sprawiała w dotyku wrażenia zupełnej delikatności, nawet w tym stanie. Nie oponując, dała sie sobą zająć, choć cały czas lekko wodziła za nią świecącymi oczyma. Gdy jednak po chwili Ven zaczęła ją zamieniać w stertę poduszek i owijać kołdrą, niczym kokonem, musiała się powstrzymać by nie zaśmiać się cicho. Dawno nikt tak sie nią nie opiekował, a sposób w jaki robiła to asari był w jej odczuciu bardzo przyjemny. Widząc jak ta podeszła do jej kwiatków, wysunęła się z kołdry i oparła plecami o poduszki. Kwiatki były w różnych odcieniach błękitu i fioletu, a ich listki wydawały się prawie przeźroczyste. Mimo to rozsiewały wokół siebie delikatny, przyjemnie egoztyczny zapach. Ich faktura była nieco śliska, ale przyjemna, zaś gdy Ven uniosła dłoń, mogła dostrzec pozostawiony na opuszkach czerniawy pyłek. Słysząc komentarz asari, spojrzała na nią lekko zaskoczona.
-Mnie też… ale nie lubię sprawiać sobie wrogów. A jeśli pytasz o jego emocje… sama nie wiem, ale chyba po trochę i taki i taki. -westchnęła lekko- Nie mam żadnego… ale wystarczy ze potem poszukam warstw starego i je założę.

- Myślisz, że jest o ciebie zazdrosny? - spytała wyraźnie ożywiona. Odwróciła się przodem do quarianki i zrobiła wielkie oczy. - To … ja… nie wiedziałam, że wy coś ze sobą. Gdybym wiedziała… - zaczęła się jąkać zakłopotana.

Quarianka przerwała jej, lekko rozbawiona, ale i zaniepokojona:
-Ja z tym emocjonalnie rozchwianym przemytnikiem, o moralności przeciętnej miażdżypaszczy? Jest raczej zazdrosny o Ciebie… jeśli… -zająknęła sie i spuściła wzrok- jeśli coś do niego… -nie dokończyła, przygryzając wargę. Widać że mówienie o tym jest dla niej trochę ciężkie, ale nie ucieka od tematu. Przodkowie… jeśli już muszę tak cierpieć… to zróbcie to chociaż szybko. Ja… nie chcę ani jej, ani siebie już męczyć pomyślała, zerkając niepewnie na Ven.

Ven zrobiła wielkie oczy. Popatrzyła na quariankę jakby zobaczyła ducha.
- O mnie? - powiodła wzrokiem po pomieszczeniu zawstydzona i zaskoczona. Złapała się za tył głowy i myślała chwile. - Ty tak poważnie? - dopytywała wciąż nie mogąc w to uwierzyć. - Nigdy mi to nie przeszło przez myśl. Zresztą o co miałby być zazdrosny? - przetarła dłonią po twarzy, jakby ta informacja zmęczyła ją w sekundzie. - Nie gorącu ci tu? - spytała, siadając na skraju łóżka i poprawiając kołdrę w miejscu stóp quarianki.

Quarianka nadal była trochę niespokojna, choć słowa asari wskazywały na to, że raczej nie zauważała niektórych spojrzeń de Silvy. Po chwili odezwała się trochę chrypiąco:
-Troszkę… mógł mieć na coś nadzieję. Po takim czasie w więzieniu… -wzruszyła ramionami- Nie znam go i nie chcę oczerniać, ale czasem boję się gdy patrzy na mnie, czy Ciebie w taki głodny, lekko zachłanny sposób. -potarła ramię, ukryte pod kołdrą- Ja… nie miałam ostatnio zbyt dobrych przeżyć z mężczyznami... -przygryzła lekko wargę-... po prostu boję sie że któryś z nich znowu zrobi coś wbrew mojej woli...i reaguję tak jakoś.
Westchnęła ciężko. Nie chciała o tym mówić, ale w towarzystwie Ven w jakiś sposób rozwiązywał się jej język. Nie rozumiała dlaczego tak jest, ani po co to robi… po prostu czuła w jej obecności, jakby nadal łączyło je wspomnienie więzi nawiązanej w nocy. Możliwe że się myliła… możliwe że znowu zaczynała źle lokować swoje nadzieje i uczucia. Najwyżej zostanie mi kolejna blizna… głębsza niż pozostałe, ale tylko blizna pomyślała gorzko.

Asari zamyśliła się, robiąc z ust dziobek, a ręką głaszcząc się po brodzie.
- Naprawdę nic nie zauważyłam, nigdy nie patrzyłam na Marcusa w ten sposób. Ale to by wyjaśniało na pewno jego opiekuńczość… choć wydawała mi się bardziej ojcowska niż partnerska. - położyła się w nogach łóżka na brzuchu i popatrzyła na quariankę. - On chyba nie jest najlepszym kandydatem na partnera, choć przyznam, że ma coś w sobie. Może to właśnie ta jego nieprzystępność i dzikość we wzroku. - przewróciła się na plecy, a ręce założyła za głowę. patrząc w sufit myślała głośno. - Myślisz, że mu sie podobam? - zapytała jak koleżankę nastolatkę - A tobie podoba on się z wyglądu? - znowu przewróciła się na brzuch i podpierając głowę rękami patrzyła zaciekawiona na Ananthe. - Nie miałaś zbyt dobrych przeżyć z mężczyznami? Co masz na myśli? - zapytała żywo - Znaczy wiesz, nie myśl, że mężczyzna ci ta tyle doznań co asari, więc jeśli taki cię nie zaspokoił to musisz się raczej do tego przyzwyczaić. Może będziesz miała lepszych partnerów w przyszłości.

Ananthe patrzyła na nią, czując uderzenia gorąca. Choć było jej słabo, to z jakichś przyczyn jej serce postanowiło rozpocząć maratoński bieg, ku zawałowi. Nie przejmowała sie tym jednak, bardziej pochłonięta tym, co mówiła Ven. Po chwili zaczęła jej niepewnie odpowiadać:
-Teraz… chyba każdy by mu się podobał. Wiem za to że mnie się podobasz. On… -przygryzła wargę- Nie wiem… nie lubię takich drani. Za dużo z nimi pracuję, by mogli mi się jeszcze podobać. Choć niektórzy powiedzą że ma to coś… ale przeważnie jest to tylko fasada, mająca coś ukryć.-Słysząc słowa asari, skuliła się lekko. Ven nie wyczuła ani jej skrępowania, ani nic. Widocznie nie poznała tego fragmentu jej życia… albo mocno go spłyciła. Westchnąwszy ciężko, mocno przygryzła wargę i oparła głowę na poduszce, patrząc gdzieś na bok. Ja… ja nie mogę jej tego tak powiedzieć. To tylko moje, małe piekło, nie chcę jej tam zapraszać… nie teraz. Po chwili odezwała się bardzo cicho, nie patrząc na Ven.
-Ja… wątpię czy jeszcze kiedyś będę chciała mieć jakiegoś partnera. Niedawno… -przygryzła mocniej wargę, próbując dobrać słowa tak, by nie brzmiały zbyt brutalnie- Jeden z ochroniarzy po małym nieporozumieniu rozbroił mnie i zaczął przeszukiwać. Tyle że… to nie było przeszukanie. -po jej policzku spłynęła jedna łza- Wiem, bo sama byłam do tego szkolona. On mnie wykorzystał… w najgorszy sposób, bo nie mogłam się nawet bronić. Wcześniej… -pokręciła głową- Wolę o tym nie mówić.-mówiąc to przymknęła lekko oczy.

- Skoro każdy, to ty też. - Ven wyszczerzyła zęby uradowana tym tematem. - Zauważyłaś, że się na ciebie gapi? - dopytywała zaciekawiona. - No ale chyba umiesz ocenić, czy jest przystojny czy nie… - Ven nie odpuszczała tematu - Zresztą wiesz, on jest niby draniem, wiem, bo widziałam, ale on jakby… jakby to powiedzieć… No on chyba ma swoje zasady, wiesz? Inaczej nigdy bym z nim nie uciekła. Gdybym w to nie wierzyła. - paplała przejęta - Podobam ci się? To miłe. - stwierdziła, po czym popatrzyła na Ananthe, przyglądając się jej rysom. - Ty też jesteś ładna. Ale chyba o tym nie wiesz. W ogóle nie powinnaś zajmować się walką, jesteś na to zbyt delikatna. - skomentowała ufnie i szczerze.
Dopiero w momencie, kiedy Ananthe zaczęła opowiadać historię ochroniarza jej entuzjazm znowu przygasł, a na jej twarzy zagościła powaga i zmartwienie. Przeczołgała się wyżej na łóżko, żeby leżeć na wysokości quarianki i leżąc na boku słuchała uważnie i cierpliwie. Nie dotykała jej, bo inaczej musiałaby rozplątać Ananthe spod kołdry.
- Co za drań. - rzuciła od razu emocjonalnie. - Też coś. Faceci to świnie. - stwierdziła ostatecznie, przewracając się znowu na plecy. - Wiem coś o tym, ale… - zawahała się i zanim dokończyła popatrzyła kątem oka na quariankę. - ...mój tata mi kiedyś powiedział jedną prostą prawdę. Nie ma czegoś takiego jak przeszłość, trzeba myśleć o przyszłości, żeby sobie radzić. I ty powinnaś o tym zapomnieć. Niektórzy faceci tacy są, ale nie można wszystkich wrzucać do jednego wora. Mój tatko był bardzo spoko. Był jak facet, miał swoje wady i zalety, ale tak trzeba na mężczyzn patrzeć, nie tylko na to, że lubią kobiety. Więc nie myśl o tym, co ci się przytrafiło i skup się na tym, żebyś sobie radziła lepiej w przyszłości.- skończyła swoją radę, która miała w sobie więcej chaosu niż mądrości.

Quarianka spojrzała w oczy asari. Dwa szafirowe okręgi patrzyły na nią ze zmienną mieszaniną zaufania, zmartwienia, powagi… całego spektrum emocji, których sama często nie mogła okazać. Nawet przez wizjer, wyglądało to średnio, w jej wykonaniu. Po chwili jakoś wysupłała lewą rękę i położyła ją na kołdrze. Po dłuższej chwili, gdy trochę się uspokoiła we własnym wnętrzu powiedziała:
-Miał sporo racji. Faktycznie musiał być bardzo dobrą istotą… mój, też taki był. Zawsze chciał dla mnie jak najlepiej. -uśmiechnęła się trochę melancholijnie- ale chyba wiesz już o tym, prawda? Nie chcę ich wrzucać do jednego worka. Ja… -westchnęła lekko-... po prostu chwilowo nie umiem myśleć, o nawiązaniu z nimi bliższej relacji. Mam… miałam przyjaciela, ale chyba po tym co zrobiłam, już nie chciałby żebym go tak nazywała. Wierzę że de Silva ma swoje zasady...i chyba naprawdę traktuje Ciebie jak młodszą siostrę. Troszkę mi się podoba… ale małe troszkę. -zamyśliła się na chwilę- I fajnie, że ja Ci się podobam… tyle że to nie ma znaczenia na co dzień. I tak wszyscy widzą kombinezon, nie mnie, nie osobę. A co do walki… -wyraźnie powstrzymała sie by niczego nie przygryźć-... nie miałam wyboru, a niewiele więcej potrafię. Zresztą, niestety jestem w tym dobra.-powiedziała tonem, jakby marzyła o czymś innym, lepszym.

- Ha! - Ven wybuchneła krótkim, głośnym śmiechem. - On dobrą istotą? No chyba, że ktoś, kto notorycznie kradnie, kłamie i zabija może być dobrą istotą. - skomentowała, choć słowa o własnym ojcu w tym tonie mogły zabrzmieć dziwnie. - A co z twoim przyjacielem? Co zrobiłaś? - asari znów sie zaciekawiła, obróciła na bok i pełna napięcia oczekiwała jak na kolejny odcinek dobrego serialu. - Z tym kombinezonem to chyba przesadzasz. - powiedziała krytycznie, marszcząc brwi. - Poza tym to ty sobie przyciemniasz szybkę z własnej woli, więc trudno się dziwić, ze pozostajesz anonimowa. - westchnęła głośno. - Eh, gdybym tylko ja znała się na czymkolwiek innym niż zbieranie śmieci i robienie z nich co się da…

Quarianka zerknęła na nią trochę zaskoczona reakcją, na własne słowa. Choć znała istoty z różnych rodzin, czasem o naprawdę pokręconej przeszłości, to nie często słyszała tak krytyczną ocenę własnych rodziców. Po chwili namysłu, odezwała sie:
-Paweł… on jest najemnikiem Błękitnych Słońc i… cóż, raczej nie lubi Zaćmienia. Poza tym przez parę lat nie mieliśmy kontaktu i teraz sama już nie wiem. On miał swoje zasady, a ja chyba już do nich nie pasuję. Teraz stacjonował chyba gdzieś w Trawersie Attykańskim -uśmiechnęła się do niej ciepło- Nawet z rozjaśnioną szybką, mało kto traktuje mnie jak chociażby człowieka, czy asari. Jestem… obywatelką trzeciej kategorii, jak to ktoś kiedyś ładnie ujął. Więc wolę przyciemnić ją tak, by nikt nie mógł mnie zranić… albo tego dostrzec. Wszyscy wolą w nas widzieć tylko te poszycie. Taka smutna prawda -po chwili musnęła, teraz już ciepłymi palcami ramię asari- Zawsze możesz się czegoś nauczyć. Masz talent do techniki i nie ukryjesz już tego przede mną. -powiedziała znowu położywszy rękę na kołdrze- Jeśli chcesz… mogę Ci parę rzeczy pokazać. Zresztą wątpię, by ktoś bronił Ci wstępu na uniwersytety, czy szkoły.

- Ale skoro o nim wspomniałaś, to znaczy, że o nim myślisz. - stwierdziła Ven bez cienia zwątpienia w swoje słowa. - Wiesz, mnie tatko tez mówił zawsze, że miłość to gówno prawda, ale ja oglądałam na różnych widach, że właśnie jak sie o kimś dużo myśli, to powinno się iść za głosem serca. - powiedziała, znowu obracając sie na plecy i patrząc w sufit. - Więc może skoro o nim myślisz i go wspominasz, może coś do niego czujesz? A w ogóle to byłaś kiedyś zakochana? - zapytała prosto z mostu. - Bo ja nie. Jakoś kiedyś doszłam do wniosku, że tata ma rację, ale potem się dowiedziałam, że asari później takie rzeczy dopadają i ja jestem jeszcze chyba trochę za młoda. Ale czy ja wiem…
Po tych słowach podniosła się lekko do siadu i popatrzyła na quariankę.
- No tak, wiem, co mówi sie o quarianach. Nie chcesz wiedzieć, co tatko mówił o nich, ale z drugiej strony, jeśli cię to pocieszy, ja też jestem drugiej a może nawet trzeciej lub czwartej kategorii asari. I nie, nie mam szans na uniwersytet. A nawet bym chyba nie chciała. Ale twój statek na przykład chętnie zbadam.

Quarianka westchnęła ciężko. Gdyby wszystko mogło być takie piękne jak na widach, już lata temu znalazła by miłość swego życia, mogła chodzić bez kombinezonu, a jej ojciec by żył. Szkoda tylko że życie lubiło tak bardzo dawać jej po dupie, żeby broń boże nie zapomniała jakim pyłem w oczach Przodków musi być Po dłuższej chwili powiedziała, patrząc na asari:
-Był dla mnie jak brat. Duży, rubaszny, trochę pokręcony, ale brat. Nie więcej, nie mniej. Może kiedyś do niego napiszę, albo sie z nim spotkam… ale nie teraz. -słysząc kolejne pytanie, przewróciła się na bok, i spojrzała w oczy Ven- Tak… byłam, ale nic z tego nie wyszło. Teraz tr…-nie dokończyła zdania i pozwoliła asari kontynuować. Po chwili uśmiechnęła się do niej:
-Jak dla mnie masz wolną rękę. I nie mów tak, dla mnie jesteś pierwszorzędną asari. A na zakochanie chyba nigdy nie jest się za młodym… problem w tym, że trzeba dać komuś szansę i nie liczyć się z tym, jak to zaboli.

- Ale to nie w Pawle byłaś zakochana? - zapytała, nie chcąc dopytywać wprost, choć ciekawiło ją to, w kim quarianka ulokowała kiedyś swoje uczucia. - Też kiedyś miałam wielu fajnych kolegów. Całe mnóstwo. Ale część z nich… już nie żyje… - po tych słowach, które ciężko z siebie wydusiła, ewidentnie posmutniała. - Nawet większość. A potem to już ciężko było znaleźć kogoś naprawdę godnego zaufania. I tak zaufasz komuś i ni z tego ni z owego lądujesz w kajdanach na niewolniczym targu… - westchnęła. Złożyła nogi po turecku, a głowę oparła o ręce. - Kiedyś poleciałam na Illium, bo myślałam, że nigdzie nie będę czuła się bardziej jak w domu niż wśród innych niebieskoskórych. Ale wiesz… asari nie za dobrze mnie przyjęły. A potem okazało się, że pochodzenie ma u nich duże znaczenie i tak oto mogę nazywać się asari najniższej kategorii, która nie nadaje się do niczego innego niż tułanie po śmietnikach i zbieranie złomu. - powiedziała sucho zrezygnowana. - Więc bycie quarianką chyba jest nawet lepsze i wiesz co. To może zabrzmi dziwnie, ale ja sobie tak myślałam, jak mnie wzięto do niewoli, że może chociaż tam jakiś właściciel zapewni mi warunki życia i da jakąś pracę, jak się zorientuje, że nie jestem taka głupia. I potem pomyślałam, że może Marcus i jest trochę dziwny i trzymając mnie na kolanach patrzył na mnie tym wzrokiem, ale pomyślałam, że lepiej by było, jakby mnie jednak wygrał w karty. Może nie okazałby się takim złym właścicielem. - Ven nie przerywała. Z jej ust lały sie słowa, które najwidoczniej długo jej ciążyły i które jej samej też sprawiały trochę bólu. Wyznawała je bardziej przed sobą niż przed quarianką, a wiedziała, że są w dużym stopniu poniżające ją samą. I tak czuła ulgę, że może je wyrazić, jednocześnie wstydząc się za nie, za swoje myśli.

Quarianka pokręciła lekko głową, na pierwsze pytanie asari. Bawiła ją trochę myśl, że mogła zakochać się w Pawle. Był jej kolegą, przyjacielem… ale nawet ten jeden raz po pijaku czuła sie z nim dziwnie. Słysząc jednak kolejne słowa asari, sama szybko posmutniała. Na własnej skórze doznała podobnych wypadków. Najpierw Tonk… potem paru najemników, po powrocie kolegów, którzy nie wrócili z Pielgrzymki. Z czasem trudno było zaufać komukolwiek, bojąc sie samej utraty. Wyplątawszy się kołdry, podsunęła się do Ven i przytuliwszy się do niej, jeśli ta nie protestowała, okryła je obie. Quarianka już nie drżała, a choć nadal była lekko drżąca i bezwładna znowu stałą się przyjemnie ciepła. Z uwagą słuchała jej historii, nie przerywając w żaden sposób. Jak można kogoś tak poniżyć? A Ven nadal jest dobra… nie potrafię tego zrozumieć, a raczej nie chcę. Choć...pomyślała przez chwilę o tym, co sama odczuwała przez większość życia. Jednak ją rozumiała, choć sprawiało jej to ból. Tak… ja już wybrałam swojego właściciela. I nie jest on dobry. Taki sam wybór… tyle że to ja go dokonałam. myśląc o tym poczuła głęboki wstyd i odrazę do samej siebie. Sprzedała sie za iluzję bezpieczeństwa i stabilności. Nie zasługiwała nawet na to. Oparłszy brodę na ramieniu asari, objęła ją rękoma, jednocześnie otulając w ciepłą, miekką kołdrę niczym w kokon:
-Rozumiem o czym mówisz… choć możesz myśleć inaczej. I wszędzie są złe jednostki, nawet u was. Nie można mierzyć się ich miarą. Warta jesteś tylko tyle, na ile siebie samą uważasz i na ile cenią Ciebie bliskie Ci osoby. Wartość ma to co sama wypracujesz. I niestety nie ma dobrych właścicieli… są tylko znośni -skrzywiła sie mocno, a wjej oczach pojawił się błysk, jakby zaświtało echo wspomnień- Jeśli to coś dla Ciebie znaczy… dla mnie jesteś wiele warta, choć znam Ciebie tylko troszkę, Ven.

Ven nie broniła się. Pozwoliła Ananthe odchylić kołdrę i wtulić się w siebie, choć odczucie cieńkiej warstwy kombinezonu na początku wydawało jej się trochę dziwne. Musiała do tego przywyknąć, bo inaczej dotykało się delikatnej i pachnącej skóry quarianki a inaczej w cienkiej warstwie kombinezonu. Dzięki temu, że nie była ona ubrana w pełni mogła chociaż odczuć ciepło i bliskość. Objęła dziewczynę ręką, kładąc dłoń na jej ramieniu, a drugą założyła za głowę.
- Miło, że tak mówisz. - powiedziała po dłuższej pauzie - Nie wiem, czym zasłużyłam sobie na to ulgowe traktowanie z twojej strony, ale doceniam. Też cię lubię, ale jak widzisz, nie nadaję się zbytnio na dobra koleżankę. Zawsze zbierałam baty za swoją głupotę i to sie chyba nigdy nie zmieni. Muszę teraz jakoś znaleźć swoje miejsce, a potem swoją rodzinę, a potem może na jakieś sto lat nie będę musiała się tym martwić. - uśmiechnęła się blado.

Quarianka uśmiechnęła się do niej lekko:
-Niczym… po prostu jesteś i Ciebie lubię. I to nie prawda, nadajesz się na koleżankę… -przygryzła lekko wargę-... i nie tylko. Głupotą, jest poniżać kogoś. Wiesz, to tylko taka próba zniżenia Ciebie, do cudzego poziomu. Jeśli… chcesz przystanku między poszukiwaniami, to u mnie zawsze go znajdziesz. Według mnie, czyjeś miejsce jest tam, gdzie ma osoby które kocha i nigdzie więcej. -uśmiechnęła się też trochę blado.
ObrazekObrazek Jeśli piszesz do mnie, używaj rodzaju męskiego, jeśli do Ananthe, rodzaju żeńskiego. Theme postaci
Mistrz Gry
Awatar użytkownika
Posty: 12106
Rejestracja: 1 cze 2012, o 21:04
Medals:

Re: Eboracum- fregata typu „L: klasy „Inkwizytor”

12 maja 2014, o 22:12

Kto wie jak długo mogłyby jeszcze trwać niczym niezakłócone rozmowy na pokładzie Inkwizytora gdyby nie natarczywy dźwięk jaki wydał z siebie omniklucz Ananthe.

Ananthe,
Powiadomiono mnie o waszym przybyciu. Jak najszybciej przyprowadź do mnie pana de Silvę, jeszcze zanim zaczniecie załatwiać formalności.

Selena


Wyświetl wiadomość pozafabularną
Ananthe’Viroccum vas Eboracum
Awatar użytkownika
Posty: 312
Rejestracja: 23 mar 2013, o 21:40
Miano: Ananthe vas Eboracum
Wiek: 28
Klasa: Szpieg
Rasa: Quarianka
Zawód: Najemnik
Postać główna: Ananthe'Viroccum vas Eboracum
Status: Członek Zaćmienia Pierwszego Stopnia
Kredyty: 1.200
Lokalizacja: Złotoryja

Re: Eboracum- fregata typu „L: klasy „Inkwizytor”

18 maja 2014, o 18:11

Nagle jednak nad jej lewą dłonią zmaterializował się pomarańczowy okrąg, wydając z siebie dosyć głośny piknięcie. Ananthe skrzywiła się lekko, marszcząc brwi Do cholery jasnej, już? Bosh’tet… mogłam wylądować na innej planecie… pomyślała, by po chwili westchnąć, zrozumiawszy nierealność samego pomysłu. Nadal była w pracy… jak przez całe, jebane życie i nie mogła sobie pozwolić na niesubordynację, nie teraz. Westchnąwszy cicho, musnęła go palcami drugiej dłoni, by otworzyć instancję omniklucza. Gdy po chwili zmaterializował sie interfejs graficzny, najemniczka nie kryła się przed Vendettą. Ufała asari, nawet jeśli miała się kiedyś na tym przejechać. Młódka zresztą znała już za wiele jej prywatnego życia, by An mogła nawet przed sobą udawać, że to coś zmieni. Przebiegłszy wzrokiem, po lakonicznie krótkiej wiadomości, jęknęła cicho. Nie była zaskoczona, jednak gdzieś w głębi siebie miała cichą nadzieję na jeszcze dwie, trzy godziny spokoju. Od tego wszystkiego, zakręciło się jej trochę w głowie, jednak nie padła na poduszki; nie mogła teraz tego zrobić. Musiała jakoś dowlec się do kombinezonu, założyć go i żeby było weselej zaaplikować sobie kolejną mieszankę leków. Moja wątroba i nerki muszą mnie za to kochać… na Przodków, pewnie wyglądają jak u osiemdziesięcio letniego entuzjasty rynkolu. Niestety, chwilowo nie miała innego wyjścia, niż zagryźć zęby i modlić się o zmiłowanie. Po chwili szepnęła cicho, mocno zrezygnowanym i trochę smutnym głosem:
-Skończyło mi się wolne… znowu. Jeśli chcesz, możesz zostać, a ja pójdę tylko po kombinezon i naszą pokładową księżniczkę.

- Kto to jest Selena? - zapytała, podnosząc kołdrę i wyślizgując się z objęć. - A mogę iść z tobą? Umarłabym z nudów, gdybym znowu musiała siedzieć na statku sama. Przejrzałam już chyba wszystkie stronki Extranetu, jakie mogłam.

Ananthe spojrzała spokojnie na Ven. Chyba nic sie nie stanie… de Silva dostanie opiekuna i będzie spokój. W sumie, czemu nie… Skinąwszy lekko głową, powiedziała do niej cicho i spokojnie:
-Selena to moja… pracodawczyni. Pośrednio. Zleca mi misje, autoryzuje dostęp do sprzętu i najwidoczniej śledzi. Jasne, że możesz… tylko będziesz musiała trochę uważać. Wolałabym żebyś w nic się nie wpakowała, jeśli to nie problem…
Mówiąc to zsunęła z siebie kołdrę i zadrżała lekko, gdy chłodny powiew od wentylacji musnął jej ciało. Zdecydowanie muszę to podkręcić. Cud że jeszcze nie zamarzłam. Westchnąwszy cicho, pokręciła lekko głową, by przegnać mroczki sprzed oczu i podsunęła się do krawędzi łóżka. Wzdrygnąwszy się lekko, gdy jej nijak nie chronione przed temperaturą stopy dotknęły lodowatej posadzki, spróbowała wstać. Choc nie udało się jej za pierwszym razem, to gdy w końcu stanęła nie było tak źle. Chybotała się trochę i kręciło się jej mocno w głowie, lecz poza tym panowała nad sobą w dostatecznym stopniu by móc iść. Trzymając się ścian, jeśli nikt jej nie pomógł chwiejnie ruszyła do pokoju głównego, gdzie zostawiła warstwy swego stroju.

- Uważać? - Ven spojrzała na Ananthe wyraźnie zaskoczona i nieco wystraszona. - A … to gdzie my idziemy?
Ven obserwowała każdy krok Ananthe z coraz większym zdziwieniem. Podrapała się po głowie.
- Nic nie chcę mówić, ale ty chyba nie powinnaś wychodzić. - powiedziała niepewnie. - Wyglądasz, jakbyś miała zaraz zemdleć.

Quarianka spojrzałą trochę zamglonym wzrokiem na Ven. Wbrew temu myślała całkiem trzeźwo i po chwili odpowiedziała:
- Do siedziby Zaćmienia na Illium… możliwe też, że będę musiała podejść w parę innych miejsc, załatwić parę spraw i papierów…- słysząc jej kolejne słowa, uśmiechnęła się do niej blado- Taką mam pracę. Nie mogę nie pójść, zresztą… zaraz wezmę trochę leków i mi przejdzie. Na paręnaście godzin będę całkiem sprawna, a potem; cóż miejmy nadzieję że zdążę wrócić na statek.

Ven szła zaraz za Ananthe, gdyby ta zasłabła.
- To idź za paręnaście godzin. Teraz to dalej niż do kuchni to nie zajdziesz.

Quarianka pokręciła tylko głowa i szła dalej. Jak już zauważyła, nie miała wyboru, a choć cieszyła ją troska małej asari, wcale jej to nie pomagało. Na całe szczęście zawroty głowy i ogólna chwiejność utrzymywały się na stałym poziomie, dzięki czemu mogła w miarę funkcjonować. Dotarłszy w końcu do pokoju głównego, oparła się ciężko o panel stanowiący element ściany i rozejrzała się kapkę nieprzytomnie wokół. Najpierw kombinezon… tak. Różowa, czy szara warstwa? W tym momencie czuła się jak ślepe i upośledzone dziecko, któremu kazano składać klocki. Niby wiedziała co do czego dopasować, ale ni cholery potrafiła przypomnieć sobie odpowiednią kolejność. Odepchnąwszy się w końcu od ściany, zatoczyła się parę korków do przodu i prawie nie wyrżnąwszy szczęką o szklaną pokrywę kabiny medycznej, zawisła, utrzymując się na trzęsących sie rękach. Odetchnąwszy chwilę, osunęła się pod ścianę i zagarnęła do siebie wszystkie warstwy ubioru, włączenie z tymi zwisającymi z kapsuły. Po części kierując się instynktem, po części przebłyskami pamięci, zaczęła wciągać je powoli na siebie. Cholerne ręce… cholerne drgawki. Bosh’tet… mamrotała cichutko do siebie, gdy nie mogła czegoś zrobić przez swój opłakany stan. Mimo to, jeśli robiła to sama, po jakimś kwadransie (albo i trzech, gdyż straciła trochę poczucie czasu, z racji tętniącego bólu, który postanowił rozsadzić jej już i tak przemęczoną czaszkę) udało jej się ubrać i jakimś cudem wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Mrugając, by usunąć z oczu pot, który zaczął je zalewać, Ananthe mogła z satysfakcją spoglądać na rozjaśniające się kontrolki kombinezonu. O dziwo wszystko znajdowało się w na swoim miejscu i działało bez zarzutu, a gdy wewnętrzne systemy przywróciły optymalne warunki mikrośrodowiska, quarianka poczuła się odrobinę lepiej, a zarazem gorzej. Znowu była sobą… a jednak jak za każdym razem brakowało jej choć cienia wolności, jaką odczuwała bez tej osłony. Jakby nagle zamknięto ją w klatce, dla jej własnego dobra. Odetchnąwszy ciężko, zaczęła gramolić się do góry. Upadłszy parę razy, stanęła w końcu trochę poobijana przed apteczką i ręcznie wyciągnęła z niej fioletowawą ampułkę. Dobrze… teraz tylko to przełknąć pomyślała, krzywiąc się i przystawiła szklany pojemniczek, do przewodu doprowadzającego. Gdy gorzki, oleisty płyn wypełnił jej usta, prawie nie zakrztusiła się i nie zwymiotowała. Mimo to przełknęła go i oparła się ciężko o ścianę, mrugając, by usunąć z oczu łzy. W tym czasie mieszanka leków, oraz paru niekoniecznie legalnych substancji spłynęła do jej żołądka. Po chwili przez jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz, a za nim fala gorąca. Źrenice quarianki, gwałtownie się rozszerzyły i skurczyły, by po chwili wrócić do normalnego stanu, a z jej ust dobył się cichy jęk. Choć wszystko to trwało może parenaście minut, dziewczyna jakimś cudem wylądowała na rękach Ven. Nie za bardzo świadoma co się dzieje, została przez nia przeniesiona na fotel. W tym momencie nie poczułaby nawet, gdyby ktoś postanowił amputować jej nogę. Wiedziała, że jeszcze chwilę potrwa zanim wszystko wróci do normy, jednak nie mogła za długo czekać. Oczywiście wszystko miało swoją cenę, a za około piętnaście godzin zacznie przypominać trupa. Teraz jednak musiała jakoś żyć… no i dogadać sie z Marcusem. Chwilowo leżąc na fotelu, zaczęła szukać, zdecydowanie otrzeźwionym wzrokiem Ven, jeśli ta odeszła gdzieś, lub uśmiechnęła się do niej lekko, jeżeli była w pobliżu.
-Za chwilę będzie mi lepiej… naprawdę. -wyszeptała cicho i na chwilę przymknęła oczy. Choć prawie trupio blada, wydawała się w jakiś sposób wracać do zdrowia. Mimo to dla kogoś nieobznajmionego z lekami i dragami, jakie pierwszy raz musiała w siebie wpakować dziewczyna mógłby być mocno zaniepokojony. Dla niej też wszystko to było niepokojące, jednak była pozbawiona wyboru… już od dawna.

Kiedy Ananthe pobladła, jej wzrok zmatowiał i dopadły ją lekkie drgawki, których sama pewnie nie czuła z początku, Vendetta była już całkiem przerażona. Tak szybko jak mogła złapała ją za ramiona i przycisneła do siebie, czując, jak quarianka wiotczeje. W ten sposób przywarły do siebie, a asari zmarszczyła brwi i patrzyła na koleżankę mokrymi oczami pełnymi strachu i zwątpienia. Tak szybko jak mogła przetransportowała ją na sofę, gdzie ułożyła ją z nogami na oparciu na rękę i głową na swoich kolanach.
- Ananthe, czyś ty zwariowała? - wykrzyknęła w końcu gniewnie, ale trochę drżąco. - Co ty zażyłaś? Co ty z sobą robisz. Pomyśl choć trochę o tym, że jak się będziesz tak szpikować, to długo nie pociągniesz. I nie mów mi, że ty do tego przywykłąś, bo to gówno prawda. - wysyczała, dając upust skumulowanym nerwom. - Nie okłamuj mnie tak więcej i nie bierz takich środków, rozumiesz? - rozkazała, choć wiedziała, że nie ma najmniejszej władzy nad koleżanką, która przecież jest dorosła i ma prawo o sobie decydować.
Asari podrapała się po głowie z wciąż zatroskaną miną. To, co działo się w jej głowie w tym momencie pozostawało wielką zagadką. Krążyła nieobecnym wzrokiem po statku. W końcu wciąż rozgniewana ciągnęła:
- Nigdzie nie idziesz i nie interesuje mnie, czy ci się to podoba. Podaj mi adres, załatwię co trzeba.

Ananthe powoli odzyskiwała panowania nad swoim ciałem. Cały czas jednak, wpatrywała sie w Ven przepraszającym, trochę smutnym spojrzeniem. Widać było, że nie chciała tak nastraszyć dziewczyny. Ja nie mam wyboru, mała… zrozum. chciała jęknąć, ale jeszcze nie mogła. Zamiast tego bezsilnie wpatrywała się w jej zapłakane, wściekłe oblicze. Przełknąwszy w końcu ślinę, powiedziała cichym, ale pozbawionym drżenia czy chrypki głosem:
-Ja… ja nie zwariowałam. Jeszcze nie; chyba.-przygryzła lekko wargę. W tonie jej głosu słychać było, jak bardzo podle się teraz czuje. Jakby największym jej problemem z jakiegoś powodu nie było własne zdrowie, ale opinia małolaty- To była mieszanka paru leków, trochę substancji pobudzających i znieczulających. Ja wiem że nie mogę tyle tego w siebie wlewać… ale…-odwróciła na chwilę wzrok, zerkając gdzieś na bok-... gdyby nie one zginęłabym już parę razy, a ostatnio funkcjonuję intensywniej niż pozwala mi na to organizm. Ja przepraszam… nie okłamuję Ciebie… -powiedziała cicho, wyraźnie podłamana. Nie płakała, ani nie szlochała. Za duża już była na takie rzeczy, mimo to jednak nadal łątwo było rozpoznać, kiedy jest jej po prostu źle. Wydawała się delikatniejsza i jednocześnie bardziej bezbronna i zamknięta w sobie- To była zresztą ostatnia ampułka, nie mam ich więcej, możesz sprawdzić… i obiecuję, nie będę się już szprycować. Nigdy więcej-westchnęła lekko i wzdrygnąwszy się na myśl o kolejnym łyku tego świństwa, kontynuowała, sięgnąwszy nie dygoczącą już dłonią, ku dłoni asari- Wiem, że chcesz pomóc, ale to nic teraz nie da. Nie wypuszczą was stąd beze mnie, a do większości pomieszczeń mają wstęp tylko agenci. Chciałabym żeby wiele rzeczy było prostszych i nie wymagało mojej obecności, ani udziału… żebym nie musiała nikogo ranić ani martwić. Problem w tym że całe moje życie lubi jak ostatni bosh’tet kopać mnie po tyłku.-powiedziała, z dziwnie ciepłym i ironicznym uśmiechem, kontrastującym z tymi słowami. Cały czas w jej świecących oczach widać było troskę i niepokój. Nie chciała w żaden sposób zrazić do siebie Ven, a wiedziała że jak do tej pory nie wzbudzała jej zaufania; wręcz przeciwnie. Stanowiła tylko jeden niewielki, ale zajmujący kłopot w puszce. Koncentrat pecha, co do dekstrokomórki, który tylko wszystko psuje, w szczególności zaś to na czym mu zależy. Nienawidziła siebie za to i możliwe że pewnego dnia w jakiś sposób się to uzewnętrzni, ale nie teraz. Nie lubiła w sobie już zbyt wielu rzeczy, by i ta była specjalnie ciążąca, choć nadal wyjątkowo bolesna. Jedynym wyrazem tych wszystkich myśli, była pojedyncza łza, która prawie niewidoczna przez szybkę, szybko wsiąkła we włosy. Dosyć mazgajenia się, An. Czas wziąć się za siebie i znowu brać za bary z życiem, aż do ostatniego tchu. pomyślała, przypominając sobie dawno zasłyszane słowa.

Ven skrzywiła usta, patrząc na Ananthe z góry. Chyba pierwszy raz w swoim życiu czuła sie od kogoś faktycznie znacznie starsza. I kto by pomyślał, że to będzie akurat w stosunku do Ananthe… Uśmiechnęła się blado i wzniosła brwi, słysząc kolejne wymówki. Westchnęła głośno.
- Masz przed sobą jeszcze jakieś pięćdziesiąt lat życia. Nie skracaj sobie tego z powodu depresji. - powiedziała bezbarwnie. - Gdybym żyła tak krótko jak ty czy inne rasy, nie przepuściłabym ani jednego dnia, żeby nie cieszyć się i nie bawić jak tylko się da. I tobie polecam to samo, mniej dragów, więcej zabawy i szczęścia. Bo fiksując się na porażkach i smutkach tracisz to, co najlepsze.
Po tych słowach rozejrzała się jeszcze raz po statku, ewidentnie czegoś szukając.
- Masz tu jakiś wózek? Bo jak nie, to chyba będę musiała cię zanieść.

Quarianka przewróciła lekko oczyma, widząc to spojrzenie i minę. Ven na chwilkę zaczęła przypominać jej swoje starsze pobratymki, spokojne i tak doświadczone że aż się odechciewa zagadać. A wzmianka o depresji była w tym momencie wyjątkowo nie czuła, w każdym razie dla niej, co zresztą objawiła cichym prychnięciem i spokojniejszymi, trochę suchymi i poważnymi słowami:
-Nie mam depresji, a choć tak to nie wygląda, nie chcę sobie skracać życia… Prawie nikt z mojej rasy nie może sobie pozwolić by żyć normalnie. Nie użalam się teraz, taki po prostu jest ten świat. Wiem że się to nigdy nie zmieni i naprawdę, nie myśl, że lubię to wszystko. Wolałabym żyć o połowę krócej, ale nie mieć tego kombinezonu i nie musieć cały czas ładować w siebie leków. -po tym uśmiechnęła się do niej lekko, by załagodzić ich wydźwięk i podniosła się powoli. Wszystkie mięśnie i nerwy odpowiadały w tym momencie tak jak trzeba. Nawet siedząc, wydawała się mniejsza od asari, ale była już do tego przyzwyczajona. Sięgnąwszy po leżącą na stoliczku tunikę i kaptur, powiedziała do niej:
-Nie mam wózka… i kiedyś potrafiłam myśleć trochę pozytywniej. Może znowu będę, kiedy przestanę żyć w ciągłym stresie, Ven. Archanioł, bycie najemnikiem, ostatnie dni… -pokręciła lekko głową, po czym trochę niezdarnie zaczęła przypinać kaptur.- A jak sądzisz że nie potrafię się bawić, to jak tylko wyzdrowieje lecimy na Cytadelę, albo poszukamy na Illium jakiegoś przyjemniejszego miejsca… -powiedziała z błyskiem w oku i trochę zadziornie urażonym uśmiechem.

Ven położyła rękę na ramieniu Ananthe zanim ta wstała, jeśli to zamierzała.
- An, nie łam sobie tym głowy. Jaka jesteś i czy świat jest sprawieldiwy czy nie. Jesteś jaka jesteś i ciesz się chwilą. - powiedziała zniecierpliwiona. Wstała i zatrzymała sie na przeciwko quarianki, zakładając ręce na piersi - Nie chodzi mi o zabawę. - powiedziała znowu dość oschle - Choć… w sumie to w kręgle bym pograła. Albo na automatach. Albo w bilarda. Albo nie, nie, wolałabym w kasynie! Wiesz, ile można kasy wygrać?- zaczęła wymieniać coraz bardziej podekscytowana samymi myślami na temat gier. Znowu wrócił jej dobry nastrój i znów była jak nastolatka. - Dobra, zakładaj fatałaszki i wskakuj w me ramiona!- powiedziała, uśmiechając się szeroko. - Mam nadzieje, że siedziba firmy nie jest daleko. Nigdy nikogo nie niosłam, więc nie wiem, czy daleko zajdziemy.

Quarianka przypięła w końcu czarny kaptur, z białym logiem Zaćmienia. Dziękując za niegnący się materiał, z którego wykonano jej nowe ubranie, podniosła się i zaczęła zakładać tunikę. Gdy poczuła na ramieniu dłoń asari, spojrzała na nią. Choć jej słowa były trochę chaotyczne, Ananthe zrozumiała ich sens, a nawet lekko się uśmiechnęła. Upewniwszy się że wszystko jest na swoim miejscu, postawiła parę kroków. Tak jak się spodziewała, chwilowo jej organizm zaczął działać jak trzeba. Słysząc ton Ven, uniosła lekko prawy kącik ust i powiedziała:
-Wiem przecież, tylko się droczę. I tak wiem, ale można jeszcze więcej przegrać… choć jeśli chcesz, możemy pójść do jakiegoś kasyna. Nie mam co prawda za wiele, ani nie umiem grać… ale powinno być ciekawie. -słysząc jej słowa, odruchowo przyłożyła dłoń do szybki na wysokości ust, by zasłonić uśmiech- Z chęcią, ale chyba chwilę pochodzę… choć chyba wszyscy by mi zazdrościli, gdybyś mnie tak wniosła do środka. -powiedziała uśmiechając się do niej przyjaźnie, po czym przeciągnęła się lekko- Zresztą, chyba nawet mnie byś nie doniosła taki kawałek. -po chwili namysłu dodała- Zanim pójdziemy po króla wszelkich przemytników… to pokażę Ci coś.
Powiedziawszy to, chwyciła dłoń Ven i ruszyła spokojnym krokiem w stronę niewielkiej zbrojowni, wmontowanej w ścianę dokładnie w połowie drogi między sypialnią, a pokojem głównym. Puściwszy dziewczynę, aktywowała panel podajnika i przycisnęła parę przełączników. Po chwili otworzył się niewielki warsztat, na którym leżały dwie, złożone snajperki, o dosyć nietypowych obudowach. Nawet teraz jednak można było rozpoznać stary model Modliszki i charakterystyczną tubę Wdowy. Chwyciwszy drugą snajperkę, quarianka wsunęła ją w kaburę, a tą przyczepiła zamkami magnetycznymi do pleców. Nigdy nie ufała mechanicznym podajnikom, a przy strzelaniu z tego typu broni szybkość podania do ręki nie miała znaczenia. Upewniwszy się, że broń trzyma się na swoim miejscu, podała Modliszkę, Ven.
-Jest twoja.-powiedziała krótko, uśmiechając się szeroko- Skoro chcesz podróżować ze mną… i Marcusem, nie mogę pozwolić, żebyś była bezbronna. Później jeśli chcesz, mogę dać Ci parę porad -mrugnęła do niej porozumiewawczo- Z warsztatu tez możesz korzystać kiedy chcesz.

- Zdaj się na mnie. - powiedziała Ven z szerokim i niepokojącym uśmiechem, który świadczył o tym, że być może juz kiedyś próbowała oszukać kasyno. - Kasyno jest łatwe, tylko nie można dać się złapać.
Po tych słowach Ven ruszyła za Ananthe, wciąż czuwając nad tym, żeby ta się przypadkiem nie wywróciła. Założyła ręce za plecami i chodziła nie zginając kolan. Taka zabawa. Kiedy wreszcie weszły do zbrojowni, a asari dostała do reki snajperkę, popatrzyła na nią jak urzeczona. Oczy jej się zaświeciły, a jedyne, co zdołała z siebie wydusic to krótkie “WOW”. Przejechała dłonią po lufie, a potem zaczeła dopasowywać sprzęt do swojego parku, żeby sprawdzić, jak leży.
- Ciężka.- powiedziała jak dziecko, które właśnie dostało nową, wymarzoną zabawkę. - I długa… - wymierzyła snajperką w Ananthe, ale to trwało tylko chwilkę. Potem opuściła lufę w dół.
Po chwili jednak spochmurniała. Zmarszczyła brwi i skrzywiła usta.
- Nie mogę. - powiedziała, oddając broń quariance do rąk. - To jest drogie. Poza tym nigdy nie strzelałam z takiego pistoletu… - wyznała, drapiąc się w tył głowy. - Może lepiej zajmę się naprawami na statku. Albo ulepszeniami.

Quarianka położyła dłonie, na dłoniach asari, zamykając je na broni, gdy ta próbowała jej ją oddać. Uśmiechnąwszy się do niej ciepło, powiedziała, spokojnym przyjaznym głosem:
-Weź ją… ja już i tak mam nową broń, a ta do niczego mi się nie przyda, chyba że któregoś dnia przerobie ją na omniżel. Sama ją złożyłam i chyba nikt nie chciałby jej kupić, a tak przyda się jeszcze do czegoś. Zresztą… -wyszczerzyła się lekko-... kiedy ją składałam, też nie umiała strzelać ze snajperek. Nauczysz się… masz na to dużo czasu. -zamykając warsztat, poprawiła lekko swoją tunikę i przymocowała do uda pasek z trzema nożami- A co do napraw, to nie martw się. Na nie będziesz jeszcze miała dużo czasu.
Dłonie quarianki poruszały się szybko i pewnie, zaciągając rzemienie, a później wyłączając moduły wbudowanego w ścianę urządzenia. Westchnąwszy lekko powiedziała:
-Jeśli chcesz się jeszcze przebrać, to lepiej teraz, niż potem. Jak będziesz gotowa, pójdziemy po Marcusa.
Odczekawszy jeśli było to potrzebne na powrót asari, ruszyła wraz z nią w stronę kokpitu. Zapukawszy o metalową framugę, weszła do środka i odszukawszy Marcusa wzrokiem powiedziała spokojnie, bez cienia większych emocji:
-Już wiedzą o naszym przylocie, panie Scarecrow. Chyba niestety nie zdążymy porozmawiać, w szczególności że zostało mi jakieś szesnaście godzin, zanim znowu padnę. Musimy dostać się do siedzimy firmy i jeśli będzie trzeba wrócić.-uśmiechnęła się do niego lekko, aktywując maskowanie w wizjerze- Tak czy siak wolałabym, żebyśmy rozstali się w zgodzie. Nie chciałam Ciebie urazić, choć mogło to inaczej wyglądać.

Ven nie powiedziała juz nic więcej. Zapięła broń na plecach, choć czuła się głupio, kiedy ktoś dawał jej prezenty, na które sobie nie zapracowała.
- A jak powinnam się ubrać? - spytała, bo też nie wiedziała właściwie, na jaką okazję się wybierają.
Kiedy quarianka ja poinstruowała, asari pobiegła szybko przebrać się, a po chwili wróciła już w innym stroju.
ObrazekObrazek Jeśli piszesz do mnie, używaj rodzaju męskiego, jeśli do Ananthe, rodzaju żeńskiego. Theme postaci
Marcus de Silva
Awatar użytkownika
Posty: 328
Rejestracja: 13 sty 2014, o 15:40
Miano: Marcus de Silva "Scarecrow"
Wiek: 35
Klasa: Szturmowiec
Rasa: Człowiek
Zawód: Przemytnik
Postać główna: Nakmor Gavos
Lokalizacja: Treches
Status: "Poszukiwany przez Radę i dwie bezimienne organizacje"
Kredyty: 12.432
Medals:

Re: Eboracum- fregata typu „L: klasy „Inkwizytor”

18 maja 2014, o 20:36

https://www.youtube.com/watch?v=B4FGQqoQK_w
Marcus siedział w kokpicie, z nogami wywalonymi na jeden z wyłączonych pulpitów i przymkniętymi oczami, zaś z aktywowanego omni-klucza leciała cicho melodia. Powoli zapomniał o rażących słowach ze strony quarianki, rozkoszując się smakiem zapalonego po raz pierwszy od dawna cygara. Opcja latania fregatą w roli jednostki przemytniczej była ciekawym pomysłem. Na dobrą sprawę nikt nie podejrzewałbym małego okrętu wojennego o przewożenie nielegalnych ładunków, a zawsze można się było legitymować jako daleki patrol antypiracki. Skuteczny kamuflaż i odstraszanie ewentualnych piratów od ataku. Można było też pomyśleć o paru ulepszeniach tej fregaty i dodaniu przydatnych elementów oprogramowania czy wyposażenia bojowego.
Z rozmyślań tych wyrwał go głos quarianki, która zastukawszy poinformowała o wyjściu. Leniwie ściągnął nogi z pulpitu i wstał z fotela.

- Trudno raczej przeoczyć przylot fregaty i jej lądowanie w doku. Dość też mieliśmy czasu na leniuchowanie, pora coś zarobić i dowiedzieć się po co dokładnie mnie tutaj ściągnęli twoi pracodawcy Ananthe. - odezwał się do dziewczyny i ruszył ku drzwiom. Stanął obok niej zbliżywszy się i dodał przez ramię - Póki nie przekroczysz pewnej granicy, będzie zgoda między nami, dlatego mogę wybaczyć głupoty wypowiedziane w niewiedzy.- Rzekłszy to skierował swe kroki do kabiny, skąd wrócił po chwili z narzuconym na siebie płaszczem i kapeluszem. To, że miał pod nimi elementy pancerza świadczyć mogło o ostrożności i zapewne nawykach nabytych przez lata. Dla Marcusa ostrożności nigdy nie było za wiele i żałował tylko, że w tej chwili nie może sobie pozwolić na coś więcej. Wyciągnął z kabury pistolet i sprawdził czy pochłaniacz jest na miejscu. Tuż po tym obrócił broń na serdecznym palcu dwukrotnie i umieścił ją szybkim ruchem na powrót w swoim miejscu. Uniósł lekko głowę spoglądając z pod ronda kapelusza na obie dziewczyny, które też zdawały się być gotowe do wyjścia i również będące w posiadaniu argumentów siłowych. Dwa karabiny snajperskie, niezbyt przydatne w ewentualnych ciaśniejszych pomieszczeniach i na krótkim dystansie, ale odpowiednie do zatrzymania przeciwników z dala od nich.
- Prowadź zatem do siedziby firmy. - rzekł na koniec Marcus wkładając ręce do kieszeni płaszcza.
ObrazekObrazek Bonusy:+20% obrażenia od mocy, +20% do Tarcz, +5% na krytyka Theme /Battle ThemeOutfit /Outfit 2

Wróć do „Doki”