Uśmiechnęła się, słysząc o kolejnych dniach na Thessii. Musiała się z nim zgodzić, sama też chętnie jeszcze by tu została, odwiedziła kolejne miejsca warte zobaczenia i poszłaby na kolejną kolację w ruinach, jeśli miałaby Nazira za towarzysza. Poszukałaby drugiej Enigmy, albo czegoś równie emocjonującego. Przeszłaby się nawet po sklepach z Shani, biorąc pod uwagę jak przyjemne były ich pierwsze wspólne zakupy. Spędziła na Thessii raptem kilka dni, a czuła się tutaj jak w domu.
- Teraz i tak raczej nie powinniśmy się plątać po miejscach publicznych - zaśmiała się, zbyt uszczęśliwiona wszystkim, co dziś się wydarzyło i czego się dowiedziała, żeby na poważnie rozważać teraz cokolwiek. Nawet jeśli chodziło o ogromne zmiany, jakie w swoim życiu robił Khouri, Dubois nie widziała żadnych minusów, żadnych rzeczy o które mogłaby się martwić. Nigdy nie skupiała się na odległej przyszłości, nigdy nie planowała tak, jak przywykł robić to Nazir.
- Nie wiem, kiedy chcesz wylecieć, ale nawet jeśli jutro, to mamy jeszcze całą noc - przeczesała paznokciami włosy z tyłu jego głowy, tak jak robiła to zawsze. Lubiła ciarki, które pojawiały się wtedy na jego skórze. Takie same ciarki teraz przechodziły po jej plecach, gdy przesuwał palcami wzdłuż jej kręgosłupa.
Wiedziała już, że nic nie było takie po prostu. Gdyby dało się to zrobić łatwo i bezboleśnie, Nazir już dawno opuściłby wojsko, które doprowadzało go do takiego stanu, w jakim widziała go na asteroidzie i któregoś wieczoru po powrocie z niej. Nie męczyłby się z tym przez tyle lat, powoli coraz bardziej załamując się w sobie. To też zresztą sobie wmawiała, że nie porzuca Przymierza dla niej, ale zdroworozsądkowo rezygnuje z tego, co przynosi mu tylko cierpienie. No i żołd, ale czy warto było cierpieć dla kredytów? Irene była idealnym przykładem na to, że nie.
- Przymierze, takie nieskazitelne i doskonałe - parsknęła śmiechem, zupełnie nie myśląc o tym, że może jednak w ten sposób rani jakieś uczucia Nazira. Ale przecież widziała, jak reaguje, gdy pojawia się ten temat. Nie należał do tych wiernych, honorowych żołnierzy, którzy zapowietrzali się, gdy ktoś obrażał ich dumę i chwałę. Tych, których Dubois już nie trawiła.
- Nie znajdą nas - powiedziała z tak absolutnym przekonaniem, jakby to było oczywiste. Choć wcale nie było. Ale Irene w swoim obecnym stanie raczej nie myślała rozsądnie. Czując jego gorący oddech na swojej szyi, nie przestawała się uśmiechać. - I co z tego? Przymierze mnie już nie szuka. Nikt mnie już nie szuka, więc moja obecność na Crescencie nie zmienia nic. Poza tym, że nie będziesz uciekał sam. A ja jestem do tego przyzwyczajona.
Odchyliła się do tyłu i sięgnęła po stojącą na stole przymkniętą butelkę szampana. Teraz już z pewnością był wygazowany i ciepły, ale Irene nie zamierzała wstawać i szukać nowego. Pewnie nawet takiego nie mieli na pokładzie, a z tego upili tylko dwie lampki. Otworzyła butelkę i uniosła ją w geście toastu, dopiero teraz konkretnie wiedząc, co było jego powodem. Napiła się - alkohol nie był najlepszy, ale nie o to chodziło - po tym pocałowała Nazira mocno, by w końcu roześmiać się, odrzucając głowę do tyłu i rozkładając szeroko ręce.
- Teraz dopiero jest co świętować! - zawołała, oddając Nazirowi butelkę, jeśli wyraził chęć na wygazowanego szampana. Jeśli nie, trzymała ją dalej sama, podświadomie licząc na to, że jej entuzjazm przejdzie też na mężczyznę. A była przekonana, że jest zaraźliwy.