Wyświetl wiadomość pozafabularną
Zmiana w zachowaniu kobiety była inna niż się spodziewał. Emocje, które kotłowały się pod jej maską, zmieniały się z sekundy na sekundę, tworząc chaotyczny wir, którego nie potrafił przejrzeć. Stopniowe znikanie energii w jej oczach dostrzegł dopiero po chwili, może będąc zbyt pochłoniętym własnymi demonami.
Odpowiedzi nie przyniosły jej ukojenia.
Prawda okazała się być brzydka, bolesna i pusta. Płomień, który tlił się w jej sercu, okazał się być dużo bardziej delikatny i niepewny niż można się było spodziewać, a rzeczywistość w której śmierć jej oddziału okazała się być dziełem przypadku, decyzją jednostki zabezpieczającej swoje prywatne interesy, odcięła wszelki tlen podtrzymujący jego żar. Turianin obserwował jak pasja znika z jej oczu, sprawiając że z iskrzącego złota stały się bladożóltym cieniem tego co wcześniej.
Jej słowa uderzyły go jednak niczym omni-ostrze, które niecałą godzinę temu rozorało mu żebra.
- Myślisz, że tylko o to mi chodzi? O odpowiedzi i sprawiedliwość? O wielki cel, od którego zależą losy galaktyki? - zapytał, a jego ton ponownie obniżył temperaturę w mesie o kilka stopni. - Myślisz, że dlatego szachowałem życiem moich rodaków i innych ludzi?
Jego dłoń zacisnęła się w pięść. Wściekłość, która niespodziewanie ponownie zapłonęła w jej oczach, przywracając im groźny blask roztopionego złota, wznieciła iskrami jego własną furię. A może po prostu mur nie zdążył jeszcze na dobre się odbudować, rozpadając się pod pierwszymi, ostrzejszymi słowami.
- Nie masz pojęcia czym jest przypadek - powiedział, a jego głos zawibrował z tłumionego gniewu. - Ale jeżeli chcesz się dowiedzieć, to zapytaj mieszkańców Lyesii. Wszystkich, którzy zginęli nie wiedząc dlaczego, nie wiedząc, że w ich mieście wylądował turianin zarażony wirusem. Wszystkich, którzy zostali stratowani w zamieszkach, zadźgani przez rozszalały tłum lub rozerwani przez bestie uwolnione w chaosie z okolicznych klatek. Ty miałaś Bryanta, którego śmiercią mogłaś pomścić morderstwo swoich towarzyszy i masz człowieka, który stoi za tym wszystkim. Oni nie mają niczego i nigdy nie będą mieli. Ale ich śmierć, śmierć twojego oddziału, twoje blizny... to nie przypadek.
Zorientował się, że stoi, a krzesło leży przewrócone za jego plecami. Szklanka z quadimem wciąż stała na stole, nietknięta. Po jej wysyczanym pytaniu przez jego twarz ponownie przemknął cień.
- Umieranie jest łatwe - powiedział, wpatrując się w niebieskowłosą i nie odwracając wzroku, gdy wbiła w niego jej własny, gorzejący złością. Jego głos mógłby zamrozić umierającą gwiazdę. - Spróbuj kiedyś nieść na rękach swoją zakrwawioną towarzyszkę, modląc się, żeby przeżyła. Spróbuj spoglądać w twarz kobiecie z twojego oddziału, gdy twój oszalały rodak przystawia pistolet do jej głowy i pociąga za spust, żeby ukarać cię za decyzję, którą podjęłaś. Spróbuj żyć ze świadomością ile żyć odebrałaś i z jakiego powodu, a potem dowiedzieć się, że w ostatecznym rozrachunku nie miało to znaczenia.
Ich spojrzenia zderzały się w powietrzu, krzesząc iskry. Złoto kontra zieleń.
- Czego się boisz? - zapytał cicho, ale jego mięśnie drżały z napięcia. - Tego, że ktoś ci zaufa, tak jak ufał ci twój oddział? O to chodzi? Że ty przeżyłaś, a oni nie?