Nie wszystko co robili po połączeniu ze Steigerem należało do zdrowych metod radzenia sobie z przytłaczającym ich oboje światem. Założenie świeżego opatrunku zmniejszało pieczenie dłoni w ciągu najbliższych godzin, ale nie umniejszyło napięciu, które rozsadzało turiańską czaszkę od środka. Naprawa pancerza była dobrym, następnym punktem do odhaczenia, zwiększającym szanse
niebieskowłosej o kilka procent, a tym samym zwiększająca szanse ich obojga. W rutynowym działaniu nie było jednak tego, co mogło ukoić skołatane nerwy, nie pozwalało na chwilę zapomnieć o tym, jak daleko pozwolił odsunąć się od niego jakiejś cząstce jego osobowości, jak bezpowrotne mogło się to okazać, gdy groźby Mathiasa okażą się więcej niż tylko słowami. Usilnie powstrzymując niebieskowłosą przed skokiem w przepaść, tylko czasem zerkał na tą, która czekała na jego bardziej lub mniej świadomy krok naprzód. Której krawędź kruszyło każde potknięcie, każda decyzja, której nikt się po nim nie spodziewał, także on sam.
Mógł w spokoju, metodycznie czyścić swój i jej sprzęt, ale nie znalazłby w pracy ukojenia, które na ogół dawała. Siedząca teraz na blacie kobieta zadbała o to, by cisza pomiędzy nimi była wystarczająca, by umysł odrobinę odpoczął, ale wystarczająco krótka by nie wybrał się na spacer po ostatnich, wypełnionych żalem i goryczą wspomnieniach. Zupełnie jakby oboje balansowali w swoich wyższych i niższych momentach, role się odwróciły, a jej osobista przepaść przeniosła się na peryferia, gdy to niebieskowłosa kurczowo uczepiła się materiału jego koszulki, kotwicząc go w rzeczywistości, w płonnych okruchach nadziei na to, że wchodząc w tę pajęczynę intryg i poszlak, nie zabrnął zbyt głęboko, by nie być w stanie wrócić.
Granica między tym, co w działaniach Volyovy było celowe, a co wynikało wyłącznie z podświadomości i instynktu, była cienka. Nie należała do rzeczy, które można było poddać pragmatycznej analizie. Po czasie, ich małe zawody na siłowanie się ręką wydawały się pochodzić od jej świadomych uwag - zarzucania przynęty, którą chętne podłapał, a która dodała do ich wieczoru adrenaliny i urozmaiciła konwersację. Ale uśmiech, w którym wygięły się jej usta pod wpływem pocałunku, rozciągnęły się w szczerym, niczym niestłamszonym szczęściu, które z perspektywy całego ich, dzisiejszego dnia wydawało się nie mieć żadnych podstaw, ale tu i teraz były jedynym, właściwym wyrażeniem jej reakcji na ich bliskość.
Butelka alkoholu zachwiała się gwałtownie, z drżeniem wracając do poprzedniej, stabilnej pozycji, znów unikając wypadku gdy bluza niebieskowłosej wylądowała obok, a metalowy zamek odbił się od szklanej powierzchni. Zamykanie się we własnej bańce, choćby na kilka chwil, może i nie było najzdrowszym posunięciem, a na pewno nie długoterminowym. Tak jak alkohol, wyłącznie odsuwało to niechciane emocje w dal, z którymi kiedyś trzeba będzie się skonfrontować. Bańka była mydlana - jej ścianki były cienkie i podatne na usiłujący wedrzeć się do środka, świat zewnętrzny, ale jej wnętrze odbijało światło tysiącem kolorów, piękniejsze niż wszystko dookoła. Wkrótce jedynym, co dostrzegał, był błękit, rozświetlany padającym z góry blaskiem lamp i ekranów mesy, głuchy na stukot spadającego ze stołu naramiennika, który jeszcze wcześniej usiłował naprawić. Huk metalu o metal wydawał się cichszy od jednego westchnienia trzymanej w ramionach kobiety, spoglądającej na niego spod lekko przymkniętych powiek.
Długo nie wypuszczała go z objęć, bojąc się, że każdy, gwałtowny ruch może przywrócić ich do rzeczywistości niczym kubeł zimnej wody, ale po kilku, kilkunastu minutach, nawet gorące ramiona nie były w stanie powstrzymać wspinającej się po jej ramionach gęsiej skórki. Mruknęła coś niezrozumiałego blisko jego ucha, opierając rozgrzany policzek o jego ramię na jeszcze jedną, krótką chwilę, po której niechętnie otworzyła szerzej oczy i rozejrzała się po pomieszczeniu, w poszukiwaniu swoich ubrań.
Kubeł zimnej wody w praktyce okazał się subtelniejszy niż zakładała. Nie wybudzał jej nagle, jedynie z każdym kolejnym ruchem powoli docierało do nich wszystko, co stało się nieistotne jeszcze kilka minut wcześniej.
Wsunęła na siebie spodnie i odnalazła bluzkę, a za nią bluzę. Nawet teraz, zbierając ubranie z blatu, trąciła butelkę tequili łokciem i złapała ją, przeklinając cicho i odkładając ją dalej od krawędzi, wcześniej zakręcając i minimalizując ryzyko stłuczenia ostatniej sztuki alkoholu, który preferowała. Przeczesała palcami włosy i przetarła wierzchem dłoni oczy, wypuszczając powietrze z ust na widok swoich rozwalonych wszędzie części pancerza.
-
Musisz odpocząć - zadecydowała cicho, wracając na krótką chwilę do niego wiedząc, że jeśli słowa go nie przekonają, to fizyczna bliskość pomoże. -
Oboje musimy. Posprzątam to i przyjdę do ciebie.
Przysunęła się, składając na jego ustach długi pocałunek, nim wzrokiem nieznoszącym sprzeciwu wygoniła go z mesy, zabierając się za sprzątnięcie rozwalonych przez nich wszędzie części pancerza.
Złożyła wszystko do torby, na tyle, na ile wypadałoby żeby wszystko się zmieściło, ale bez przywiązywania do tego większej uwagi. I tak niedługo będzie musiała wyciągnąć wszystko z powrotem, wystarczyło teraz tylko zdjąć to ze stołu i przenieść do kajuty.
Do kajuty kapitańskiej weszła dziesięć minut później, gdy mesa wróciła do swojego w miarę uporządkowanego stanu, a pancerz i broń znalazły się z powrotem na biurku w jej kajucie, albo leżały rzucone na łóżko, z którego tej nocy nie planowała korzystać. Nie pytając o zgodę, przyciemniła światła w środku i zsunęła z siebie bluzę, przewieszając ją przez oparcie krzesła stojącego przy jego biurku.
-
Gdzie stanęliśmy na Iluzji Rachni? - rzuciła luźno, rozbawiona, wsuwając się pod kołdrę bez zawahania i bez względu na to, czy już sam leżał w łóżku, czy odmawiał do niego wejścia.
Mimo wszystko, włączyła swój własny omni-klucz, nie upierając się przy książce, którą zaczął czytać jej wcześniej. W razie czego jakąś inną, własną, miała pod ręką, a omni-klucz podświetlał jej treści, więc światła w kajucie mogły zgasnąć.
Śnił o rzeczach potwornych, lecz wypartych przez wielokrotnie rozbudzający się umysł. Pozostawiły po sobie jedynie niesmak, świadomość tego, że coś jest nie tak jeszcze zanim wybudził się ze snu ostatecznie i przypomniał, że
nie tak było teraz wszystko. Może poza wtuloną w niego niebieskowłosą, która drgnęła, słysząc zaprogramowany przez Etsy budzik. Wybudziła się natychmiast, a może nie spała od dawna.
Nie mógł zaliczyć tej nocy do udanych. Wielokrotnie budził się w pościeli mając wrażenie, że przespał wiele godzin tylko po to, by spojrzeć na zegarek i przekonać się, że w praktyce było to tylko kilka minut. Gdy obudziła ich Etsy, miał wrażenie, że nie przespał ani chwili, a pod powiekami miał piasek.
-
Za godzinę wlatujemy do systemu - poinformowała ich oboje, zmuszając Mayę do otworzenia oczu i przetoczenia się na plecy z westchnieniem. -
Crescent jest w drodze. Będą pół godziny po nas.