Spojrzała na zawieszoną w przestrzeni rękę tak, jakby miała ją oparzyć gdyby tylko zbliżyła się jeszcze bardziej. Nie wiedziała co zrobić. Jak poradzić sobie z tym wszystkim, co sprawiało, że najchętniej rzuciłaby się do wyjścia - ale nie mogła. To jedno rozumiała. Wiedziała, że teraz nie może zakryć się maską obojętności. Nie może się zdystansować, odwrócić wzroku, zbyć go żartem. Zmienić temat, albo wstać i stwierdzić, że na nią już pora, jak kiedyś wyszła z mesy gdy jej wzrok zabłądził w szmaragdzie na zbyt długo. Nie miała schronienia, kąta, do którego mogłaby się wycofać. Wyznanie zaskoczyło ją na otwartym polu, na które wyszła niechętnie, kładąc się obok niego po to, by spojrzeć w układające się nad nimi gwiazdy, zamiast tego zrzucając rzeczywistość, której uderzenie było bolesne.
Kręciła głową gdy mówił. Nie odczuła spokoju widząc, że ją rozumie - może dlatego, że nie rozumiał jej wcale. Dla niego jej wyjście byłoby końcem wszystkiego, co mieli teraz. Czymś bezpowrotnym, zapieczętowanym. Dla niej to, co stało się teraz, przypieczętowało jej obawy, przywróciło pożerający serce strach.
- Nie. Nie rozumiesz - odparowała głośno, urywając któreś z jego zdań, przecinając odgłosy tła ekranu i jego cichy głos niczym ostrze, przebijając się na drugą stronę. - Nie wiesz. Nie masz pojęcia.
Walczyła ze wściekłością, za którą chowała się rozpacz, co jakiś czas wychylając się na powierzchnię, spoglądając na niego zza zasłony pociemniałych tęczówek. Resztki trzeźwości, resztki tego, co czuła w środku przytrzymywały ją w miejscu, podczas gdy frustracja chciała tylko zwiększać dzielący ich dystans. Wyjść z łóżka, ubrać się, wrócić do zimnej i małej kajuty na drugim końcu jej świata.
- Miałam to wszystko. Miałam statek. Karierę. Ludzi, których... - urwała. Jedna szala przeważyła drugą. Puściła kołdrę, sięgając po leżącą na ziemi bluzę, której rękaw zahaczył o krawędź łóżka. - NIe masz pojęcia - zdołał usłyszeć, zanim jej głos zniżył się do szeptu. W następnej chwili zrezygnowała z ubierania się, zamiast tego zamierając, patrząc na trzymaną bluzę jak na coś obcego, coś, na czym nie powinna teraz skupiać wzroku.
- Ja nie mam lat. Nie mam pięćdziesiątki, do której mogę dobić. Nie rozumiesz tego.
Chwyciła materiał bluzy i zmięła go podświadomie, ściskając tak, jak kołdrę wcześniej. Coś w tym ruchu było mechanicznego, jak we wzruszeniu ramion gdy mówiła o tym, ile jeszcze czeka ją życia. Wyduszenie z niej tego, co na co dzień przewijało się przez jej głowę, było ostatnimi podrygami wspomnień ostatnich kilku tygodni, usiłujących wywalczyć sobie miejsce w jej głowie, kierować jej emocjami.
- Pogodziłam się z tym. Z tym wszystkim - powiedziała cicho, choć stanowczo. Niemal przez zaciśnięte zęby. Przestała się dygotać, przestała omiatać rozbieganym spojrzeniem pomieszczenie. Był jakiś spokój, który udało jej się osiągnąć, ale nie dlatego, że dostrzegła promyk nadziei na horyzoncie.
Może po prostu zdusiła w sobie to, co pchało ją w jego ramiona, zastępując to pragmatyzmem.
- Ale ty nie.