Przy pierwszej styczności z transporterem, turianin zwrócił uwagi na hałas, który ten wywoływał. Próbując uruchomić pojazd na Metgos, a potem doprowadzić go pod śluzę bazy stanowiło wyzwanie, które samo w sobie pochłonęło wtedy jego uwagę. Jakby tego było mało, eksplozje pobliskich wulkanów oraz huk gejzerów magmy skutecznie zagłuszały ryk antycznej machiny, która kryła się pod żelaznym, opancerzonym szkieletem wozu.
- Szczątkowe trzecie oko? - Turianin spojrzał na nią z powątpiewaniem, nawet nie kryjąc swojego sceptycyzmu. Jego wzrok przesunął się po jej twarzy, zawieszając na czole jakby oczekiwał, że zaraz uniesie się tam ukryta powieka, odsłaniając kolejną, bursztynową tęczówkę. - Chyba jestem bardziej w stanie uwierzyć w czytanie w myślach, niż w dodatkowe oko ukryte pod włosami.
Ruszanie przełącznikami na chybił trafił oznaczało, że nie wiedzieli co właściwie uruchamiają. Mogli przełączać systemy od klimatyzacji lub podniesienie zawieszenia, ale równie dobrze mogli przez przypadek uruchomić dodatkowy ciąg mocy do silnika lub zwolnić zabezpieczenia hamulców. Transporter był zabezpieczony przez magnetyczne klamry, żeby uniemożliwić mu przesuwanie się swobodnie po hangarze podczas lotu, ale czy wytrzymałyby nagły nacisk kilkunastu ton poruszonych archaicznym silnikiem? Łatwo było przewidzieć co się stanie, gdyby pojazd niespodziewanie zerwał się ze swojej uprzęży i wystrzelił w stronę ściany lub rampy pomieszczenia. Każde uszkodzenie kadłuba mogło okazać się katastrofalne w skutkach w ich obecnym stanie.
- Przy twoim charakterze? Sugeruję szydełkowanie - odpowiedział zaczepnie pod adresem hobby, uśmiechając się pod nosem. Jego spojrzenie prześlizgnęło się jednak po kobiecie w zamyśleniu, nim przeniósł je z powrotem na wajchy rozrzucone po kokpicie. Rozumiał przez co przechodziła. I to prawdopodobnie bardziej niż chciałaby to przyznać, gdyby przyszło co do czego. Niespodziewanie straciła cel w życiu, który definiował jej całą egzystencję, jak każdy powód do wstawania rano oraz do znoszenia tego co życie rzucało jej naprzeciw. Śmierć Bryanta i spełnienie swojej zemsty oznaczało, że coś, co wypełniało jej cały czas wolny przez ostatni rok, nagle zniknęło, pozostawiając pustkę. On sam przez chwilę czuł się podobnie nie tak dawno temu. Tuż po Lyessi. Po odsunięciu przez Hierarchię, gdy nagle okazało się, że nie ma już misji, które musiałby wypełniać. Że nie ma celu.
- Paradoksalnie - tak, wyobrażam - mruknął, a jego cichy śmiech zawibrował wewnątrz kokpitu. - Życie ma wyjątkowe poczucie humoru. Dowcip w którym dwoje wyszkolonych żołnierzy, będących elitą pośród sobie podobnych, żołnierzy którzy przeżyli niezliczone, samobójcze misje, którzy wyszli obronną ręką z krwawych jatek pomimo wszelkiemu rozsądkowi i którzy mają więcej szczęścia niż wypada, ginie podczas lotu tunelem między Przekaźnikami, bo przekręcili niewłaściwą wajchę batariańskiego klekota i wylecieli w kosmos przez ścianę okrętu, jest absolutnie dowcipem w dokładnie tym stylu.
Obrócił się w fotelu, żeby być zwrócony przodem do biotyczki, a na jego usta wpłynął cień wyzywającego uśmiechu. Jego ręka wysunęła się do jednego z niezidentyfikowanych przełączników, a palce zatrzymały na jego wystającej części, podczas gdy zielone oczy śledziły wzrok biotyczki.
- Chyba, że to wyzwanie.