Baza danych to dział, do którego wklejamy nasze karty postaci z tym, że w tym przypadku jesteśmy w stanie je dowolnie zmieniać, aktualizować i dopisywać w historii z biegiem czasu nowe wydarzenia.

Vetinari Vimes
Awatar użytkownika
Posty: 21
Rejestracja: 23 cze 2012, o 22:57
Miano: Vimes
Wiek: 24
Klasa: Strażnik
Rasa: Salarianie
Zawód: Porucznik wydziału dochodzeniowego SOC.
Postać główna: Ahri'Zhao nar Tesleya
Kredyty: 15.000

Nasurn Noxus Aegohr Morpok Vetinari Vimes

25 cze 2012, o 10:40


Miano: Nasurn Noxus Aegohr Morpok Vetinari Vimes
Wiek: 02.07.2162, 24 lata
Rasa: Salarianie
Płeć: Mężczyzna
Specjalizacja: Strażnik
Przynależność: SOC
Zawód: Porucznik wydziału dochodzeniowego, detektyw. Były agent OZS.

Aparycja:
Salarianin typowej dla swojej rasy budowy, mierzy sto osiemdziesiąt sześć centymetrów wzrostu. Jego skóra, koloru zawieszonego gdzieś między miedzią a różem, dorobiła się purpurowo przebarwionych błon oraz brzoskwiniowych zrogowaceń, głównie na czole. Oczy, w pierwszej chwili zdające się składać jedynie z czarnej pustki źrenicy, otoczone są złotawą tęczówką. Rogi są niesymetryczne, prawy jest bardziej skrzywiony ku potylicy.

Naturalny wyraz twarzy, gdzie kąciki ust są dość mocno opuszczone, nadaje mu wygląd interpretowany jako zamyślenie, irytację czy nawet złość. Pierwsze wrażenie, jakie sprawia wchodząc do pomieszczenia, często nie jest więc zbyt szczęśliwe.

Na co dzień nosi niebiesko-biały pancerz Służb Ochrony Cytadeli. Nie lubi go, ale ponoć w ten sposób wygląda, jak na osobę na jego stanowisku przystało. Jest również w posiadaniu czarnego pancerza Oddziału do Zadań Specjalnych, zachowany na pamiątkę. W nielicznych sytuacjach, gdy ma możliwość przez kilka godzin pozostać w cywilu, nosi schludne, białe bądź szare, ubrania. Na to zakłada czarny płaszcz. Długi do kolan, jednorzędowy, z klasycznym kołnierzem, zwykle postawionym. Platynowe guziki stylizowane są na pięcioramienne wyobrażenie Cytadeli. Kosztowały niemałe pieniądze, a Vimes i tak nigdy ich nie zapina.

Osobowość:
Typowy salariański umysł. Pracujący szybko, szukający wyzwań. Odpoczywający godzinę dziennie. Nie jest może najbystrzejszą bestią, jaką widziały Dalatrassy, ale potrafi myśleć w sposób niekonwencjonalny. Wyłapuje szczegóły, które innym często umykają. Pewne problemy analizuje nieustannie, potrafi więc odejść w połowie rozmowy, wpadłszy na rozwiązanie palącej go kwestii. Dociekliwy, uparty w drodze do celu.

Trudny w obyciu. Bezlitośnie wykorzystuje przewagę intelektualną, jeśli tylko ją posiada. Nim posunie się do użycia pistoletu, jego bronią są ironia i sarkazm, choć jego światopogląd jest daleki od cynizmu. Swoim zachowanie przeczy wręcz tej filozofii, będąc w stanie przedłożyć dobro większości nad własne. Uratuje cię, po czym przeklnie za to, że w swej głupocie ściągnąłeś na siebie zagrożenie.

Wymaga swobody myśli i czynu. Jednocześnie, podkomendnym, jeśli takowych posiada, wyznacza w nich jednak pewne granice, których nie należy przekraczać, co zakrawa na pewną hipokryzję. Nieprzychylnie patrzy na uchybienia na tle zawodowym, za wyjątkiem zalegających raportów. Pracuje jako część zespołu, choć lubi nadawać kierunek jego działaniom.

Historia:
Bardzo możliwe, że historia wszystkich salariańskich biotyków uchodzi z jednego źródła.
W domu lub na ulicy. W akademii wojskowej bądź w zwykłej szkole. Prędzej czy później, młodzieniec odkrywa swoje zdolności, związane z pierwiastkiem zero. To rzadkie dla tej rasy zjawisko jest zbyt cenne, by walczyć w regularnej armii lub, co gorsza, nie walczyć wcale. Osobnicy z potencjałem biotycznym trafiają do ośrodków szkoleniowych OZS.

Taki właśnie los spotkał Vetinari Vimesa, wyklutego w 2162 na Nasurn, jednej z pierwszych trzech salariańskich kolonii. Jego matka zmarła z powodu choroby genetycznej kilka dni po złożeniu jaj. Opiekę nad całym lęgiem przejęła Dalatrassa jej rodu, którą wszyscy bracia traktują jak prawdziwą matkę. Było ich dziesięciu, jednak do dnia dzisiejszego przeżyło jedynie trzech. Pozostałych na sumieniu ma wojsko, oraz choroba matki, którą odziedziczyła część z nich. Vimesa parszywy gen szczęśliwie ominął. Pozostała dwójka - Vass i Tazzik - trudni się dostarczaniem zaopatrzenia koloniom na pograniczu z Terminusem. Ze względu na napięte terminarze, cała trójka już dawno się nie widziała, ale utrzymują w miarę regularny kontakt przez Extranet.

W 2167 u Vimesa zauważono potencjał biotyczny, gdy powstrzymał z jej pomocą skrzynię, która niechybnie połamałaby mu czaszkę, spadając na niego z drugiego piętra. Nie wiadomo gdzie doszło do kontaktu z pierwiastkiem zero. Być może bawił się kiedyś obok niewłaściwego pojemnika? Pewnym jest, że odpowiednia dawka promieniowania trafiła do niego jako jedynego z lęgu. Chcąc czy nie, Vimes rozpoczął swoją karierę w szeregach Oddziałów do Zadań Specjalnych.

Kilka lat wyczerpującego szkolenia rozwinęło jego talent biotyczny. Na strzelnicy radził sobie całkiem nieźle, choć stronił od broni mocniejszych, niż pistolet maszynowy. Jednocześnie, zainteresowanie i zapał, jakim darzył nauki technologiczne, sprawiły, że stał się bardzo wszechstronnym żołnierzem. Wykładowcy mieli z nim jednak pewien problem. Jego dociekliwość była niekiedy niewygodna. Dodawszy do tego jego nie najmilsze usposobienie, był wręcz irytujący. Przy omawianiu Wojny Porannej, interesował się nie tylko stosowaną przez SI taktyką, ale i moralnym podłożem konfliktu. Uparcie pytał, czy owa jednostka faktycznie posiadała już duszę. Rozmawiając o Wojnie Pierwszego Kontaktu, zastanawiał się, czy zaatakowanie ludzkich statków było właściwym posunięciem ze strony turian. Chciał wiedzieć o wiele więcej, niż chciano mu przekazać. Żołnierz posiadający własne zdanie jest niezwykle niebezpieczny – nie tylko dla wroga.

W 2177 Vimes ukończył kursy z wyróżnieniem, choć nauczyciele pożegnali go raczej ozięble i z wyraźną ulgą. Młodzieniec nie był pewien co o tym myśleć – w końcu czy było coś złego w poszukiwaniu wiedzy? Długie przygotowania doprowadziły go wreszcie do służby w OZS. Tam więcej można było myśleć, ale stanowczo mniej robić według własnego uznania. To właśnie przez to jego kariera nie trwała długo. Zakończyła się po pierwszej misji.

Erinle w systemie Osun, Mgławica Klepsydry. Duża salariańska kolonia, zajmująca się głównie rolnictwem. Tutejszy port kosmiczny jest jednym z popularniejszych przystanków na trasie między Przestrzenią Rady, a Układami Terminusa. Codzienny spokój świata, gdzie najniebezpieczniejsza rodzima forma życia to duża, niebieska ameba, został zakłócony w roku 2179. Salarianin, poszukiwany listem gończym w większości układów pod jurysdykcją Unii, został rozpoznany przez służby porządkowe. Zdesperowany wziął kilku zakładników. Czym zasłużył sobie na pościg? Pracował w biurze wywiadu, gdzie zajmował się obróbka zaszyfrowanych danych. Kilka dni wcześniej, trafiła do niego duża paczka plików, przechwycona z sygnały fregaty przymierza. Prawdopodobnie zawierała dane, które mogły być dla ludzi niewygodne – dowody na matactwa finansowe, fałszowanie przetargów, czy zaniżanie raportów podatkowych. Widząc szansę na spory zarobek, technik zgrał dane na prywatny nośnik, wykasował oryginały i uciekł. Te działania pozostawiły na szczęście ślad i po kilku godzinach dyski zabezpieczono w jego mieszkaniu, jednak zdrajcy tam nie było. Pliki poddał ponownemu szyfrowaniu, a całość zabezpieczył zaawansowaną WI. Odczytanie tak spreparowanych danych, bez hasła, mogłoby trwać miesiące.

Oddział Vimesa - obiecujący, choć bez doświadczenia - wysłano, by zajął się tą sprawą. Dostali sporą dowolność w działaniu, oraz jeden rozkaz. Żadnych ofiar, poszukiwany potrzebny jest żyw. Na miejscu, sytuacja okazała się napięta. Salarianin posiadał bombę nieznanej mocy. Władza nad jej detonacją była jego główną kartą przetargową. Ryzyko strat w mieniu, jak i w cywilach, było duże. W dodatku zamknął się w pomieszczeniu, do którego dostać można się było tylko jednymi drzwiami. Po długich negocjacjach, zgodził się wpuścić dwie osoby. Wytypowano Vimesa i jego dowódcę.

Drzwi otworzyły się z lekkim sykiem. Pomieszczenie po ich drugiej stronie na co dzień musiało być czyimś gabinetem. Wygnieciona poduszka na kanapie wskazywała, że niejednokrotnie ktoś spędzał tu noc. Na półkach stało kilka zdjęć. Okno roztaczało piękny widok na równinę. Atmosfera z pewnością nie była jednak sielska. Na biurku, z którego strącono wszystko na ziemię, stał teraz duży pojemnik z detonatorem. Salarianin z pistoletem stał między nim, a dwójką wystraszonych pobratymców i ludzką kobietą.
- Hej hej! Chwila! Nie podchodźcie ani kroku bliżej. Gwarantuję wam, że to maleństwo zapewni tu niezłe fajerwerki, jeśli nie będziecie mnie słuchać. -Zdrajca zachowywał spokój. Nie dygotał, stał dumnie, a jego oczy, zamiast zerkać na wszystko z niepokojem, analizowały szczegóły przybyszów. – Och, zasłużyłem sobie a wizytę OZS. Niczego nie kombinujcie! – Wycelował jeszcze dokładniej w głowę kobiety.
- Spokojnie. Zostaw te zabawki i pójdź z nami. Czeka cię sprawiedliwy sąd, zamiast bezsensownej śmierci. – Kapitan nie był może cudownym negocjatorem, ale jego argumenty zwykle trafiały do innych.
- Kpisz sobie? Sprawiedliwy sąd będzie dla mnie gorszy od śmierci. Jeżeli mam stąd wyjść, to tylko sam i w drodze do statku, którym odlecę w stronę Terminusa, zrozumiano?
- Nikomu nie musi stać się krzywda, jasne? –Dowódca kątem oka zauważył ruch ręki Vimesa, która powoli zmierzała do pistoletu. Drobnym gestem dłoni przypomniał podwładnemu o rozkazach.
- Dokładnie! Wystarczy, że odejdziecie, a ja ucieknę tak daleko, że już nigdy o mnie nie usłyszycie. No to jak?
- Nie ma mowy. Posłuchaj. Policzę do pięciu, a ty w tym czasie odłożysz broń.
- Wielkie liczby. Mnie wystarczy trójka.– Salarianin sięgnął po spust detonatora leżący na blacie. – Wyjdziecie, nim skończę. Trzy.
Nawet się nie waż. Odstrzelę ci łeb, jeżeli spróbujesz.
- Dwa.
Cywile, oddział. Oni wszyscy mogą zaraz zginąć. A ja razem z nimi. Nie pozwolę na to.
- Jeden.
Spróbuj ruszyć tym palcem. Niech tylko drgnie. Niech drgnie. Niech… Drgnął.
Ruch był tak szybki, że zdziwieni byli wszyscy, łącznie ze strzelcem. Zdziwienia zdrajcy nie trwało długo, bo jego mózg zaczął szukać sobie dogodnego miejsca na ścianie za jego ciałem. Ciężki spust wysunął się z dłoni, nim do ręki dotarł impuls każący się zacisnąć. Przycisk zawisnął na kablu, kilka centymetrów nad podłogą.

Przypadek Vimesa Vetinari był dla dowództwa ciężkim orzechem do zgryzienia. Z jednej strony, popisał się niesubordynacją, łamiąc jasny rozkaz w obecności przełożonego. Nie pomagał mu fakt, że ładunek okazał się być niezbyt wybuchowy, gdyż zawierał głównie wodę. Obecni wtedy w pomieszczeniu należeli do ras, dla których kontakt z nią nie bywa śmiertelny. Niestety, z punktu widzenia cywili nie było to ważne. To mogła być bomba, a więc mogli tam zginąć. Młody agent szybko został okrzyknięty przez kolonistów bohaterem.
Nim wydano oficjalne stanowisko w tej sprawie, publiczne media już trąbiły o wspaniałej akcji. Gdy dziennikarze, sobie tylko znanymi kanałami, dowiedzieli się, że była to pierwsza misja tego oddziału, zaczęto domagać się publicznego przyznania odznaczenia. I choć OZS nie musiało uginać się pod presją społeczeństwa, to dobra renoma wśród cywili często okazywała się pomocna. Rozegrano więc piękną sztukę. Vimesowi przyznano medal, na którego wręczeniu zjawił się nawet salariański radny. A gdy sprawa ucichła, dostał propozycję nie do odrzucenia. Złoży rezygnację z powodów osobistych.

Z dobrymi kwalifikacjami, jednak spaloną pozycją w służbach Unii, eks-agent udał się na Cytadelę w 2181. Chcąc wykorzystać swoje przeszkolenie w legalnej organizacji, złożył przez salariańską ambasadę aplikację do Służb Ochrony Cytadeli. Wymagane testy praktyczne nie przysporzyły mu dużych trudności, choć dogłębne zaznajomienie się z kodeksem prawnym pochłonęło trzy miesiące. Nakładem tej pracy trafił jednak w szeregi SOC.

Karierę zaczął w wydziale celnym okręgu Zakera. Nowi salariańscy funkcjonariusze często tam trafiali, ze względu na swoją spostrzegawczość i niewielkie zapotrzebowanie na sen. Nie była to praca, o której mógłby marzyć, ale wykonywał ją. W stwierdzeniu, że robił do skrupulatnie przeszkadzał trochę fakt, że nie umiał zmusić się do roboty, zwanej przez ludzi „papierkową”. Bawiło go przyglądanie się przybyszom, wyłapywanie szczegółów, które mogłyby świadczyć o tym, że nie są z nim do końca szczerzy. Wypełnianie raportów, nie dostarczało mu natomiast ani odrobiny rozrywki czy wyzwania, często więc pozostawiał je w stanie, w jakim do niego trafiały. Nie zdawał sobie nawet sprawy, że kopie pod sobą dół, przez który już niedługo mógł wylecieć ze stanowiska. Ale…

W SOC pracował już niemal półtora roku. Dni trochę mu się dłużyły, jeśli można tak było powiedzieć. Poza Prezydium, cykl dobowy nie występował na Cytadeli. Ze względu na inne rasy, które potrzebowały dużych ilości snu, powstał jednak system zmian, a jedna z nich zwana była poranną. Vimes obejmował ją właśnie wraz z dwójką mężczyzn i jedną asari.
Ruch był niewielki, chociaż dla dowolnego innego portu kosmicznego wyglądałoby to zapewnie na wojenny exodus. Jak co tydzień, co kilkanaście sekund korytarzem sunęły wózki wyładowane skrzyniami z logiem ogromnej firmy gastronomicznej. Zwożone z całej galaktyki substancje były tu przetwarzane na wysokiej jakości przyprawy, by wrócić skąd przybyły, ale warte kilkunastokrotnie więcej. Większość funkcjonariuszy nauczyła się nie zwracać uwagi na ten długi łańcuch pojemników i pracowników portowych.
Salarianin potrzebował jednak wymówki, by nie uzupełniać wczorajszych raportów. Chadzał więc po holu, w tę i we w tę, przyglądając się mijanym i mijającym. Nagle gdzieś za ścianą tłumu wybuchło zamieszanie. Z tego miejsca nie mógł dostrzec o co chodzi. Lisa, asari, miała tam jednak o wiele bliżej, więc nawet nie starał się przeciskać w tamtą stronę.
- Proszę mnie przepuścić! Co się stało? – funkcjonariuszka próbowała zapanować nad sytuacją. – No proszę. Czy naprawdę nie widział pan, że stoi tu opiekun? Chyba nic mu się nie stało. A panu?
Vimes słuchał co się dzieje, ale jego uwagę przykuło co innego. Zza zakrętu korytarza wyłonił się kolejny wózek, obsługiwany przez młodego człowieka. Miał na głowie czapkę nisko opuszczonym daszkiem, pod którym chował nerwowe spojrzenie. Brał krótkie, nerwowe oddechy. Jak gdyby przed chwilą biegł lub był gotowy w każdej chwili zacząć. Salarianin wyłonił się z tłumu tuż przed nim, na pozór zupełnie przypadkowo.
- Masz chwilkę na rozmowę? – zapytał, nie zerkając nawet na człowieka.
- J-j-a-aa? – Głos młodzieńca strasznie się łamał, jak na tak krótki wyraz. – Panie w-władzo, ma-am robo-o-otę do zro-obie-enia.
- Doprawdy? – Teraz Vimes spojrzał mu w oczy tak głęboko, że chłopak lekko się przestraszył. – Nie przypominam sobie, żebyś pracował w porcie. Pewnie jesteś tu nowy?
- Taa-ak. Do-okładnie, p-panie wła-adzo. – Człowiek nagle się uśmiechnął, sądząc zapewne, że wszystko się wyjaśniło.
- Hmm… I co, nie nauczyli cię jeszcze, że identyfikator trzeba mieć przypięty na prawej piersi, co? – Wzrok salarianina przebiegał teraz po całej sylwetce mężczyzny. – A więc… Larry. – odczytał imię z plakietki. – Nie dali ci skanera? Nic dziwnego, za droga zabawka dla nowicjusza. – sięgnął do omni-klucza i nadał cichy alarm. – Ale sądzę, że mogli ci chociaż wydać parę butów. W tych pozgniata ci palce.
Larry niemal zwinął się w kłębek na stojąco. Nad jego pochyloną głową Vimes zobaczył twarze nadchodzących kolegów. Nagle człowiek odepchnął go i puścił się biegiem w stronę doków. Nim ludzcy funkcjonariusze sięgnęli po broń, oczy salarianina zapłonęły błękitem. Wyciągnął rękę w stronę uciekiniera, by wypuścić z niej impuls efektu masy. Nogi chłopaka zaczęły odrywać się od ziemi, aż w końcu przebierał nimi w powietrzu, desperacko szukając oparcia. Poruszał się, ale zdecydowanie nie w tą stronę, na której mu zależało. Powolnym dryfem zbliżał się do policjantów.
- A następnym razem, gdy będziesz chciał przemycać czerwony piasek, umyj ręce. Zostało ci tam trochę towaru. – powiedział Vimes, zaglądając do wnętrza skrzyni, drugiej od góry. Musiał przyznać, że przemytnik nie był taki głupi. W tej na górze był szafran.

Po raz kolejny, Vetinari Vimes trafił do wiadomości, choć nie tak spektakularnie jak ostatnio. Informacja o zatrzymaniu pół tony nielegalnych substancji pojawiła się w lokalnych widach, a sam musiał się zadowolić w nich obecnością jako jeden z „dzielnych funkcjonariuszy SOC”. Zajście to było jednak impulsem, który jego przełożony postanowił wykorzystać, by pozbyć się pracownika przysyłającego mu czyste raporty. Wstawił się za nim i zapewnił posadę w wydziale dochodzeniowym. Tym razem oferta była możliwa do odrzucenia, ale Vimes wcale nie chciał z tego skorzystać. Nie potrzebował się długo zastanawiać, by stwierdzić, że będzie to o wiele ciekawsza praca.

Nowy etap w jego karierze przypadł na najbardziej niespokojny okres, jaki przytrafił się stolicy galaktyki. Kilka tygodni po objęciu przez niego nowego stanowiska doszło do ataku gethów pod wodzą zbuntowanego Widma. Czas odbudowy, gdy trzeba było doprowadzić stację do porządku, był bardzo trudny dla funkcjonariuszy. Oczywiście tych, którzy przeżyli całe zamieszanie. Cytadela nie jest może Omegą, ale posiada swój margines społeczny. Ów margines, czując, że SOC ma pracy o wiele więcej, niż jest w stanie wykonać, postanowił nieco się rozzuchwalić. Przez okręgi, a nawet przez Prezydium, przetoczyła się pokaźna fala przestępstw. Na całe szczęście w społeczeństwie byli również chętni, by ją ujeżdżać. Napływ rekrutów cieszył, jednak niedoświadczoną masą ktoś musiał kierować. W tym czasie, gdy SOC przelewało wiele potu za każdy spokojny dzień, Vimes awansował na stanowisko sierżanta. Wśród nowicjuszy zdania o nim były podzielone. Jedni doceniali jego zdolności i spostrzegawczość, inni złorzeczyli na to, że trudno się z nim dogadać.

Mijały kolejne miesiące, a na stację powracał porządek. Dowództwo zapewniło Służbom większą władzę i możliwości, ale to zwykli funkcjonariusze musieli radzić sobie z ciężarem wynikających z tego obowiązków. Starsi jakoś do tego przywykli, a dla młodszych i tak wszystko było nowe. Trzy tygodnie temu porucznik zebrał wszystkich podwładnych. Jak twierdził, miał coś ważnego do przekazania.

Zebrali się w największym z pomieszczeń biurowych. W budynku nie przewidziano sali konferencyjnej, przynajmniej do tej pory. Wszyscy czekali na porucznika, który wciąż jeszcze się nie zjawił. Między biurkami krążyły napoje i przekąski, którymi próbowano najeść się w trakcie pracy, a przy okazji zabić czas. W pewnym momencie drzwi wejściowe otworzyły się. Za nimi stał porucznik – rosły turianin o fioletowej skórze, z białymi tatuażami. Miał już swoje lata, ostatnio nie był w formie. Lekarz musiał go niedawno odwiedzić w biurze. Odchrząknął, by uprzedzić, że chce mówić. Sala już dawno jednak ucichła.
- Moi drodzy. Może i zastanawiacie się, czemu was tu zebrałem, ale chyba nie muszę o tym wspominać, co?
- Właśnie szef to zrobił. – Odezwała się funkcjonariuszka asari.
- Masz rację. – turianin zaśmiał się – Po pierwsze, chciałem wam pogratulować świetnej, wytężonej pracy. Ostatnie trzy lata upłynęły nam wszystkim pod znakiem odbudowy, a wydziałowi dochodzeniowemu – walczenia z tymi, którzy postanowili wykorzystać klęskę i zamieszanie dla własnej korzyści. Nasza, przede wszystkim wasza, praca przyniosła efekty! Przestępczość wraca do poziomu sprzed trzech lat. Spadek poniżej niego, to zapewne marzenie ściętej głowy, ale kto wie? – odkaszlnął – Wszystko w waszych rękach.
- Naszych rękach, szefie! - krzyknął jeden z turian.
- No właśnie… - porucznik zapatrzył się przez chwilę w bliżej nieokreślony punkt podłogi. Otrząsnął się i kontynuował – Współpraca z wami, to dla mnie zaszczyt. Jednak, jak zapewne widzicie, lata świetności mam już za sobą. Chciałbym zestarzeć się tu, z wami, ale SOC nie może się oglądać na stare pierniki. – Widząc ich niewyraźne spojrzenia, które mówiły „ma szef rację, ale my nie chcemy tego powiedzieć”, zaśmiał się. – Tak, tak. Pora zwolnić stołek. Ale nie pozwolę, byście się o niego pozabijali. Dlatego sam wytypowałem swojego zastępcę. Proszę was, byście uszanowali moją decyzję. Coś jak ostatnia wola, rozumiecie? – uśmiechnął się – Jak zawsze w takich momentach, ktoś się ucieszy, a ktoś zasmuci. Mój osąd nigdy nie będzie się wydawał sprawiedliwy wszystkim naraz. Pamiętajcie jednak, że ja również dochodziłem kiedyś do władzy i nie wszystkim podobało się, gdy ją objąłem.
Westchnął. Z uśmiechem na twarzy rozejrzał się po pomieszczeniu, którego być może już nigdy nie zobaczy. Po osobach, które – choć na zawsze znajome – za chwilę nie będą już dla niego takie same. Westchnął raz jeszcze.
- Nowym porucznikiem wydziału dochodzeniowego Okręgu Zakera, zostanie Vetinari Vimes. Jutro oficjalnie przekażę mu pałeczkę. – uniósł dłoń, nim z gardeł wyrwały się pierwsze dźwięki konsternacji, radości i oburzenia – To kawał cwanego skurczybyka, z którym na pewno nie zatoniecie, choćby stację znów zalała przestępczość. Choć wojskowe, ma wyszkolenie, o którym niektórzy z was powinni marzyć. Jeżeli będziecie się wszyscy nawzajem szanować, z pewnością wyjdzie wam to na dobre. Teraz wybaczcie, ale starość – nie radość. Jestem umówiony z lekarzem.
Po tych słowach stary turianin wyszedł, pokasłując po tylu słowach, które musiał wymówić. Sala jeszcze przez kilka chwil wypełniona była ciszą.


Ekwipunek:
- M-4 Shuriken
- Omni-klucz

Środek transportu:
Posiada niewielki śmigacz X3M, podobny do wszystkich tych, którymi poruszają się mieszkańcy Cytadeli. Miejsca z przodu utrzymuje we względnej czystości, natomiast władzę nad tylnią kanapą sprawują puste opakowania po jedzeniu, datapady oraz spora poduszka.

Dodatkowe informacje:
- Zgodnie z planem, miał być kobietą. Kontrakt rozrodczy był już zatwierdzony, jednak potencjalny ojciec zginął w wypadku.
- Jego zdanie w kwestii genofagium jest przychylne salarianom.
- Lubi czytać, zarówno w formie elektronicznej jak i, przeżywającej swój renesans, papierowej.
- Jest leworęczny.
- Stroni od alkoholu.
ObrazekObrazek [Wydział]GG: 21021010 "Podejście Vimesa do papierów polegało na tym, żeby niczego nie dotykać, dopóki ktoś nie krzyczy, a wtedy przynajmniej ma kogoś do pomocy przy układaniu tych stosów."
~Terry Pratchett, Bogowie, honor, Ankh-Morpork

Wróć do „Baza danych”