Świadomość, że coś może wywoływać u niego większy ból głowy niż pieprzony implant biotyczny, okazała się być niemałym szokiem. Chciał rozegrać to jak człowiek, bez robienia niepotrzebnego szumu, ale posługując się wysublimowaną metaforą, po prostu był między nimi beton.
- Chyba nieco źle mnie zrozumiałaś - "na doczepkę", co to niby miało kurwa znaczyć? Peter musiał kilkukrotnie ugryźć się w język, by nie wypalić z wiązanką, która pewnie szybko doprowadziłaby do wymiany ognia. - Pozwól, że cię uświadomię. Ta planeta to nie twoja własność, to nie twoja misja, a nawet to zasrane cacko, które pieścisz w rączkach nie uratuje ci dupy, kiedy rzuci się na ciebie cały oddział gethów. Dla odmiany może więc dajmy sobie spokój z tym całym pieprzonym graniem największego kozaka po tej stronie galaktyki, bo ostatnim razem kiedy sprawdzałem, to terytorium wroga, a nie zasrany niedzielny teatrzyk.
Zbliżył się do Hawk, jednocześnie odwieszając karabin na zaczepie magnetycznym. Bynajmniej nie miał zamiaru strzelać.
- Na wypadek gdyby za dużo kul śmignęło ci koło głowy i ze słuchem nie było najlepiej, pozwól że powtórzę głośno i wyraźnie. Proponuje ci wsparcie, to samo które ściągnęło z twoich pleców zgraję gethów, która w innym wypadku wparowałaby do hangaru. W tym samym czasie któryś z twoich niezbyt rozgarniętych techników wolał bawić się zamkiem w drzwiach. Twój cyrk twoje małpy, wolisz rozegrać to sama, proszę bardzo, usiądę sobie o tam, z boku - odchylił się i dla podkreślenia ogólnie pojętego "dramatyzmu", wskazał skrzynię, na której siedział przed momentem. - Przeanalizuje wszystkie zdobyte informacje, przygotuję plan działania, a kiedy wam znudzi się zabawa w wojnę, po prostu zejdę na dół, zrobię swoje i wcisnę cztery litery do kokpitu, narzekając przez pół drogi, że musiałem marnować przez kogoś swój czas.
Wreszcie milknąc, wpatrywał się jeszcze przez krótką chwilę w Hawk. Dopiero kiedy ostatecznie stwierdził, że ma dość tego gówna, oparł ręce na biodrach, odwrócił o 180 stopni i bez słowa ruszył w stronę wcześniej wspomnianej skrzyni.
- Pieprzeni piraci - nie odmówił sobie kwiecistego podsumowania.
Docierając na miejsce, oparł się o kontener, uruchomił omni-klucz i wrócił do prób znalezienia czegoś w plikach odszukanych na quariańskim okręcie.
Nie żeby specjalnie martwił się o swoją skórę. Nawet oni nie mogli być tak pozbawieni wyobraźni, by doprowadzić do walki. Było ich więcej, pewnie, ale to nie była misja, na której można sobie pozwolić na bezsensowną stratę kogokolwiek. Strzelanina była im więc nie na rękę w takim samym stopniu co jemu i Frostowi ... w sumie jak się nad tym zastanowić, co do tego ostatniego nie mógł mieć pewności.