Saterlie ze spokojem wysłuchała, co do powiedzenia miał każdy z członków jej nowej ekipy, nie przerywając żadnemu z nich. Najwyraźniej ruda uważała - całkiem słusznie - rozmowę za najlepszy sposób przygotowania się do działania w trudnych warunkach i nie zamierzała odgrywać roli tyrana wtedy, gdy nie było to konieczne. Propozycje jej nowych towarzyszy mogły jej się więc nie podobać, nie być na rękę - a tak chyba było z pomysłem Kraivena, za czym przemawiał delikatny grymas na piegowatej twarzy - ale nie krytykowała ich od tak, pozwalając sobie zastanowić się nad nimi. Mogło być przecież tak, że coś przeoczyła, że nie miała racji. Gdy więc ponownie zabrała głos, można było przynajmniej mieć pewność, że żadnej z wypowiedzi zebranych nie odrzuciła od tak, tylko dlatego, że nie pokrywała się z jej własnymi słowami.
- Nie będziemy walczyli z całymi grupami. Ten jeden element nie podlega dyskusji - stwierdziła wreszcie spokojnie, choć twardo, spoglądając z uwagą na Williama. Najwyraźniej nie do końca rozumiał, że nie o rozpętanie wojny tu chodziło... Lub rozumiał doskonale, a jednak chciał bawić się po swojemu. - Szukamy tylko liderów i tylko ich likwidujemy. Żadnego szczucia grup na siebie, żadnej eksterminacji. - Potem spojrzała ku asari. Trudno było stwierdzić, jakie wrażenie ostatecznie zrobiła niebieskoskóra na Avie, niezależnie od tego jednak była chyba dla rudej równouprawnioną rozmówczynią. Może dlatego, że jako niezależny naukowiec nie podlegała hierarchii Błękitnych. - Ich hierarchia nie jest nam znana, ale z pewnością nie można ich uznać za zwykłe zbiegowisko. Jakkolwiek dziwne by to było, wszyscy ci ludzie znaleźli się tam z jakiegoś określonego powodu... Tylko nie wiemy, jakiego. - Wzruszyła lekko ramionami. - Uzbrojenie mają... Cóż, lepsze, niż początkowo sądziliśmy, trudno jednak o konkretne dane. Wejście w strefę kwarantanny to nie coś, czego każdy się podejmie, w związku z czym nasze środki śledzenia grup są znacznie ograniczone. Stąd też dość skromna wiedza na temat
działań i specyfiki tych Watah. Tak je nazwaliśmy, Watahami. Nie wiem, jakimi nazwami sami się legitymują... Czy w ogóle jakieś sobie nadali. - Chrząknęła cicho. Na wzmiankę o wizerunkach liderów, skinęła głową nie zrażona. Jeśli to miała być swego rodzaju próba dla zebranych, to niewątpliwie ją przeszli. - Layla Morgan, niegdyś dziennikarka i Trevor Ferren, były agent Służb Ochrony Cytadeli. - Sięgając po jeden z datapadów, których w pomieszczeniu znajdowało się stosownie wiele, wyświetliła na nim pożądane zdjęcia i podała nośnik w ręce Palmiry. - Obecność obojga tutaj jest zagadką nie tylko ze względu na ich niegdysiejsze profesje. Dotychczas nigdy nie byli zamieszani w działalność przestępczą, nie mówiąc już o przynależności do jakiejkolwiek z grup zorganizowanych. Nie jestem wam w stanie powiedzieć, co ich tu sprowadziło i co ich łączy... Bo na pewno nie jest to nic na polu biznesowym. Mimo to działania ich podwładnych są w jakiś sposób zorganizowane. Watahy uzupełniają się wzajemnie i czasem odnosi się wrażenie, że ten brak hierarchii, pozorna losowość - że to wszystko to tylko gra. Maska spędu przypadkowych męt mająca ukryć faktyczny stan rzeczy. W każdym razie, co do ich możliwości, tu też nie wiemy wiele. O Ferrenie nieco więcej, bo on przynajmniej ma jakieś papiery. Inżynier, czysta kartoteka... Aż do teraz. Całkiem niezły w swym fachu. Morgan to natomiast jeden wielki znak zapytania jeśli chodzi o jakiekolwiek działania z bronią w ręku. Znana bardziej jako uwodzicielka niż żołnierz.
Odetchnęła cicho, w myślach wertując to, co już powiedziała, i to, co jeszcze powiedzieć powinna.
- Jeśli chodzi o działania... Możemy się podzielić na dwie ekipy, jeśli chcecie, lub działać razem. Osobiście preferuję pierwszą opcję ze względu na fakt, że Watahy najpewniej się ze sobą kontaktują i tylko skoordynowane, jednoczesne łowy pozwolą nam osaczyć liderów. - Spojrzała z zamyśleniem na zebranych. - Kent działałby sam, ruszając przodem z zadaniem zlokalizowania dwójki. Miałbyś wolną rękę w wykorzystaniu systemów dzielnicy, do których udałoby ci się dotrzeć i przejąć bez zwracania na siebie uwagi. Wy... - Ruda zawahała się. Rozważała chyba możliwość narzucenia im podziału, najwyraźniej jednak musiała zmienić zdanie. - Wybierzcie dwójkę, która pójdzie sama. Ostatnia osoba idzie ze mną. Nie wiem, czy kiedykolwiek ze sobą pracowaliście i jak to wyglądało, spróbujcie więc dobrać się w grupy sami. - Zawiesiła ostrzegawcze spojrzenie na Kraivenie. Była niemal pewna, że będzie wolał być w samodzielnej grupie. Dobrze jednak by było, by nie czuł się przy tym całkiem wolnym i bezkarnym. To z pewnością nie na tym miało polegać. - I jeszcze raz podkreślam - tylko liderzy. - Ostatnie stwierdzenie było niemal warknięciem, po którym nie nastąpiły dalsze wyjaśnienia dlaczego tak sprzeciwia się hurtowym wyplenieniu Watah.
Odetchnęła cicho.
- Wirus, jeszcze to nam zostało. Objęty nim teren jest coraz większy, niebawem otrze się o naszą placówkę, stąd zamieszanie na zewnątrz. Nie zostaniemy tu długo. Nie wiadomo, kto jest odporny, kto nie, ale niektórzy kuszą stwierdzeniem, że ludzi zaraza omija. Po prostu nikt z tych, którzy tam byli, nie zachorował. Moim zdaniem to jednak zbyt mało, by uznać ludzką odporność za pewnik, w związku z czym ubezpieczamy się tak samo. Szczelność pancerzy sprawdzacie na własną rękę, tlen dadzą nam przy wejściu do kwarantanny. Poza tym... Cóż, to misja w ciemno. Niewiele wiemy ani o przeciwnikach ani o wirusie. Im więcej się dowiemy, tym lepiej, na ten moment jednak sporo ryzykujemy. Mam nadzieję, że zdajecie sobie z tego sprawę.