Szepty bogów
Mistrz Gry: Rebecca Dagan
Uczestnicy: Asaia Cassi, Nexaron Dragonbite, Olivia Harvin, Jacob Nelson, Szeol Gate, Silje Berhanne
Kilka lat temu, w jednej z publikacji podsumowującej działalność SRFu, napisano, że na przestrzeni lat swego istnienia ośrodek przestał być stricte placówką badawczą, a przeistoczył się w miniaturę państwa - z własnym królem i własnymi podwładnymi. Stwierdzenie takie, początkowo skwitowane co najwyżej pełnymi politowania uśmiechami, prędko zyskało zwolenników. Wystarczyło przecież zatrzymać się w samym środku placówki, w jej tętniącym życiem sercu by dostrzec dziesiątki szczegółów potwierdzających wspomniane porównanie.
Ośrodek Badawczy Satiye już dawno przestał być tylko instytutem naukowym.
Dzień "0"
godz. 14:30
Tego dnia gwar na stacji był gwarem szczególnym, wywołanym nie tylko przez stałych bywalców SRFu, ale również - a właściwie przede wszystkim - przez setki gości. Tutejszy port, mógł teraz spokojnie stać się ilustracją któregokolwiek z wojennych opracowań. Brakowało wprawdzie salw ognia ze wszystkich stron i zawodzenia rannych, natłok promów i mniejszych jednostek długodystansowych do złudzenia przypominał jednak zgromadzenie szykującej się do bitwy, niezbyt imponującej pod względem siły rażenia floty. Ruch nadlatujących łajb znajdował się pod stałym nadzorem tutejszych kontrolerów, wskazujących kolejnym przybywającym przeznaczone dla nich doki, zaś w hali oczekujących kręcili się już przedstawiciele stacji wydelegowani w celu powitania kolejnych przybywających naukowców i wskazania im ich kwater. Co było powodem tego zamieszanie? Och, oczywiście - konferencja. XXIV Konferencja GenMed, głosił neon umiejscowiony nad szerokimi, przeszklonymi drzwiami prowadzącymi w głąb ośrodka.
Pośród przybywających nie wszyscy jednak zainteresowani byli rozgrywającym się tu spektaklem. Nie każdy z promów miał na pokładzie naukowca, nie każda z łajb przynosiła na swym grzbiecie pasjonatów nauki. Interesy niektórych były znacznie bardziej przyziemne - i znacznie mniej honorowe. Bo czasem chodziło po prostu o zysk. Czasem wkład w rozwój nauki nie miał najmniejszego znaczenia.
Jacob Nelson
Choć uprzedzony o zorganizowanej na SRFie konferencji mężczyzna najpewniej powinien spodziewać się podobnych scen, na widok oblężenia, którego ofiarą stał się port stacji, trudno było się nie zatrzymać i nie otworzyć buzi ze zdumienia. Jasne, podobne zjazdy zawsze wiążą się z pewnym przeładowaniem - ludźmi, asari, salarianami i przedstawicielami każdej innej rasy, której akurat było po drodze - ale żeby aż tak? Chaos z pewnością mógł być ułatwieniem, ale teraz, patrząc z daleka, nie sposób było nie zastanawiać się, czy tym razem nie przekroczono już granicy, w której zamieszanie przestaje pomagać, a zaczyna sprawę utrudniać.
W przeciwieństwie do innych zmierzających ku stacji jednostek, prom, na pokładzie którego znajdował się Nelson - klasyczny środek transportu, bez dodatkowych udziwnień i oznakowań - pozostał w pewnym oddaleniu od stacji. Wstrzymanie się z pędem ku dokom było o tyle istotne, że dawało czas. Należało przecież podjąć jakąś decyzję, a tego nie zrobi się w biegu.
- Więc? - Po chwili konsternacji na widok panujących na SRFie warunków pilot obrócił się wreszcie w fotelu, spoglądając na swego tymczasowego przełożonego (dokładnie tak zdefiniowany został Nelson w otrzymanej przez lotnika wiadomości). - Co teraz?
To było dobre pytanie. Prędkie przepytanie Proroka na moment przed wylotem nie wiele dało i nie było żadną odpowiedzią. Ze słów batarianina znów trudno było wyłuskać jakikolwiek sens, tym bardziej - jakiekolwiek rady. Najwyraźniej wszystko, dosłownie wszystko, każda decyzja, spoczywało na barkach Jacoba.
Nexaron Dragonbite
Szerokim łukiem mijając kłębiące się w głównym porcie jednostki, trudno było nie odetchnąć z ulgą. Nie, żeby skorzystanie z innego wejścia miało cokolwiek ułatwić, ale - cóż, przynajmniej będzie mniej uciążliwe. Tłumy nie były czymś, co się lubi, zresztą, praca w samym środku dwunożnego kłębowiska zawsze wiązała się z mnóstwem dodatkowych czynników, które należało uwzględniać przy planowaniu dodatkowych poczynań. Humanoidalne stadła były nieprzewidywalne, a przecież teraz chodziło o to, by móc przewidzieć jak najwięcej.
Zatrzymując prom przy wskazanym stanowisku strefy rozładunkowej, Veratti westchnęła cicho i przeciągnęła się. Jeśli się denerwowała, robiła to całkiem nieźle - tłumiąc gwałtowność wewnątrz, na zewnątrz pozostając profesjonalistką.
- No - rzuciła krótko, podnosząc się z fotela i jednocześnie otwierając śluzę wyjściową promu. - To do roboty. - Zgarniając z jednego z pokładowych schowków nieduży datapad, spojrzała na Nexarona uważnie. - Znasz instrukcje tak jak i ja, tak jak i ja wiesz też, jak niewiele nam właściwie powiedziano. Jak wpadniesz na jakiś genialny pomysł mający ułatwić nam dostanie się na Tyr - droga wolna.
Z tymi słowy bez wahania ruszyła ku wyjściu z promu, wychodząc naprzeciw zbliżającemu się już przedstawicielowi SRFu, odpowiedzialnemu tego dnia za odbiór transportów.
- Mexlab, co? - rzucając okiem na naszywkę na uniformie Farimy mężczyzna uśmiechnął się niedbale. - Dobra, załatwmy to. Wszystko się zgadza? - Z tymi słowy nastał czas profesjonalnej biurokracji oraz pewnych spostrzeżeń, których Nex mógł dokonać. Chociażby to, że Veratti nie wyglądała na zupełnie obcą - mężczyzna, który miał odebrać od nich przesyłkę, zdawał się doskonale ją znać. Ponadto jeszcze fakt, że on sam, Dragonbite, okazywał się być... Zbędnym? Nikt nie zaprosił go do rozmowy i nie pytał o zdanie, co mogłoby być faktycznie irytujące, gdyby nie fakt, że dawało mu czas. Czas na to, by się rozejrzeć - po samych dokach rozładunkowych lub pokładzie promu, teraz już z daleka od czujnych oczu Farimy - wtrącić do rozmowy, posłuchać jej lub zrobić cokolwiek innego, co przyszłoby mu do głowy. Jedno było pewne - po załatwieniu formalności, gdy zajmą się wnoszeniem towaru, na wymyślenie sposobu, by pozostać na stacji będą mieli znacznie mniej czasu niż by chcieli.
Asaia Cassi, Olivia Harvin
To było trochę jak z ławicą ryb - będąc jej częścią, trudno było myśleć o sobie jak o jednostce. W porcie, w tłumie płynących w różne strony humanoidalnych strumieni, trudno było o indywidualność. Miało się swoją przepustkę i swoje imię, miało się swojego przewodnika, ogółem jednak skojarzenie z byciem częścią systemu przychodziły bardzo, bardzo prędko. Każdy stawał się trybikiem świetnie funkcjonującej maszyny, która nie mogła pozwolić sobie na przestoje. Trzeba było tańczyć tak, jak ci grali, bo inaczej łatwo było przepaść - potknąć się, zgubić, stracić orientację, zapomnieć, co tak naprawdę jest ważne.
W tym wszystkim przydzielony pokój stawał się przystanią. Nie ważne, jaki miał numer na drzwiach - jednoosobowa kwatera była azylem, w którym można było wreszcie usłyszeć własne w myśli. Doskonale wyciszone apartamenty były gwarantem odrobiny świętego spokoju w całym tym rozgardiaszu, w którym zdecydowały się - ponownie - uczestniczyć.
Pokoje były dokładnie takie same, jak można było się spodziewać. Takie same łóżka, lustra, szafki nocne, takie samo wyposażenie łazienek, wreszcie - te same broszury informacyjne położone w widocznym miejscu. Tak samo zimna woda z cytryną w lodówce, lista tych samych numerów kontaktowych wywieszona na drzwiach. Wreszcie - ta sama godzina wyświetlana na zegarach ściennych. 14:30. Ostatnia 14:30 najbliższego tygodnia, na którą nie było planów. Ostatnia 14:30 nie ujęta w ścisłe ramy programu konferencji. To w końcu dzień zero, prawda? Prolog do nadchodzących wydarzeń, czas aklimatyzacji.
Wyświetl wiadomość pozafabularną