16 wrz 2012, o 14:47
Komandor Michael Fel dawno nie był na Ziemi. Siedząc teraz na tarasie restauracji The Eagle, spożywając prawdziwy, domowy obiad podziwiał Big Bena, majestatyczną wieżę z zegarem, tak bardzo wyróżniającą się na tle innych, modernistycznych budowli. Fel poświęcał mu wiele uwagi, fascynowało go to połączenie - zderzenie różnych okresów czasowych, starcie nowoczesności z przemienionym wiekiem, zderzenie teraźniejszości z przeszłością - podobało mu się to. Pokazywało postęp, świadczyło o tym, że ludzkość nie stała w miejscu, że rozwijała się, że szła z duchem czasu, szanując jednocześnie historię, akceptując przeszłość i biorąc z niej przykład.
Ukroił mięsa, po czym go zjadł. Dzień wolnego, jeden jedyny w przeciągu ostatnich tygodni powinien być zbawieniem, mężczyzna jednak tak tego nie odczuwał. Całe swoje życie poświęcił treningom, szkoleniom, w skrócie - służbie. Będąc w mundurze (tak, jak teraz), będąc żołnierzem Przymierza Układów czuł się jak ryba w wodzie. Kiedy ściągał mundur, przybierając cywilne odzienie zdarzało się, że czuł się nieswojo, nieodpowiednio, jak ktoś, kto się ukrywa, bądź ma coś do ukrycia. Starał się unikać takich sytuacji poza tym, mundur wojsk Przymierza z reguły budził szacunek przeciętnych ludzi, a chociaż on nie był typem człowieka, który wykorzystuje to na swoją korzyść - sam odczuwał dumę, kiedy jego ubiór świadczył o przynależności. Jak ryba w wodzie, dokładnie tak. Niczego nie żałował, niczego by nie zmienił, udało mu się, był więc pieprzonym szczęściarzem.
Uśmiechnął się pod nosem, całkowicie zrelaksowany, obserwując Big Bena z tarasu, kończąc przy okazji zamówiony wcześniej posiłek. Nie był przyzwyczajony do tego, że nie miał nic do roboty, uczucie to było niecodzienne, dziwne, nie mógł się do niego przyzwyczaić. Komandor wojsk Przymierza, znudzony, zrelaksowany odetchnął głęboko, upijając łyk zamówionej, chłodnej, gazowanej wody mineralnej. Jeżeli już miał dzień wolny, miał zamiar z niego skorzystać najlepiej, jak potrafił, a że nie potrafił - wbił wzrok przed siebie, relaksując się w ten (o dziwo!) ciepły, słoneczny dzień w stolicy Anglii. W miejscu, które znał od dziecka, w miejscu, w którym się urodził. Mieszkał tu co prawda tylko przez pierwszych 17 lat swojego życia, Michael był jednak z Wielką Brytanią ściśle związany, poza tym posiadał prawdziwy, "giętki", staroangielski akcent, który w późniejszych latach, spędzonych w Kanadzie, służył mu głównie do popisywania się przed przedstawicielkami płci pięknej. Komandor nie wiedział co w tym było, nie miał pojęcia dlaczego tak się działo, ale atut ten okazywał się być bardzo pomocny - kobiety uwielbiały brytyjski akcent, a on wiele razy bezczelnie tego faktu nadużywał.
Machnął w stronę kelnera, prosząc o rachunek. Miał jeszcze pół szklanki wody do upicia, miał więc zamiar posiedzieć jeszcze na tarasie przez chwilę.