Nie. Nieee, nie, nie. Nie tak miało być. Nie. Tak. Kurwa. Miało. Być. Początkowo była nawet w miarę zadowolona. Pytania dziwnym trafem się skończyły, jak gdyby powiedziała coś odkrywczego. Oczywiście, to w samo sobie było z lekka niepokojące i nie tylko nic nie wyjaśniało, a dodatkowo gmatwało sprawę - ale pozwolili jej usiąść i stąd ta odrobina zadowolenia. Nie ważne, czy jej wyjaśnienia były satysfakcjonujące czy też nie, dano jej spokój, a w tym momencie Dagan nic więcej do szczęścia nie było trzeba.
Ponadto, skinieniem głowy dziękując za pozwolenie na odejście i odwracając się wreszcie, mogła zobaczyć przybyłych. Rzucali się w oczy? Na pewno, ale nie bardziej, niż ona sama. Obywatele Bliskiego Wschodu, po prostu. Nie zdziwiło jej - a może w obecnych okolicznościach powinno? - że tu byli, że mieli mundury (tylko dlaczego polowe? mniejsza, może po prostu nie lubili elegancji), że... Hej, ludzie jak ludzie. Im też wolno być żołnierzami. Proste.
Zajęła miejsce w jednej z ław przeznaczonych dla widowni, by stamtąd wysłuchać zeznań Jasona. Podobne pytania. Podobnie niejasne i dziwnie chaotyczne, nie mające związku z całą sprawą. O co tu tak naprawdę chodziło? Bardzo próbowała wyciągnąć jakieś rozsądne wnioski z tego, co dotąd usłyszała. Bardzo chciała poskładać to jakoś w całość, uzyskać spójny obraz.
Tylko, że wtedy na scenie pojawiły się trupy, a jak wiadomo, to nie sprzyja składaniu jakichkolwiek obrazów. Tym bardziej spójnych.
Nie wiedziała, co się dzieje. Nie od razu zorientowała się, jak bardzo wszystko się spieprzyło. Potrzeba było dopiero krwi dobrze jej znanej - krwi Jasona Nielsona - by pojęła. Zamach. W Siedzibie Głównej. Czyli już wiadomo, o czym będzie w najbliższym programie informacyjnym.
Co się robi w takich sytuacjach? To zabawne, ale tego nikt jej nie uczył. Wkładano jej do głowy wszystkie te agresywne postawy, jakie można przyjąć, wszystkie taktyczne manewry odwrotu - ucieczki z godnością, podobno - ale nikt nie pomyślał o tym, by powiedzieć jej, co ze sobą zrobić, gdy stajesz się ofiarą. Ofiarą bezbronną, osaczoną, zdominowaną. Gdy ktoś strzela do twojego znajomego, a ty tkwisz w ławie i nie masz pojęcia, gdzie się spojrzeć, by twoje spojrzenie nie zostało źle oczytane.
Na admirała? Błąd. Na kontrolki przy drzwiach? Błąd. Na Muammada? Błąd. Może na samych zamachowców? No chyba nie.
Ostatecznie zdecydowała się na Jasona. Świdrowała go wzrokiem, jak gdyby to w czymkolwiek miało jej pomóc. Jak sparaliżowana, dotknięta nagłym niedowładem, trwała nieruchomo na swym miejscu coraz to bardziej uświadamiając sobie, w jak bardzo złym miejscu i złym czasie jest.
Nie miała nic z ojca. Nic z jego odwagi i zdolności zachowania zimnej krwi. Żadna z niej bohaterka. Żaden z niej żołnierz. To wszystko przecież przez przypadek.
Mimo wszystko nie powstrzymała się od zerknięcia na zamachowców. To normalne, ciekawość zawsze bierze górę - tym silniej, im mniej jest innych rzeczy, którymi można by się zająć. Chciała podpełznąć do Jasona, jakoś mu pomóc - nie mogła. Chciała stąd wyjść - tym bardziej nie mogła. Porażenie terrorystów swą jakże imponującą postawą patrioty zupełnie nie wchodziło w grę. Mogła tylko siedzieć. Patrzeć. I modlić się do bogów, w których nie wierzyła, o to, by coś się zmieniło. Na lepsze, oczywiście. I bez trupów. Zawsze chodzi o to, by obyło się bez kolejnych trupów.