Rebecca
Chwila spędzona nad omni-kluczem przy podjętej próbie połączenia się z kimkolwiek będącym na statku trwała nieco dłużej niż się spodziewała. Kojącej jeszcze przed momentem ciszy nie przerwał żaden, nawet najcichszy dźwięk, przez co miast - jak dotąd - wygodna, poczęła ona być trochę niepokojąca. Dziewczyna postanowiła jednak nie kierować myśli na te gęstsze, mroczne tereny własnego umysłu i pozostać - przynajmniej częściowo, o ile z własnej woli potrafiła - trzeźwa od ponurych wizji. Już chyba każdy to wiedział, ten wrak nie nastrajał optymistycznie i to dosłownie... zupełnie jakby obca świadomość wbijała się ostrymi jak brzytwy pazurami pod skórę i ingerowała w mizerne mechanizmy ciągnące za sznurki postrzeganej rzeczywistości.
Odstawiwszy na tę chwilę błyszczące pomarańczem narzędzie po wcześniejszym ustawieniu ponawiania połączenia, postąpiła kilka kroków w przód. Ostrożne wychylenie zza winkla upewniło ją, że korytarz, przynajmniej obecnie, był całkowicie czysty. Na podłodze niedaleko niej zauważyła następne, trzecie już ciało należące do nieznanej jej, humanoidalnej rasy. Nie wyglądało na to, by miało przy sobie cokolwiek wartościowego, a i pancerz, pomijając fakt, że niekompletny - zupełnie podobnie jak w poprzednim przypadku - wyglądał jak przysłowiowy ser szwajcarski. Odwróciła więc wzrok w stronę, z której prawdopodobnie dobiegał tajemniczy dźwięk...
Jej nadzieje nie okazały się płonne - terminal w oddali, który wcześniej wyświetlał dziwne ciągi znaków i jarzył się przy tym czerwienią, zmienił swą barwę na zimny, przeszywający błękit. Ikony również rozpierzchły się w nicość. Nie pozostało więc Becce niż innego - naprawdę nie pozostało - jak udać się w stronę znaleziska, co też poczyniła. Będąc już kilka metrów od komputera, ten nagle zabrzmiał swym elektronicznym dźwiękiem i projektując coś na wzór pola utworzonego z nieszkodliwych wiązek lasera, otoczył nim dziewczynę. Nie miała nawet czasu, by na to zareagować, gdy własne ciało przestało się jej słuchać i mimowolnie poczęła pokonywać kolejne metry w drodze do urządzenia. Przystanąwszy wreszcie, z niepokojem obserwowała holograficzny monitor ukazujący enigmatyczne sylwetki. Poczuła nagle jak powoli robi się senna i co gorsze, nie potrafiła tego uczucia powstrzymać. Jej powieki z trudem poczęły wędrować ku dołowi, choć przez działającą - jak przez mgłę, ale wciąż - świadomość, zdawała sobie sprawę ze wszystkiego, co właśnie ma miejsce. Co już za chwilę wypali dziurę w jej umyśle...
- Przestrzeń kosmiczna. Wieczne połacie czarnej jak noc przestrzeni, rozpościerające się od błysku do błysku, od skały do skały... Od galaktyki do galaktyki. Mroczna przestrzeń naznaczona piętnem nigdy niezadanych pytań i ciągle nierozwianych wątpliwości. Droga Mleczna. Przed nią setki, nie, tysiące ponurych kształtów skąpanych w mroku czystej, ciemnej energii.
Ramiona Drogi Mlecznej. Planety, układy tlące się rzekami ognia. Tracące swój pierwotny kształt i koloryt na rzecz gorącej, nieposkromionej żądzy destrukcji. Setki globów, a przy nich złowrogie zarysy. Wielkie, majestatyczne. Śmiertelnie niebezpieczne.
Nieokreślona planeta. Dalece posunięta, nieznana cywilizacja. Dużo bardziej zaawansowana niż jakakolwiek z obecnie znanych. Insektopodobne humanoidy o dwóch parach oczu, płaskim nosie i wąskich ustach. Mówią między sobą w melodyjnym, drgającym języku. Krucha, zielona energia opatula ich ciała, będąc nieodłączną częścią ich istnienia.
Ogień zawładnął niebem, planeta niczym istne inferno. Dziesiątki zabójczych promieni spoglądających na zagruzowane miasto. Jeszcze przed chwilą było ono przykładem ideału. Niezmąconej harmonii. Teraz roni jedynie swe gorzkie łzy nad własnym, nieuniknionym losem. Ziemia drży. Krzyk, płacz, odgłosy walki, wszystko miesza się ze sobą tworząc wielką, beznadziejnie kleistą i gęstą, kakofoniczną maź. Krystaliczna kropla spada w centrum, tworząc poszerzające się stopniowo koła. Ziemia znów drży, tym razem mocniej. W końcu ogromne, błyszczące czernią odnóże zatapia się w podłożu.
"Identyczny do tego, na którym jestem..."
Zlepek gardłowych spółgłosek, wywrzeszczany prosto w eter. Znów te same spółgłoski, acz mówiące o czymś innym... I głośniejsze, bardziej raniące umysł niż uszy. "Nazara" - jedyne, co można z niego wychwycić. Jedynie tyle można zrozumieć...
Ta sama planeta, kilkadziesiąt lat później. Nie ma już krzyków. Nie ma ruchu. Ostatnie życie dogasło kilka lat temu. Teraz to tylko pustynia zapisująca, rejestrująca obrazy, które już nigdy nie uświadczą odbiorcy, by opowiedzieć o swej smutnej, oznaczonej bólem, rozczarowaniem i rozpaczą przeszłości.
ALARA
ALARA
ALARA
...
Dziewczyna powoli otworzyła oczy. Pole opadło. W pełni odzyskała władzę w ciele. Obrazy przed nią były zamazane a sama ledwo trzymała się na nogach, ale była na tyle trzeźwa po wizjach, by szybko zdać sobie sprawę, że wciąż stoi przed tym samym terminalem. Choć aktualnie... odtwarza on to samo wspomnienie przeszłości. To znaczy, że nie był to jedynie sen bez pokrycia... że to wszystko jest zapisane.
Ciche szumy poczęły dobiegać z omni-klucza inżynier. W końcu dużo bardziej słyszalne dudnienie, po którym nastąpiło gwałtowne apogeum dźwięku, jakby uderzenia w bardzo twardą, metalową płytę. Po nim znajomy wrzask, choć mocno przytłumiony. Kobieta odruchowo, niemal panicznie spojrzała w tył, jednak niczego podejrzanego nie dostrzegła. Wtedy właśnie zorientowała się, że te odgłosy również dobiegały z urządzenia na ręce.
Aephax
Od początku, od samego postawienia nogi na tej prawdziwie metaforycznej mieszaninie grozy i nieujawnianych od tysiącleci lęków Aephax mógł na własnej skórze poczuć, jak to jest tak nagle, z miejsca stracić całe pokłady szczęścia, jakimi się wcześniej dysponowało. Nawet jeśli przedtem wcale tak nie uważał, teraz dostrzegał tego szczęścia w stosunku do chwili obecnej cholernie dużo. Kto by tak nie myślał, siedząc w zewsząd zamkniętym pomieszczeniu, gdzie z jednej strony już za chwilę będzie miało okazję go dorwać jakieś nazbyt agresywne monstrum, a sam wrak robi mu usilnie wodę z mózgu? Jakby miał w tym jakiś swój cel... Czy to możliwe, by statek o kilkudziesięciu tysiącach lat miał tak wyrafinowany cel? Nawet gdyby istniała tu jakaś zaawansowana sztuczna inteligencja, czego do tej pory potwierdzić nie mógł, to przecież nie mogłaby ona oddziaływać na organizmy w taki sposób...
Analiza pojawiających się nad terminalem ciągów dała... coś. Jeszcze nie był do końca pewien co. Omni-klucz zdawał się potrzebować czasu na skanowanie i rozszyfrowanie kodu. W tym momencie kolejne, potężne uderzenie zatrzęsło ścianami, a powierzchnia masywnych wrót została naznaczona następnymi wgnieceniami. Turianin w trwodze mógł obserwować jak jego ostatnia osłona w postaci drzwi zaskakująco szybko ulega sile naporu stwarzanego przez potworzysko po drugiej stronie. Z szybkiej obserwacji mógł śmiało wywnioskować, że jeszcze maksymalnie dwa lub trzy uderzenia i jego azyl będzie mieć okazję do stania się jednocześnie grobem. Był też świadkiem istnej wariacji na wpół aktywnych systemów bezpieczeństwa, które miały tendencje do przysparzania jeszcze większej paniki w obserwatorze. Postanowił ją jednak powściągnąć.
Przewodów w pomieszczeniu było równie wiele, co poza nim, te jednak nie należały tyle do mechanizmów samego statku, co były częścią jakiegoś oddzielnego systemu sporządzającego owe egzemplarze osobliwych broni. Setki chudziutkich, ale też tych grubszych, prawdopodobnie wszystkie służące transportowi wcześniej wspomnianej masy, ale wyglądające na tyle solidne, by móc zabezpieczyć się nimi w trakcie potrzeby. Ściana za nim leniwie ujawniła następny hologram, znowu z niezrozumiałymi znakami. Ten był jednak większy, pokrywający niemal całą jej płaszczyznę i prócz "hieroglifów", zaopatrzony był w jakiś dziwny schemat. Działanie podobne klepsydrze, choć był to po prostu - prawdopodobnie - pasek odmierzający czas. Do czego? Nie był w stanie tego określić, choć oczywiście mógł się domyślić, że cokolwiek to było, to nie było to nic przyjemnego. Póki miał czas, pospiesznie wplótł w przewody ręce po same ramiona. Pasek był już w połowie, a jego "wypełnienie" ulatywało z zawrotną szybkością.
Omni-klucz "zapikał" wdzięcznie w samym środku nerwowej wrzawy, rozjaśniając przestrzeń wokół jadeitowym blaskiem. Dwa powiadomienia. Nawiązanie automatycznego połączenia z... Rebeccą Dagan? Kto to? To musi być ktoś z dwóch zespołów... Następne uderzenie, a po nim żałosny skowyt. Drugie powiadomienie mówiące o częściowym rozszyfrowaniu kodu... Terminal jednak nie posiadał żadnych, widocznych przycisków. Kod trzeba będzie prawdopodobnie wysłać przez omni-klucz.
—⁘⦄℄⇶₪⋰⍕⦼⋤⌘⌥≌—⁘℄⌔⇶⍕⦼⌸⟡⋤⌥⎉≌—⎶⁘℄⍠⇶⍕⦼⋤⌯⌥≌⦻—⁘℄⇶⍕⧝⦼⌁⎇⋤⌥≌
Wyświetl wiadomość pozafabularnąWskazówka: Podobnie, jak wcześniej Rebecca - musisz wyłonić z ciągu czysty kod.
Tas
Cały zespół dostał już wcześniej potrzebne do kontaktu wytyczne, zarówno z Curse, jak też z pozostałymi członkami oddziałów, dlatego też quarianka nie spotkała trudności w tym zakresie. Jedna z niewielu rzeczy, jakie na tym pierniczonym wraku względnie działają. Trzeba podkreślić, że względnie, bo już każdy z nich chyba zdążył się o tym przekonać. Omni-klucz szaleńca zdawał się już całkowicie sformatowany, pozostały tylko podstawowe programy bez zbędnych dla niej udziwnień. Wybieranie połączenia z sygnaturą Charlotte zostało uruchomione. Rozmowa między Joan i Matt'em aktualnie mijała raczej burzliwie, dlatego kobieta zdecydowała się nie wtrącać między sprzeczkę dwóch "jajogłowych". Minęła minuta, połączenie zostało przerwane przez brak odpowiedzi. To dość ponura prognoza... Przy tym sama Tas zauważyła, jak dr Pearson spogląda na nią wyczekująco.
- Nie wiem nawet czy te stworzenia są możliwe do pokonania... Na pociski reagują jak typowi biotycy... - Mruknął drell w odpowiedzi na poprzednie słowa Joan.
- To nie znaczy, że są niezniszczalne - Odparła natychmiastowo.
- Oczywiście. Ale one odkształcają całe serie z karabinu. Zdążyłem raz przeładować chłodziwo i wystrzelić następne, nim pobiegłem za wami. Nawet się nie zatrzymało. Nie zachwiało się, szło cały czas w moim kierunku. Dlatego pobiegłem za wami... - Quintus urwał wypowiedź, gdy Tas postanowiła wtrącić się do rozmowy.
Cała trójka spojrzała w stronę quarianki.
- Każdy się chce stąd wydostać, dobrze byłoby tylko wiedzieć jak to zrobić, by wyjść w jednym, a nie dziesięciu kawałkach - Skwitował z nieukrywanym przekąsem Collins.
- Wizje nie są żadnym materiałem naukowym. Nikt nie weźmie nas na poważnie, gdy powiemy, że śniliśmy na jawie... - Wzdychnęła Pearson, masując skronie.
- Mimo to i tak musimy patrzeć przede wszystkim na życie. To racja, Sinos nie będzie zadowolony... - Tu podniosła rękę w kierunku kolegi, już zawczasu go uspokajając.
- ... Ale nie mamy wyboru. Curse musi zrozumieć. Jest jeszcze kamera z mojego pancerza, może działa... Nie mam jak tego teraz sprawdzić. Miejmy po prostu nadzieję, że to w połączeniu z danymi ze skanerów wystarczy.
Gdy druga kobieta odezwała się ponownie, Collins zmienił wyraz twarzy ze zdenerwowania na przerażenie. Ponownie. Wziął głęboki wdech powietrza, próbując jak tylko potrafi trzymać nerwy na wodzy.
- Widziałem. To coś rozerwało volusa na strzępy - Rzucił szybko, po czym zdał sobie sprawę, że...
- To tego jest więcej?!
- Widzieliśmy co najmniej trzy - Oznajmił znowu drell.
- Jesteśmy udupieni... - Matt przyłożył pistolet do głowy, chcąc choć trochę ochłodzić spocone czoło jego zimna powierzchnią.
Dłuższa chwila ciszy, gdy grupa przyglądała się ruchom quarianki. Prowizoryczny rysunek mapki nieco rozchmurzył drella, co pokazywało, że on sam załapał o co kobiecie chodzi. Szybko zaczął wprowadzać do szkicu swoje poprawki.
- Joan, jesteś biotykiem - Brat odezwał się do siostry.
- Słabym...
- Nie szkodzi, chodzi tylko o wywołanie samej eksplozji. Pokonamy khat'shar jego własną bronią - Dodał po momencie milczenia. - Nie mamy innego wyjścia, a ten plan, w porównaniu do samego strzelania, ma większe szanse powodzenia - Uśmiechnął się ciepło.
- Dasz sobie radę, będziemy Cię osłaniać.
Pozostało już tylko szybkie przygotowanie się do przeprawienia przez rozwidlenie. Gdy wszyscy byli już gotowi i kierowali się powoli ku "paszczy lwa", jak to wcześniej ujęła Pearson, drell ponownie się uśmiechnął, ale tym razem właśnie do Tas. Szczędził słów, ale uśmiech był wystarczającym gestem pokazującym, że podziwia ją za samą próbę zachowania zimnej krwi w centrum piekła.
Kilkadziesiąt kroków później wreszcie dotarli na tyle blisko, by w geście ostrożności przywrzeć do ścian formowanych z przewodów. Były wystarczająco gęste, by nie przepuszczać nieodpowiedniego dla stwora widoku, więc mogli być o to akurat spokojni.
- Ty jesteś specjalistką technologiczną - Zwrócił się ku quariańskiej kobiecie. Wyjrzał ostrożnie zza winkla, by rozeznać się w sytuacji. Złowroga, błękitna łuna nadal unosiła się w powietrzu. Stworzenie stało bez większego ruchu, tyłem do reszty, jakieś piętnaście metrów od nich.
- Spróbujesz coś w związku z tym zdziałać. Posiadasz programy maskujące, prawda? Mogłabyś się zakraść teraz nieco bliżej i podłożyć jakąś tam swoją zabawkę. Na wypadek, gdyby zrobiło się gorąco. Siostra, zostaniesz ze mną. Tas na maskowaniu przejdzie na drugą stronę. Pan Collins, gdy powiem "teraz", przebiegnie najszybciej, jak będzie umiał na drugą stronę. Joan, gdy tak powiem, ty odwrócisz od niego uwagę, posyłając ładunek w kierunku tego czegoś. Wtedy wasza dwójka jak i ja zaczniemy ostrzeliwanie. Pamiętajcie, nie panikujmy. Jest nas czwórka i mamy plan - to jest jedno i chyba bezmyślne. Jeśli tylko będziemy robić wszystko, co ustaliliśmy wcześniej i teraz, damy temu radę. Gotowi?
Niezależnie od tego, czy Tas zgodziła się zrobić to, o co poprosił ją Quintus, czy też odrzuciła jego propozycję, chwilę po podłożeniu ładunków (lub też i nie) wykrzyknął głośne "TERAZ!".
Fala uderzeniowa jasnoniebieskiej energii pomknęła ku odwracającemu się właśnie stworzeniu.