godz. 11:30
Nexaron Dragonbite
W chwili, w której Nexaron zdecydował się wykorzystać znajomości Farimy, ta już tkwiła z nosem w omni-kluczu, rozsyłając odpowiednie zapytania - krótkie, zawoalowane noty, które nie mówiły wprost, czego potrzebuje, ale ze zrozumieniem których adresaci nie powinni mieć najmniejszych problemów. Samo tworzenie podobnych zapytań nie przeszkadzało jej jednak w jednoczesnej rozmowie, stąd, choć na Dragonbite'a przez dobrych kilka chwil nie patrzyła, bez trudu dzieliła się kolejnymi posiadanymi na ten moment danymi.
-
Raczej miejsce pracy, chociaż... - Zmarszczyła lekko brwi. Najwyraźniej Nex wpadł na coś, czego ona sama w ogóle nie brała pod uwagę. -
To dobre pytanie. Zabieranie pracy do domu to coś, czego chyba jednak nie można wykluczyć, a skoro tak, to być może i domowe konsole oferowałyby wystarczające dostępy. - Podnosząc wreszcie wzrok znad omni-klucza, kobieta uśmiechnęła się nieznacznie, ale z wyraźnym uznaniem. Punkt za myślenie dla Nexa.
-
Można - odpowiedziała potem na kolejne pytanie. -
Ale to trudniejsze i bardziej czasochłonne. Trzeba ręcznie omijać zapory, które w przypadku posiadanych sygnatur nie stanowią żadnego problemu... Ale hej, przecież je mamy. - Veratti znacząco stuknęła palcem w aktywny wciąż omni-klucz. -
Zdobyłam wszystkie interesujące nas oznaczenia, więc przynajmniej to nie będzie problemem.
Tymczasem, niemal jak na zawołanie, ekran uśpionego klucza rozjaśnił się - początkowo można było odnieść wrażenie, że był to skutek zetknięcia się z opuszkiem palca Farimy, szybki rzut oka na narzędzie wystarczył jednak, by dostrzec, że chodziło o coś zupełnie innego. Odpowiedź. Krótka, ale rzeczowa.
-
Szybko - mruknęła pani doktor, a zdumienie, jakie odmalowało się na jej twarzy potwierdzało, że nie spodziewała się tak szybkiej reakcji i... -
Mamy szczęście. Mamy cholernie dużo szczęścia - podsumowała, po raz pierwszy uśmiechając się szerzej. -
Jeden lot dziś, za trzy godziny. Jeden jutro, trzeci za cztery dni - wyrecytowała półgłosem, wczytując się w treści otrzymanej noty. -
Organizatora dzisiejszego kursu nie znam, ale ten jutrzejszy powinien być mniej problematyczny. To lot Moniki Jarsen, z którą trochę pracowałam. - Ponownie spoglądając na Dragonbite'a, nie kryła satysfakcji. -
Odlot planowany na dziesiątą rano. Kurs nieduży, obecnie na trzy osoby, myślę więc, że moglibyśmy się jeszcze załapać.
Asaia Cassi
Sergei parsknął cicho i uniósł dwa palce w charakterystycznym geście szczerości.
-
Słowo harcerza, że nie mam złych zamiarów. Po prostu... - Wzruszył lekko ramionami, nieco poważniejąc. -
Po prostu nigdy nie rozumiałem i nadal nie rozumiem, czemu wszystko tu jest tak hermetycznie zamknięte. Jasne, nie widzi mi się wizytowanie stada szczyli, ale ty jesteś nasza. Siedzisz w tym biznesie od lat. Tyle się trąbi o rozwoju nauki, dlaczego więc nie podzielić się własnymi osiągnięciami? - Mężczyzna uśmiechnął się półgębkiem, cofając się o dwa kroki. -
Nie podzielam zaborczości Angeliniego. Jeśli chcesz zobaczyć, jak powinno wyglądać każde szanujące się laboratorium, to ci je pokażę - podsumował, chwilę później znikając w gąszczu zebranych już w auli gości.
Samo otwarcie było dokładnie tym, czego można by się spodziewać. Patetyczne powitanie pełne wzniosłych, mądrze brzmiących zwrotów niczym nie zaskakiwało, obyło się też bez skandalu czy spektakularnego potknięcia się któregokolwiek z prezentowanych naukowców (choć wydarzenie takie z pewnością rozruszałoby publikę). Starannie ułożone przemowy zawierały dziesiątki danych liczbowych (choć przecież nie było to faktyczne podsumowanie działalności SRFu, które odbyć się miało później) tonących w słodkiej zalewie wyolbrzymionej wdzięczności dla wszystkich, których kredyty zasiliły ostatnio konto ośrodka. Nic więc dziwnego, że Cassi zmyła się szybko - podobne posiedzenie nie było niczym, na co warto byłoby tracić czas.
Zapewne właśnie dzięki temu, że ponad dalszą część otwarcia zdecydowała się przedłożyć spokojną lekturę, czas minął jej szybko, bardzo szybko. Zdążyła wprawdzie całkowicie przepaść w realiach czytanego tekstu - dokładnie tak, jak działo się za każdym razem, gdy miało się odrobinę spokoju i sprzyjającej aury - nie na tyle jednak, by irytować się na zakłócającego potem jej spokój Vukko. Mając w perspektywie wizytę w miejscu, w którym oficjalnie być jej nie powinno, nie miała powodów do złości.
Do gmachu oznaczonego literą E dotarli jednym z tutejszych skycarów wypożyczanych na służbową przepustkę. Choć pogoda była sprzyjająca i zachęcała do spacerów, kompleks był zdecydowanie zbyt rozległy, by wędrowanie po nim piechotą było opłacalne. Może, gdyby nie zależało im na czasie, podobną wyprawę można by jeszcze rozważyć, teraz jednak jasnym było, że nie powinni marnować przeznaczonych na wycieczkę chwil.
Sam budynek Asaia dobrze znała - był jednym z tych, w którym odbywały się warsztaty praktyczne zarówno podczas poprzednich zjazdów, jak też (jak wynikało z programu) także w tym roku. Żadne trudności nie napotkały więc dwójki naukowców ani na parterze, w drodze do windy, w samej windzie ani też później, gdy dotarli na docelowe, trzecie piętro. Po drodze mieli okazję przywitać się uśmiechem z kilkoma znajomymi - wspólnymi lub też kojarzonymi jedynie przez Sergeia - i dopiero później, niemal pod samymi, widocznie nowymi, masywnymi drzwiami prowadzącymi do zamkniętego skrzydła wspomnianego piętra można było odczuć, że robi się coś nie do końca zgodnego z obowiązującymi tu regułami.
-
Byłaś już w takim labie? - zapytał Vukko spokojnie, jednocześnie przytykając przepustkę do niestandardowego terminala przy dwuskrzydłowych wrotach. Po rozpoznaniu legitymacji czerwona kontrolka zmieniła wprawdzie kolor, nie na zielony jednak, a na żółty. Kolejna zmiana barwy - już na spodziewaną, świadczącą o odblokowaniu wejścia - nastąpiła dopiero po przeskanowaniu linii papilarnych z kciuka mężczyzny oraz siatkówki prawego oka.
-
Wiesz, z czym tak naprawdę wiąże się ten legendarny "protokół najwyższego bezpieczeństwa"? - Przepuszczając Cassi pierwszą, wszedł zaraz za nią. Gdy tylko przekroczyli progi zamkniętego sektora, drzwi zasunęły się za ich plecami z sykiem, który sugerował obecność dodatkowego uszczelnienia przejścia. Oglądając się przez ramię, na ścianie po prawej stronie od drzwi Asaia mogła dostrzec terminal z identycznym do tego po zewnętrznej stronie sektora. Najwyraźniej wyjście z Trzeciego Piętra wcale nie było łatwiejsze od wejścia.
Nie zmieniało to jednak faktu, że korytarz, w którym się znaleźli, nie był... złowrogi? niepokojący? Był normalny, dokładnie taki, jak niemal w każdym innym laboratorium. Dość szeroki, oświetlony szeregiem jasnych paneli sufitowych, wyposażony w kilkanaście standardowych (przynajmniej pozornie), ponumerowanych drzwi po jednej i drugiej stronie. Niezależnie, czego Asaia spodziewała się po oficjalnie niedostępnym sektorze, raczej jeszcze tego nie znalazła.
Gestem wskazując kierunek, w którym powinni się udać, Vukko poprowadził koleżankę do pierwszych drzwi po prawej. Procedura ich otwarcia znów wymagała weryfikacji zarówno przepustki, jak też linii papilarnych i siatkówki, po przekroczeniu progu trafiało się zaś do pomieszczenia odkażającego - jak Casaia mogła się domyślać, pierwszego z kilku, przez jakie zmuszeni będą przejść.
Szeol Gate
Eberhardt drgnęła i uśmiechnęła się szeroko. Niezależnie, co dokładnie miało ją czekać tego dnia, możliwość zajęcia się czymś konkretnym najwyraźniej jej się spodobała. Niewątpliwie doceniała też zaufanie, jakim obdarzał ją Szeol i to, że traktował ją jak równą sobie, a nie dziecko. Jej postawa wśród pracowników SRFu była jasna, ale najwyraźniej nie spodziewała się podobnego szacunku po najemniku.
-
Pewnie - zgodziła się więc ochoczo, cichym parsknięciem śmiechu komentując pseudonim, jakim zaczął się do niej zwracać.
Handlarz Cieni. Nigdy nie myślała o takiej karierze, ale entuzjazm widoczny teraz w jej spojrzeniu świadczył, że myśl o tym, choć obecnie ujęta w ramach żartów, nie była jej niemiła. -
Zobaczę, co da się zrobić... Chociaż nadal nie wiem, czemu ona tak cię interesuje. - rzuciła, uśmiechając się zaczepnie. Nie doczekawszy się jednak satysfakcjonującej ją odpowiedzi wzruszyła tylko lekko ramionami i, poprawiając się na łóżku, zabrała się do pracy, nie zaszczycając wychodzącego Szeola przelotnym choćby spojrzeniem.
Ze znalezieniem odpowiedniego miejsca Gate nie miał natomiast problemów. Jasne, w samym szpitalu obowiązywał bezwzględny zakaz palenia, wystarczyło jednak wyjść poza budynek, by znaleźć się na niewielkim dziedzińcu, którego restrykcyjne zasady już nie obejmowały. Mając do dyspozycji kilka rozmieszczonych tu ławek (zajęta była tylko jedna, na której ubrany w puchaty szlafrok mężczyzna raczył się ciepłymi promieniami słońca), najemnik mógł spokojnie wypalić papierosa lub dwa.
Po powrocie natomiast czekała go garść niespodzianek... Lub też nie, bo w końcu oddał Monie inicjatywę zakładając, że ta rzeczywiście okaże się lepszą researcherką. Choć więc on sam odniósł porażkę jeśli chodzi o plotki - ani idąc na papierosa, ani wypalając go, ani też w drodze powrotnej nie udało mu się usłyszeć nic ciekawego - dokonania Eberhardt mogły to wynagrodzić.
-
Ciekawa postać, ta Bianca - rzuciła Mona na powitanie, przenosząc swą uwagę z omni-klucza na wracającego Gate'a. -
As przestworzy, niezrównana, jeśli chodzi o loty w trudnym terenie. Bardzo obiecująca jako żołnierz, w Przymierzu wróżono jej karierę aż do sztabu, tylko, że wcześniej wystąpiła o przeniesienie do rezerwy... - Przez dłuższą chwilę wpatrując się w ekran omni-klucza, wertowała zgromadzone informacje. -
Wiesz, że ukończyła też drugi kierunek? Jest absolwentką nie tylko WATu, ale też uczelni medycznej. Też wojskowej, studiowała już podczas służby. - Dziewczyna zmarszczyła lekko brwi. -
Poszperałam też trochę w temacie tej rezygnacji ze służby i późniejszej hospitalizacji. To jest... Dziwne. Powodu przeniesienia nie udało mi się znaleźć, wszystko co z tym związane musi być jakoś szczególnie dobrze chronione. Nie wie tego nawet mój ojciec, a to już zastanawiające. Za to sam pobyt w szpitalu, o tym wiem więcej. Trafiła tam już po rezygnacji z pracy u nas. Leżała na oddziale zakaźnym w... o, to jest ciekawe. W wewnętrznym szpitalu wojskowym. Takim dla czynnych mundurowych i przedstawicieli służb rządowych. A nie była już wtedy żołnierzem, nie? Znaczy, siedziała sobie w cywilu czekając na ewentualne powołanie. W każdym razie, do samej dokumentacji medycznej też nie bardzo mogłam się dostać, pilnują się, cholery... Sprawdziłam jednak część ich zamówień. Wiesz, leki, sprzęt, to wszystko, w czym siedzi mój ojciec. Niektóre z takich transportów są imienne, dla konkretnego pacjenta i wiesz co? Eksperymentowali na niej. To znaczy, nie dosłownie, ale podawali jej środki niedopuszczone do obrotu. Całkiem pokaźna mieszanka niesprawdzonych jeszcze antybiotyków, część będących dopiero na początku badań klinicznych. A części leków w ogóle nie znam, nie mam pojęcia, jak działają. Musieli mieć specjalne zezwolenia... W każdym razie, cokolwiek jej było, musiała nie mieć wtedy nic do stracenia. Terapia, jaką jej zafundowali, byłaby niezłą próbą nawet dla krogańskiego organizmu, zakładając, że leki na takiego by działały. Wiesz, o co mi chodzi. - Mówiła szybko, w niektórych miejscach zawieszając się jednak na chwilę i marszcząc brwi w zamyśleniu. Teraz, gdy przebrzmiały jej ostatnie słowa, też zadumała się na moment, najwyraźniej rozważając, czy podzielić się ostatnią informacją z mężczyzną. Najwyraźniej jednak nie chciała podważać pokładanego w niej zaufania, stąd, starannie ważąc słowa, odezwała się ponownie. -
Jeden ze środków, jakie dostarczano wtedy do szpitala na nazwisko Castellani, oznaczano numerem #816.A. Wiem, że nic ci to nie mówi, ale ja już kiedyś z tym symbolem się spotkałam. To... To mógł być Haieliv.
Po tych słowach dziewczyna zamilkła na dłuższą chwilę - i nic dziwnego. Ostatecznie jedyny oficjalny przypadek podania Hlv-1 człowiekowi był powszechnie znany, wszyscy wiedzieli też, jak skończyła poddana tej terapii Amandine Cradlewood. Informacje znalezione przez Monę wydawały się być też czymś zupełnie nieprawdopodobnym - i dlatego bardzo, bardzo dziwnym.
-
O samej liście wiem mniej. - Chrząknąwszy cicho, Eberhardt przystąpiła wreszcie do ostatniej części sprawozdania. -
Nie ma tytułu, nie mogłam znaleźć też żadnego punktu zaczepienia w extranecie... Wiesz, na co to wygląda? Na coś, co nigdy nie powinno znaleźć się w twoich rękach. Bez urazy. - Wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. -
Obstawiałabym jakiś wyciek... Z bazy wojskowej, albo prywatnej, ale wtedy nie mam pojęcia, czemu miałaby być aż tak strzeżona. Sprawdziłam kilka widniejących na niej nazwisk - tych ludzi nie łączy nic poza tym, że wszyscy są biotykami i... no właśnie, ludźmi. - Wzruszyła lekko ramionami, by po chwili uśmiechnąć się z rozbawieniem. -
Przyznaj się, chcesz ocalić tę uroczą damę... - Dziewczyna podsunęła mężczyźnie jego własny holopad, na który najpewniej zgrała wszystko, co znalazła. Obecnie ekran urządzenia wyświetlał zdjęcie filigranowej, śniadej kobiety, właścicielki drapieżnych rysów i imponującej, kruczoczarnej grzywy. Jej włoskie pochodzenie było niepodważalne. -
...od seryjnego mordercy?
Wyświetl wiadomość pozafabularnąSzeol - bez warna, bo usprawiedliwienie.
Deadline: 6.05, północ (ze względu na to, że wcześniej i tak nie dałabym rady odpisać)