godz. 16:15
Asaia Cassi
Tak, tym razem zdecydowanie można było liczyć na spokój. Żadne nieoczekiwane rozmowy, żadne towarzystwo nie stanęło już na przeszkodzie całkowitego oddania się lekturze. Chaos związany z nadchodzącą konferencją stopniowo wycofał się w cień, sprawiając, że popołudnie miało szansę być kilkoma naprawdę przyjemnymi, cichymi godzinami. Jasne, nieco inaczej wyglądało to najpewniej w porcie czy samym hotelu, ale tu, w parku, łatwo było zapomnieć, że pobyt tutaj to tak naprawdę nie wakacje, a dość standardowy element pracy naukowej - ta bowiem nigdy nie ograniczała się przecież tylko do ślęczenia za laboratoryjnym stołem.
Tym niemniej, wychodziło na to, że nic szczególnego nie miało się już wydarzyć. Pracownicy zajęci dopinaniem ostatnich guzików rozpoczynającego się nazajutrz kongresu oddali się temu bez reszty, kolejni przyjezdni odbywali teraz zapewne wycieczki krajoznawcze po najbliższej okolicy, by ryzyko późniejszego zagubienia się ograniczyć się do minimum - nic nie stało więc na przeszkodzie, by Cassi mogła cieszyć się ostatnimi chwilami spokoju. Bo przecież wiedziała, że jutro... Cóż, od jutra wszystko będzie wyglądało nieco inaczej i rządziło się nieco innymi zasadami.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąKoniec dnia "0". Jeśli będziesz miała chęć, możesz oczywiście pisać razem z innymi, nic nie stoi jednak na przeszkodzie, być zaczekała, aż także z Nexem i Szeolem dojdziemy do dnia nr 1. To nie potrwa długo ;)
Nexaron Dragonbite
Trudno było tak naprawdę stwierdzić, kto w tej dwójce właściwie całą akcję prowadzi - może żadne z nich, może nie było wśród nich faktycznego lidera? Sztywny podział funkcji na szefa i podwładnego najwyraźniej nie był jednak do szczęścia potrzebny. Najważniejsze było chyba to, że po prostu się dogadywali, nie? Póki co cel mieli zasadniczo wspólny i chyba dobrze byłoby o tym pamiętać. Tymczasowa przynajmniej współpraca raczej nie miała im zaszkodzić.
Na słowa Nexa, Veratti skinęła tylko głową i gdy ruszyli dalej, zabrała się do pracy, co jakiś czas unosząc tylko wzrok znad omni-klucza, by upewnić się, że nie wpadnie zaraz na ścianę czy też, dajmy na to, przechodzącego pracownika SRFu.
O to ostatnie jednak nie musieli się martwić. Popołudniowa pora nie była najwyraźniej czasem, w którym ten rejon ośrodka miałby tętnić życiem - cóż, a przynajmniej nie tego dnia. Korytarz był pusty i cichy, jedyną osobą więc, która mogłaby im stanąć na drodze, był niezidentyfikowany reprezentant tutejszej ochrony. Nawet ten jednak - rzeczywiście w niedużym pokoiku obecny - nie zaszczycił ich niczym więcej jak pobieżnym spojrzeniem i nieznacznym uśmiechem przeznaczonym, co za niespodzianka, dla Farimy. W każdym razie, sam Dragonbite nie wzbudził szczególnego zainteresowania - jak gdyby sam uniform, rzeczywiście pozbawiony naszywki z nazwiskiem, był wystarczającą oznaką przynależności Nexa do danego miejsca - i para mogła przejść bez trudu zarówno przez pierwszą, jak i drugą śluzę, żadne drzwi bowiem także nie stwarzały problemów i reagowały na przepustkę.
Jeśli chodzi o mapę, pożądany fragment z wytyczoną trasą dotarł na omni-klucz Nexa właśnie przy drugich drzwiach. Chłopak życzył sobie wprawdzie także dodatkowych oznaczeń dotyczących miejsc szczególnych, tych jednak nie było. Ot, prosta linia wskazująca proponowaną ścieżkę od miejsca, w którym się znajdowali, do budynku mieszkalnego, w którym miał mieścić się apartament pozostawionego w magazynie denata.
-
To dość blisko - rzuciła Veratti, unosząc spojrzenie znad swojego omni-klucza i kierując je na towarzysza. -
I powinno się obyć bez problemów. Skoro nikt nie zatrzymał nas tutaj, powinniśmy mieć chwilę spokoju, by dotrzeć na miejsce. - Wzruszyła lekko ramionami. Wprawdzie nie opuścili jeszcze budynku, ale dziewczyna najwyraźniej uznała, że na tę chwilę najgorsze już za nimi. Być może ten dzień nie miał być tak problematycznym, jak by mógł.
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Szeol Gate
Mona Eberhardt towarzyszką była... Cóż, mało problematyczną, przynajmniej dopóki nie zaczęło się nadmiernie zastanawiać nad tym, kim tak naprawdę jest. Jeśli spojrzeć na nią wyłącznie jak na schorowaną nastolatkę uzależnioną od regularnych wizyt w placówce badawczej, niewiele jej można było zarzucić. Spokojna, mówiła niewiele (przy czym raczej nie ze względu na nieśmiałość, a pewne wyrachowanie, które powstrzymywało ją od odzywania się w chwili, w której nie miała do powiedzenia nic szczególnie interesującego), o nic nie pytała. Od chwili, gdy rozsiadła się w fotelu ojcowskiego myśliwca, pozycję zmieniła może tylko raz, pozostały czas spędzając na lekturze wyświetlanego na datapadzie tekstu. Marszcząc zabawnie czoło przebiegała wzrokiem po kolejnych liniach drobnego druku, nie unosząc spojrzenia ani podczas startu, ani w momencie gwałtownego wstrząsu, jaki przydarzył im się po drodze (choć wtedy stwierdziła przynajmniej, że
to normalne, statki ojca tak mają), ani też w chwili, gdy prosili o pozwolenie na dokowanie w niedużym porcie przyszpitalnym. Zrozumienie, w czym rzecz, było dziecinnie proste - dziewczyna była zwyczajnie znudzona. Musiała doskonale wiedzieć, jak będą wyglądały najbliższe godziny czy dni i perspektywa ta zwyczajnie nie była dla niej atrakcyjną.
Teraz jednak, gdy dotarli na miejsce, coś się zmieniło. Musiało - w końcu nie mogła pozostać na pokładzie myśliwca i zwyczajnie przeczekać tu całego pobytu na SRFie, prawda? Gdy więc myśliwiec zajął już wyznaczone dlań miejsce, gdy zadrżał lekko i ostatecznie ucichł, obwieszczając postój, siedemnastoletnia pasażerka westchnęła cicho i wygasiła datapad, wracając do rzeczywistości.
-
No. Fascynująca robota, nie? - Uśmiechnęła się gorzko, zaszczycając wreszcie siedzącego za sterami Szeola rozbawionym spojrzeniem. Wprawdzie zarówno jej spojrzenia, jak i głosu posmakować mógł przedtem - jak przystało na dziewczynę dobrze wychowaną, przy pierwszym spotkaniu przedstawiła mu się grzecznie i obiecała nie być tak problematyczną, jak próbował przedstawić ją ojciec - ale po długiej przerwie w podobnie cywilizowanych kontaktach można było spokojnie zapomnieć, że Mona w ogóle potrafi mówić. Potrafiła jednak i teraz, odpinając się z fotela, wstając i wyginając zastałe po locie plecy, najwyraźniej zamierzała zrobić z tej umiejętności użytek. -
Robienie za niańkę. Super. - Poprawiając luźny kucyk, w jaki związała uprzednio włosy, pokręciła głową z rezygnacją. -
Ciekawe, kiedy to się skończy. Kiedy ojciec uzmysłowi sobie, że umiem sobie radzić. - Wzruszyła lekko ramionami. -
W każdym razie, chodźmy już. Marzę o prysznicu, kolacji i łóżku. Dokładnie w tej kolejności.
I choć w zasadzie to Gate był opiekunem małoletniej, a nie na odwrót, panna Eberhardt najwyraźniej nie przywiązywała do tego wagi. Nie czekając na reakcję pilota, zabrała swą torbę - zadziwiająco małą, biorąc pod uwagę, że mieli spędzić tu kilka dni - i bez słowa ruszyła ku wyjściu z myśliwca, pogwizdując coś cicho pod nosem. Nie ulegało wątpliwości, że naprawdę czuła się tu jak u siebie w domu.