11 lis 2018, o 11:43
No i co, nie było tak trudno, prawda? Gdy wreszcie Shukin zdecydował się odkryć, czym tak naprawdę mają się zająć, Dagan nie była szczególnie zaskoczona. Nie była już na tym etapie, by wieść o kontaktach Przymierza z piratami, o jakichś układach czy współpracy - by miało ją to zdziwić, zszokować. Zakładając, że w ogóle kiedykolwiek mogłoby ją to w jakiś sposób ruszyć. Tak czy inaczej teraz Rebecca doskonale zdawała sobie sprawę, że świat nie jest czarno-biały, a jej firma, jej rząd nie jest idealne i bez skazy. I że nie są też tak uczciwi i tak pełni ideałów, jak czasem chciano wmówić młodym rekrutom. Czy to jeszcze dzięki ojcu działającemu w Mosadzie, czy też potem na podstawie własnych obserwacji czerwonowłosa dochodziła zawsze do jednego wniosku, a mianowicie takiego, że wszystko jest znacznie bardziej brudne niż wygląda, a na liczne medale zdobiące jego pierś rzadko który generał zapracował czysto - nie mówiąc o tym, że rzadko kiedy w ogóle zapracował na nie osobiście.
Tym natomiast, czego Rebecca nie wiedziała, było zdanie kapral Dinh. Nie znała tej dziewczyny i nie wiedziała, w którym miejscu na osi idealista-realista mieści się Saraya, z racji jej wieku jednak, być może, bezpieczniej było założyć, że jednak bliżej lewego skraju. Oczywiście, rzucało się w oczy, że pilot nie była najpewniej dużo młodsza od Dagan, tym niemniej jednak się zdziwiła. Jednak jeszcze to potrafiła, jednak coś ją zaskakiwało. A skoro już znalazło się miejsce na to zaskoczenie, to Rebecca wolała wyjść z założenia, że dziewczyna jeszcze nie całkiem rozstała się z obrazkiem Przymierza jako ślicznej, dumnej, nieskalanie czystej organizacji.
- Nie wszystkim można zająć się w mundurze - odpowiedziała więc krótko, zdawkowo na pytanie Shukina, nie chcąc wdawać się w to wszystko, co podsuwała jej w tej chwili głowa, co sugerowało jej własne doświadczenie. Nie chciała teraz podejmować dyskusji o tym, że kontakty i układy z piratami - podobnie jak z, na przykład, nielegalnymi handlarzami bronią, dragami czy choćby terrorystami, do których nikt w firmie nigdy by się przecież nie przyznał - są nieodłącznym elementem rządowego krajobrazu. Nie chciała nakreślać Sarayi obrazka, w którym ktoś z góry lekką ręką wydaje dyspozycje efektownego wysadzenia okrętu handlowego asari czy turian tylko dlatego, że powiązania jego właściciela są nie na rękę ludzkim szychom. Nie chciała wyliczać ani nawet szacować, ile dyplomatycznie skandalicznych, niedopuszczalnych operacji przeprowadziło dotąd Przymierze rękami innych - piratów, przemytników, zwykłych najemnych zbirów. A takich operacji przecież było wiele, z pewnością więcej, niż jej się wydawało. Bo po prostu nie było możliwości prowadzenia polityki inaczej. Nie było rządu, który nie sięgałby po takie środki i armii, która nie odwalałaby brudnej roboty rękami kogoś, kogo łatwiej było potem wystawić na kozła ofiarnego.
Tak czy inaczej, skoro wiedzieli już, po co lecą, nie było powodu, dla którego nie mieliby się wziąć do roboty. Biorąc pod uwagę, że sama uznała Strikera za najlepszą w tym momencie kandydaturę na lidera, Dagan nie miała problemu, by posłuchać jego poleceń. Bo tym były, czyż nie? Pierwszymi rozkazami, nie sugestiami czy prośbami. I w porządku. W takich sytuacjach Rebecca odnajdywała się najlepiej - gdy ktoś pokazał jej, co miała robić, robiła to, robiła to świetnie.
Niewzruszona sugestią, że na negocjacje raczej nie będzie miejsca - bo, poważnie, raczej nie będzie, dyplomacja nigdy nie była mocną stroną ludzi z marginesu społecznego, a i nigdy nie była też ich pierwszym wyborem na rozwiązanie sytuacji konfliktowych - skinęła lekko głową na znak, że przyjęła do wiadomości i zgadza się z zaproponowanym rozwiązaniem, i jako potwierdzenie, że tak, prawdopodobnie będzie w stanie to zrobić, będzie w stanie zablokować systemy podtrzymywania życia i zwyczajnie udusić załogę pirackiego statku. A potem zatonęła w bazach Przymierza.
Nie miała szalonych dostępów do akt wojska ani specjalnych uprawnień. Nigdy nie służyła w wywiadzie, by móc na takie zasłużyć ani też nie zajmowała wystarczająco wysokiego stołka, by zyskać takie po prostu ze względu na piastowaną rangę. Nigdy jednak nie traktowała tego jako problem - a przynajmniej nie jako problem nie do przejścia. Nie zatrzymywała się tam, gdzie wyskakiwały radosne okienka informujące ją, że nie ma wystarczających uprawnień. To jasne, że nie miała, ale to nie szkodzi. Dagan służyła w wojsku już wystarczająco długo, by jako tako rozeznać się w strukturze firmowego intranetu, by wiedzieć, jak szukać i wiedzieć, jak dostać się tam, gdzie zdaniem kogoś zaglądać nie powinna.
Teraz, rozsiadłszy się wygodniej w fotelu, ewentualną rozmowę Charlesa z Alexandrem czy Sarayą przesunęła nieco w tło, skupiając się na tym, na czym znała się najlepiej. Zapatrzona we własny omni-klucz - numer identyfikacyjny którego zamaskowała teraz losowo generowanym, zmieniającym się płynnie innym numerem, mającym utrudnić stwierdzenie, kto dobiera się do baz w razie, gdyby coś jej się nie powiodło - zajęła się kolejnymi zagadnieniami. Misha Vasiliev. Jego opiekun z ramienia Przymierza - ktoś, kogo mundurowi wydelegowali, by sprawował nad piratem względny nadzór i umożliwiał im kontakt z wojskiem. Grupa okrętów Jewel - ile statków wchodzi w jej skład, jakiego są typu, ich specyfikacje i najbardziej prawdopodobne wytypowanie okrętu flagowego, tego, na którym mógłby znajdować się Misha. Schematy chciała jednak wszystkich łajb, bo nie była na tyle naiwna, by wychodzić z błędnych założeń - takich, które kazałyby zakładać, że Vasiliev nie spodziewa się problemów ze strony wojska (bo pewnie się spodziewał) oraz takich, że wiedząc, że może być nieciekawie, nie przeniósłby się na inną, bardziej niepozorną łajbę z grupy (bo pewnie by się przeniósł). Na ten moment za mało jeszcze wiedzieli, by ograniczać rozpoznanie.
- Zrób to - rzuciła tymczasem odruchowo do Dinh, słysząc w tle słowa Strikera, by zmienić identyfikatory desantowca. Kapral mogła mieć opory przed spełnianiem poleceń kogoś, kto de facto nie miał jako takiego prawa jej rozkazywać, ale Rebecca stała w tej samej hierarchii i stała w niej wyżej.
- Chociaż - przerwała na chwilę swoją pracę, zastanawiając się nad czymś. Uniosła wzrok na Charlesa. - Z batarianami może być ten problem, że Tremoille w żaden sposób na batariański nie wygląda - ani na oko, ani w specyfikacji - co więcej, nie jest też takim, którym batarianie mieliby powód się interesować. Jest stary. - Uniosła znacząco brwi. - Nie lepiej wziąć coś przemytniczego? Nie sądzę, by i wtedy próbowali nas powitać radosną salwą, a przynajmniej nie będziemy musieli bawić się w generatory głosu ani jakieś inne gówna, gdyby chcieli z nami pokonwersować, gdy pojawimy się w pobliżu. - Wzruszyła lekko ramionami. Przyjęcie bandery przemytniczej, jej zdaniem, byłoby łatwiejsze do wykonania niż batariańskiej, a też powinno gwarantować im wystarczająco długą chwilę bezpieczeństwa. Piraci prowadzili z przemytnikami bujne życie towarzyskie i biznesowe, to było jasne, stąd Dagan sądziła, że podszycie się na chwilę łajbę kogoś działającego w tej branży byłoby wystarczające. Nie znała się jednak na pracy w terenie - w każdym razie nie na takiej pracy w terenie - stąd nie decydowała, a pytała. Konsultowała. Nie widziała nic złego w oddaniu inicjatywy decyzyjnej, szczególnie, jeśli uczynienie tego dawało im większe szanse na powrót z misji względnie w jednym kawałku.