[h3]drużyna pierwsza[/h3]
Salarianin przyjął ich słowa z ulgą, która na moment zaćmiła jego zamglony bólem wyraz twarzy. Asari nie przejęła się tym w należyty sposób - zbyt pochłonięta obowiązkami i presją nałożoną na jej barki, chciała jedynie by jak najszybciej opuścili to miejsce i pozwolili jej pracować. Medi-żel leżał we wskazanym przez nią miejscu, łatwo dostępny dla turianina, który zgarnął go gdy wychodzili na zewnątrz.
Korytarz był pusty. Nikt nie krzątał się pomiędzy pomieszczeniami, które mijali powoli wracając w kierunku, z którego przybyli z rannym salarianinem. Drogę wytyczały im krople krwi pozostawione przez rannego. Wkrótce ukazały im się drzwi, które wskazał jako ich następny cel - ktokolwiek, kto był odpowiedzialny za jego atak, przemknął przez przejście i zamknął je za sobą. Pośpiesznie, niedokładnie - blokada nie była niemożliwa do złamania, nie była tak skomplikowanym zabezpieczeniem jak te broniące systemy terminali przed odzyskaniem kontroli. Być może ktokolwiek uciekał, zwyczajnie nie spodziewał się, że ktokolwiek za nim pójdzie, podobnie jak przy blokadzie włazu.
Curio uporał się z zamkiem szybciej, niż Jaanie zajęłoby zniszczenie go. Wieża Cytadeli miała lepsze zabezpieczenia niż okręgi - zwykłe przejścia były wzmacniane, a protokoły bezpieczeństwa na wypadek nieszczelności nie pozwalały na stworzenie przejścia obok. Po upływie niespełna trzydziestu sekund, skrzydła drzwi wreszcie rozsunęły się przed nimi, wpuszczając ich do środka następnej sekcji.
Znaleźli się na prowizorycznej klatce schodowej. Na samym jej środku tkwiła winda, która choć kusiła swoimi otwartymi drzwiami, jednocześnie szybko zdradzała swoje oblicze krwistą miazgą, jaka pozostała z podróżujących nią nieszczęśników. Pozostały im więc schody. Same w sobie były niemałym luksusem, oferowanym zamiast zwyczajowych drabinek - mimo tego, były ciasne, kręte, nie pozwalały im na podróż w górę ramię w ramię. Kończyły się kolejną parą drzwi - te jednak nie były zablokowane.
Weszli do niemal bliźniaczego korytarza jak ten poziom niżej. Światła w nim były lekko przygaszone, wskazując na odpowiednie działanie systemów awaryjnych, czerwonym blaskiem wskazujących na problem w obszarze wieży. Z pozoru wydawał się pusty - ich kroki toczyły się echem, gdy powoli ruszyli w jego głąb, uważając na każde załamanie w ścianie, każde prowadzące do innych pomieszczeń drzwi.
Za ich plecami, jedne otworzyły się niemal bezszelestnie, mechanicznie, tylko do połowy. Przez nie, na zewnątrz wysunęła się najpierw lufa strzelby, później sylwetka opancerzonego mężczyzny. Miał ostre rysy twarzy, blond włosy zaczesane do tyłu i przenikliwe spojrzenie czarnych jak węgliki oczu. Jego pancerz nie miał żadnych oznaczeń, ale wprawne oko Curio dostrzegło jego wysoki poziom. Sprzęt musiał być drogi.
Jaana od razu widziała, że wyglądał znajomo.
-
Ritavuori - odezwał się głośno. Mówił niskim, lecz doniosłym głosem. Jedną ręką puścił strzelbę i wyciągnął rękę w górę - trzymał zwitek papieru, takiego samego, na jakim otrzymała swoją notatkę wcześniej.
Znajomy pancerz zaświtał w jej głowie zanim zrobiła to jego facjata. Oficer Flynn Tower uczestniczył w jednej z jej operacji w Cerberusie, jednak nigdy nie mieli okazji rozmawiać twarzą w twarz.
Teraz okazał się jej kontaktem.
-
Obiektyw twojej misji uległ zmianie - dodał, łapiąc z powrotem drugą dłonią swoją strzelbę gdy dostrzegł zrozumienie na jej twarzy. Notkę uprzednio schował do kieszonki przy swoim pasku. Gdy jego wzrok natrafił na towarzyszącego jej turianina, chłód, który pojawił się w jego spojrzeniu wzmógł na sile. Skorygował lekko trzymaną przez siebie broń, tym razem lufą wskazując bezpośrednio w turiańską pierś. -
Najpierw musisz pozbyć się turiańskiego psa, jakiego tu przywlokłaś - dodał, z pogardą w jego głosie sączącą się między słowami niczym jad
[h3]drużyna ripperinobambino[/h3]
Smród spalenizny, dymu i palonego ciała unosił się w powietrzu. Krzyki rannych mieszały się z przerażonymi wrzaskami ocalałych przy akompaniamencie wzmożonych szumów usiłujących poradzić sobie z tą sytuacją filtrów powietrza. Pobojowisko było przeraźliwie stoickie. Nikt nie biegał dookoła, ludzie zgromadzili się na ziemi, odsuwając odruchowo od ziejącej dziury w miejscu, w którym wcześniej znajdowała się szklana ściana. Część usiłowała pomóc tym, którzy desperacko trzymali się krawędzi, część łkała nad poległymi, obejmując się dłońmi i lekko kołysząc w przód i tył.
Jako pierwsi poza Milą z ziemi podnosili się funkcjonariusze SOC. Część z nich ogarniała panika na widok swoich poległych towarzyszy, część, ranna, bezwstydnie rzuciła się do wyjścia ignorując pełne potrzeby spojrzenia otaczających ich cywili, którzy nie mieli siły by zrobić to samo. Zupełnie tak, jakby chwilę temu dla sporej części z nich wreszcie przekroczona została granica tego, co byli w stanie znieść, nim pień mózgu zawładnie nad ich samoświadomością, wymuszając przede wszystkim ratunek samego siebie.
-
Jestem - rzucił ochryple turianin, który chwilę wcześniej przyglądał się Racan podejrzliwie, będąc o krok od skucia jej holograficznymi kajdankami. Pół jego twarzy było osmalone, a z niektórych ran wydobywała się błękitna krew, zalewając sobą zdrową tkankę, nadając mu przerażającego wyglądu. Leżąca obok nich asari krzyknęła, nim z jej ust wydobyła się w kaszlu krew. Wyciągnęła ku niemu rękę, w niemej prośbie o pomoc, którą z bólem zignorował, ruszając od razu do wraku przygniatającego ciało radną do ziemi.
Turiańska krzepa przerastała ludzką, jeśli porównywało się dwójkę umięśnionych żołnierzy. Wspomagana swoją biotyką Mila była jednak w stanie powoli odgiąć od ziemi swój kawałek metalu, podczas gdy drugi funkcjonariusz ze stęknięciem uniósł własny. Ktoś pochwycił ciało Iris, która w nagłej fali bólu poczuła szarpnięcie, gdy jej ciało zostało wyciągnięte na zewnątrz nim dwójka wypuściła fragment wraku z dłoni, pozwalając mu z hukiem opaść z powrotem na ziemię.
-
Chciałabym... Chciałabym zabrać ten ból - rozpaczliwy głos Kiry zagłuszał wrzawę i huk panujący wokół, tkwiąc w jej świadomości zakorzeniony mocniej niż wypełniające ją teraz cierpienie. Nikt nie ruszył na pomoc dziewczynie. Nastolatka była zaledwie jedną z wielu potrzebujących, krztuszących się swoją krwią, wsuwających się z wolna w wyciągnięte ku nim objęcia śmierci. Czuła gorąco silnika, który znalazł się obok niej. Wydobywający się z jego wnętrza dym gryzł ją w płuca.
-
Nawet, gdybym mogła to zrobić... Nigdy, Hira. Nie ma ciebie beze mnie, nie ma mnie bez ciebie. Już na zawsze, rozumiesz?
Jedyna lekarka obecna na miejscu wstała na chwiejnych nogach. Była człowiekiem, odzianym w cywilny uniform. Jej brązowe włosy splecione w kok były zlepione od krwi, a twarz blada jak ściana. Mimo tego, drżąc jak osika, ruszyła do przodu. Z bólem w oczach minęła leżącą na ziemi Hirę, ignorując ją na rzecz poważnie rannej radnej leżącej nieopodal.
-
Musimy przetransportować ją poziom niżej, do kliniki - zadecydowała, klękając obok jej ciała. -
Medi-żel, natychmiast - syknęła, wyciągając rękę do Mili.
-
Przepraszam, Hira. Obiecałyśmy sobie, że nie zwrócimy niczyjej uwagi... Muszę to zrobić. Muszę cię uratować.
Omni-klucze wszystkich funkcjonariuszy SOC piknęły jednocześnie. Dźwięk wydawał się subtelny wobec reszty panującego wokół chaosu, jednak wydobył się również z urządzeń poległych policjantów, których ciała porozrzucane były wokół jak marionetki.
-
Wieczna ucieczka jest lepszym losem niż życie bez ciebie, Hira.
Klęcząca obok swojej wykrwawiającej się towarzyszki turianka wyprostowała się, odczytując wiadomość. Hira dostrzegała ją wyraźnie, bo znajdowała się najbliżej jej. Nawet wzrokiem zamglonym od bólu, widziała jej wahanie, a także cierpienie, jakie wywoływał w niej rozstrzygany przez nią dylemat. Po kilku sekundach, które zarówno dla cierpiącej fizycznie nastolatki, jak i wypełnionej żalem funkcjonariuszki trwały nieskończoność, policjantka odsunęła ręce, które wcześniej uciskały krwawiącą ranę w tułowiu innej ofiary. Leżąca na ziemi asari wyciągnęła ku niej rękę i otworzyła usta, jednak nie wydobył się z nich żaden głos. Wykrwawiała się w milczeniu, podczas gdy turianka gwałtownie wstała, docierając do przygniecionej wrakiem nastolatki.
-
Już dobrze - wypowiedziała drżącym głosem, kucając obok niej. Oceniła sytuację, spoglądając na wystający z jej uda pręt, jak i odłamek metalu zgniatający jej nogi. Wydawała się roztargniona, przerażona sytuacją, ale za wszelką cenę nie obracała się w stronę towarzyszki, którą porzuciła wypełniając swój obowiązek. -
Pręt nie przeszył tętnicy. Muszę to z ciebie zdjąć, co go wyrwie. Mamy medi-żel, jeszcze, musi wystarczyć..
Chwyciła dłońmi odłamek metalu, który drgnął lekko pod wpływem jej ruchów. Był znacznie mniejszy i lżejszy niż to, co zablokowało Iris. Policjantka zawahała się jednak, zamierając w miejscu. Wbiła napięte spojrzenie w wykrzywionej grymasem twarzy nastolatki.
-
Kim jesteś? - spytała, drżącym od emocji głosem. -
Dlaczego za wszelką cenę mam cię uratować?
-
Nie odpowiadaj - poprosiła Kira cicho. SI nie miała jednak prawa zrozumieć pełni sytuacji. Turiańska policjantka była dla niej sposobem na uratowanie jedynej rodziny, jaką posiadała - nie dostrzegała jednak potęgi bólu i żalu, który odbijał się w jej spojrzeniu. Polecenia zmusiły ją do porzucenia kogoś, kto był dla niej bliski, jednak wątpliwości zmusiły ją do zadania tego pytania.
Sanitariuszka pochylała się nad Iris. Jej dłonie były już pewne, nawet, gdy cała reszta ciała wydawała się telepać ze strachu. Musiała mieć doświadczenie w boju, pomimo swojej drobnej postury i niepozornego wyglądu. Racan widziała, jak zachowują się medycy w wojsku i wiedziała dobrze, że zwykły, cywilny lekarz nie zaopiekowałby się w ten sposób radną. Działała mechanicznie, stabilizując jej pozycję, pochylając się nad jej klatką piersiową.
Pierwszym, co poczuła Fel było przeraźliwe kłucie w piersi, jak gdyby ktoś złamał jej żebro i nastawił ponownie. Odkaszlnęła krew, a wraz z pierwszym, wciągniętym do jej płuc oddechem, ogień w jej trzewiach z wolna wyostrzył obraz wokół.
-
Leż spokojnie, musimy...
Słowa lekarki zniknęły w nagłym huku wystrzału. Jej czaszka eksplodowała, a krew z fragmentami mózgu rozbryzgała się wokół, plamiąc twarz radnej i podłogę obok. Turianin podskoczył, odwracając się w kierunku, z którego dobiegł huk. Ocaleli wrzasnęli jak jeden mąż, a co silniejsi, rzucili się do wyjścia, nawet jeśli oznaczało to człapanie do niego na czworakach. Iris poczuła, jak bezwładne ciało sanitariuszki przygniata jej własne, spadając prosto na nią.
-
Nic nie musimy - odezwał się chłodno ludzki mężczyzna, który stojąc za plecami Mili i turianina, miał wyciągnięty pistolet wycelowany w radną.
Chorwatka zauważyła, że miał na sobie cywilne ubranie. Zwykła kurtka i para spodni odstawały od tego, w co ubrana była większość ocalałych - politycy i dygnitarze mieli na sobie uniformy, a SOC mundury lub pancerze. Turianin stojący obok zaklął, dobywając do swojego paska i wyciągając z niego pistolet. Nim wystrzelił, zawahał się jednak, wycelowując go w mężczyznę.
-
Nikogo nie dziwi, że gdy tylko tu weszła, zginęli wszyscy niewinni, koło których się znalazła? - ryknął, a jego słowa zamroziły pozostałych funkcjonariuszy w miejscu, skupiając na nim swoje spojrzenie. Stojący najbliżej turianin zatrzymał się, wcześniej chcąc zasłonić Iris swoim ciałem, stając zamiast tego obok Mili. -
Dla mnie to jasne - prychnął mężczyzna, przenosząc swój palec na spust. -
Gdy zginą radni, ten cały koszmar się skończy.
Wyświetl uwagę Mistrza Grydedlajn: wtorek