24 kwie 2021, o 17:26
Coś tam wiedziała. Nie, żeby sama drążyła, ale coś - niewiele - wiedziała. Że jakiś wypadek na akcji (jakiej?). Że nie był sam (z kim?). Że to się wydarzyło gdzieś na Ziemi (gdzie?). I że potem, po wszystkim, był... Cóż, średnio dysponowany. Niezdolny do służby, tak mówili - i chyba coś musiało w tym być, bo nie wrócił na Wiznę. A wróciłby, gdyby mógł. Każdy żołnierz wracał. Skoro robiła to nawet Rebecca, której powołanie i ideały były mocno dyskusyjne, Hearrow wróciłby tym bardziej.
Nie przyjaźnili się. W sensie, wiecie, Dagan przyjaciół miała raczej niewielu, bo była trudnym człowiekiem. Specyficznym i średnio społecznym. Nie sądziła, by Marshall uważał ją za przyjaciółkę, ona też by go tak nie nazwała, ale jednak zaczęli razem służyć i teraz, gdy okazało się, że mężczyzna ma problemy, wyszło na to, że trzeba mu pomóc. I że to ona ma mu pomóc, bo ktoś stwierdził, że hej, tuż przed wypadkiem jakoś często kręcili się po korytarzach Wizny w swoim towarzystwie.
Gówno prawda.
Szepty rozeszły się jednak szybko, dowództwo, z braku alternatywy, stwierdziło, że pomysł świetny, naprawdę doskonały - i tak Rebecca znalazła się w szpitalu na Cytadeli, by pomóc Hearrowowi stanąć na nogi. Bo ktoś uznał, że Marshall tego potrzebuje i również ktoś śmiał twierdzić, że będzie to doskonałe zadanie dla niej, Dagan.
No chyba, kurwa, nie.
Po tym, jak w rejestracji przedstawiła już powody swego przybycia, potwierdzając dodatkowo swą tożsamość okazaniem wojskowej legitymacji, szybkim krokiem ruszyła do wskazanej sali. Zalecono jej pośpiech, bo, hehe, pacjent się awanturuje. Serio? Mijając kolejne sale, głową była gdzieś indziej. Była pewna, że McLoughlin i Traore zdążyli się już założyć, jak szybko Rebecca znajdzie się na szpitalnej liście i ile czasu zajmie jej, by zostawić Hearrowa samemu sobie. Była też przekonana, że to McLoughlin dawał jej mniejsze szanse powodzenia - i choćby dlatego zamierzała sprawić, żeby się udała. Była zdecydowana, kurwa, cudownie uzdrowić Marshalla tylko po to, by sierżant Charles McLoughlin udławił się tym swoim paskudnym szkockim akcentem.
- Proszę wypisać, jak kolega prosi - rzuciła, stając w drzwiach sali Hearrowa. Słyszała wystarczająco dużo, by wiedzieć, co się dzieje. Chciał wyjść? Świetnie. Rebecca nie czuła się tu dobrze. Tu, w szpitalu. I w ogóle na Cytadeli. Chciała wrócić na okręt, który zaskakująco szybko stał się jej miejscem. Jej domem.
- Pamiętasz cokolwiek? - spytała bezpośrednio, bo choćby nawet i chciała, nie potrafiłaby inaczej. A teraz nawet nie chciała. - Dowództwo mówi, że tu... - Wykonała sugestywny gest w okolicach własnej głowy. - Ci się pojebało.