To był obłęd, sam nie wiedział co się do końca dzieje. Gdy zarepetował mechanizm strzelby, wprowadzając nowy pochłaniacz ciepła, czuł, że za chwilę wejdzie w sam środek ołowianej burzy. Prawdziwy metalstorm. Huk wystrzałów, uderzenia pocisków o pancerz. Rwące uczucie Graala w ręku, cicha modlitwa na ustach. Horhe protestował, wiedział, że ryzykują życiem Bazyliszka decydując się na otwarty szturm. Shock and awe, można było rzec. Viktor rozumiał jednak dobrze alternatywę. Salarianin był dobrym żołnierzem, był gotowy na swoją śmierć.
Viktor jednak na nią nie był.
Nigdy więcej- jego myśli dotyczące Horhe były jasne. Nie miał zamiaru poświęcać swego towarzysza broni, nie dla człowieka, który mógł okazać się agentem wroga. Sierżant wiedział, że nie darowałby sobie tego. Wybrał więc wejście w paszczę lwa.
***
Stał przy oknie, oparty lekko o kulę, spoglądając na krajobraz Cytadeli. Jak długo przebywał już w szpitalu? Za długo jego zdaniem, choć wciąż czuł rwanie w nodze, a sińce po impaktach w pancerz ledwo zżółkły. Było jednak coś w tej ciszy, spokoju, odsunięciu na bok, co Viktor źle znosił. Czy czuł satysfakcje z wykonania zadania? Pewną, choć z pewnością nie tak dużą, jakby była to oficjalna misja Przymierza. To nie to jednak od kogo płynęły rozkazy były przyczyną... No właśnie, czego? Dziwna pusta i cisza, jak skok na głęboką wodę, tęsknota za szarością swoich czterech pustych ścian, jednocześnie wiedząc, iż nic go tam nie czeka, poza czekaniem, aż Przymierze znów w=go będzie potrzebowało. Znów będzie kolejna misja, kolejne obrażenia, kolejna rekonwalescencja. Poruszył mimowolnie ramieniem, czując, jak odzywają się obrażenia, te dawne i te świeże. Jak długo to pociągnie, ten nieskończony, jakby się wydawało, cykl, aż wreszcie nie będzie mógł w stanie iść dalej?
Któregoś dnia nie będę już potrzebny mojej ojczyźnie - pomyślał, palcem uruchamiając swoje omni- A wtedy...
- Proszę? Nie, nic nie potrzebuję- odparł na pytanie pielęgniarki, która zajrzała do niego na chwilę, pośpiesznie, jakby w przestrachu zamykając stronę sklepu z cenami omni-lassa- Mogę prosić o zamknięcie drzwi? Dziękuję.
Potrzebował jednak wytchnienia. Kontakt z ludźmi niemalże go ranił, ot, dziwny paradoks. Jakby jednocześnie chciał stać z boku i być w wirze swojej służby. Spojrzał na zegarek, jakby oczekiwał czegoś. Czego? Zmarszczył brwi, próbując zrozumieć samego siebie. Czekał na koniec dnia, by wreszcie minął, po to tylko, by na jego koniec stwierdzić, że zmarnował kolejny czas swego życia.
Kolejne spojrzenie przez okno, na przelatujące wehikuły, na toczące się życie. Może jednak preferował tę ciszę i nicość, niż być w tym wirze codzienności, rutyny i...
Drzwi za nim znów się otworzyły. Nie odwrócił się, zakładając, że to pielęgniarka cofnęła się po chwili.
- Nic mi nie trzeba, dziękuję- powtórzył uprzejmie, ukrywając zręcznie irytację. Nie miał zamiaru wyładowywać się na ciężko pracującej dziewczynie, która nie jest winna w najmniejszym calu, iż sierżant Maruda ma zły humor. Powinien być może poznać po tonie głosu, że nie kryje się w nim zawodowy profesjonalizm czy empatia płynąca z powołania. Zorientował się kto się pojawił w jego sali za późno, nie zdążył zareagować. Stęknął cicho, zmieszany zachowaniem, którego się nie spodziewał ani nie pochwalał.
- Ekscelencjo- rzucił zmieszany- Nie mogę oddychać.
Skłamał. Kontakt z drugim człowiekiem bolał go z niewiadomych przyczyn bardziej niż rany otrzymane na misji. Nie umiał powiedzieć czemu i nie dbał o to. Nie odsunął jej od siebie, nie poczynił żadnego ruchu, pozostał jednak bierny i nie odwzajemnił niczego. Mimochodem spojrzał na zegar i zdumiał się. Sądził, że ledwie minutę temu pielęgniarka zaglądała na jego salę, a tymczasem minęło pół godziny.
Puściła go wreszcie, a on odsunął się od niej, udając osłabienie. Usiadł na łóżku, wskazując ręką na krzesło.
- Proszę, niech ekscelencja usiądzie. Proszę o wybaczenie, nie byłem gotowy na wizytę.
Faktycznie, wyglądał blado, oczy miał nieco podkrążone. Dobrze, że brał niedawno prysznic, to jedno sprawiało mu jeszcze przyjemność.
- Czemu zawdzięczam wizytę?- spytał, jakby ignorując wcześniejsze podziękowania, a gdy usłyszał prośbę o opowieść, zrozumiał.
- Nie, dziękuję, nic mi nie trzeba. - odparł- Hmmm... Nic nadzwyczajnego. Dostaliśmy dobre dane wywiadowcze, no i miałem dobrego żołnierza ze sobą. Weszliśmy, zlokalizowaliśmy cel i wybyliśmy. To był mały hostel, agenci Cerberusa byli tam przed nami. Ekstrakcja przeszła jednak bez komplikacji, choć niestety, nie obeszło się bez obrażeń. Załataliśmy go polowo, stanu zagrożenia życia nie stwierdziliśmy, ale ślad zostanie pewnie.
Nie wiedział co dodać. Jakiekolwiek inne słowa zdawały mu się banalne i niepotrzebne. Oczywiście, nie miał nic przeciw dalszym pytaniom.