Dyplomacja, mówili. Wyważone słowa, cierpliwość, celne argumenty. Rozwaga. Rozsądek. I co? I nic, bo wyszło na to, że to nadal argument pewnego braku samokontroli przemawiał najlepiej i przynosił najszybsze efekty. Gdy w jakimś stopniu postawiła na swoim, Dagan z trudem powstrzymała się od parsknięcia. Zachowanie niestosowne czy nie, najważniejsze, że działało. Rebecca nie musiała wychodzić na damę z dobrego domu - zresztą, powiedzmy sobie szczerze, nikt by jej nigdy za taką nie wziął. Wystarczyło, by udało jej się osiągnąć to co chciała - w takiej sytuacji opinie innych ludzi na jej temat stawały się znacznie mniej istotne.
Gdy Wechsler zareagowała na swoje imię, gdy towarzyszący jej dotąd mężczyzna w dalszą drogę ruszył sam, Dagan odetchnęła głęboko. Cofnęła się od szyby, strząchnęła lekko lewą dłonią - od tego uderzenia mogła się jednak powstrzymać, okazało się być bowiem nieszczególnie przyjemnym - i w dwóch krokach zbliżyła się do agentki. Skoro wreszcie wzbudziła stosowne zainteresowanie, stała się znacznie spokojniejsza - po prostu nie miała o co się już awanturować, a robienie scen dla samego ich robienia w ogóle jej przecież nie interesowało. Nie była furiatką. Po prostu nie lubiła, gdy traktowało się ją jak przedmiot, który można od tak odstawić na półkę i liczyć na to, że nie będzie protestował.
- Dziękuję. - Zaskakujące? Hej, Rebecca mimo wszystko odebrała dobre wychowanie. W domu, w szkole, na Mnemosyne też nie najgorsze. Choć więc przed momentem zachowywała się wybitnie nieodpowiednio, to teraz, gdy osiągnęła cel, nie widziała powodu, dla którego miałaby się dalej wściekać, dla którego nadal miałaby prezentować sobą postawę godną barbarzyńcy. - Nie zamierzam przeszkadzać wam w pracy, wchodzić wam w drogę. Po prostu nie mogę tu siedzieć i czekać. - Wzruszyła lekko ramionami. - Tam przydam się bardziej... A jeśli nawet nie, to i tak nie zaszkodzę. Słowo harcerza. - Nieważne, że nigdy harcerzem nie była, sens jej wypowiedzi - zaskakująco szczerej - był raczej jasny. Dagan nie miała przecież złych zamiarów. Jak mogłaby mieć, skoro chodziło o Gavriela? Jasne, gdyby była terrorystką... Ale nie była.
Bez wahania zgodziła się więc na wszystkie zastrzeżenia Talii. To wszystko było logiczne i nie wymagało dodatkowych wyjaśnień. Wymóg pełnego podporządkowania się był jak najbardziej dopuszczalny, wręcz oczywisty. Bo to mimo wszystko nie była jej praca, nie ona znała się na niej najlepiej. Mogła iść, świetnie, ale bardziej jako obserwator. I bardzo dobrze. To jej odpowiadało.
- Oczywiście. - Jednym słowem podkreśliła więc dodatkowo swe szczere zamiary, jednocześnie jednak coś sobie przypominając. Bo jednak szli w teren. A w teren nie idzie się bez niczego. - Chciałabym tylko wziąć swoje rzeczy i... może się przebrać. Mielibyście coś na mnie? - Jak z bronią nie powinno być problemu, tak już mundur czy jej własny pancerz - wszystko w barwach Przymierza - za bardzo rzucałby się w oczy. To, co miała na sobie - randomowe, pierwsze z brzegu ciuchy, które wrzuciła na siebie w mieszkaniu na Cytadeli - też nieszczególnie się nadawało, po prostu było niewygodne. W efekcie pozostało jej liczyć na Talię. Na to, że pozwoli jej odebrać zatrzymaną na wejściu do Mosadu broń - w końcu nikt normalny nie pozwoliłby jej paradować po siedzibie wywiadu z pistoletem u boku - oraz że będzie w stanie dać jej jakiś standardowy kombinezon, cokolwiek, w czym agenci zwykli wyprawiać się na nieco bardziej bezpośrednią, wymagającą zagwarantowania sobie jakiegokolwiek bezpieczeństwa akcję.