Seth w odpowiedzi uśmiechnął się oszczędnie, skupiając się jednak bardziej na tym, co działo się wokół. Wade zachowywała się dziwnie, była spięta i wyglądało na to, że nie tylko przez to, co powiedział jej Striker. Być może faktycznie poczuła się urażona tym, że jego słowa zaleciały szowinizmem i zamierzała teraz udowodnić, że nie ma racji, chcąc ją ochronić przed całym światem i samym sobą. A może wręcz przeciwnie, nawet tego nie zauważyła. Była zdziwiona, gdy to on za nią pobiegł, może więc wcale nie była aż tak przejęta ich drobnym nieporozumieniem spowodowanym ucieczką Charlesa. Ważne, że go znaleźli. A ona sama z jakiegoś powodu miała swoją wizję tego, co miało się teraz wydarzyć, i odpuszczanie całej akcji nie leżało w jej planach. Jeśli chodzi o Borysa, to wydawała się go kompletnie nie zauważać. Albo doskonale wiedziała o tym, że mężczyzna jest nią mocno zainteresowany i postanowiła to olać, albo nie miała o tym bladego pojęcia. Jedno i drugie równie prawdopodobne.
Prom podniósł się z ziemi przy szumie silników i chwilę później zostawili już budynek Kassy za sobą. Tym razem mając bardziej sensowny i lepiej ułożony plan, niż wtedy, gdy Charles wychodził z niego za pierwszym razem. Przynajmniej zjadł zupę w samotności, zanim do restauracji nie wparowała wściekła Wade. Teraz lecieli przed siebie, stopniowo przedzierając się na okolice coraz mniej zaludnione, ale za to coraz bardziej zaśnieżone. W końcu i Montreal stał się tylko aglomeracją za ich plecami.
To nie był długi lot. Kilka godzin, które przerodziłoby się w znacznie więcej, gdyby zdecydowali się na pojazd naziemny i prom. Dość szybko znaleźli się nad oceanem, a widoki przestały być tak zróżnicowane i pasjonujące, jak wcześniej. Teraz przez okna widzieli wyłącznie powierzchnię lodowatej zapewne wody. Każdy zajął się czymś innym - Seth czytał jeden z datapadów, które dostał od Wade jeszcze na Ishtar. Kobieta miała teraz słuchawki wsadzone w uszy, w ten sposób odcięła się od świata i tylko patrzyła przez przednią szybę w milczeniu. Aaron siedział za sterami, co jakiś czas rzucając Strikerowi pytanie dotyczące Islandii, albo bliżej nieokreślone propozycje działania po dotarciu na miejsce. Trudno było coś ustalić w ten sposób, bez mapy, bez konkretów, bez wiedzy na temat tego, do kogo właściwie lecą, więc niedługo po starcie zrezygnował. Borys też milczał, w przeciwieństwie do Sonii bujając głową w takt muzyki, która leciała mu w słuchawkach i bawiąc się małym nożem motylkowym. Wychodziło mu to całkiem efektownie, szkoda że była to umiejętność zupełnie nieprzydatna.
W końcu zamajaczyła przed nimi sylwetka wyspy. Lśniła bielą i szarością, a kilkanaście minut później także czernią skalistych klifów. Fljótsdalshreppur, o którym mówił wcześniej Aaron, okazało się niewielkim miastem, znanym głównie ze znajdującego się nieopodal wodospadu Hengifoss. Lokalizacja, którą otrzymał Striker, wskazywała punkt położony mniej-więcej w równej odległości od jednego i drugiego, kilkanaście kilometrów na północny zachód. Domki, które na szybko wynajęli, by móc przeczekać w nich noc, znajdowały niedaleko poza granicami miasta. Czarnoskóry mężczyzna skierował prom w ich stronę, oblatując górę dookoła. Sonya wyciągnęła słuchawki z uszu i pochyliła się, jakby dzięki temu mogła widzieć lepiej. Wydawała się zachwycona tym, co pojawiło się przed jej oczami, od momentu w którym dotarli na Islandię. Może nigdy tutaj nie była. W przeciwieństwie do niej, Borys spał, pochrapując cicho z rozchylonymi ustami. On nie należał do tych, których poruszały ładne widoczki.
Obudził się dopiero, gdy prom niezbyt gładko osiadł na ziemi. Aaron wymruczał jakieś przeprosiny i otworzył drzwi, wyskakując na zewnątrz. Zorientował się, że jest tu jednak tak samo zimno, jak w Kanadzie, o ile w ogóle nie jeszcze bardziej, więc naciągnął kaptur na głowę. Znajdowali się na kawałku płaskiego terenu, który trudno było nazwać lądowiskiem, ale obok stał jeszcze jeden skycar, więc raczej nie zatrzymali się tam, gdzie nie powinni. Domki stały na zboczu góry, więc widok, który się przed nimi otwierał, mógł zapierać dech w piersiach.
- Mamy dwa, chyba te najmniejsze - powiedział Aaron, wskazując najbardziej odległe domki o skośnych dachach, stojące obok siebie i na pierwszy rzut oka dwa razy mniejsze, niż przeciętne mieszkanie na Cytadeli. - Są trzyosobowe, więc musimy się jakoś podzielić - spojrzał na zegarek. - Jest po dwudziestej.
- Nie mamy nic do jedzenia - mruknął Borys, przecierając zaspane oczy. - Ani do picia.
- To weź prom i skocz po coś do miasta.
Rosjanin skinął głową i wrócił do pojazdu, choć tym razem na fotel kierowcy. Poczekał jednak, aż wszyscy zabiorą swoje bagaże, żeby nie odlecieć z nimi. Pewnie zanim wróci, minie co najmniej pół godziny.