Kiedy zaczęła „Ja miałam na myśli”, aż umarł trochę w środeczku. Jak zawsze, jego brak zrozumienia, co miała druga strona do powiedzenia dawała się we znaki. Cóż, trochę wstydu jeszcze nikogo nie zabiło. Chociaż, on czuł się z tym cholernie głupio. Nawet przez chwile zastanawiał się nad uderzeniem się typowym facepalmem. Nagle cały jego nastrój pełen nadziei i wszystkiego trafił szlag, bo czuł jak zjada go wstyd. Nie podjął już tego wątku, chociaż wolałby do niego wrócić, a ostatnie paręnaście sekund wyciąć z tego dnia. Jak widać każdy miał inne priorytety, co do rzeczy, które chciało się zapomnieć.
- Ha, teraz rozumiem, co mieli na myśli moi dowódcy mówiąc, że moja seria jest wadliwa. Wszyscy, którzy trafili wtedy do Rosenkova razem ze mną byli wcześniej dziećmi pracowników korporacji, specjalnie wybrani i wysłani do akademii wojskowych. Może, właśnie, dlatego byliśmy inni, bo od razu rzucili nas na głęboką wodę wiedząc, że nigdy nie zasmakowaliśmy dorosłego życia, więc chcieliśmy do niego wrócić.
Spojrzał na chwilę na nią i smutno się uśmiechnął. Zaciągnął się papierosem. Chociaż sam nie chciał tego przyznać, ale naprawdę łatwo mu przychodziło rozmawianie o wszystkim. Z każdą minutą, był w stanie opowiedzieć o wszystkim, co się tam działo i co go spotkało.
- Ze wszystkich ostałem się tylko ja. Reszta albo zginęła podczas operacji albo popełniła samobójstwo. Ja nie miałem szczęścia w obydwu rozwiązaniach problemu.
Zakończył ten wątek parsknięciem. Jakby nie patrzeć żartowanie sobie ze śmierci przychodziło mu jeszcze łatwiej. Jego nihilistyczna natura dała znowu o sobie znak. Powoli Wade mogła zauważyć, że jego gadek o tych sprawach nie powinno się brać zbytnio na poważnie.
- Dzieci w windach na Cytadeli płaczą na mój widok.
Wzruszył ramionami już z bardziej wesołym uśmiechem. Wiedział, że akurat tej strony swojego wyglądu raczej już nie zmieni. Cieszył się tylko, że żył w czasach gdzie ubraniami dało się zakryć całą resztę tego całego syfu, jaki miał na sobie. Wyglądał jak brudnopis połączony z jakimś „zszywańcem” z gier o temacie fantasy. Zaciągnął się, by chwilę po tym napić się energetyka.
- Wszyscy tam nie mieliśmy łatwo. Oczywiście, niektóre serie radziły sobie lepiej inne gorzej. Jeśli Luca pracował z Burelem to pewnie należeli do serii więziennej. Wyciągali ludzi z różnej maści pierdów by stworzyć idealną małą armię. Radzili sobie bardzo dobrze, niestety ich brak jakiekolwiek profesjonalności był dużym problemem dla wszystkich
Westchnął. Sam rzadko z nimi współpracował, bo zazwyczaj ich współpraca kończyła się bardzo źle. Strikera często wrzucano do oddziałów złożonych z najemników lub byłych żołnierzy różnych nacji, lub samego Przymierza. Oczywiście robili dokładnie to samo, co tamci, ale ich misje były o wiele bardziej wymagające. Ich wysyłali do najbrudniejszej roboty, bo wiedzieli, że nie zostawią po sobie żadnych śladów.
- Może masz rację. Nigdy nie brałem takiego scenariusza pod uwagę, bo zawsze uważałem, że na wszystko, co mnie spotkało zasłużyłem. Tak było wygodniej. Wiara w to, że mogę mieć normalne życie sprawiałaby mi chyba większy ból. Nie wiem ile mi jeszcze zejdzie by podjąć taki krok.
Oparł się wygodniej kanapę. Głowa powędrowała w górę. Patrzył się w prosty drewniany sufit domku. Mógłby tu zamieszkać. Miałby wszystko, czego potrzebował. Pewnie w mieście poszukują jakiś kucharzy, a jak nie to za zaoszczędzone pieniądze założyłby własną restaurację.
W pewnym momencie przymrużył oczy. Zastanawiał się nad czymś głęboko. Naprawdę mocno. Jakby od tego miało zależeć jego całe życie.
- Wade. – Zawahał się przez chwilę. – Czy za parę dni nie wypada jakoś gwiazdka?
Zapytał. Po czym zaciągnął się papierosem. Widać było, że jego ciało jakoś dziwnie się spina. Jakby nie mógł czegoś zrozumieć. Czegoś, co chciał zrobić.
- Mógłbym mieć do ciebie prośbę? Pomogłabyś mi znaleźć dom moich rodziców?