Alexander wydawał się równie zaskoczony, co wszyscy pozostali, gdy po raz pierwszy zorientował się jak postanowił zaatakować Charles. Traktory, kombajny i inne sprzęty rolnicze otoczyły latającego potwora, unieruchamiając go przy ziemi w sposób, jakiego zbieracze na pewno dla niego nie zaplanowali. Już podchodząc z daleka widzieli jego frustrację, gdy wściekle miotał się wśród bezwzględnych maszyn. Część jego ciała była zmiażdżona, rozjechana przez któreś z urządzeń, ale jego dwie pary oczu uważnie wypatrywały przeciwników odpowiedzialnych za obecny stan rzeczy.
I gdy w końcu na horyzoncie pojawił się Striker, gdzieś z trzewi potwora wydarł się jasnofioletowy promień, uderzający prosto w ziemię kilka metrów przed mężczyzną, a potem zahaczający się o karoserię traktora i stopniowo ją rozcinający. Patrząc na ten obrazek, Charles prawdopodobnie nie chciałby przetestować skuteczności tej broni na własnym pancerzu.
Wrzucone z rozmachem pięć granatów jednocześnie wpadło pomiędzy traktory jak makabryczne piłki tenisowe. Odbiły się od karapaksu stworzenia i upadły na ziemię pod nim, by ułamek sekundy później wybuchnąć płomieniem. Wielki zbieracz zawierzgał, wypełniając nocną ciszę przeszywającym wrzaskiem. Nie mógł odlecieć, skazany na pochłaniający go ogień. Część jego ciała, tak samo jak niektóre elementy maszyn rolniczych zaczęły się palić, a powietrze natychmiast przeszło zapachem zwęglanych ciał - niby obcych, a jednak zapach pozostawał przerażająco znajomy.
Gdzieś po jego lewej stronie z dudnieniem wystrzeliła biotyka, a Alexander przeleciał obok Strikera w błękitnej smudze, lądując na dachu Tremoille, tuż obok ostatniego żywego humanoidalnego zbieracza. Wdał się z nim w walkę w zwarciu, na której trudno się było komukolwiek z zewnątrz skupić, biorąc pod uwagę buchające tuż obok płomienie i coraz gęstszą, czarną chmurę dymu, stopniowo ukrywając przed nimi wszystko, co znajdowało się w okolicy. Wielki potwór znów zawył, a jeden z traktorów zatrząsł się niebezpiecznie, przypominając o ryzyku wyzwolenia się. Wciąż płonął i nie miał możliwości ugaszenia ognia, ale do śmierci było mu równie daleko. To nie był jeden z wielu wrogów, z jakimi którekolwiek z nich miało do czynienia, którego znali i którego taktyk mogli się spodziewać. Mimo obrażeń, jakie otrzymał, wciąż wpatrywał się w Charlesa lodowatym, świecącym wśród płomieni spojrzeniem, wierzgając się dziko.
- Strzelajcie w to gówno póki się nie może ruszyć! - zawołała Saraya, dobiegając do Charlesa i wyciągając swój pistolet. Nie była to może broń tak efektowna i skuteczna jak pięć granatów, ale nie miała za bardzo innych możliwości.