Dwaj, wielcy, potężni liderzy obu oddziałów uderzeniowych wdali się w miłą dyskusję, w czasie kiedy Isha rzuciła się szybko w głąb reaktora. Poleciała za nią seria z karabinu, ale Isha była za szybka, albo strzelec za wolny. Wybrała tę pierwszą opcję, ale to nie miało obecnie znaczenia, nie rozpatrywała tego. Usadowiła się bardzo szybko za swoją przyjemną osłoną, powoli znajdując jakąś solidną pozycję, próbując połączyć miks dobrej kryjówki z miejscem, z którego będzie mogła wygodnie wystrzelić. Jakaś stabilna pozycja dla karabinu mogłaby tu czynić cuda.
Szybko jednak doszła do wniosku, że karabin będzie tu bronią co najmniej ryzykowną, niestety kule mogą przez przypadek uszkodzić reaktor, czego wolałaby uniknąć. Postanowiła, wbrew radom Strikera, postawić w tej walce na biotykę. Rzadko w nią wierzyła, często jej przekonanie o własnych zdolnościach biotycznych było co najmniej chwiejne, niemniej...
...jeśli miała kiedyś uwierzyć, to teraz.
Choć była już w pełni gotowa do walki i oznajmiła, że jest gotowa, to przysłowiowe show ani trochę się nie zaczynało. Nie było fajerwerków, nie było ognia, nie było nawet konkretniejszych słów. Aż zaczęła odliczać sobie w głowie z listy: Isha, na pozycji, Striker, na pozycji, Karajev, na pozycji, Skax, na pozycji, Fulvi...także na pozycji. Więc czemu nie zaczynali?
Ah, tak, wiedziała już czemu nie zaczynali. Honorowi, męscy wojownicy musieli wymienić się swoimi honorowymi, męskimi komentarzami o tym, że wojna to skurwiel, że tak nie musi wyglądać każde spotkanie Batarian z Ludźmi (bo przecież chodziło tu o
ludzi, jak zawsze) i że Inkwizytor jest inteligentny, więc może to zakończyć. Czy w słowach tej dwójki, w tej konwersacji było coś więcej? Jakaś zromantyzowana wersja tego, co mogłoby być, gdyby któraś strona się poddała? Gdyby wojna była nieco mniejszym, jak to już wcześniej stwierdzili, skurwielem?
Pewnie tak. Pewnie w tych wszystkich słowach coś było. Ale nie w wizji Ishy. Podzielała ich wojskową przeszłość, ale była jednocześnie kimś o o wiele mniejszej sentymentalności. Gdyby to ona dowodziła, nie byłoby tej rozmowy. Byłby prosty komunikat: "Kto się podda, ten przeżyje". Resztę by zabiła, od razu.
Widocznie była nieco bardziej chłodna od Karajeva, co było całkiem ironiczne, patrząc na jej a jego miejsce pochodzenia. D'veve nie uważała się za jakoś szczególnie niemoralną osobę, a jednak coś w tej całej sytuacji ją mierziło. Miks stresu, antycypacji i po prostu chęci zakończenia tego wszystkiego raz na dobre sprawiły, że wzięła głęboki wdech i wypowiedziała to, co wypowiedziała:
- Ja pierdolę. Striker, skup ogień na Inkwizytorze, nie mamy czasu.- z jej ust wydał się pewien syk irytacji, gdy w jej dłoniach powoli zaczęła formować się kula biotycznego ognia Odkształcenia. Isha nie była jakoś bardzo gniewną osobą. Bywała złośliwa, zawistna i zirytowana i chyba była w tym momencie wszystkimi trzema na raz. Coś ją tu mierziło. Coś sprawiało, że czuła pewną żądzę batariańskiej krwi. Może to to, że te gnidy wzięły zakładników? Może to to, że byli Batarianami? Może to to, że nazwali ludzkość PLAGĄ? A może to to, że po prostu zależało jej na zakończeniu misji, a ta perspektywa stawała się coraz bardziej oddalona, gdy ci dyskutowali sobie o poddaniu się?
W zasadzie to miała rację, z tego chłodniejszego, bardziej pragmatycznego punktu widzenia. Nie mieli czasu. Mieli sześćdziesiąt siedem minut. No. Sześćdziesiąt sześć, gdy o tym pomyślała. Niemniej, kończył im się czas, a Karajev marnował czas na pogawędki o bogu, modlitwy i prośby. Trzeba było ich szybko zabić, uwolnić zakładników, może wyeliminować zdrajcę, zabezpieczyć dane dotyczące tego cholernego projektu, a potem zwiewać w cholerę, zanim Batarianie faktycznie się tu znajdą.
Czasu niewiele, posiłki odcięte, pojazd transportowy nieszczególnie dostępny (właśnie, będzie musiała jakiś znaleźć, pewnie Batarianie zostawili swój transportowiec w którymś z hangarów)...zegar tykał.
Miała jednak plan, który był genialny w swej prostocie. Kazała już Strikerowi zabić Inkwizytora. Nie miała tu żadnego autorytetu, ale Charles nie należał do idiotów i zdecydowanie wiedział, w co D'veve tu grała. Zabić lidera, zmiażdżyć morale, potem wybić resztki oporu, uratować tylu cywili, ilu da radę przeżyć. Batarianie nie byli raczej na tyle tępi, by zabijać zakładników, gdy znajdą się pod ciężkim ostrzałem jej oddziału, no chyba, że będą - wówczas tylko ułatwią Ishy zadanie, bo każdy strzał, którego nie oddadzą w ich stronę będzie strzałem straconym, a co za tym szło, strzałem, dzięki któremu nie wyeliminują nikogo z Przymierza. Przymierze za to nie miało tej "słabości". Będą strzelać, dobrze o tym wiedziała. No chyba, że te skurwiele zaczną łapać żywe tarcze...to stanowiłoby problem. Ale i tak będą musieli chwycić, stracić trochę czasu, dać Ishy czas na uszkodzenie kogoś innego...
Ale i tak wolałaby nie tracić cywili. Nie dość, że wyciągnięcie ich stąd było celem misji, to jeszcze i moralnie źle by się z tym czuła. Ale zrobi, co będzie trzeba.
A więc zaczekała na komendę, a potem cisnęła dwoma odkształceniami i rzutem w Inkwizytora. Oby gryzł piach jak najszybciej się da. Niech tym razem zacznie się show.
Wyświetl wiadomość pozafabularnąAkcje: Odkształcenie x2 w Inkwizytora, rzut w Inkwizytora, jeśli Inkwizytor umrze wcześniej, przenieś akcje na inny, najlepiej ranny (lub stojący najbliżej) cel.