Vincenzo, niezatrzymany, pozostawił ją samą w celi. Choć przeszklone ściany nie oferowały jej zbyt wiele prywatności, przynajmniej dzięki nim wiedziała, że nikogo nie było obok.
Łatanie samej siebie może i okazało się stosunkowo niewymagające dla osoby z jej wyszkoleniem, ale ból, który towarzyszył jej przy oczyszczaniu ran, często wprowadzał ją na granicę przytomności. Minęło kilka godzin odkąd świątynia
eksplodowała, grzebiąc ją pod gruzowiskiem. Jej ciało było wycieńczone nieustanną walką o każdy następny oddech i teraz wyłącznie rzeczy tak prozaiczne, jak duma i wdzięk, mogły utrzymać ją w pionie. W innym wypadku zasnęłaby w połowie zszywania, zmuszając ich do wejścia do środka i dokończenia roboty za nią.
To, czego mogła być pewna, to to, że najwyraźniej zależało im, żeby była pozostała przy życiu. To zresztą osiągał Cyrus swoimi czynami, od samego początku i do samego końca. Nie kłamał, mówiąc, że
przyszedł tam po kogoś, czysto teoretycznie. Ale Fel wiedziała, że od teorii do praktyki była daleka droga.
Statkiem wstrząsnęło, gdy wzniósł się w niebo, akurat gdy oczyszczała jedno z nacięć zostawionych przez ostre szpony, co uniemożliwiło jej kontynuację na dłuższą chwilę. Czuła wpływ szalejącej burzy, która nawet tak potężnej strukturze utrudniała powrót w spokojną pustkę kosmosu. Wyjście z atmosfery rozpoznała nagłą ciszą, przerywaną jedynie przez szum systemów podtrzymywania życia. Lot statku się unormował, a podłoga przestała drżeć, umożliwiając jej pracę.
Po pół godzinie ktoś przyszedł po leżące ciało dziewczyny. Obcy mężczyzna, którego nie znała, podniósł ją i poszedł z nią dalej korytarzem, znikając z jej pola widzenia.
Po czterdziestu minutach lot statku stał się jeszcze cichszy, płynny, jakby nagle poruszali się w gęstej cieczy. Rozpoznała, że weszli do tunelu Przekaźnika Masy, więc konwencjonalne silniki nie musiały już pracować.
Spędziła w zamkniętej celi tak długo czasu, że godziny zaczęły zlewać się ze sobą. Mogły być to trzy, mogło być ich nawet dziesięć. W którymś momencie zmorzył ją sen, nawet jeśli nie chciała sobie na to pozwolić. Gdy ocknęła się w panice, niesiona wizjami wydarzeń z Ilos i świadomością tego, co mogło się teraz z nią dziać, spostrzegła, że nic się nie zmieniło. Jej zakrwawione bandaże i gazy dalej leżały na ziemi, drzwi były nadal zamknięte, a jej przemoczony krwią i wodą mundur wysechł na sztywny, szorstki materiał, który drażnił jej skórę gdy się poruszała.
Po kolejnej godzinie, usłyszała charakterystyczne, ciężkie kroki na korytarzu. Półmrok świateł omiótł sylwetk
ę znajomego - nieznajomego, gdy zerknął na nią przez szklaną ścianę, nim sięgnął do panelu drzwi, otwierając je na moment.
Cyrus wkroczył do środka w dłoni trzymając złożone w kostkę ubrania. Jego twarz była czystsza bez zmytej krwi, lecz bok głowy przykrywał przesiąkający opatrunek. Drobne zranienia znaczyły jego policzki i szyję, niknąc pod zwykłą, czarną koszulką, którą miał na sobie zamiast pancerza. Jego kroki brzmiały tak samo jak poprzednio przez ciężkie, wojskowe buty.
-
Świeże ubrania - odezwał się, nie patrząc w jej stronę, odkładając na leżankę, która pełnić miała funkcję łóżka, złożone ubrania. Nie były jakieś wysublimowane, ani nawet dobrze na nią skrojone, ale były czyste. Rozpoznała w nich kombinezon, który wyglądał na uniform technika. -
Przydadzą ci się tam, gdzie lecimy.