— Praktycznie tak jak na Ziemi. Chociaż nie znam się, nie wiem, co mogłoby grasować w takiej okolicy — na pytanie Tori postanowił odpowiedzieć Eduardo, spoglądając krytycznie na poszarpane zwłoki i wzruszając ponownie ramionami. Zagwozdki żadne z nich nie mogło właściwie rozgryźć bez specjalistycznej wiedzy na temat fauny Horyzontu, który co prawda był promowany jako bardzo zbliżona do Ziemi planeta, ale mógł posiadać całkiem inny wachlarz zwierząt. Równie dobrze przerażone zwierzęta laboratoryjne mogły wydostać się przez głupotę pracowników, którzy także przestraszeni nadchodzącym wydarzeniem mogli popełnić błąd. Tego jednak na razie nikt nie wiedział, chociaż w kościach przeczuwano, że wkrótce wszyscy się dowiedzą.
W międzyczasie Luna i Jedore w towarzystwie masakry stołówkowej rozmawiały o dosyć poważnym temacie, tj. ewentualnym zatrudnieniu tej pierwszej. Na ładniejsze określenie oficerka Słońc prychnęła tylko pod nosem. — Agencja ochroniarska, ładny mi eufemizm. Wiesz też właściwie to, co sami pozwalamy latać po ogólnym obiegu. Tak nawiasem mówiąc ta misja pozwoli nam ocenić, na ile będziesz sprawdzać się w zorganizowanych szeregach, a na ile jesteś indywidualistką. I gdzie są twoje granice — rzuciła na koniec, nadając głosowi żartobliwego tonu i klepiąc ją lekko w ramię, podchodząc do okna, by po chwili dostrzec nieznajome sylwetki.
Nachyleni nad mapą najemnicy studiowali uważnie każde przejście, czując wspinające się po ich kręgosłupach napięcie spowodowaną kolejną niewiadomą, która czekała na swój wybuch. Zakamarki przejść, do których mieli teraz dostęp, sugerowały natomiast jeszcze więcej pytań, których odpowiedzi mogą spotkać po drodze, czy będą z nich zadowoleni, czy nie. — Trochę — odpowiedziała lakonicznie Jedore na pytanie Tori o biotykę. Nie potwierdzało, nie zaprzeczało jej to teorii, ale ponownie, bez zwiadu, który teraz planowali, rzucanie teoriami było co najmniej bezowocne.
Studiując sugerowaną przez asari mapę, Jedore milczała krótką chwilę, zanim się nie odezwała: — Pójdziemy na piętro, zerkniemy do biur na szybko i skoczymy łącznikiem do sekcji mieszkalnej. Bronie w pogotowiu, nie wiemy, czy to wróg, czy przyjaciel. Jeśli starczy czasu, to przejrzymy jeszcze parter, bo z tego co widzę i tak w stronę laboratoriów trzeba będzie wyjść na zewnątrz.
Z tymi słowami najemniczka uniosła broń i wskazała na korytarz, z którego przyszła ona oraz Luna, prowadząc wedle mapy na schody obok kafeterii. Dopiero teraz kątem oka Tori i Anthony mieli szansę zerknąć na opisaną wcześniej przez Meksykankę sytuację. Porozrzucane ciała, zaschnięta krew – podobny widok do spotkanej na zewnątrz recepcjonistki.
Ostrożne kroki i tak odbijały się echem po pustym budynku, gdy weszli na pierwsze piętro. Dopiero tam miękka wykładzina tuszowała ich obecność, pozwalając skrycie przechodzić przez długi korytarz co jakiś czas odchodzący na boki w nieskomplikowanym układzie krzyża. Zaglądali do kolejnych, upstrzonych nazwami działów pokoi, spoglądając na puste biurka, porzucone kubki z kawą i leżące tu i ówdzie dokumenty, wszystko zabrane w pośpiechu. W pewnym momencie grupa podzieliła się, próbując w jak najszybszym czasie pokryć teren, znaleźć kogoś bądź coś – i damska część skończyła na próbach dostania się do zamkniętego pokoju opatrzonego nazwą "Dział IT", gdzie zarówno Jedore, jak i Luna nie mogły w lekkim pośpiechu złamać zabezpieczeń do pokoju. Eduardo i Anthony mieli większe szczęście, bo otwierając drzwi do gabinetu administratorów kompleksu, znaleźli jeden odblokowany komputer. Szybkie spojrzenie naukowca wystarczyło, by uchwycić otwartą skrzynkę pocztową i zaczętego maila do jakiejś firmy. Mail był częściowo sporządzoną listą zakupową, w skład której wchodziły dosyć interesujące przyrządy. W oczy Whittakera wpadły szczególnie laboratoryjne systemy podtrzymywania życia i szklane pojemniki o wymiarach 2x2x2 metry. Wśród tego były także pojedyncze części do aparatur naukowych będące prawdopodobnie zamiennikami jakiś zepsutych elementów.
Wyświetl wiadomość pozafabularną
Omijając schody na drugie piętro, gdzie znajdować się miały księgowości, HR i biuro prezesa, grupa ruszyła dalej, do wspomnianego łącznika. O ile wcześniej karta dostępu recepcjonistki pozwalała dotrzeć do większości pomieszczeń, nie licząc IT, tak tutaj Luna musiała wyskubać z zebranych tę drugiego poziomu, jakby pracująca na froncie kobieta nie miała dostępu do mieszkań, będąc prawdopodobnie jedną z kolonistek. Rozsunięte drzwi ukazały im korytarz, który wewnętrzną część miał oszkloną, wychodząc na park, który mogli podziwiać w pełni okazałości. Posadzone, niewielkie drzewa i kwietniki nadawały spokojnego, przyjemnego wyglądu przestrzeni, która chodniczkami kluczyła między roślinami, mając poustawiane kilka ławek wokół deptaków. Nieco dalej było skupisko mebli wyglądające na stołówkę, czy miejsce piknikowe, zaś niedaleko był niewielki plac zabaw z piaskownicą, huśtawkami i zjeżdżalnią. Placówka dbała o swoich pracowników i rodziny, które musieli ze sobą ściągnąć, dając im namiastkę normalności w zamkniętym kompleksie. Sielankową idyllę burzyło kilka rozrzuconych po dalszej części ciał. Co bystrzejsze oko mogło tutaj zauważyć, że w przeciwieństwie do tych w środku, leżące na ziemi zwłoki nie były ubabrane krwią, a po prostu zastygłe. I im dłużej wszyscy spoglądali na park, tym więcej szczegółów widzieli. Jedna osoba zastygła na kolanach z dłońmi wyciągniętymi delikatnie przed siebie, jak gdyby po coś sięgała. Inna, leżąca, miała nogę zastygłą w powietrzu, jakby była w trakcie ćwiczeń.
Ten przerażający teatr pantominy z widniejącym budynkiem laboratoriów za nim nie trwał zbyt długo, bowiem Jedore zarządziła dalszą podróż, by nie stać wrośniętym w podłogę. W ten sposób wszyscy przeszli na drugi koniec łącznika, otwierając kartą drugiego poziomu drzwi do większej sali służącej pierwotnie za miejsce spotkań, teraz będąc lekkim pobojowiskiem z kolejnymi poszarpanymi ciałami. Oprócz zwykłych ludzi obok jednej z kanap rozsmarowany na ścianie był chłopczyk góra dziesięcioletni – zastygły w grymasie czystego przerażenia nie miał szans w starciu z czymkolwiek go zaatakował i niemalże rozczłonkowało, patrząc na jego zwisające dłonie. I spoglądając w oczy tej niewinnej istoty najpierw przeszły wszystkich ciarki, pełznące powoli wzdłuż kręgów, rozlewające się po reszcie ciała, jeżące na skórze ludzi włosy. Ciarki, które były elementem podświadomości informującej ich o nadchodzącym zagrożeniu.
Nagły, mrożący krew w żyłach, przeraźliwy wrzask przebił ich uszy, wbijając się do czaszek bólem psychicznym. Dzikie, ale niemal humanoidalne wycie odbijało się od ścian, przemykając przez nich i paraliżując na krótką chwilę swoim niespodziewaniem. Po nim ich słuch zarejestrował bieg – nie ciężkich buciorów, a nieregularny stukot stóp obijających się o posadzkę, ponownie przywodzący na myśl humanoida, któremu coś brakowało. A potem nastąpił błysk, wraz z którym Jedore wrzasnęła, by skryć się za osłonami.
Drzwi do dalszej części budynku rozwarły się w wyniku biotycznego wybuchu, ujawniając źródło zamieszania – stojącą w przejściu sylwetkę istoty do złudzenia przypominającą człowieka... a nawet bardziej asari. Jej wydłużone, powykręcane cielsko pulsowało biotyczną energię, błyszcząc jednocześnie syntetycznymi elementami wżynającymi się w jej ciało. Poczwara stała przez bardzo długą sekundę w miejscu, chybotając się na długich, cienkich nogach, podczas gdy jej ręce opatrzone długimi, ostrymi pazurami opadały powoli do boków. Istota była obnażona, dzięki czemu wszyscy doskonale widzieli siną fakturę jej skóry, żylaste ciało, ale przede wszystkim powykręcaną twarz, której brakowało jakichkolwiek emocji, czy myśli. Tylko szaleństwo i pustka w świecących oczach, które spoglądnęły na kitrających się za stoły i kanapy ludzi i asari.
W następnej sekundzie potworzyca zawyła ponownie, wyzwalając w obecnych kolejną podświadomą falę nieprzyjemnych ciarek, zanim w krótkim rozbłysku pojawiła się nagle na środku pomieszczenia, żądna krwi... podobnie do wbiegających za nią do pomieszczenia kolejnych zwynaturzonych ciał będących mrzonką doktora Frankensteina – będące niższymi od ich koleżanki zombie-podobne istoty wlały się do środka z dzikim harczeniem, błyskając pustym oczami w poszukiwaniu swych ofiar, których mogliby dopaść swoimi przeżartymi syntetycznym połączeniem ostrymi łapami.
Cokolwiek to było, w przerażający sposób przypominało ludzi.
Wyświetl uwagę Mistrza Gry